MORDERSTWO W AKADEMII POLICYJNEJ Recenzja

STANISŁAW BUBIN

Wydawać by się mogło, że szkoła policyjna jest najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Kto odważyłby się zamordować kogokolwiek wśród tylu policjantów? A jednak w Akademii Szkolenia Policji w Legionowie pod Warszawą doszło do brutalnego zabójstwa! W biały dzień od strzału z pistoletu służbowego zginął komendant szkoły, Cezary Majchrzak. Stało się to 24 lipca, w dniu Święta Policji, kiedy uczelnia szykowała się do uroczystego capstrzyku.

Tak zaczyna się najnowszy kryminał sprawdzonego twórcy tego gatunku, Wojciecha Wójcika. Przyznam się, że nieco zwlekałem z czytaniem Kursu na śmierć, zaniepokojony objętością tej powieści. Prawie 700 stron wymaga przecież czasu. A co będzie, gdy ugrzęznę w nudzie, pomieszają mi się wątki i pod koniec zapomnę, co było na początku? Rzadko przecież trafiają się tak opasłe książki kryminalne. Zostawiałem więc ją sobie na trochę później, myśląc na przykład o długiej podróży czy wakacjach. Recenzenckie nawyki okazały się jednak silniejsze i okazało się, że nie ryzykowałem niczym. Książkę da się przeczytać szybko, nawet w pół tygodnia, z wielkim zainteresowaniem, jako że napisana jest sprawnie, a główny bohater, policyjny detektyw, nie pije alkoholu, nie wciąga kreski i nie ma ponurej przeszłości, co dosyć rzadkie w tym gatunku. Dialogi też nie są drętwe, a brzydkie wyrazy pojawiają się w ilościach umiarkowanych. W normalnym policyjnym życiu jest ich bez wątpienia więcej, no ale autorowi nie można czynić z tego zarzutu.

Wróćmy jednak do kanwy – misternego splotu wydarzeń, wokół których toczy się akcja powieści. W dniu nagłej śmierci komendanta legionowskiej szkoły policji wszyscy oficerowie i kursanci ubrani byli na galowo, a zalany słońcem plac apelowy zapełniał się powoli gośćmi z resortu spraw wewnętrznych i komendy głównej. Kim był morderca i jak bardzo musiał być zdesperowany, że na moment pozbawienia życia szefa akademii wybrał ten uroczysty dzień? Dlaczego Majchrzak znalazł się na korytarzu sam na sam ze swoim katem i w jaki sposób morderca odebrał mu pistolet? Od pierwszej chwili nie ulegało wątpliwości, że głównego glinę musiał zastrzelić ktoś z tego środowiska, dobrze komendantowi znany. Przecież nikt obcy w takim dniu nie dostałby się niezauważony do ogromnego kompleksu szkoleniowego, w którym świętowało tylu policjantów!

O jeszcze jednym zdarzeniu trzeba wspomnieć. Zanim śledczy energicznie przystąpili do działania, na niespełna miesiąc przed morderstwem komendant Cezary Majchrzak nieoczekiwanie stał się na krótko gwiazdą telewizji – na dworcu kolejowym w Legionowie uratował przed samobójstwem naćpaną dziewczynę. Zdarzenie utrwaliła kamera telewizji, bo na miejscu była akurat znana reporterka. No cóż, przypadki chodzą po ludziach. Twarz komendanta stała się nagle znana milionom telewidzów. Czy zdarzenie z końca czerwca łączyło się z tragedią w dniu lipcowego święta? Co Majchrzak, człowiek, który nigdy nie jeździł koleją, robił tego dnia na stacji? Przecież poruszał się wyłącznie swoim ukochanym stylowym mercedesem! Ci, którzy go znali trochę bliżej, wiedzieli również, że jak ognia unikał popularności medialnej, nie ujawniał swojego wizerunku na zdjęciach z życia akademii, zabronił policyjnemu fotografowi utrwalania swojej twarzy na stronach internetowych szkoły. Czy wobec tego nieoczekiwana popularność po uratowaniu życia dziewczynie nie przyczyniła się do jego śmierci? Może ktoś go odkrył, rozpoznał, odnalazł, przyjechał specjalnie do Legionowa i sprzątnął w dniu Święta Policji, bo wtedy, jak wiadomo, pod latarnią najciemniej? Motywów zbrodni należało więc szukać w zawodowym i prywatnym życiorysie policjanta, pełnym tajemnic i zagadek.

W komendzie głównej natychmiast powołana została specjalna grupa dochodzeniowa, bo kiedy ginie glina – w takim miejscu i takiej rangi – sprawa musi uzyskać priorytet. To kwestia honoru i prestiżu środowiska. Rozgłos, jaki jej towarzyszył, zainteresowanie prasy, rządu i wszystkich świętych, zmusiło policję do błyskawicznego działania. Spośród postronnych obserwatorów mało kto jednak wiedział, że policja nigdy nie była i nie będzie monolitem. Jak w wielu podobnych środowiskach ujawniły się momentalnie typowo ludzkie cechy: zazdrość, chęć awansu, dążenie do zaszkodzenia wrogom, wazeliniarstwo, kunktatorstwo. Także przy powoływaniu specjalnej grupy śledczej zagrały animozje. Nieoczekiwanie wezwany został do stolicy dawny as komendy głównej Paweł Łukasik (ten wspomniany pozytywny śledczy), który kilka lat wcześniej dyscyplinarnie został zesłany na prowincję, nad białoruską granicę, bo z zazdrości o kobietę, dawną miłość, uderzył przełożonego w twarz, a może w coś jeszcze.

Jedną z bohaterek i uczynnych pomocnic Łukasika została legionowska kursantka Alicja Jamróz, dziewczyna bystra i zdolna, ale naznaczona pechem, trochę oferma, niezbyt wierząca w swoje policyjne powołanie. Odegra ona w śledztwie ważną rolę, z początku kompletnie tego nieświadoma. Wplątana została wbrew sobie w wir wydarzeń. Aha, najważniejsze – to ona odkryła zwłoki komendanta tuż po morderstwie, a potem wciąż wpadała w jakieś pułapki albo znajdowała rozmaite ślady i dowody. Na przykład… drona do robienia zdjęć i śledzenia ludzi. Z czasem stała się niezwykle cenna dla śledczych, bo była ulokowana wewnątrz szkoły i mogła dostrzec więcej niż oficjalna ekipa z Warszawy. Jej nieformalne śledztwo sprowadziło na nią jednak śmiertelne zagrożenie.

Komendant nie był jedyną ofiarą zdarzeń, wkrótce pojawiły się kolejne trupy. Z okna luksusowego apartamentowca w modnej warszawskiej dzielnicy wypadła piękna Olga Burzyńska. Wyglądało to na samobójstwo, ale w jej skrzynce mailowej policjanci odnaleźli nasycone erotyzmem listy, jakie trzydziestolatka wysyłała zamordowanemu komendantowi. Okazało się również, że w dniu jego śmierci była widziana w Legionowie tuż koło szkoły. Przypadek? Kolejne kobiece zwłoki odkryte zostały na bezludnej wysepce w Kalu na Mazurach, koło policyjnego ośrodka wodniackiego, podlegającego akademii w Legionowie. Wyszło na jaw, że kobieta, żona miejscowego prokuratora, także była dobrą znajomą Majchrzaka i pod pozorem szkoleń w Warszawie wyjeżdżała do niego niemal w każdy weekend. Bo uwielbiała ostry seks. Kto poderżnął jej gardło?

W portfelu zamordowanego komendanta Łukasik znalazł również zdjęcie innej pięknej dziewczyny, Ukrainki, która pracowała w siłowni w Legionowie. A potem nagle zniknęła. Czy ją także ktoś zabił i starannie ukrył ciało? Zamordowany był człowiekiem powszechnie znienawidzonym. Jak więc to możliwe, że stale awansował? Kto za nim stał i ciągnął go w górę, mimo że Majchrzak cieszył się złą sławą, szczególnie wśród kobiet. Był bowiem brutalnym erotomanem, seksoholikiem, a panie traktował wyłącznie użytkowo, przedmiotowo. Czy zadośćuczynienia szukała zdradzona żona? W akademii wciąż piętrzyły się dramatyczne wydarzenia. Łukasik miał wrażenie, że wśród kursantów i wykładowców są osoby, które zrobią wszystko, żeby prawda o Majchrzaku i jego kochankach nie wyszła na jaw. Pod osłoną tragedii niektórzy pragnęli zamieść pod dywan własne grzechy. Sytuacja komplikowała się coraz bardziej, a czas naglił. Paweł Łukasik śpieszył się – chciał jak najszybciej rozwiązać zagadkę i wrócić na Podlasie do kobiety, którą kochał i która pod sercem nosiła dziecko. Jego dziecko, jak sądził…

Wojciech Wójcik, jak wspomniałem, stworzył opasły, prawie 700-stronicowy mocny kryminał, który czyta się bardzo dobrze, choć pełen jest różnorodnych wątków, w których niekiedy można się pogubić. Kurs na śmierć zabrał nas do konkretnego, niezbyt dobrze znanego czytelnikom środowiska, do szkoły policyjnej w Legionowie, gdzie dochodzi do zabójstwa. W Legionowie pod Warszawą rzeczywiście znajduje się Centrum Szkolenia Policji, które po upadku komunizmu stworzył w 1990 roku ówczesny minister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski. Autor lojalnie zapewnił jednak, że jego Akademia Szkolenia Policji w Legionowie z rzeczywistą szkołą nie ma nic wspólnego, to wytwór wyobraźni, i że on skorzystał jedynie dla potrzeb fabuły z legionowskiej topografii. Faktem jest, że dzięki temu w trakcie lektury mamy jednak wrażenie prawdziwości wydarzeń i świetnej znajomości policyjnych realiów. Kryminał Wójcika czyta się jak reportaż śledczy z Legionowa, z którego wynika, że policjanci, jak my wszyscy, sporo mają za uszami, i że trafiają się wśród nich także ludzie podli, źli, karierowicze i zdrajcy. Niektórzy ulokowani na wysokich stanowiskach, powiązani siecią układów i znajomości, sięgających czasów poprzedniego ustroju. Autor nie zawahał się przed ujawnieniem jednej z takich siatek i przed pokazaniem oficera-dewianta.

W powieści w trzech różnych miejscach zginęły trzy osoby, a potem pojawiła się jeszcze czwarta ofiara. Gdy okazało się, że wszystkie te postaci były ze sobą powiązane, że sprawca prawdopodobnie był jeden i że nie korzystał z niczyjej pomocy, to pojawiła się wątpliwość, jakim cudem znalazł się w trzech różnych miejscach? Teleportował się? Paweł Łukasik wydłużał konsekwentnie listę podejrzanych, szukał świadków, przesłuchiwał, niestrudzenie przeglądał raporty i inne dokumenty. Kiedy wydawało się, że logiczna zagadka już-już została rozwiązana, nieoczekiwanie działo się coś nowego, pojawiały się nowe podejrzenia i poszlaki, a my, w ślad za autorem, rozpoczynaliśmy na nowo żmudny proces myślowy, zastanawiając się, kto odniósł korzyść, komu zależało na pozbyciu się świadków, kto jeszcze zginie i dlaczego…

Trzymiesięczne śledztwo zataczało coraz większe kręgi, przez Legionowo, Warszawę i Mazury wkroczyło także na Ukrainę, do Lwowa. Wojciech Wójcik świetnie zarysował tło społeczne i obyczajowe, jego bohaterowie nie są jednowymiarowi, to ludzie z krwi i kości, z wadami i przywarami, a kryminał nie jest galopadą wydarzeń nierealnych czy niemożliwych, jak w serialach klasy B, lecz jak najbardziej prawdopodobnych, pełnych emocji, które zmusiły pewne osoby do perwersji i zbrodni. To właśnie oś napędowa tej świetnie opowiedzianej historii, w której każdy bohater ma jakąś rolę do odegrania. Układa się ona w łamigłówkę z zaskakującym rozwiązaniem. Do tego rozwiązania, jeśli dobrze się wczytamy, możemy dojść sami. Tu zamilknę, nikogo nie chcąc pozbawić przyjemności szukania sprawcy.

Tą książką Wojciech Wójcik udowodnił, że jest mistrzem powieści gatunkowej, tym razem toczącej się w naszej policji. I tylko ciekaw jestem, czy tę książkę będzie można znaleźć także w bibliotekach policyjnych szkół? Czy to jest to lustro, w którym gliniarze chcieliby się przejrzeć? Tu akurat mam wątpliwości, bo w opisanej przez pisarza akademii nagromadziło się sporo brudów, nazbyt wiele. Chciałbym wierzyć, że to tylko fikcja i że na fikcji rzecz cała się kończy.

WOJCIECH WÓJCIK. Pisarz. Urodził się w 1981 w Warszawie. Po ukończeniu studiów na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego zajmował się dziennikarstwem sportowym. Od kilku lat pracuje jako urzędnik w administracji rządowej. Interesuje się sportem, głównie piłką nożną i baseballem, oraz turystyką górską i żeglarstwem. W wolnych chwilach podróżuje rowerem po Podlasiu. Autor książek Nikomu nie ufaj (2016), Garść popiołu (2016), Jezioro pełne łez (2017), Młoda krew (2018), Miałeś tam nie wracać (2019), Himalaistka (2020), Dziedzictwo von Schindlerów (2020). Najnowsza powieść kryminalna Kurs na śmierć (694 strony!) ukazała się w kwietniu 2021 nakładem Zysk i S-ka Wydawnictwa i od razu zdobyła uznanie czytelników i recenzentów, o czym świadczą między innymi opinie zamieszczone w portalu Lubimy Czytać: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4963233/kurs-na-smierc.

KONKURS DLA CZYTELNIKÓW

Dzięki uprzejmości Zysk i S-ka Wydawnictwa (www.zysk.com.pl) mamy dla Was 3 egzemplarze najnowszej powieści Wojciecha Wójcika Kurs na śmierć. Otrzymają je ci z Państwa, którzy pierwsi nadeślą odpowiedź na pytanie: Ile jest szkół policji w Polsce, która z nich jest najstarsza i jak się kiedyś nazywała? Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl.

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress