W PISANIU NAJBARDZIEJ KOCHAM TO, ŻE MOGĘ WSZYSTKO I NIC NIE MUSZĘ. Wywiad z pisarzem

Z WOJCIECHEM WÓJCIKIEM, autorem niedawno wydanej przez Zysk i S-ka Wydawnictwo powieści kryminalnej „Jęk zamykanych bram”, rozmawia Stanisław Bubin

Jakie siły i emocje napędzają pana do pisania książek? Sporo już pan ich wydał (ile dokładnie?) i czy ta regularność nie jest męcząca? Innymi słowy – dlaczego chce się panu tworzyć i to wciąż w tym samym gatunku literackim? Nie myślał pan na przykład o książce historycznej albo fantasy?

Pisanie nie jest dla mnie sposobem na życie, tylko hobby. Takim samym, jak dla kogoś innego kolekcjonowanie znaczków czy śledzenie rozgrywek sportowych. Pisząc, odpoczywam. Oczywiście po skończeniu danego tekstu muszę zrobić przerwę, oczyścić umysł… Ale prędzej czy później pojawiają się nowe pomysły. W tej chwili piszę już piętnastą książkę. Nie wiążą mnie żadne pisarskie kontrakty, nie mam zobowiązań czasowych, terminów, deadline’ów. Dlatego gdybym poczuł, że pisanie staje się dla mnie męczące, zrobiłbym sobie od niego wakacje. A czemu akurat kryminały? Chyba dlatego, że sam lubię je czytać.

Proszę scharakteryzować swój osobisty pogląd na kryminały. Pytam o to, ponieważ wyróżnia się pan w gronie licznych piszących w tym gatunku i jest pan konsekwentny na przykład w kreśleniu szerokiego tła społecznego i kontekstów historyczno-obyczajowych?…

Kryminał to pojęcie bardzo szerokie. Do worka z takim właśnie napisem wrzucane są pozycje bardzo różne – od literatury komediowej, przez romantyczną, po skrajnie przemocową. Są kryminały policyjne, sądowe, kryminały z elementami thrillera, thrillery z elementami kryminału, erotyki, fabularyzowane dokumenty… Jak każdy chyba autor, usiłuję wykuć sobie na tym przebogatym rynku jakąś niszę. Nie powiedziałbym, że moje książki mają jakoś szczególnie rozbudowane tło obyczajowe. Na pierwszym miejscu stawiam zawsze na zagadkę. Staram się wciągnąć czytelnika we wspólne zgadywanie, kto i dlaczego zabił (albo zrobił coś złego), a obyczajowo-społeczna czy też historyczna otoczka wprowadzana jest przeze mnie po to, by to, co związane ze stopniowym odsłanianiem fragmentów zagadki, było bardziej wiarygodne i oryginalne.

Czy znajduje pan czas na czytanie innych autorów? Ma pan rozeznanie w branży? Pojawiają się jakieś inspiracje? Autor też musi się ciągle uczyć?

Kiedy nie piszę, to czytam. Także kryminały, chociaż równie dużą przyjemność sprawiają mi powieści historyczne, przygodowe czy obyczajowe. Pisarz uczy się przez całe życie, ale akurat czytania nie traktuję jako nauki. I staram się nie analizować warsztatu innych autorów, bo to mogłoby zepsuć przyjemność z lektury.

Na pewno wielu czytelników interesują sprawy warsztatowe. Jak pan zabiera się do każdej nowej książki? Od czego zaczyna się pisanie – zbierania materiałów, kwerendy archiwalnej, reaserchu, konstruowania planu powieści i obowiązkowej zagadki kryminalnej? A może ma pan własny patent, o którym warto opowiedzieć?

Jeśli chodzi o planowanie nowych książek, to nie mam jednego schematu. Czasem inspiracją jest miejsce, czasem postać, czasem wydarzenie. Nad każdą swoją książką pracuję z takim zaangażowaniem, jakby miała być moją ostatnią. Nie chowam pomysłów na później. Pełne zaangażowanie, wszystkie ręce na pokład – także jeżeli chodzi o research. Nie lubię niedopracowanych, niechlujnie napisanych książek. Jest mi trochę łatwiej niż wielu kolegom po fachu, bo – jak już wspomniałem – nie mam terminów, deadline’ów i tak dalej. Dzięki dżentelmeńskiej umowie z moim wydawnictwem, mogę pracować nad każdym z teksów tak długo, jak to konieczne.

Pisanie to w pana przypadku drugi etat, ponieważ pierwszy związany jest z pracą w administracji publicznej. Na ile przydatny jest wykonywany na co dzień zawód w twórczości literackiej? Co on panu daje?

Praca może być do pewnego stopnia źródłem inspiracji, ale jeśli miałbym dokonać bilansu, to chyba jest tak, że pisarskie hobby bardziej pomaga mi w pracy, niż praca – w pisaniu. Pisanie jest czymś w rodzaju nagrody. Pod koniec dnia roboczego, kiedy inni podpierają się nosami, ja czuję ekscytację, że już za chwilę wsiądę do metra i wejdę do świata moich bohaterów. Wiem, że brzmi to trochę niepokojąco, ale w rzeczywistości jest bardzo przyjemne. Zero obsesji, tylko sama frajda.

Wojciech Wójcik „Jęk zamykanych bram”. Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2024. Str. 528, oprawa miękka ze skrzydełkami. Premiera 23 kwietnia 2024. Książkę można zamówić z rabatem w księgarni internetowej wydawcy na stronie https://sklep.zysk.com.pl/jek-zamykanych-bram.html.

Pomówmy o ostatniej powieści – „Jęku zamykanych bram”. Pojawili się w niej warszawscy (choć nie tylko warszawscy) czyściciele kamienic. Co pana zainspirowało do zajęcia się tym problemem?

Od kilku lat mieszkam w Legionowie, ale w Warszawie spędziłem kawał życia i traktuję ją jako moje drugie miasto. Stąd pochodzi moja rodzina i te wszystkie tematy ze zburzeniem miasta, dekretem Bieruta, mieszkaniami komunalnymi czy roszczeniami dawnych właścicieli były obecne w moim życiu już od wczesnego dzieciństwa. Temat czyścicieli kamienic jest dla Warszawy bardzo bolesny, a najgorsze w nim jest to, że wszystko odbywa się w tak zwanym majestacie prawa – przynajmniej do pewnego stopnia. W uproszczeniu wygląda to tak: osiemdziesiąt lat temu nieruchomości warszawskie zostały znacjonalizowane, a równolegle zainicjowano pewne procesy prawne, na podstawie których dzisiaj wydawane są decyzje administracyjne przyznające prawo własności do budynków warszawskich spadkobiercom ich dawnych właścicieli. I oczywiście jest w tym jakaś sprawiedliwość dziejowa, ale jest też pewien haczyk. W miejsce spadkobierców, często rozsianych po świecie, pojawiają się grupy ludzi skupujących bądź wyłudzających roszczenia reprywatyzacyjne. Nazwijmy ich inwestorami. Ci inwestorzy, po tym, jak otrzymają – decyzją administracyjną – prawo własności do warszawskiej kamienicy, zamierzają to prawo spieniężyć bądź to poprzez sprzedaż całej lub części kamienicy, bądź też przez wynajem mieszkań. W tym też nie ma niczego szokującego. Problem pojawia się dopiero wówczas, gdy dochodzimy do kwestii lokatorów tych mieszkań, którzy formalnie są ich najemcami. Są to najczęściej starsi, niezamożni ludzie, mieszkający w tych mieszkaniach (dawniej komunalnych) od kilkudziesięciu lat. Inwestorzy (nie wszyscy, tylko ci bezwzględni) podejmują działania w celu wyrugowania ich z tych mieszkań. Przeszkodą są zapisy prawne, mające chronić lokatorów. Aby je obejść, inwestorzy zatrudniają tzw. czyścicieli kamienic, czyli grupy paramafijne, które zarządzają nieruchomościami w taki sposób, by docisnąć lokatorów finansowo (podwyżki czynszu) i – przede wszystkim – utrudnić im życie, na przykład poprzez nękanie, otwieranie za ścianą agencji towarzyskich, sprowadzanie narkomanów, agresywnych osób z zaburzeniami… Sposobów jest wiele, o niektórych piszę w „Jęku…”. Mimo upływu lat i powszechnej wiedzy o tym zjawisku, wciąż jest to poważny problem społeczny, źródło wielu ludzkich tragedii.

Są w tej książce także wątki związane z nierządem, sutenerstwem, kuplerstwem. W stolicy to poważne zagadnienie? Pożywka dla rozwoju przestępczości?

Chyba każdy, kto doświadczył tak zwanego nocnego życia w wielkim mieście, dostrzega, że to, co na pierwszy rzut oka wygląda kolorowo i atrakcyjnie, wcale tak kolorowe i atrakcyjne nie jest. Najlepiej widać to nad ranem, tuż po zamknięciu klubów i dyskotek. Warszawa nie jest żadnym wyjątkiem – to miasto, podobnie jak inne największe metropolie, bywa brutalne. A najbrutalniejsze jest oczywiście dla tych, którzy mają najtrudniejszy życiowy start – ludzi, którzy wydrapują tu pazurami swój codzienny byt i walczą o swoją przyszłość. Oczywiście najbardziej narażone – z oczywistych względów – są młode, przyjezdne dziewczyny. Oby wszystkie miały tak silne charaktery, jak bohaterka „Jęku zamykanych bram”, Edyta.

Najnowszy pana kryminał ujawnia również sporo tajemnic dotyczących pewnych nieznanych dotąd aspektów pracy policji. Nie będę tego wątku rozwijał, żeby nie popsuć chętnym przyjemności czytania książki. Zapytam jednak, czy ma pan swoje źródła w tej służbie? Czy konsultuje pan z kimś kluczowe informacje, żeby opowieść była wiarygodna?

Gdy piszę książkę, zawsze się zastanawiam, jak odebrałby ją ktoś, kto naprawdę zna się na rzeczy. Ważnym elementem „Jęku zamykanych bram” są policyjne procedury. Zdaję sobie sprawę, że gdyby tę pozycję przeczytał policjant z operatywy, pewnie kilka razy by się uśmiechnął, ale myślę też, że są w tej książce miejsca, w których z uznaniem pokiwałby głową. Strzępy wiedzy operacyjnej są rozsiane po internecie. Cała sztuka – i ogromny wysiłek – w tym, by je odszukać i posklejać. Natomiast jeśli chodzi o konsultacje z policjantami, to sprawa jest złożona. Funkcjonariusze nie mogą dzielić się wiedzą o operacyjnej kuchni z pisarzami. Te konsultacje odbywają się na zasadzie sugestii, mrugnięcia okiem, uśmiechu… Myślę jednak, że jestem całkiem niezły w odczytywaniu takich ukrytych przekazów.

Podobają mi się w pana książkach szczegóły, nazwijmy je geograficzno-krajoznawcze, związane z poszczególnymi regionami i miastami. To legitymizuje teren akcji. Pojawiają się konkretne adresy, na przykład ulica Oboźna 13 w Warszawie. Czy lokatorzy wymienianych przez pana domów (także firm) nie mają pretensji, że umieszcza pan ich w powieściach, czasami w kontekście kryminalnym?

Ulica Oboźna kończy się na numerze 11 – vis-à-vis pomnika Mikołaja Kopernika. Kamienica o numerze 13 jest fikcyjna. Taki był mój zamysł. Często odwołuję się do prawdziwych miejsc, ale wtedy staram się nie wskazywać na przykład na konkretne mieszkanie. W końcu moje książki to fikcja literacka. Muszą być osadzone w rzeczywistości, ale nie na tyle, by wywoływać u kogoś dyskomfort.

Pojawiają się też w powieści historie związane z Jeziorem Zegrzyńskim. Zna pan dobrze ten akwen? Zjeździł pan okolice zalewu na rowerze jako zapalony turysta? Czy detale dotyczące mafii zegrzyńskiej i nieruchomości nad jeziorem są prawdziwe?

Znam Zalew Zegrzyński bardzo dobrze, zarówno od strony lądu i rowerowych wycieczek, jak i – w jeszcze większym stopniu – od strony wody, z pokładu żaglówki. W letnie weekendy to miejsce może wydawać się zadeptane, ale kiedy indziej jest tu naprawdę pięknie. Pisząc „Jęk…”, odwiedzałem rzecz jasna okolice tego akwenu i czerpałem inspirację z tutejszych klimatów, także w wydaniu gastronomiczno-hotelowym. Co do przestępczości zorganizowanej, to w dzikich latach dziewięćdziesiątych dotarła także i tutaj, chociaż akurat pojęcie mafii zegrzyńskiej to licentia poetica.

Nie stworzył pan dotąd swojego ulubionego, stałego bohatera powieściowego, chociaż pewne postaci przewijały się u pana przez parę książek. Skąd ta niechęć do wykreowania jednej, charakterystycznej postaci, związanej z autorem na dobre i na złe?

Większą frajdę sprawia mi kreowanie coraz to nowych bohaterów, ale na swoim koncie mam już dwie dwutomowe serie, których główni protagoniści – policjantka Karolina Nowak i policjant Paweł Łukasik – nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Mam również pewien pomysł na kilkutomową opowieść z zestawem stałych bohaterów. Kto wie, może w przyszłości ujrzy światło dzienne, chociaż nie chcę składać deklaracji. Tym, co najbardziej kocham w pisaniu jest to, że mogę wszystko… i jednocześnie nic nie muszę.

Czy rozpoczyna pan prace nad nową powieścią dopiero po zakończeniu poprzedniej, po jej ukazaniu się i przeczytaniu recenzji, czy też zbieranie materiałów do książek odbywa się u pana symultanicznie?

Po ukończeniu powieści robię sobie dłuższą przerwę i w tak zwanym międzyczasie kolekcjonuję pomysły. Temat nowej historii przychodzi do mnie sam, często w niespodziewanym momencie. Ostatnio przypływ weny złapał mnie na basenie, a wcześniej na przykład na stacji benzynowej, czy podczas oglądania teledysku na YouTube.

Chętnie uczestniczy pan w spotkaniach z czytelnikami? O co ludzie najczęściej pytają? Ma pan wiernych fanów, doskonale znających pana książki i czekających na kolejne tytuły?

Pierwsza moja książka ukazała się w 2016 roku. Podczas tych ośmiu lat przeszedłem transformację – z introwertyka w ekstrawertyka. Na początku pisarskiej kariery spotkania z czytelnikami bardzo mnie stresowały, ale teraz czuję już tylko pozytywne emocje. Żałuję, że tych okazji do spotkań nie ma więcej, ale, niestety, kalendarz nie jest z gumy. Mam stałych sympatyków swojej twórczości i odnoszę wrażenie, że jest ich coraz więcej – to samo zdają się mówić rosnące nakłady kolejnych książek. Kontakt z czytelnikami ułatwiają mi raczkujące wciąż konta na social mediach. Staram się tam możliwie regularnie meldować, co u mnie nowego i jaki jest stan zaawansowania prac nad następną książką.

I na koniec tradycyjne pytanie, nad czym obecnie pan pracuje? Czego lub kogo będzie dotyczyła kolejna powieść, która – jak rozumiem – ukaże się pewnie jeszcze w tym roku?

Na jesieni powinien ukazać się „Piąty akt” (tytuł roboczy). Kryminał, którego akcja osadzona jest w środowisku aktorskim, a intryga kręci się wokół pewnego zaginionego w czasie wojny filmu i związanej z nim tajemnicy.

Dziękuję za rozmowę.

O autorze: WOJCIECH WÓJCIK (na zdjęciu) urodził się w 1981 roku w Warszawie. Po studiach na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego pracował jako dziennikarz sportowy, a od kilku lat jest zatrudniony w administracji publicznej. Interesuje się sportem, głównie piłką nożną i baseballem. Pasjonat turystyki górskiej, żeglarstwa i krajoznawstwa rowerowego. W wolnych chwilach chętnie podróżuje rowerem. Napisał powieści „Nikomu nie ufaj”, „Garść popiołu”, „Jezioro pełne łez”, „Młoda krew”, „Miałeś tam nie wracać”, „Himalaistka”, „Dziedzictwo von Schindlerów”. W 2021 roku wydał w Zysk i S-ka „Kurs na śmierć” i „Krwawe łzy”; w 2022 roku „Trzecią szansę” i „Martwą wodę”; w 2023 – „Odmęty śmierci” i „Bilet dla zabójcy”. Powieść „Jęk zamykanych bram” ukazała się 23 kwietnia 2024. Naszą recenzję można przeczytać tutaj: https://tinyurl.com/2sb3c3nd. Poprzedni wywiad z autorem i wcześniejsze recenzje znajdują się na portalu LADY’S CLUB w sekwencji Pan Book na stronie https://ladysclub-magazyn.pl/category/pan-book/.

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress