Recenzja: STANISŁAW BUBIN
Największe wrażenie wywarło na mnie jedno z ostatnich zdań tej biografii: Tadeusz Dołęga-Mostowicz, najpopularniejszy polski pisarz, był jedynym poległym polskim żołnierzem z oddziałów wycofujących się do Rumunii przez most na Czeremoszu. Jedno krótkie zdanie, a ileż wymownej treści!
Uciekający w popłochu rząd, prezydent RP, naczelny wódz. Ewakuujące się oddziały wojskowe, czarne limuzyny, ciężarówki. Być może pojedyncze wystrzały, wybuchy. Najpierw 1 września 1939 nastąpił atak Niemiec hitlerowskich na Polskę, a potem, 17 września, zdradziecka agresja Sowietów. Przez drewniany graniczny most drogowo-kolejowy na rzece Czeremosz w Kutach, w drodze do Rumunii, we wrześniu 1939 roku przeprawiło się kilkadziesiąt tysięcy polskich uciekinierów. Dlaczego spośród kilkudziesięciu ochotników z różnych formacji, którzy po 17 września obsadzili strażnicę Straży Granicznej w Kutach, zginął tylko on? Czy to było 18, czy jednak 20 września? Kto był świadkiem śmierci pisarza? Gdzie byli wtedy inni żołnierze? Czy w ogóle jacyś byli? Dlaczego doszło do potyczki z czerwonoarmistami? Naprawdę o chleb i bułki z miejscowej piekarni, jak głosi jedna z legend? Co dokładnie wydarzyło się w Kutach pomiędzy Polakami, Sowietami, Ormianami, Żydami i Ukraińcami? Kto był najbardziej zagrożony? Czyja kula go dosięgła? Sowiecka czy może, jak chcieliby niektórzy, ukraińskich nacjonalistów?
Żeby uzyskać odpowiedzi na te i inne pytania dotyczące autora Kariery Nikodema Dyzmy, trzeba koniecznie sięgnąć po książkę Jarosława Górskiego Parweniusz z rodowodem, opublikowaną przez Wydawnictwo Iskry. Bez wątpienia biografia Tadeusza Dołęgi-Mostowicza jest tegorocznym wydarzeniem literackim, zważywszy, że ani przed wojną, ani tym bardziej po niej najpopularniejszy dwudziestowieczny pisarz – rzecz zdumiewająca – nie miał szczęścia do swoich popularyzatorów, a dokładniej rzecz ujmując – nie miał ich wcale. Od śmierci kaprala podchorążego rezerwy Dołęgi-Mostowicza musiało minąć ponad osiemdziesiąt lat, nim doczekał się wyważonego życiorysu, pełnego nowych, cennych i zweryfikowanych informacji.
Tak się złożyło, że w masowej czytelniczej wyobraźni żył dotąd Tadeusz Dołęga-Mostowicz jako autor kilkunastu niezwykle poczytnych powieści (w tym wielu przeniesionych na ekrany), a tymczasem o nim samym wiedzieliśmy zdumiewająco mało. Szczerze powiedziawszy – prawie nic. Kiedy bowiem padało nazwisko Mostowicz, kojarzyliśmy je zazwyczaj z Nikodemem Dyzmą, Znachorem, profesorem Wilczurem, doktorem Murkiem, lecz nie z nim samym, nie z autorem. Żyli więc i nadal żyją w książkach i serialach bohaterowie, których stworzył, on sam natomiast przez wiele lat ukryty był za skorupą zlepioną z niewiedzy, plotek, pogłosek czy zwyczajnych zmyśleń.
Dopiero Jarosław Górski, polonista, nauczyciel, animator kultury i dziennikarz, popularyzator literatury i historii (ma już na koncie ponad 30 książek), a zatem wcale nie badacz z cenzusem profesorskim, zdecydował się sięgnąć do źródeł, zweryfikować je, oddzielić ziarno prawdy od plew zawodnej pamięci i zwykłych pomówień, by przedstawić sylwetkę niezwykłego pisarza i publicysty, pioniera nowoczesnej literatury popularnej, przede wszystkim zaś człowieka kochającego życie, piękne kobiety, kino i szybkie samochody, miłego, sympatycznego i towarzyskiego, honorowego, a jako artysta pióra świadomego swoich zamiarów i celów, nadto bogatego, uwielbianego przez czytelników (zwłaszcza przez czytelniczki, o czym świadczą listy ocalałe z pożogi wojennej), sławnego i… konsekwentnie, z zawiści, niedostrzeganego przez ówczesnych recenzentów.
Tadeusz Dołęga-Mostowicz znacznie wyprzedził swój czas – potrafił całkowicie zawładnąć masową publicznością w epoce bez internetu, telewizji i smartfonów. On pierwszy w Polsce odkrył reguły rządzące popularnością, perfekcyjnie je wykorzystywał i bawił się nimi, sterował odczuciami czytelników, kreował emocje i… świetnie na tym zarabiał. Autor biografii, Jarosław Górski, odbył wiele rozmów z nielicznymi już świadkami epoki i starannie przeanalizował dostępne materiały źródłowe, dochodząc do konstatacji, że Dołęga-Mostowicz był chyba pierwszym tak nowoczesnym polskim pisarzem. Pisarzem, który znakomicie rozpoznał właściwości wyobraźni potencjalnych swoich czytelników, charakter nowoczesnego rynku książki i innych mediów kultury (…) Bardzo chciał docierać tam, gdzie pogardzający nim koledzy pisarze brzydzili się postawić stopę: do świata kobiet, drobnomieszczan, mieszkańców miasteczek i wsi. A poszukiwania te prowadził nie tylko dlatego, że cieszyły go wysokie honoraria, ale także, a pewnie przede wszystkim dlatego, że w literaturze, filmie, kulturze widział narzędzie służące społecznemu dążeniu ku temu, co sam tak w swoim konserwatywnym sercu cenił: subtelności międzyludzkich relacji, radości życia, osobistej wolności człowieka.
Książka Jarosława Górskiego – co zostało uczciwie zaznaczone – nie rozwiewa wszystkich tajemnic i zagadek związanych z pisarzem, nie odpowiada na wszystkie pytania i nie ustala precyzyjnie przebiegu życia autora Ostatniej brygady. Choćby dlatego, że wojna i czas przetrzebiły archiwa, zatarły pamięć, przerzedziły szeregi świadków tamtego dwudziestolecia. Jak zauważył biograf – książka może zdejmie z niego nieco tajemniczości, ale mnóstwo jest jeszcze tutaj do odkrycia i do przemyślenia na nowo. Przede wszystkim zaś, czego po lekturze biografii jestem już pewien, do przemyślenia na nowo jest miejsce, jakie należy się Dołędze-Mostowiczowi w dwudziestowiecznej literaturze i kulturze polskiej. Pogardzano nim przed wojną i zakazywano go w czasach stalinowskich, przez wiele lat, choćby za swoje pochodzenie i konserwatywne poglądy, spychany był na marginesy, a im bardziej stawał się poczytny i uwielbiany, tym chętniej lokowano go wśród autorów drugo- lub trzeciorzędnych, żeby nie powiedzieć grafomanów. Jarosław Górski z uwagą i pieczołowitością archeologa zdjął ze swojego bohatera te niesprawiedliwe, niesłuszne, narosłe przez dziesięciolecia zwoje i zasłony, ale to dopiero początek uważnych, naukowych badań nad życiem i twórczością pisarza, o którym wiemy teraz więcej, lecz wciąż za mało.
Tadeusz Mostowicz urodził się na kresowej Witebszczyźnie 10 sierpnia 1898 w folwarku Okuniewo koło Głębokiego. W 1915 ukończył gimnazjum w Wilnie, a następnie rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie w Kijowie. Był peowiakiem – należał do konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej, brał też udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Te wątki są dobrze rozwinięte w książce i często podawane. Autor z podziwu godną wytrwałością sprawdził jednak pewne szczegóły i wedle jego rekonstrukcji – Tadeusz w pewnym momencie życia dodał sobie dwa lata z okładem, a jego siostra Jadwiga odjęła sobie kilka lat, wobec czego to ona była dzieckiem pierworodnym, a nie on. Czemu to oboje uczynili? Do dziś to tajemnica rodzinna. Takich zagadek i ciekawostek z życia pisarza znajdziemy w książce więcej. A dlaczego Mostowicz stał się w pewnym momencie rodowodowym Dołęgą-Mostowiczem? W latach 1922-1926 był współpracownikiem, a następnie redaktorem dziennika „Rzeczpospolita”, związanego z chadecją. Używał wówczas pseudonimu C. hr. Zan (Chrzan), a kiedy zaczął teksty podpisywać imieniem i nazwiskiem, dołączył herbowy, ojcowski przydomek Dołęga, żeby nazwisko Mostowicz nie brzmiało zbyt pospolicie, jako że po „Rzeczpospolitą” chętnie sięgały kręgi ziemiańskie i szlacheckie. Z książki wynika, że więcej wiadomo dziś o korzeniach i relacjach rodzinnych jego matki Stanisławy z Potopowiczów, aniżeli ojca Stefana, który był adwokatem. Niestety, księgi parafialne z Głębokiego zostały po wojnie przejęte przez Sowietów i prawdopodobnie zniszczone, toteż odtworzenie losów poszczególnych pokoleń Mostowiczów jest trudne. Niektóre rodzinne przekazy ustne powielają informację, że przydomek Dołęga mógł jednak pochodzić od matczynego herbu. Autor biografii musiał się w tej sytuacji zdać na rolę detektywa i przytoczyć wszystkie wersje, nie rozstrzygając, która jest prawdziwa.
Książka nie zaczyna się jednak od narodzin przyszłego pisarza, lecz od roku 1927, to jest od chwili brutalnego pobicia niespełna trzydziestoletniego redaktora Dołęgi-Mostowicza przez nieznanych sprawców (jak się później okazało, nie tak całkiem nieznanych, bo pałkarze pochodzili z kręgów policji państwowej). To jeden z punktów zwrotnych w biografii literata – moment, który zaważył na jego przyszłych losach i który spowodował, że z wolna czytelnicy stracili wziętego, ostrego jak C. hr. Zan felietonistę, a zyskali błyskotliwego powieściopisarza. Wiadomo było, że Tadeusz Dołęga-Mostowicz sympatyzował z endecją, toteż jego antysanacyjne, po zamachu majowym często wymierzone w Piłsudskiego i jego popleczników felietony często zdejmowane były przez cenzurę lub przynajmniej mocno przycinane. W publicystyce poruszał drażliwe politycznie sprawy, jak aresztowanie gen. Juliusza Malczewskiego, zaginięcie gen. Włodzimierza Zagórskiego czy pobicie posła Jerzego Zdziechowskiego. Nic dziwnego, że rządzący mieli go czasami dość. Późnym wieczorem 8 września 1927 drogę przecięły mu dwa samochody i Dołęga-Mostowicz został siłą wciągnięty do czarnego buicka, wywieziony na rogatki Warszawy, ciężko pobity przez siedmiu drabów i wrzucony do rowu. Od śmierci uratował go rolnik wiozący nad ranem warzywa na targ do stolicy. Wydarzenie głośno komentowała ówczesna prasa opozycyjna, słusznie podejrzewająca przedstawicieli władzy sanacyjnej o zaaranżowanie pobicia znanego dziennikarza, zwłaszcza że jeden z napastników, bijąc go kastetem, krzyczał: A nie będziesz tak pisał o Marszałku!
I już nie pisał, w każdym razie rzadziej. Kiedy więc ukazała się najważniejsza powieść Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, Kariera Nikodema Dyzmy, krytycznie i szyderczo ukazująca uniwersalne mechanizmy kierujące elitą władzy, czytelnicy i dziennikarze szybko zaczęli się dopatrywać w bohaterach powieści literackiego odwetu na inspiratorach i sprawcach pobicia autora. Po sukcesie wydawniczym tej powieści Dołęga-Mostowicz zajął się już tylko działalnością literacką. W latach 30. wydał – bagatela! – szesnaście mniej lub bardziej poczytnych książek (Ostatnia brygada, Kiwony, Prokurator Alicja Horn, Bracia Dalcz i S-ka, Doktor Murek zredukowany, Drugie życie doktora Murka, Znachor, Trzy serca, Profesor Wilczur, Pamiętnik pani Hanki), a ponadto napisał kilka scenariuszy filmowych. Dorobił się przy tym znacznego majątku, bo wydawcy się o niego bili, co pozwoliło mu zamieszkać w luksusowym apartamencie na pierwszym piętrze pałacu Rembielińskiego przy ówczesnej ulicy Piusa XI.
Biograf rok po roku towarzyszy swojemu bohaterowi przy każdym nowym tytule, skupia się na jego sukcesach i kłopotach wydawniczych, na ewolucji poglądów, odbiorze książek, reakcjach czytelników, prasy i środowiska literackiego (pojawia się wiele znanych nazwisk), a także na tętniącej życiem stolicy, na rozwoju krajowego przemysłu, w tym i filmowego, który przecież niezmiernie pociągał Dołęgę-Mostowicza, instynktownie wyczuwającego, że najwięksi bohaterowie masowej wyobraźni zamieszkują nie karty książek, lecz sale kinowe i że do nich należeć będą – wraz z rozwojem techniki filmowej – potęga, sława i pieniądze.
Godne uwagi są również kwestie związane z życiem uczuciowym pisarza, który latem 1938 roku zakochał się w niepełnoletniej wówczas Kasi Piwnickiej z Sikorza, zwanej przez bywalców dworu Kate (a rok w rok bywała tam, w tej wsi szlacheckiej pod Płockiem, cała warszawska śmietanka malarska i literacka, od Juliana Tuwima poczynając, na Antonim Słonimskim, Kazimierzu Wierzyńskim czy Janie Lechoniu kończąc). Oświadczyny bez mała czterdziestoletniego pisarza, złożone z galanterią i na poważnie – w obecności rodziców – szesnastoletniej gimnazjalistce, wywołały w Sikorzu ogromną konsternację, szok i zdumienie, wszak przecież Dołęga-Mostowicz był nie tylko najpopularniejszym polskim pisarzem, ale też ów przystojny, płowowłosy mężczyzna cieszył się w kręgach miejskich i wiejsko-dworskich reputacją bon vivanta i uwodziciela. Rodzice Kasi, właściciele Sikorza, przetrawili jednak bohatersko tę deklarację uczuć, nie popadli w furię, nie poczuli się urażeni i dyplomatycznie odparli, że miłość tak czy owak musi być poddana próbie czasu, póki Kate nie osiągnie wieku dojrzałego.
A potem, po następnym upalnym lecie, zaczęła się wojna, i już nigdy Tadeusz z Kate się nie spotkał (nawiasem mówiąc, Kasia Piwnicka zmarła na raka w wieku 55 lat, jej pogrzeb odbył się 25 marca 1976).
Dołęga-Mostowicz poszedł na front z pobudek patriotycznych na ochotnika, a raczej, jak podają niektórzy, pojechał walczyć z wrogiem swoim czarnym luksusowym samochodem. Zdążył jeszcze po drodze odwiedzić rodzinę na Kresach. Długo, niestety, nie wojował. Jarosław Górski podaje 17 wersji ostatnich chwil Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Jego śmierć 20 września 1939 roku obrosła w tyle nieprawdopodobnych i tak różnorodnych historii, sklejonych ze strzępów informacji, notatek, relacji, plotek, zmyśleń, powielanych artykułów, przekonań politycznych i upodobań, że trudno dać wiarę którejkolwiek z nich. Zwłaszcza że pierwsze świadectwa, cokolwiek by o nich mówić, zaczęły się ukazywać dopiero po upadku Polski Ludowej i Związku Radzieckiego. Jedno jest pewne – kapral Dołęga-Mostowicz zginął w Kutach z broni sowieckiej. Zajmował się wtedy na ochotnika aprowizacją, to znaczy przewoził ciężarówką chleb z piekarni w Kutach do Wyżnicy po stronie rumuńskiej, gdzie trzeba było wykarmić mnóstwo ludzi. Wtedy, po trzech dniach od napaści na Polskę, Sowieci wjechali do miasteczka na trzech czołgach. Kiedy dostrzegli pod piekarnią polski samochód wojskowy, jeden z tych tanków ruszył w jego kierunku. Kierowca oczywiście zaczął uciekać w stronę mostu granicznego, a wówczas któryś z bolszewików pociągnął serią z karabinu maszynowego. Tak właśnie, z dużym prawdopodobieństwem, dobiegło końca życie nieszczęsnego kaprala (i popularnego pisarza, o czym wtedy, w tym momencie, nikt w Kutach jeszcze nie wiedział). Wszystko, co wydarzyło się później, w następnych godzinach, nie miało już większego znaczenia. Kim był żołnierz, miejscowi Polacy dowiedzieli się dopiero, gdy szykując się do pogrzebu znaleźli przy zabitym dokumenty. W tym momencie zaczęły się narodziny legendy.
Po wojnie nie można było odszukać świadków i dowodów na radzieckiej Ukrainie, bo mówienie i pisanie o tym, że pisarz zabity został przez żołnierzy Armii Czerwonej godziło w sojusz polsko-radziecki. Po długich i żmudnych staraniach prochy Tadeusza Dołęgi-Mostowicza sprowadzone zostały do Warszawy dopiero 24 listopada 1978. Pochowano je następnego dnia w katakumbach na Cmentarzu Powązkowskim. Oczywiście, bo wciąż trwała Polska Ludowa, w wypowiedziach i notatkach prasowych zręcznie omijając wszystkie okoliczności związane z tragiczną śmiercią pisarza nad dalekim Czeremoszem.
Telewizja Polska realizowała już wtedy Karierę Nikodema Dyzmy – siedmioodcinkowy serial w reżyserii Jana Rybkowskiego, którego premiera odbyła się w kwietniu 1980 roku. Scenariusz powstał na podstawie powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z 1932 roku, a tytułową rolę genialnie zagrał Roman Wilhelmi.
***
Swojego bohatera polubiłem jako człowieka, który wolał ludzi lubić niż nie lubić, który był ich ciekaw. (…) I który, choć był skończonym snobem, kochał blichtr i wysoko cenił towarzystwo możnych tego świata, wolał ostatnie dni lata 1939 roku spędzić w strażnicy w Kutach i wśród żołnierzy i mieszkańców miasteczka niż w Wyżnicy po rumuńskiej stronie w towarzystwie pana prezydenta, naczelnego wodza, pana premiera, wśród niezliczonych ministrów i generałów – tak Jarosław Górski zakończył swoją opowieść o Tadeuszu Dołędze-Mostowiczu. Przyznam, że tym stwierdzeniem biograf przekonał i mnie również do swojego bohatera. Ja też go mocno polubiłem, choć pewnie parweniuszem bym go nie nazwał. Raczej popularnym pisarzem herbowym, ale to drobiazg.
Jarosław Górski, Parweniusz z rodowodem. Biografia Tadeusza Dołęgi–Mostowicza. Wydawnictwo Iskry 2021 (www.iskry.com.pl), stron 448; oprawa twarda z obwolutą.