W SWOJE POWIEŚCI WKŁADAM WIELE EMOCJI I SERCA. Wywiad

Z WERONIKĄ TOMALĄ, autorką powieści obyczajowej Cztery liście koniczyny, rozmawia Stanisław Bubin

Ponoć na dziesięć tysięcy trójlistnych koniczynek przypada jedna czterolistna. Według tradycji ludowej każdy listek coś symbolizuje. Pierwszy nadzieję, drugi wiarę, trzeci miłość, a czwarty szczęście. Czy pani zdaniem miłość i szczęście są darem losu, czy też trzeba na nie w jakiś sposób zapracować?

Myślę, że w naszym życiu wiele rzeczy dzieje się przypadkiem. Można to nazwać przeznaczeniem, można losem, jedni z nas mają większe, inni mniejsze szczęście. Nie na wszystko zatem mamy wpływ, ale na pewno nie należy tracić nadziei i na pewno warto próbować zawalczyć o swoje cele i marzenia. Nie znajdzie przecież czterolistnej koniczyny ten, kto jej nie szuka. A czy na miłość można sobie zapracować? Sądzę, że to uczcie odnajduje nas samo, często przytrafia się nam przypadkiem. Ale kiedy już jest, wtedy właśnie warto się starać i je pielęgnować. Bo przecież tak łatwo utracić to, co zaniedbane.

Będę się trzymał tytułu pani książki, lecz nie zdradzę, co ten motyw znaczy dla Judyty, głównej bohaterki, i w jakim momencie się pojawia. Przed każdym rozdziałem zamieszcza pani definicje różnych symboli. Dlaczego one są takie ważne w naszym życiu? I dlaczego są ważne dla tatuażysty Mateusza, drugiego znaczącego bohatera pani książki?

Nasza rozmówczyni Weronika Tomala.

Myślę, że nasze istnienie jest takim właśnie zbiorem symboli. Być może często nie zwracamy na nie uwagi, ale gdyby tak postawić przed sobą wyzwanie i zobrazować każdy rok naszego życia jakimś znakiem, można byłoby dojść do wielu ciekawych refleksji i wniosków. Ja postawiłam sobie takie zadanie jeśli chodzi o rozdziały powieści Cztery liście koniczyny i każdy z nich powiązałam z jakimś symbolem, będącym tematycznym wprowadzeniem do treści. Główny bohater Mateusz, tatuażysta, podwójnie zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele mogą o historii człowieka powiedzieć właśnie symbole – w jego przypadku te zdobiące skórę, a więc ukryte pod postacią tatuażu. W ten sposób chciałam też w książce wyrazić swój pogląd na tatuaże, które w mojej ocenie nie powinny być postrzegane tylko jako modne ozdoby. Czasami warto przyjrzeć się im bliżej. Być może ktoś za ich pomocą chce nam przedstawić kawałek swojej własnej historii.

Czyli dla pani tatuaże są też istotne. Nosi je pani albo zamierza coś sobie wydziergać na skórze? Wierzy pani w takie znaki?

Być może teraz kogoś zaskoczę, ale poświęcając tatuażom ważny motyw mojej powieści, sama nie mam ani jednego. Jeszcze nie… Dlaczego? Ano ma to związek z pewnym dermatologicznym problemem, który przytrafił mi się jakiś czas temu. Nie miałam pojęcia, że stanie się przeszkodą w posiadaniu tatuażu, ale kiedy poszłam umówić wizytę do jednego z szanowanych studiów tatuażu, okazało się, że niestety będę musiała z tego zrezygnować. Byłam nieco rozgoryczona, ale to właśnie wtedy przyszedł mi do głowy pomysł na napisanie powieści Cztery liście koniczyny. Swój zdrowotny problem przelałam na Judytę, główną bohaterkę powieści, zaś tatuażami obdarowałam Mateusza. Dlaczego mówię o tym tak enigmatycznie? Mam nadzieję, że czytelnicy sami będą chcieli dowiedzieć się, cóż takiego mi się przydarzyło i zechcą bliżej zapoznać się z moją książką. Natomiast przyznam, że ja już uporałam się z tajemniczą przeszkodą i w niedługim czasie mam zamiar przyozdobić swoją skórę, być może właśnie symbolem czterolistnej koniczyny. Małym i subtelnym.

W pięknej, chwytającej za serce opowieści o miłości, w której przeplatają się losy dwóch kobiet i mężczyzny, pojawia się wątek związany z nowotworem mózgu, glejakiem, i eutanazją. Bohaterowie wędrują z Sopotu do Poznania, potem do Berlina i Holandii. Po ciężkiej chorobie pojawiają się łzy i śmierć. Opowiada pani o tym w sposób delikatny, lecz sugestywny. Czy utożsamia się pani z poglądem, że w przypadkach beznadziejnych, naznaczonych straszliwym cierpieniem, jedynym wyjściem może być – umocowane prawnie – odebranie komuś życia przez zastrzyk?

Powiem szczerze, że eutanazja brzmi dla mnie obco. Na tyle obco, że podchodzę do tego z ogromnym dystansem. Ciężko wyrokować mi na ten temat. Na chwilę obecną powiedziałabym, że odebranie komuś życia przez zastrzyk to dla mnie coś niedopuszczalnego. Śmierć to przecież absolutny koniec czegoś najcenniejszego – życia. Mam wrażenie, że kiedy wokół mamy bliskich, kochających nas ludzi, jesteśmy w stanie przezwyciężyć nawet ból. Z drugiej strony wiem, że łatwo mi mówić, kiedy sprawa mnie nie dotyczy. Skoro ludzie decydują się na coś takiego, muszą czuć, że nie ma już dla nich innego wyjścia. Staram się to zrozumieć, choć nie ukrywam, że jest mi ciężko. W mojej powieści pojawia się motyw eutanazji, na potrzeby którego zapoznawałam się z pewnym reportażem. Przyznam, że jego oglądanie pozostawiło mnie w oszołomieniu i konsternacji na długi czas.

Jeden z recenzentek nazwała książkę, mając na myśli urok tej historii i pani kunszt pisarski, Nicholasem Sparksem w kobiecej wersji. Podoba się pani to porównanie czy wolałaby pani, żeby krytycy nie porównywali, nie sugerowali podobieństw, lecz docenili oryginalność pani prozy?

Nie mam nic przeciwko porównaniom, a zestawienie z samym Nicholasem Sparksem jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Dawno temu zaczytywałam się w jego powieściach i chyba będę musiała do nich wrócić. To naprawdę przyjemne, że w moich własnych słowach jedni dostrzegają oryginalne tony, drudzy je porównują. Jedna proza, a jak wiele może mieć twarzy. Taka jest moc słowa.

Weronika Tomala uwielbia podróże, szczególnie do Włoch.

Miłość zwycięża wszystko. Amor omnia vincit. Tę łacińską sentencję przytacza Mateusz. Czy taki też jest przekaz skierowany do czytelników? Stworzyła pani interesujące studium o osobach poszukujących bliskości innych. Nieprzypadkowo Judyta jest pielęgniarką. Skąd to przekonanie, że dobro, miłość i szczęście zawsze muszą zwyciężać, mimo przeciwności losu? Że harmonia w kontaktach z innymi i z naturą jest najważniejsza? Zapadła mi w pamięć troska o bezdomnego psa i stadko jeży…

Myślę, że w naszym życiu wiele jest momentów ciężkich, takich, w których potrzebujemy nadziei. Chciałam właśnie w takie elementy uzbroić swoją powieść. By czyniła rozrywkę dla tych, którzy są szczęśliwi i by stanowiła oparcie dla strapionych. Owszem, w powieści pojawiają się tematy ciężkie, wszak to historia o życiu – a to bogate jest zarówno we wzloty, jak i upadki. Niemniej jednak finalny wydźwięk musiał być dobry, pozytywny. Marzyłabym o tym, żeby moje historie były właśnie tak postrzegane, jako te skłaniające do refleksji, przyjemne, ale przede wszystkim jako motywujące do walki i uczące tego, by nigdy się nie poddawać. A dobro? Wokół nas jest go pełno, choć często nie jesteśmy w stanie go dostrzec. Zaślepieni pędem za nowoczesnością, pieniądzem, sukcesami, w trudnych momentach i tak wracamy do tego, co pierwotne. Do natury i do ludzi, bo tylko to jest w stanie przynieść prawdziwe ukojenie.

Jakie ma pani relacje z czytelniczkami/czytelnikami? Pytają o dalsze losy bohaterów i sugerują tematy kolejnych książek?

Staram się utrzymywać bardzo bliskie relacje z czytelnikami. Kontaktują się ze mną przez moje social media, piszą maile, uczestniczą w spotkaniach – teraz raczej tych online. Przyznam, że już nie mogę się doczekać normalności, targów książki, spotkań twarzą w twarz. Sugestie odbiorów bywają bardzo cenne, a ich słowa niezwykle motywujące. W końcu gdyby nie czytelnicy, całe to pisanie byłoby pozbawione sensu. Spotkałam się, i to nieraz, z prośbami kontynuacji, z prośbami postawienia na pierwszy plan w nowej książce jakichś bohaterów drugoplanowych z moich poprzednich powieści. Przyjęłam jednak taką zasadę, że nic nie będę robić na siłę. Nic wbrew sobie. Jeśli zaczynam coś pisać, muszę to czuć i muszę być do tego absolutnie przekonana. W swoje książki wkładam wiele emocji i serca, więc jeśli miałabym coś tworzyć natchniona tylko czyjąś koncepcją, prędzej czy później po prostu bym się poddała.

Czy nie czuje pani urazy, gdy ktoś powie, że pani książki to babskie czytadła o sprawach kobiet: miłości, marzeniach, tęsknotach, zdradzie? Mężczyźni, owszem, istnieją, ale są tylko tłem dla intensywnych przeżyć kobiecych. W przypadku Mateusza też trochę tak jest. Nawet w chorobie i śmierci faceci są na drugim planie. Liczą się tylko sytuacje życiowe kobiet?… Silne pierwiastki kobiece i tzw. kobiecy punkt widzenia mogą zniechęcić panów do sięgania po romanse… Jaką ofertę ma pani dla facetów?

Absolutnie nie czuję urazy, kiedy napotykam podobne określenia. To, co podoba się jednym, niekoniecznie przypada do gustu innym. Po to mamy na rynku wydawniczym tak wielki wybór książek, by każdy z nas mógł odszukać coś dla siebie. Nie da się stworzyć książki, która w stu procentach zadowoli absolutnie wszystkich. To, że w moich powieściach w świetle reflektorów stają głównie panie, jest pewnie wynikiem tego, że sama jestem kobietą i to kobiece emocje są mi najlepiej znane. Przyznam, że w mojej najnowszej powieści, która przeszła już redakcję tekstu, pewien mężczyzna będzie miał nieco więcej do powiedzenia, aniżeli bohaterowie moich poprzednich powieści. Czy to jednak oferta dla facetów? Jeśli ktoś lubi obyczajówki i romanse (a mam paru męskich fanów), może sięgnąć po każdą moją książkę. Nie zamierzam jednak pisać kryminałów czy thrillerów, bo tego po prostu nie czuję, więc chyba w najbliższej przyszłości czeka mnie przewaga fanów w postaci czytelniczek, a nie ich męskich odpowiedników.

Postaci z pani książek są jak większość z nas. Nie ma wśród nich bohaterów nadzwyczajnych ani podziału na charaktery białe i czarne. Nie ma szczególnego draństwa i polityki. Czy zwyczajne, choć poplątane losy mogą być atrakcyjne? Czy wierzy pani w rolę przypadku w życiu, czy też możemy mieć wpływ na swoją historię?

Cieszę się, że tak pan to widzi. Faktycznie staram się, żeby moi bohaterowie nie popadali w skrajności. Chciałabym, żeby każdy czytelnik mógł dostrzec w nich ludzi, którzy mogliby żyć tuż obok. Żeby byli realni i namacalni. Tego wymaga docelowo literatura obyczajowa. Mówi się, że życie pisze najlepsze scenariusze i tak faktycznie jest, dlatego też moje książki nie potrzebują wielce wyimaginowanych fabuł. Czy wierzę w rolę przypadku? Jak już wspomniałam wcześniej, według mnie nie na wszystko, co nas dotyczy, mamy wpływ. Rozstania, pożegnania – te nieplanowane – to coś, z czym musimy po prostu się pogodzić. Można więc próbować pisać swoje historie, bo oczywiście to od nas będzie zależeć ich generalny kształt, ale warto też wykreować je tak, by były elastyczne i w nieprzewidywalnych sytuacjach dalej umiały nakierować się na właściwy, obrany wcześniej tor.

Pani sztuka pisarska jest bardzo obrazowa. Gdy czytałem Cztery liście koniczyny, widziałem fabułę. To niemal gotowy scenariusz filmu obyczajowego. Nie kusi pani, by zaistnieć na dużym ekranie w roli scenarzystki?

O pisaniu scenariusza nikłe mam pojęcie, musiałabym popracować nad brakami w mojej wiedzy na ten temat. Niemniej jednak chyba marzeniem każdego pisarza jest zaistnienie na dużym ekranie. Nawet nie mogę sobie wyobrazić, co czułabym, widząc w filmie coś, co zrodziło się w mojej głowie – odtwarzane przez konkretnych ludzi. Jestem marzycielką, więc nie wolno przestawać mi wierzyć w to, że może kiedyś… Na chwilę obecną bardzo się cieszę, że książka pobudza wyobraźnię i że udało mi się i w pana umyśle odtworzyć całą tą historię.

I standardowo, na koniec, pytanie o następne powieści? Czym nas pani jeszcze zaskoczy?

W drugiej połowie tego roku, nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka zostanie wydana moja kolejna powieść ukryta pod tytułem Il professore. Włoska miłość. Znany profesor, skromna studentka, zakazana miłość, wielcy włoscy artyści i Florencja w tle. Będzie o miłości, sztuce, przebaczeniu, ryzyku, o lęku przed własnymi uczuciami – z nutką sensacji. Kolejne pomysły czekają na realizację. Niecałe sześć miesięcy temu po raz drugi zostałam mamą, więc musiałam zrobić sobie małą przerwę od pisania. Ale niedługo biorę się do pracy.

Dziękuję za rozmowę.

Również serdecznie dziękuję.

WERONIKA TOMALA

Rocznik ’91. Z wykształcenia nauczycielka języka angielskiego, prywatnie mama i żona. Zakochana w rodzinie i podróżach. Fanka książkowych romansów, kina sensacyjnego, włoskich krajobrazów i dobrego wina. Autorka bloga Kto Czyta Książki – Żyje Podwójnie (http://ktoczytaksiazki-zyjepodwojnie.blogspot.com) oraz poczytnych powieści obyczajowych Nieprzegrany zakład, Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, Płynąc ku przeznaczeniu, Rabih znaczy wiosna. Jej piąta książka Cztery liście koniczyny ukazała się niedawno nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka 2021 (www.zysk.com.pl, str. 296) i już zdobyła świetne opinie czytelników i recenzentów (https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4955468/cztery-liscie-koniczyny).

KONKURS

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zysk i S-ka mamy dla Was 2 egzemplarze najnowszej powieści Weroniki Tomali Cztery liście koniczyny. Otrzymają je ci z Państwa, którzy pierwsi odpowiedzą na pytanie: Jak się nazywa założona na Facebooku przez Kasię Sęk grupa fanów twórczości Weroniki Tomali? Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl.

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress