STANISŁAW BUBIN
Nie liczyłem, ile cukierków halls zjadł w całej powieści komisarz Sebastian Korczula, naczelnik wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie, ale było ich sporo. Im więcej problemów piętrzyło się przed nim, tym częściej sięgał po odświeżające pastylki. Kiedyś miałem podobnie, gdy rzucałem palenie, dlatego Korczula od razu wzbudził moją sympatię. Inni śledczy zalewają stres alkoholem albo urządzają awantury, lecz policjant wykreowany przez Bartłomieja Kowalińskiego w książce „Kajdany” od razu zrobił dobre wrażenie: bystry, wysportowany, uporządkowany i niespecjalnie przywiązany do regulaminów i procedur, gdy trzeba było podejmować szybkie decyzje.
Jego przeciwieństwem i drugą bohaterką „Kajdan” była Agnieszka Sadowska, prokuratorka z Prokuratury Okręgowej w Krakowie, mająca nadzór nad skomplikowanym śledztwem, poza tym piękna, zgrabna i elegancko ubrana kobieta. Raczej służbistka i zwolenniczka działań systemowych, jednocześnie doskonała prawniczka, za którą raczej nikt nie przepadał, właśnie ze względu na cechy charakteru. Zapewne dlatego Korczula i Sadowska tak się od siebie odpychali i przyciągali, jednak gdy trzeba było skupić się na dochodzeniu – nic innego dla nich się nie liczyło. A sprawa była poważna: w mieście pojawił się wyrafinowany, okrutny, bezwzględny dla ofiar morderca. Prawdopodobnie seryjny. Operujący w najbardziej ponurych i odrażających miejscach Krakowa, kompletnie nieznanych nie tylko turystom licznie odwiedzającym miasto, lecz także zwykłym mieszkańcom.
Śledczy podjęli walkę z czasem. Nikt nie wiedział, ile kobiet zginie jeszcze z rąk potwora, trzeba go było schwytać jak najprędzej, a przede wszystkim zapobiec narastającej panice. „Kajdany” to poniekąd opis żmudnego śledztwa – wszystkich działań podejmowanych przez policję i prokuraturę. W tym sensie książka nie przynosi żadnych odkryć i fajerwerków (nawet gdy pokazuje gliniarzy odrażających i skorumpowanych), jest jednak pasjonującym reportażem, unaoczniającym krok po kroku wszystko to, co musieli zrobić policjanci, żeby dotrzeć do sprawcy. Autor starannie odrobił lekcję i dobrze przygotował się do zadania. Z mapą w ręku możemy podążać śladami grupy operacyjnej po ulicach krakowskiego Podgórza, oglądać budynki, szkoły, kościoły parki i place, nasłuchiwać zgrzytu tramwajów na zakrętach, tłuc się po kostkach brukowych. Kowaliński z pasją wytrawnego historyka i przewodnika wiedzie nas także do zakamarków na co dzień niedostępnych dla ludzkiego oka: zimnych, zrujnowanych piwnic, odrapanych i cuchnących klatek schodowych, opuszczonych podziemi i lodowni, a także kanałów ściekowych, pełnych smrodu i tłustych szczurów. Ten brzydki i zarazem fascynujący rejon miasta, z uliczkami o dziwnych nazwach, w którym oprócz zwykłych mieszczuchów pełno też było patologii – alkoholików, narkomanów, złodziei i kombinatorów – wyhodował w swoich mrokach sprawcę zabójstw, ogarniętego nienawiścią do świata, do ludzi, zwłaszcza do kobiet.
Autor zaświadcza, że zło nie rodzi się w próżni, w zawieszeniu, samo z siebie. Jego pożywką są ból, krzywda dziecka, zraniona miłość, stres, ciemność, kapanie wody z piwnicznych rur, nieczystości, zdrada, głód, niepokój. I przemożna chęć wyrównania porachunków, zemsty, zaspokojenia emocji. Dlatego sprawca zaczął pozostawiać przy ciałach ofiar kartki: „Potrzebny sznur, by z mroku wyszedł szczur” oraz „Potrzebne płomienie, by zobaczyć wilków cienie”. Podjął z policją grę na śmierć i życie. Wiedział, że musi zabijać, to było od niego silniejsze, lecz – co bardzo prawdopodobne – miał też świadomość, że nie będzie tego robił w nieskończoność, prędzej czy później zostanie złapany, więc podniecał się tym wyścigiem, chciał być górą w bezwzględnej grze, bawiły go sztuczki inscenizacyjne i bezsilność obławy, napawał się strachem kobiet i umiejętnością wodzenia śledczych po zaułkach miasta. Jego miasta! Tego, które go zrodziło i zdradziło, które znał od podszewki, lepiej niż ktokolwiek inny, w którym czuł się zarazem wyśmienicie i źle, bo to tutaj był bity, opluwany i poniżany, a teraz mógł ciągnąć za sobą całą zgraję pościgową i obserwować jej bezradność. Dobrze się przygotował do tej zabawy!
Zaczęło się od zgłoszenia, że w piwnicy jednej z kamienic na Podgórzu znaleziono straszliwie okaleczone zwłoki młodej kobiety. Okoliczności zbrodni wskazywały aż nadto jasno, że doszło do brutalnego morderstwa. Ale, co było najbardziej zdumiewające, nie w tej piwnicy, bo wokół, na ścianach i na wyczyszczonej podłodze, nie znaleziono żadnych śladów. Komisarz Korczula i prokurator Sadowska utknęli od razu w miejscu. Patolog stwierdził na wstępie, że kobieta zginęła gdzie indziej, następnie jej ciało było przechowywane w chłodnym pomieszczeniu, po czym dostarczono je do piwnicy i przykuto nietypowymi kajdanami. Dlaczego sprawca narażał się na zauważenie, transportując zwłoki? Jak to zrobił? Może z czyjąś pomocą? Dlaczego wybrał na ekspozycję zwłok właśnie tę piwnicę? Kogo znał w budynku, kto mu dał klucze do bramy i piwnicy? Pytań i wątpliwości zrodziło się natychmiast wiele, a każdy kolejny dzień przynosił nowe. Badanie nagrań z kamer monitoringu nic nie dało, przesłuchania sąsiadów niewiele wniosły, przerażenie rosło, a sprawca pozostawał nieuchwytny.
Nie minęło wiele dni, gdy morderca objawił się znowu, w niezbyt odległej części miasta. Tym razem kolejne ciało kobiety było nadpalone, a odkryte zostało w pobliżu domu opieki – wisiało na drzewie z nową tajemniczą wiadomością. W poprzednim haśle pojawiły się szczury, tym razem wilki. Gryzonie, drapieżniki, sznury, płomienie… Czy chodziło o to, by zagmatwać śledztwo i narobić zamieszania w dochodzeniu, czy też o to, by okazać siłę i bezwzględność sprawcy? Co łączyło obie kobiety? Czy zginęły dlatego, że były niewierne, że nie szanowały rodziny? I znowu żmudne ustalanie nazwiska kolejnej zabitej, sprawdzanie środowiska, przesłuchania. Policjanci nie mieli złudzeń, że obie zbrodnie były „dziełem” tego samego człowieka, jego obecność w tej dzielnicy dało się wyczuć wprost namacalnie, lecz tożsamość wciąż pozostawała zagadką. Policja wzmocniła siły, zaangażowała kolejnych ludzi, lecz wszystkie tropy prowadziły donikąd, jakby morderca krążył pod ziemią i drwił sobie ze śledczych. Korczula nie przypuszczał, jak trafne to było stwierdzenie. Morderca z kolei nie sądził, że będzie miał przeciwko sobie tak zajadłego i wytrawnego psa policyjnego. Dopasowywanie poszczególnych elementów układanki, w biegu, z wywieszonym językiem, jeszcze trochę trwało, lecz ponieważ komisarz nienawidził chaosu, nie znosił bałaganu pozostawianego przez zabójcę, składał puzzle w całość, zbierał okruszki do kupy i rozrysowywał obraz wydarzeń w głowie – z pomocą pani prokurator i swojej sprawdzonej ekipy. Z każdym dniem był coraz bliżej mordercy, aż zrozumiał, gdzie najchętniej chowają się wszystkie wściekłe gryzonie – w kanałach. Sceny z pościgu po podziemnym Krakowie uważam za najlepsze, najbardziej dynamiczne w całej powieści. Choćby dla nich warto sięgnąć po „Kajdany”. Pisarz zaimponował mi przygotowaniem materiałów i znajomością swojego miasta, co świetnie przełożyło się na finał thrillera. Świetnego, mocnego, dla czytelników lubiących zagadki kryminalne i akcję.
O autorze: BARTŁOMIEJ KOWALIŃSKI (rocznik 1986) mieszka i pracuje w Krakowie. Na co dzień zajmuje się doradztwem kredytowym. Pasjonat sportu. Uprawiał narciarstwo alpejskie, lubi piłkę nożną i jazdę na rowerze. Chętnie podróżuje, najczęściej z żoną i dwoma synami. Czas wolny wypełnia pisaniem. Jest autorem książek kryminalnych „W zmowie z mordercą”, „Twarz bestii” i „Potwór z Podhala”. Powieścią „Kajdany” przeniósł się z gór do rodzinnego Krakowa i – jak wszystko wskazuje – z sukcesem. Wśród czytelników popularnego portalu Lubimy Czytać zebrał od premiery 142 opinie, dające mu średnią 7,7/10.
Bartłomiej Kowaliński, „Kajdany”. Wydawnictwo Initium, Kraków 2024. Str. 464, oprawa miękka ze skrzydełkami. Premiera 24 października 2024. Powieść można zamówić tu: Empik https://bit.ly/kajdany-empik, Tania Książka https://bit.ly/kajdany-tk, Świat Książki https://bit.ly/kajdany-sk.#