Z WOJCIECHEM WÓJCIKIEM, autorem powieści kryminalnej Krwawe łzy, wydanej przez Zysk i S-ka Wydawnictwo, rozmawia Stanisław Bubin
W jakim momencie twórczego natchnienia zdecydował się pan wprowadzić do najnowszej powieści, do Krwawych łez, tych dwoje sympatycznych bohaterów z Kursu na śmierć: zdolną, lecz trochę nieporadną absolwentkę akademii policyjnej, Agnieszkę Jamróz, i zadziornego, bystrego glinę Pawła Łukasika? W końcówce Kursu na śmierć nic tego nie zapowiadało… No i od razu kluczowe pytanie dla tych, którzy ich polubili – czy pojawią się w kolejnym kryminale?
Przede wszystkim nie przeceniałbym roli twórczego natchnienia. Praca nad książką to proces, w którym natchnienie pojawia się i znika. Tym, co decyduje o sukcesie, jest w pierwszej kolejności determinacja. To ona każe odłożyć na bok wszystkie przyjemności, zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Paweł i Agnieszka, bohaterowie Kursu i Krwawych łez, są wytworem dziesiątek godzin spędzonych na rozmyślaniach. Można powiedzieć, że zostali wykuci w kuźni. Do tego etapu swojej przygody z pisaniem tworzyłem powieści typu stand alone. Z tyłu głowy, od samego początku, miałem jednak pomysł na serię – a przecież o sukcesie serii decydują właśnie bohaterowie. Jacy mają być? – to pytanie zadawałem sobie na długo przed tym, zanim zacząłem myśleć o fabule. Wiedziałem, że skoro piszę kryminały, muszę postawić na policjantów. Reprezentanci innych profesji też mogą przeżyć kryminalną przygodę, ale rachunek prawdopodobieństwa wskazuje, że stanie się to najwyżej raz w życiu. A skoro seria, to tych przygód musi być więcej. Policjanci w kryminałach to najczęściej ludzie z problemami i dziwactwami. Chciałem być oryginalny, ale jednocześnie nie na tyle, by przekroczyć granicę kryminalnej konwencji. W końcu, po długim i wyboistym procesie twórczym, wykułem w mojej kuźni dwójkę bohaterów, wolnych od nałogów i dziwactw: Agnieszkę – młodą funkcjonariuszkę, która dopiero uczy się policyjnego rzemiosła i Pawła – bardziej doświadczonego funkcjonariusza po kilku zakrętach zawodowych i osobistych. Tworzenie serii wiąże się z niebezpieczeństwem zbytniego powiązania fabuły poszczególnych tomów. Niektóre serie mają to do siebie, że trudno je zacząć od środka. A przecież Czytelnicy nie mają obowiązku orientowania się, czy dana książka jest pozycją oddzielną, pierwszym tomem serii, czy też jej kontynuacją. Dlatego na ostatnich stronach Kursu umieściłem jedynie mgliste wskazanie co do przyszłości bohaterów. Bardzo się starałem, by Krwawe łzy można było czytać jako osobną powieść, bez znajomości wcześniejszej części. I chyba mi się to udało. Obecnie piszę książkę z innym zestawem bohaterów, ale zainteresowanym mogę obiecać, że Paweł i Agnieszka powrócą i znów będą działać razem.
W Krwawych łzach nieoczekiwanie, przynajmniej dla mnie, na czoło ciekawych postaci wysforowali się także bohaterowie drugiego planu, prokuratorka Joanna Lichocka i partner Agnieszki w śledztwie prowadzonym w najbardziej odludnym zakątku Bieszczad i na Ukrainie – Andrzej Wnuk. To ciekawe i barwne postaci. Przy nich nawet Agnieszka i Paweł wypadają dość blado… Ma pan wobec tych dwojga jakieś dalsze plany, czy już się z nimi nie zobaczymy? Powiem od razu: byłoby szkoda…
Kryminał potrzebuje mocnych, wyrazistych postaci drugoplanowych. Cieszę się, że ich odbiór jest tak pozytywny. Joanna Lichocka zbudowana jest na kontraście. Za jej niewinnym wyglądem kryje się twarda pani prokurator, chociaż – jak się okazuje – nie aż tak twarda. Andrzej Wnuk jest natomiast archetypicznym policjantem ze słabostkami i wciąż nierozwikłaną tajemnicą. Oboje pojawią się w następnej części cyklu. Wróci także Alicja – femme fatale z pierwszej części. Oczywiście ich powrót dokona się w takiej formie, by nie konfundować tych Czytelników, którzy nie poznali Kursu na śmierć i Krwawych łez.
Wyspecjalizował się pan ostatnio w tworzeniu opasłych kryminałów. Dwa ostatnie, wydane w ciągu roku, mają ponad 1400 stron! Podkreślam przy tym pana pracowitość i fakt, że nie są nudne, choć wymagają uwagi w trakcie lektury. Są to konstrukcje wielowątkowe, które na końcu układają się w zgrabną całość. To pragnienie szczegółowego opisania w każdej powieści szerokiego tła obyczajowego, społecznego, kulturowego i historycznego to pana znak firmowy?
Na objętość książki składa się wiele czynników. Są historie, które można zmieścić na dwustu stronach, a są takie, dla których mało będzie i tysiąca. Pisząc, kieruje się swoim subiektywnym doświadczeniem czytelniczym i tworzę książki o akcji na tyle długiej, by nie pozostawiały niedosytu, a jednocześnie na tyle krótkiej, by Czytelnik nie poczuł się zmęczony. Warto tu zwrócić uwagę na jeszcze jedną okoliczność. W ostatnich latach książki, zgodnie ze strategią marketingową, są pompowane – za pomocą takich instrumentów, jak wielkość czcionki oraz liczba i długość wersów na stronie. Fachowo nazywa się to łamaniem. Moje powieści, te 600- i 700-stronicowe, przy bardziej tradycyjnym łamaniu miałyby tych stron 450. Czy to za dużo? Dla jednych tak, dla innych nie. To jak z apetytem na owoce – jedni wolą jabłka, inni gruszki.
Teraz będzie trochę dłuższe pytanie, żeby czytający naszą rozmowę wiedzieli z grubsza o co chodzi w Krwawych łzach i zechcieli sięgnąć po tę powieść. Toczy się ona w dwóch zasadniczych wątkach. W podlaskiej wiosce Długosielce w mroźną i śnieżną noc wigilijną starsza pani znajduje ciało mężczyzny z poderżniętym gardłem. To ojciec Wiktorii, byłej partnerki komisarza Łukasika, po awanturze w KGP zesłanego w ten rejon Podlasia. Śledczy chce wyjaśnić, kto zabił jego niedoszłego teścia, choć ze względów osobistych nie powinien się tym zajmować. W tym czasie Agnieszka, która do tej pory przerzucała papiery w komendzie głównej, otrzymuje pierwsze poważne zadanie. Jedzie na Ukrainę, skąd ma przywieźć ciało komendanta placówki straży przygranicznej, zamordowanego po drugiej stronie granicy, i wyjaśnić, kto dopuścił się zbrodni. W wyprawie towarzyszy jej stary policyjny wyga Andrzej. Pół roku wcześniej w tej samej odludnej okolicy ktoś sprzątnął ukraińskiego pogranicznika. Te dwa wątki rozwijają się w książce równolegle i wydaje się, że nie mają punktów stycznych. Jednak z czasem następuje spotkanie obu śledztw, a więc Pawła i Agnieszki. Obie zagadki łączą stare, bezcenne ikony… Ale dość streszczania! Proszę powiedzieć, co pana zainspirowało do tej fabuły i jak długo zajęły panu przygotowania do napisania tej niezwykle realistycznej i plastycznej historii? Przydała się znajomość Podlasia i Bieszczad z wycieczek rowerowych?
Jeden z moich ulubionych pisarzy, nieżyjący już, niestety, Wilbur Smith, przedstawił taką oto receptę na wydawniczy sukces: pisz tylko o tym, czym się interesujesz i na czym się znasz. W przypadku Krwawych łez wykorzystałem ją w stu procentach. Podlasie i Bieszczady to dwa spośród moich ulubionych miejsc na mapie naszego kraju. Podlasie rzeczywiście zjeździłem wzdłuż i wszerz na rowerze, jeśli chodzi o Bieszczady, były to piesze wycieczki z plecakiem. Te regiony są od siebie oddalone, ale mają kilka punktów wspólnych. Po pierwsze granicę, po drugie – egzotyczną (oczywiście w pozytywnym znaczeniu) atmosferę, a po trzecie – sztukę sakralną charakterystyczną dla kręgu kultury bizantyjskiej. I właśnie wokół tych trzech filarów obudowałem akcję swojej powieści. Proces twórczy był intensywny, ale też bardzo satysfakcjonujący.
Ukraina! Okrutna śmierć pograniczników, ukraińskiego i polskiego, przywodzi na pamięć wszystko to, co działo się kiedyś na tej granicy, znaczonej przemocą, gwałtami, ogniem. W pana książce wraca pamięć o zbrodniach UPA i akcji Wisła, o czasach komuny i esbeckiej władzy. Okazuje się, że czas nie zabliźnił ran, nadal dochodzi tam do brutalnych incydentów. Między Polakami i Ukraińcami iskrzy, choć oficjalnie Kijów i Warszawa dbają o polityczną poprawność. Miał pan okazję z bliska przyjrzeć się tym sprawom? Rozmawiał pan ze świadkami wydarzeń? Jak przeprowadził pan reaserch na ten temat? Pytam powodowany troską, że ktoś może panu zarzucić judzenie i podburzanie w tak delikatnej materii?…
Literatura z półki kryminał-sensacja-thriller rządzi się swoimi prawami. To, co negatywne, jest w niej uwypuklone – tak musi być, taka jest konwencja gatunku. Stosunki polsko-ukraińskie są niełatwe, i to już od wielu stuleci, na co zwrócił uwagę już Henryk Sienkiewicz, oddając w ręce Czytelników Ogniem i mieczem. Potem był Wołyń, UPA, akcja Wisła… Biorąc pod uwagę złożoną historię polsko-ukraińskiego pogranicza, pokojowe współistnienie naszych narodów w ostatnich latach jest wielkim sukcesem i doskonałą zapowiedzią na przyszłość, ale nie da się ukryć, że obok przyjaźni wciąż gdzieniegdzie, w niektórych środowiskach, tli się niechęć. A jeśli chodzi o tarcia wśród pograniczników… Najlepszym, chociaż, niestety, smutnym przykładem jest sytuacja na granicy polsko-białoruskiej, gdzie współpracujący dotąd funkcjonariusze obu formacji (polskiej i białoruskiej SG) nagle, właściwie z dnia na dzień, znaleźli się po przeciwnych stronach barykady. Chciałbym, żeby było inaczej, ale konflikty przygraniczne były, są i będą – i to zarówno w skali makro, jak i mikro.
Tytuł powieści jest wieloznaczny, bo Krwawe łzy odnoszą się zarówno do śladów zaschniętej krwi na ikonach napisanych w dawnych czasach, mogą też oznaczać niespokojne relacje religijne na ścianie wschodniej między katolikami a prawosławnymi, wreszcie mogą symbolizować historię niespokojnej granicy polsko-ukraińskiej. Za jaką interpretacją pan się opowiada? A może za żadną, bo przecież wydawca uwypuklił na okładce hasło: Kiedy miłość staje się chorobą. To źródło całej intrygi?
Znam pisarzy, którzy zaczynają od tytułu. Ja przeciwnie – wymyślam tytuł już po postawieniu kropki po ostatnim zdaniu. Tak jak pan zauważył, tytuł jest wieloznaczny. Można go odbierać bardziej (ślady krwi) i mniej dosłownie. Ktoś, kto uważnie śledzi moją przygodę z pisaniem, zwróci zapewne uwagę, że w tytule Krwawe łzy znajdują się odniesienia do dwóch moich starszych książek: Młoda krew i Jezioro pełne łez. Odniesienia te nie są przypadkowe, na razie jednak nie będę ujawniał, o co chodzi.
Recenzenci pana książki dostrzegli w niej klimat jakby wyjęty wprost z serialu Wataha. Obrazy gór zimą, przyrody, szerokich śnieżnych pustkowi, przenikliwego zimna i silnego wiatru robią na Czytelniku niezwykłe wrażenie. Ktoś nawet pokusił się przyrównać pana książkę i zestaw zawartych w niej mrocznych sekretów do powieści Harlana Cobena. Cieszą pana takie porównania, czy też dąży pan do osiągnięcia własnego stylu, nie do podrobienia? I jeszcze jedno: skąd u pana taka znajomość instytucji mundurowych i ich jednostek organizacyjnych? Część z nich jest fikcyjna, lecz wzory są wyraźne…
Słyszałem o serialu Wataha, ale go nie oglądałem. Podobno jest dobry. Powieści Harlana Cobena znam z kolei wszystkie i uważam za wybitne. Takie porównania niewątpliwie cieszą i dodają motywacji do dalszej pracy. Nie chodzę jednak z głową w chmurach, tylko robię swoje. A jeśli chodzi o instytucje mundurowe, nieocenionym źródłem wiedzy są moi koledzy – funkcjonariusze policji, a także czynny strażnik graniczny z placówki Warszawa-Okęcie.
Prócz dobrze oddanych realiów na szczególną uwagę zasługuje też pana wiedza o ikonach: jak powstają, jaka jest ich historia, skąd się biorą, kto je pisze. Pomijam produkcję pamiątkarską – czy naprawdę te najstarsze mają wartość bezcenną? Można jeszcze takie cacka odkryć u nas na strychach?
Niektóre ikony, oprócz wartości artystycznej, mają również wartość symboliczną, której nie da się wycenić. Z perspektywy Polski i Polaków najsłynniejszą ikoną jest niewątpliwie obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Jego wycena jest niemożliwa, podobnie jak wycena wielu innych ikon, będących przedmiotem kultu. Taką bezcenną ikoną była też ta z Beniowej, wymyślona na potrzeby powieści. Motyw zaginionej ikony zaczerpnąłem z dziejów wizerunku Matki Bożej Smoleńskiej – jednej z najbardziej czczonych ikon prawosławnych, która zniknęła (zrabowana lub zniszczona) podczas II wojny światowej. Ikony były przedmiotem kradzieży również po wojnie, na przykład z Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, trafiając w ręce prywatnych kolekcjonerów. A co do znalezisk na strychach, warto wspomnieć o historii sprzed kilkunastu lat, kiedy to na strychu lubelskiej cerkwi prawosławnej odnaleziono przypadkowo uznawaną za zaginioną XVI-wieczną ikonę Matki Bożej Tarnogrodzkiej.
Mocne lektury mają wielu zwolenników. Chce pan być polskim Cobenem czy Kingiem, czy też myśli o czymś ambitniejszym, z czym przejdzie pan do historii gatunku?
Odpowiem pół żartem: status polskiego Cobena czy Kinga w zupełności mi wystarczy. A jeśli chodzi o miejsce w historii literatury, to mało który pisarz trafił tam za życia. Zatem… specjalnie mi się tam nie śpieszy.
Jak wnoszę z pana CV, zasila pan zawodowo kastę urzędniczą. Kiedy więc pan pisze i z jakim odbiorem wśród znajomych i rodziny spotyka się pana twórczość? Czy miewa pan kontakty z czytelnikami? Co mówią i piszą, co doradzają?
Pisanie jest dla mnie odskocznią po ośmiu godzinach spędzonych w biurze. Traktuję je jako hobby, takie samo, jakim dla innych jest wędkarstwo, przechodzenie gier komputerowych czy majsterkowanie. Czy chciałbym zostać zawodowym pisarzem? Raczej nie. Wizja, w której od tego, jak sprzeda się nowa książka, zależy menu obiadowe moich dzieci jest przerażająca. W tym ujęciu pisanie, które daje mi poczucie wolności, stałoby się dla mnie zajęciem kojarzącym się ze zniewoleniem. A to bez wątpienia przełożyłoby się na spadek jakości, no i… mamy błędne koło. A raczej korkociąg, a potem – nieprzyjemny kontakt z ziemią. Nie, dzięki!
Po dziewięciu książkach nadal pewnie trudno utrzymać siebie i rodzinę z pisania… A może już pan rozmyśla o przejściu na zawodowstwo?
W Polsce jest pewnie zaledwie kilku, może kilkunastu twórców literatury kryminalnej, którzy są w stanie utrzymać się z pisania. Realia rynku sprawiają, że grupka ta skazana jest na coraz ostrzejszą rywalizację. Tempo, z jakim wydawane są kolejne książki, ekspansywna aktywność pisarzy w mediach społecznościowych, coraz bardziej kreatywne sposoby promocji… Wszystko to zaczyna przypominać wyścig. Na tę chwilę nie jestem gotów, by w nim uczestniczyć. Natomiast nie wykluczam, że w przyszłości się to zmieni. W życiu byłem już aspirującym pracownikiem naukowym, dziennikarzem… Kto wie, może kiedyś niechcący napiszę bestseller i w rezultacie otrzymam tak atrakcyjną propozycję, że nie będę miał wyboru?
I na koniec pytanie żartobliwe, choć na serio: czy śpi pan dobrze? Nie boi się pan, że któraś z mrocznych postaci z pana kryminałów odwiedzi pana w nocy? Nad jaką powieścią pan teraz pracuje?
Nigdy nie miałem problemów z zasypianiem. Zwykle wieczorna sesja pisarska sprawia, że śpię twardym snem, nie dopuszczając do siebie koszmarów. Czasem śnią mi się natomiast rozwiązania fabularne – niektóre zaskakująco ciekawe. Natomiast na jawie… Owszem, ostatnio zdarza mi się obejrzeć za siebie. Zwłaszcza, kiedy przechodzę obok cmentarza, bo piszę tekst o wyjątkowo okrutnym zabójcy, grasującym z bronią snajperską właśnie po nekropoliach. Pisanie to nie jest zajęcie dla ludzi o słabych nerwach!
Dziękuję za rozmowę.
O autorze: WOJCIECH WÓJCIK urodził się w 1981 roku w Warszawie. Po studiach dziennikarskich na Uniwersytecie Warszawskim pracował jako dziennikarz sportowy, a od kilku lat zatrudniony jest w administracji publicznej. Pasjonat sportu, turystyki górskiej, żeglarstwa i krajoznawstwa rowerowego. Napisał powieści Nikomu nie ufaj, Garść popiołu, Jezioro pełne łez, Młoda krew, Miałeś tam nie wracać, Himalaistka, Dziedzictwo von Schindlerów. W ubiegłym roku wydał Kurs na śmierć (stron 696) i Krwawe łzy (stron 714) – kryminały, które łączą postaci dwojga tych samych bohaterów: policjantki Agnieszki Jamróz, świeżo po ukończeniu kursu podstawowego w Akademii Szkolenia Policji, i komisarza Pawła Łukasika. Recenzję Kursu na śmierć możecie przeczytać na stronie LADY’S CLUB w sekwencji Pan Book: https://ladysclub-magazyn.pl/pan-book/morderstwo-w-akademii-policyjnej-recenzja/.
KONKURS CZYTELNICZY
Dzięki uprzejmości Zysk i S-ka Wydawnictwa (www.zysk.com.pl) ogłaszamy dla Czytelników LADY’S CLUB konkurs, w którym można zdobyć 2 egzemplarze książki Wojciecha Wójcika Krwawe łzy. Otrzymają je ci z Państwa, którzy pierwsi odpowiedzą na pytanie: Jakie znaczenie symboliczne mają kolory na ikonach: złoty, czerwień, błękit, zieleń, purpura, biel i brąz? Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl.
REGULAMIN
1. Nagrodę w konkursie stanowią 2 książki Wojciecha Wójcika Krwawe łzy, ufundowane przez Zysk i S-ka Wydawnictwo.
2. Rozdanie przewiduje 2 zwycięzców – każdy z nich otrzyma po jednym egzemplarzu książki.
3. Rozdanie trwa od 25 stycznia 2022 roku do wyczerpania nagród.
4. Do rozdania można zgłosić się tylko raz.
5. Zadanie polega na udzieleniu odpowiedzi na pytanie dotyczące książki: Jakie znaczenie symboliczne mają kolory na ikonach: złoty, czerwień, błękit, zieleń, purpura, biel i brąz?
6. Spośród nadesłanych odpowiedzi redakcja wyłoni 2 zwycięzców.
7. Wyniki zostaną ogłoszone pod recenzją książki na stronie LADY’S CLUB.
8. Zwycięzcy mają 3 dni na przesłanie na adres redakcja@ladysclub-magazyn.pl swoich danych do wysyłki nagrody drogą pocztową; w przypadku braku takiej informacji w wyznaczonym czasie zostanie wybrana kolejna osoba.