POLIHISTOR. Recenzja

STANISŁAW BUBIN

W liście do żony, napisanym w Nowym Sączu 12 kwietnia 1938 roku, stwierdził: „Mówiąc otwarcie, jedynym wyjściem byłoby samobójstwo. Ale albo, albo – z chwilą gdy nie decyduję się na to od razu, to muszę spróbować żyć. Naprawdę, że jedyna istota, która mnie przy życiu trzyma, to jesteś Ty. Straciłem dla siebie samego wszelką wartość i nie wiem, czy wytrzymam”. Wytrzymał do 18 września 1939 roku. Po bezskutecznym staraniu się o przydział do armii, ucieczce przed hitlerowcami z Warszawy i wędrówce na wschód z Czesią Korzeniowską, w dzień po napaści Sowietów na Polskę 54-letni Stanisław Ignacy Witkiewicz w towarzystwie o siedemnaście lat młodszej Czesławy, kochanki, odebrał sobie życie.

Przemysław Pawlak „Witkacy. Biografia”. Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2025 (www.iskry.com.pl). Oprawa twarda z obwolutą, stron 560. Premiera 14 marca 2025.

Stało się to we wsi Jeziory na Ukrainie w obwodzie rówieńskim, przy granicy białoruskiej, w głuszy zagubionej wśród puszcz i mokradeł, po nocy spędzonej w domku przy nadleśnictwie i po wielu dniach narastającej depresji. Depresji wzmocnionej dodatkowo przerażającymi wieściami od leśniczego, który miał informacje z czynnego radioodbiornika lampowego, że Armia Czerwona przekroczyła polską granicę i zajęła pięć wschodnich województw, władze naczelne państwa zbiegły do Rumunii, płonie Zamek Królewski w Warszawie… Witkacy był tym wstrząśnięty i przerażony. Przypomniał sobie makabryczne sceny z pierwszej wojny światowej i rewolucji w Rosji. „Porucznik Witkiewicz od ponad dwudziestu lat odsuwa od siebie obrazy znad Stochodu: oczu wykłutych bagnetem, trupich pagórków porosłych świeżą trawą. Żyje przecież po końcu świata, który raz już widział, którego w kategoriach filozoficznych doświadcza ciągle, poszukując – bezskutecznie – odpowiedzi na pytanie o sens ludzkiego istnienia” – napisał Przemysław Pawlak, autor książki „Witkacy. Biografia”, która nakładem Wydawnictwa Iskry ukazała się w księgarniach przed miesiącem.

Wystraszony i załamany Witkiewicz, gnębiony na domiar złego licznymi przypadłościami i chorobami, zmęczony nalotami bombowymi na szosy i tory kolejowe, głodem, pragnieniem i długimi marszami, zwyczajnie nie miał zamiaru jeszcze raz doświadczać końca świata. Mimo narastającej paniki potrafił realistycznie ocenić i wyobrazić sobie nadchodzące dni – dojmujący bezsens dalszego istnienia, swoją nieprzydatność, śmierć Czesi i rodziny leśniczego z rąk bolszewików, własny zgon na bagnetach komunistów, rzeź znajomych i przyjaciół, bombardowania miast, pożary, kres cywilizacji. Po co opierać się nieuniknionemu, tej odwiecznej paranoi ludzkiej, narażać się na ból i cierpienie, na strach i rozpacz? Swoje przeżył, lepiej poddać się wyrokowi historii gdzieś pod pięknym rosłym drzewem, póki nie strzaskały go bomby, póki to jeszcze ziemia polska, w towarzystwie kochanej kobiety, której grożą – mówił jej o tym – okrutny gwałt i zbezczeszczenie ze strony hord bolszewickich.

Witkacy: Portret Czesławy Korzeniowskiej, 1929.

Nad ranem w Jeziorach na Polesiu wyprawili się z Czesią w zaświaty. Witkacy rozpuścił w wodzie kilkadziesiąt tabletek luminalu, Korzeniowska dodała jeszcze cibalginę, po czym szybko wypiła zawartość kubka. Z kolei on zażył efedrynę na pobudzenie krążenia, naciął sobie starą żyletką żyły na przegubie lewej dłoni, później na przedramieniu, w końcu żylak na nodze, bo krew płynęła za słabo. Chwilę później Czesia, skarżąc się na zawroty głowy, straciła świadomość. Po paru godzinach, gdy wieś ruszyła szukać zaginionych warszawiaków, kobieta zaczęła wymiotować i odzyskała na chwilę przytomność. Torsje ją uratowały. Obok leżało zimne ciało Witkacego, umazane krwią. Zabrano je furmanką na słomie na miejscowy cmentarzyk i nie powiadamiając nikogo, żadnych władz – zajętych frontem i ucieczkami – pochowano w trumnie pospiesznie zbitej ze zwykłych desek. W pogrzebie uczestniczyli prawosławny ksiądz, leśniczy Chudzik, gajowy i grabarz.

Uwaga na marginesie: Czesława Oknińska-Korzeniowska, przed wyjazdem ze stolicy pracownica Pocztowej Kasy Oszczędności, ostatnia – przez dziesięć lat – miłość Witkacego, przeżyła wojnę. Po dramatycznych wydarzeniach w Jeziorach przez trzy dni leżała nieprzytomna, po czym wróciła do Warszawy. Dziesiątego dnia powstania warszawskiego wraz z siostrą wywieziona została do Auschwitz. Wrześniowa ucieczka od wojny i życia, śmierć ukochanego, a później ciężkie przeżycia obozowe odcisnęły się mocnym piętnem na jej dalszym losie. Zmarła w 1975 roku.

Autoportret Witkacego z syjamską kotką Schyzią. Fot. między 1928-1931. Kolekcja Stefana Okołowicza

Od śmierci Stanisława Ignacego Witkiewicza minęło ponad 85 lat. Opowieść o poświęconej mu książce biograficznej zapewne nie powinna się zacząć od kresu życia głównego bohatera, od samobójstwa, lecz spektakularne odejście Witkacego od dziesięcioleci budzi emocje, działa na wyobraźnię, pobudza do refleksji. Z lektury wynika, iż los artysty naznaczony był piętnem myśli samobójczych od dawna – można nawet powiedzieć od zawsze, od młodości Stanisława Ignacego. Wyobrażenia własnego zgonu, rozmaite sposoby samounicestwienia, zapowiedzi targnięcia się na życie, rozważania na temat śmierci, a także dotyczące wartości Istnienia Poszczególnego, jak nazywał los jednostki w swoich rozważaniach, obecne są w wielu listach, powieściach i dramatach, jak również w teoriach myśli, portretach i obrazach. W biografii nie ma miejsca na rozważania, co by się stało, gdyby o samobójstwie tylko mówił i myślał, ale nigdy go nie dokonał? Gdyby przeżył wrzesień 1939 roku i całą wojnę, Stalina i Hitlera? Jak po sześćdziesiątce odnalazłby się w realiach Polski Ludowej, w czasach komunistycznych? Czy poszedłby na układ z nową władzą, zaakceptował socrealizm, czy też trafiłby w ręce bezlitosnego Urzędu Bezpieczeństwa? Może wtedy, w Jeziorach, zdecydował dla siebie najlepiej? Został wszak legendą na zawsze! Najbardziej ekscentryczną osobowością, jak to się w kółko powtarza, w historii polskiej kultury.

Jadwiga Janczewska na fotografii wykonanej przez Witkacego w 1913.

Książka Przemysława Pawlaka zostaje w pamięci na długo. Po prostu dlatego, że jest wyborna i kompletna, napisana z ogromnym znawstwem tematu, z wrażliwością i tkliwością. Być może autor, naukowiec, specjalista, nie powinien tak wyraźnie objawiać czułości względem swego bohatera, mówić o nim, niemal familiarnie, „Staś”, „Stasinek”, „Stach”, lecz w miarę czytania przyjmujemy ten punkt widzenia ze zrozumieniem, aprobujemy go, akceptujemy jakby był nasz własny. Identyfikujemy się z postacią. Ba, zaczynamy rozumieć Witkacego tak, jak wielu nie rozumiało go za życia. Krytykowany był, wyszydzany, obmawiany. Wariat, powiadano za plecami. Co nie zmienia faktu, że był też i kochany, i podziwiany.

Portret wielokrotny Stanisława Ignacego Witkiewicza. Piotrogród, 1917. Fot. Wiki Commons

O Witkacym i wszelkich „vitkacianach” w księgarniach i bibliotekach mamy mnóstwo tytułów. Jest instytut jego imienia, są realizacje dramatyczne. Pełno materiałów o nim – różnej wartości – można też znaleźć w mediach i internecie. Jednak książka Przemysława Pawlaka jest inna, wyjątkowa. Kreśli życiorys artysty nie tylko w oparciu o fakty, lecz również pogłębia go od strony psychologicznej, emocjonalnej – co rzadko zdarza się w biografiach. Dzięki czemu jest jak doskonała powieść z wiwisekcją bohatera, z psychoanalizą. Autor nie pozwoliłby sobie na tak głębokie, intuicyjne odczytanie zachowań i decyzji Witkacego, gdyby nie znał doskonale czasów, w jakich żył artysta, źródeł go dotyczących (często wcześniej nieznanych), jego twórczości, kontekstów społecznych, historycznych i politycznych. Przemysław Pawlak nie uległ pokusie „uatrakcyjnienia” biografii przez opisanie licznych głośnych skandali z udziałem Witkacego, wyliczenia wypitych przez niego alkoholi i zażywanych substancji psychoaktywnych, wymienienia kobiet, z którymi sypiał (ktoś doliczył się osiemdziesięciu kochanek) i tych, które zdradzał. Owszem, Stanisław Ignacy Witkiewicz był osobą ekstrawagancką i nieprzewidywalną. Z jednej strony wybujałą osobistością i skrajnym egoistą, z drugiej duszą towarzystwa, środowiskowym wesołkiem, twórcą zabawnych słów i zwrotów. Teoretykiem sztuki i filozofem, a jednocześnie postacią tragicznie naznaczoną, niepojmowaną, ponadprzeciętną, wybitnie uzdolnioną, wykraczającą poza epokę, wrażliwą i okrutną, zmagającą się z własnymi demonami i demonami czasów, w jakich przyszło mu egzystować. Takiemu Istnieniu Poszczególnemu ciężko było żyć pod zaborami, na styku wojen i rewolucji, w kryzysie ekonomicznym, w nieustającej walce o byt, o pieniądze, prestiż i uznanie. Długo też walczył o to, by wyjść z cienia swojego ojca, Stanisława Witkiewicza, malarza, architekta, pisarza i teoretyka sztuki, twórcy i popularyzatora stylu zakopiańskiego. Człowieka, który dla kochanki porzucił matkę Witkacego, Marię Witkiewiczową, nauczycielkę muzyki i właścicielkę zakopiańskich pensjonatów. Stach mocno to przeżywał. Kochał ojca i jednocześnie nienawidził. Robił też wszystko, by zacząć od ojca się odróżniać, by nie być z nim mylonym. Być może dlatego głośno było zarówno o nim samym, jak i dziełach, które tworzył. Choć starał się uciekać od spraw przyziemnych, od przytłaczającej go rzeczywistości, pospolitość nieustannie starała się go przytłoczyć, nękać. Toteż miotał się, szarpał, wyrywał, szukał inspiracji i szczególnych podniet. Gonił za marzeniami, uciekał w narkotyki, w świat odrealniony i psychodelię. Bał się smutku, szarości, jednoznaczności, wybierał ryzyko, wymyślał kształty i formy, poszukiwał kamienia filozoficznego, nowych struktur, własnej tynktury, esencji, nienasycenia. Pocieszenia szukał w górach, a także w podróżach – do Paryża, gdzie poznał najnowsze trendy malarstwa europejskiego, do Włoch i Lovranu w Chorwacji, gdzie z powodu choroby przeniósł się jego ojciec, a także do Australii, Nowej Gwinei, Cejlonu i do Rosji, wpierw carskiej i nagle bolszewickiej.

Był w tych walkach o siebie, o światopogląd, całkowicie areligijny. Boga do życia nie potrzebował.

Witkacy wyrastał ponad przeciętność w każdym względzie. Zarówno fizycznym, bo był człowiekiem słusznego wzrostu, masywnym, przystojnym, o przenikliwym, diabolicznym, urzekającym spojrzeniu, jak i mentalnym, bo miał niezwykłe zdolności, wiedzę, ogromne talenty. Bez dwóch zdań geniusz. Niewątpliwie swetoniuszowski polihistor, uczony i wiedzący, wszechstronny, z rozległą wiedzą z wielu dziedzin.

Witkacy: Portret Jadwigi Pulichowej. Październik 1927

Uwaga na marginesie: Jego żona, Jadwiga Witkiewicz z Unrugów, Nina, uważała, że był typowym fighting manem – walczył ze wszystkimi o wszystko. „Nie znosił cebuli, radia i snobów, Bergsona i Nietzschego, karaluchów, hołoty myślowej, noszenia pierścionków i bezbarwnych strojów, zwrotu „Jaśnie Wielmożna Pani” i arystokratycznego puszenia się, trzymania psów na uwięzi i zrywania kwiatów, rywali w staraniach o kobiece względy, Russella i filozofii Koła Wiedeńskiego, złośliwych gówniarzy, obłudy i pewnie jeszcze ze stu innych obrzydliwości…” (str. 482).

Malował często obrazy i portrety pod wpływem narkotyków. Eksperymentował z nimi, doświadczał przeżyć psychicznych, które usiłował kontrolować, zrozumieć, po swojemu zinterpretować.

Misz-masz tych wszystkich rzeczy nie pomógł mu w uporaniu się z myślami samobójczymi. Zmagał się z nimi prawdopodobnie od dnia śmierci swojej narzeczonej, Jadwigi Janczewskiej. Nie mógł się pogodzić, że odebrała sobie życie, robiąc przy tym swoiste theatrum w górach. Poznał ją w 1912 roku w Zakopanem w pensjonacie prowadzonym przez matkę, Marię Witkiewiczową. Ich uczucie rozwijało się dynamicznie, lecz ów związek nie był sielanką. Pewnego dnia Jadwiga powiedziała ukochanemu, że jest w ciąży. Czy z nim, ze Stachem? A może z Karolem Szymanowskim, jak podejrzewał? Ślub? Małżeństwo? To byłaby śmierć artystyczna! Nie nadaje się do założenia rodziny. „Staś, jak zwykle do bólu szczery, wykazuje się delikatnością łomu. Uważa, że najlepiej byłoby pozbyć się dziecka” – stwierdził autor biografii. Był luty 1914 roku. Witkiewicz wywołał domową awanturę, potem złapał za plecak, narty i wyszedł w góry. Nie było go kilka dni. Dla Jadwigi to było za dużo. Wynajęła sanie i pojechała do Kościeliska, po czym poszła w górę doliny. Gdy nie wróciła, zaniepokojony góral poszedł jej szukać. Ciało postrzelonej znaleziono przy Skale Pisanej. Dla młodego Witkiewicza, gdy w końcu wrócił do domu, był to olbrzymi cios. Wyrzuty sumienia dręczyły go do końca życia. O tej tragedii długo szumiało całe Zakopane, dostała się do prasy. Przed popełnieniem samobójstwa Stacha powstrzymała jedynie myśl o opuszczonej, samotnej matce. Cóż ona winna?… Wtedy jako jeden z nielicznych oferował mu pomoc Bronisław Malinowski, przyjaciel, proponując nieoczekiwanie udział w dalekiej wyprawie naukowej na Nową Gwineę. Witkiewicz miał uczestniczyć w niej w roli fotografa, dokumentującego kolejne etapy podróży. W czerwcu 1914 roku (na dwa miesiące przed wybuchem pierwszej wojny światowej) pojechał do Londynu, gdzie miała się rozpocząć podróż, a następnie już z Malinowskim i kilkoma jego towarzyszami wypłynęli statkiem w kierunku Australii i Nowej Gwinei, z kilkudniowym pobytem na Cejlonie. Choć sama podróż, kontakty z egzotyczną kulturą i przyrodą, była dla Witkacego interesująca, nie poprawiła depresyjnego stanu, wywołanego tragedią w Dolinie Kościeliskiej. W końcu pokłócił się z Broniem Malinowskim i – nie bez przeszkód – wrócił do Europy, gdzie trwał już zgiełk bitewny pierwszej wojny światowej. Śmierć na wojnie wydała mu się wówczas idealnym rozwiązaniem, choć przecież musiał przemyśleć, po której stronie się opowiedzieć. Przybył do Petersburga i z pomocą krewnych zaciągnął się do Lejb-Gwardyjskiego Pułku Pawłowskiego, elitarnej jednostki piechoty. Witkiewicz uczestniczył w ciężkich walkach stoczonych 17 lipca 1916 roku nad Stochodem. To po tej bitwie na zawsze zapisały się w jego duszy traumatyczne widoki gór trupów po ataku na pozycje wojsk niemieckich i austro-węgierskich. A potem wybuchła rewolucja bolszewicka, wojna domowa w Rosji. I znowu trupy, śmierć, zakrwawione ciała. Smutek i rozpacz. Chęć wyrwania się z chaosu, powrotu do kraju, do Zakopanego. Udało mu się w czerwcu 1918 roku. Sowiecka rewolucja wstrząsnęła nim, wywarła głęboki wpływ na późniejszą twórczość, na podejście do historii i filozofii. Ślepy tłum, kierowany przez demagogów, często pojawiał się w jego powieściach i dramatach.

Witkacy: Portret Neny Stachurskiej. Marzec 1929

Znaczną część książki wypełniają rozdziały poświęcone latom Witkacego w odrodzonej Polsce. Przypadkom związanym z działalnością Firmy Portretowej S.I. Witkiewicz, która pozwalała mu znośnie żyć i utrzymywać rodzinę, z odbiorem jego dzieł teatralnych i prozatorskich, dyskusjami wokół prac teoretycznych, klimatem powstawania legendy artysty. Czyta się książkę Przemysława Pawlaka jak najlepszą powieść, jednak ze świadomością, że bohater nie został zmyślony, że to były prawdziwe, tragiczne losy. Do samego końca tragiczne. W „Niemytych duszach” Witkiewicz napisał: „Żyjemy w stanie masowego i indywidualnego zakłamania. Żeby nagle, znienacka odkłamać całą Polskę, społeczeństwo by tego nie wytrzymało – wstrząs ten mógłby zabić je, zjonizować, rozłożyć na elementy”. Czy nie przewidział masowego zakłamania, gdy „niemal pół wieku później komunistyczne władze schyłkowej PRL zorganizują jeden z najbardziej kuriozalnych pogrzebów w dziejach, jako dowód przyjaźni polsko-radzieckiej! Z wielką pompą nieprzebrane tłumy będą kroczyć po Krupówkach w kondukcie za rzekomymi szczątkami Stanisława Ignacego Witkiewicza (…). Powtórny pogrzeb zamieni się w farsę, a po kilku latach urzędowa ekshumacja wykaże, że w grobie Marii Witkiewiczowej na Pęksowym Brzyzku złożono szkielet bezimiennej Poleszuczki” – napisał Przemysław Pawlak.

I straszno, i śmieszno. Zupełnie jak w Witkiewiczowskiej sztuce. W 1988 roku dzięki zgodzie ZSRR dokonano ekshumacji domniemanych szczątków Witkiewicza, przewieziono je na cmentarz w Zakopanem i złożono w grobie matki. Po czym postawiono pamiątkowy nagrobek. Sześć lat później szczątki poddano starannym oględzinom i okazało się, że szkielet należał do kobiety w wieku 25-30 lat.

Dokładne miejsce pochówku Witkacego do dziś jest nieznane. To zupełnie w jego stylu.

Witkacy: Groźny Bandyta. Fot. J. Głogowskiego, 1931. Kolekcja Stefana Okołowicza

Przemysław Pawlak „Witkacy. Biografia”. Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2025 (www.iskry.com.pl). Oprawa twarda z obwolutą, stron 560. Premiera 14 marca 2025. Książka zawiera dodatkowo kalendarium z życia Stanisława Ignacego Witkiewicza, aneksy, wybór literatury, indeks osób, wybór zdjęć oraz reprodukcji obrazów i portretów. Biografię można zamawiać w księgarni internetowej Liber na stronie https://liber.pl/pl/products/witkacy-biografia-498866.html.

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress