MIŁOŚĆ DO CUDZEJ ŻONY

STANISŁAW BUBIN

Mieszkająca na Śląsku Cieszyńskim pisarka, historyczka i publicystka JOANNA JURGAŁA-JURECZKA kontynuuje wspaniały cykl opowieści o słynnym rodzie Kossaków. Po Dziele jej życia. Opowieści o Zofii Kossak, po Zofii Kossak. Opowieści biograficznej, po Kobietach Kossaków i Kossakach. Białym mazurze, otrzymaliśmy właśnie z poznańskiej oficyny ZYSK i S-ka kolejny pełnokrwisty tom Kossakowie. Tango. Autorka pracowała nad nim przeszło dwa lata, przetrząsając biblioteki i archiwa, studiując zbiory listów, pamiętniki, dzienniki literackie, notatki, szkice, kroniki rodzinne i czasopisma.

Fascynacja Kossakami trwa u Joanny Jurgały-Jureczki od przeszło ćwierć wieku. Zdobywanie humanistycznego wykształcenia – i wiedzy o Kossakach – zaczęła od cieszyńskiego Liceum im. Mikołaja Kopernika. Potem ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach i kierowała Muzeum Zofii Kossak w Górkach Wielkich koło Brennej. W 1999 roku uzyskała stopień doktora nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Pracę doktorską – tematycznie oczywiście z rodem wybitnych artystów związaną – napisała pod kierunkiem prof. Krystyny Heskiej-Kwaśniewicz (Oswajanie „nieznanego kraju”. Śląsk w życiu i twórczości Zofii Kossak).

Najnowsza książka nie jest żadną miarą pracą naukową, trudną do przebrnięcia. Przeciwnie – to zaproszenie do ognistego tanga, uważanego niegdyś za taniec gorszący, wyuzdany (dopiero papież Pius XI uznał, że tango wcale nie jest nieprzyzwoite). Z bohaterami opowieści tańczymy tango „na zdradliwej linie erotyzmu”, jak tłumaczy sama autorka. Po niedawnym balu z całą familią Kossaków, po białym mazurze, ostatnim tańcu nad ranem (Kossakowie. Biały mazur), uwaga pisarki skupiła się teraz na znakomitym malarzu Wojciechu i jego wieloletnim romansie z Zofią z Lewentalów Hoesickową, żoną Ferdynanda Hoesicka – słynnego wówczas, dziś niesłusznie zapomnianego literata i wydawcy. Do tanga trzeba dwojga, a wielka miłość Zofii i Wojciecha stanowiła wtedy, przed wiekiem, i stanowi nadal, do dziś, temat wdzięczny i piękny, rzec by można filmowy – momentami tylko frywolny i zmysłowy, w każdy razie niebłahy, godny opisania. Tym bardziej godny, im bardziej na tle tego uczucia widać całą epokę młodopolską i jej znaczących reprezentantów.

Zofia z Lewentalów Hoesickowa. Reprodukcja słynnego portretu namalowanego przez Wojciecha Kossaka na przełomie lat 1908-1909. Mały paluszek stojący do góry upozowany został specjalnie przez artystę, bo działał na niego niezwykle podniecająco.

Czy autorce wolno było bezceremonialnie wejść do sypialni Kossaków i Hoesicków, podglądać ich intymne życie, czytać najskrytsze wyznania? Ależ tak, jak najbardziej, ponieważ rzecz nie jest oparta o zmyślenia i fantazje, lecz o dokumenty. Samych listów Wojciecha Kossaka do Zofii powstało ponad sto. Pierwszy pochodził z roku 1908, ostatni skreślił niedługo przed śmiercią. Nie są opieczętowane klauzulą „ściśle tajne”; znacząca ich partia została opublikowana w tomie korespondencji. O ile Zofia żądała, by jej listy Wojciech odsyłał i prawdopodobnie je niszczyła, o tyle jego pisma skrzętnie zbierała i ukrywała przed mężem. „Miłosna przyjaźń” między Kossakiem a Zofią z Lewentalów Hoesickową trwała naprawdę długo, obfitowała w wiele wątków i skrzyła się takim bogactwem kolorów i uczuć, że trudno ją nazwać lirycznym epizodem czy rozbłyskiem namiętności. W tle tej historii widać, jak wspomniałem, całą młodopolską epokę i jej bohaterów – słynnych z nazwisk i dokonań: Sienkiewicza, Boya-Żeleńskiego, Zapolską, Kazimierza Przerwę-Tetmajera, Dagny Przybyszewską, Reymonta, Wyspiańskiego i jego żonę, Rydla, Axentowicza, nawet zakopiańczyka Klimka Bachledę. Poznajemy ich od strony zupełnie nieznanej, ze słabostkami i małościami, z licznymi przywarami. Ów nadużywał absyntu i wina, inny bałamucił kobiety, jeszcze inny nieustannie balował do białego rana, obmacywał panny służące lub zaglądał do zamtuzów. Autorka nie odbiera im znaczenia, nie o to chodzi. Pokazuje tylko, że obarczeni byli zwykłymi grzechami i grzeszkami, jak wszyscy ludzie. Byłoby czymś nadzwyczaj niestosownym, gdyby Joanna Jurgała-Jureczka nie skorzystała z tylu świadectw epoki, z licznych ujęć wydarzeń i emocji.

Ferdynand Hoesick, literat i wydawca. Przyszedł na świat 16 października 1867 przy Senatorskiej w Warszawie. W swoich pamiętnikach napisał: „Obie rodziny Hoesicków i Granzowów życzyły sobie (…), żeby się urodził syn, a następnie, żeby miał nos matki, a włosy ojca: albowiem matka miała prześliczny nos, a bardzo słabe włosy, ojciec zaś, o ile miał śliczne, gęste i silne włosy, o tyle nosem, gdy chodziło o jego klasyczną regularność, nie mógł się pochwalić. Lecz pragnieniu temu, niestety, nie stało się zadość, a nawet, jakby na przekór, natura obdarzyła mnie nosem szerokim, hoesickowskim, a włosy zawsze miały być moją słabą stroną”.

Opisując uczucia tamtych dwojga w zmysłowym, symbolicznym tańcu, autorka wydobyła spod kurzu zapomnienia tyle osób i miejsc, że mamy wrażenie, jakbyśmy tamte czasy przenieśli w dzisiejsze. Oni naprawdę tacy byli jak my: kochali, bawili się, pracowali, kłócili, przeżywali, tworzyli, zazdrościli… I przeminęli, zostawiając nam dzieła mniej lub bardziej wiekopomne. W książce zagrali dla nas w teatrze cieni. Ożyli na nowo, pokazali się z prawdziwej strony, w sztafażu swoich czasów, z namiętnościami jakże nam bliskimi, bo te przecież niezmienne są od wieków.

Fotografia Wojciecha Kossaka z roku 1895. Mówiono, że jego oczy zmieniały kolor, raz były czarne, raz piwne.

Książka została podzielona na części, dedykowane trojgu bohaterom: Ferdynandowi Hoesickowi (1867-1941), Zofii – jego żonie i Wojciechowi Kossakowi (1856-1942). Tango w trójkącie? To zależy! Taniec jest swobodną improwizacją, którą kieruje mężczyzna. To on decyduje o krokach, figurach, języku ciała. Liderem tego tanga bez wątpienia był jurny Kossak. Nie tylko Zofia, ale i Ferdynand (Dunio) poddawał się jego wpływowi. W grudniu 1908 roku Wojciech Kossak w krakowskiej pracowni zaczął malować portret Zofii z Lewentalów, żony znanego i bogatego prozaika i biografa, księgarza i wydawcy. Tak zaczął się jeden z najgłośniejszych i najdłuższych romansów artysty, który uważał się za najwybitniejszego polskiego malarza, powszechnie znanego z zamiłowania do koni i narodowej historii.

Jeszcze jeden portret Ferdynanda (Dunia) Hoesicka z roku 1891. „Wiało od niego zamożnością i pewnością życia” – zanotował Karol Estreicher.

Lewentalowie byli zasymilowanymi Żydami, a Hoesickowie spolonizowanymi Niemcami. Pochodzący z Westfalii Hösick spolszczył nazwisko, a ojciec Zofii, Salomon, ochrzcił się w Rzymie. „Nie chcieli być traktowani jak obcy (…). Uważali widać, albo czasy na nich wymogły, że taką daninę rezygnacji z własnych korzeni muszą złożyć, żeby wpisać się w krajobraz Warszawy, a potem Krakowa (…). Czy zmiana nazwiska i wyznania była jedynie potrzebą serca? Na to pytanie nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć, ale pewna jestem, że zarówno Lewentalowie, jak i Hoesickowie dla polskiej kultury zrobili bardzo wiele” – stwierdziła autorka w posłowiu.

Wojciech Kossak. Autoportret z paletą, 1893.

Zatem obracamy się w trójkącie: Kossakowie, Lewentalowie i Hoesickowie… Już sam ten zestaw nazwisk wystarcza, by powiedzieć, że nie o zwykły flirt tu chodziło, bo ludzie z tego kręgu sami w sobie byli niezwykli. Co ciekawe, autorka przewrotnie i jakby wbrew tytułowi uczyniła głównym bohaterem książki nie Kossaka, lecz Hoesicka. Prozaika, biografa, księgarza i wydawcę. Studiował na politechnice w Rydze, Heidelbergu, historię literatury na Uniwersytecie Jagiellońskim, na Sorbonie i w Collège de France. Był biografem Szopena (Życie i twórczość, 4 tomy, do dziś biografia ta uchodzi za najpełniejszą), Słowackiego, Krasińskiego, Sienkiewicza. Był również miłośnikiem Tatr (Tatry i Zakopane, Legendowe postacie zakopiańskie), jak i twórcą wielu powieści (Samotność, Nemezis, Niedole małżeńskie). Niestety, był także płodnym grafomanem, człowiekiem dość nędznej postury, przy tym wyraźnie łysiejącym, ale – i to najważniejsze – majętnym. Artyści wszelkiej konduity liczyli się z nim, przyjaźnili, zaskarbiali sobie jego łaski, bo hojnym był donatorem i mecenasem sztuk wszelakich, od niego zależała obecność w prasie, nakłady poezji i prozy. Jednocześnie za plecami literaci drwili z niego, wyszydzali, kpili, bo nie byliby sobą, gdyby tego nie robili. Ferdynanda Hoesicka obśmiewali w kabaretach i kupletach, dworowali sobie z jego opowiadań i biografii, które z detalami opisywały wielkie postaci (co jedli i pili, jakie nosili buty i bieliznę, jakich używali mydeł i ręczników). Hoesicka bolały te uszczypliwości, był człowiekiem inteligentnym i wrażliwym, szczególnie uczulonym na uwagi dotyczące zaczesywanej starannie łysiny. Znosił je mężnie i… nadal tworzył kolejne pozbawione talentu tomy, wydawał je i pożyczał zaprzyjaźnionym artystom pieniądze (Wyspiańskiemu, Tetmajerowi, Reymontowi, Przybyszewskiemu), często na wieczne nieoddanie. Brak wielkiego talentu nie oznaczał jednak, że był ślepcem. Wiedział, że drwią, lecz starannie wypełniał kulturalną misję. Domyślał się, że żona go zdradza i że uczyniła go rogaczem, lecz milczał, skandalu nie wywołał, obstalunku na portret Zofii nie wycofał… Peruki też nie zakładał, choć powinien był zakładać – rzucał się natomiast w wir pracy i podróży zagranicznych, rozbudowywał imperium wydawnicze, które założył Lewental, ojciec Zofii. Ten sam Salomon Lewental, który w Kłosach w styczniu 1874 roku wydrukował debiutancki, młodzieńczy rysunek Wojciecha Kossaka Powrót z polowania.

Strona tytułowa pamiętników Hoesicka, wydanych przez Ossolineum.

Obok Hoesicka kolejną pod względem ważności bohaterką książki jest jego żona Zofia. Nie Maria z Kisielnickich, żona Wojciecha Kossaka, świadek niejednej zdrady małżeńskiej, oddana mu bez reszty, prostoduszna, pobożna, zajęta domem, skromna i infantylna. Kobieta, która nazywała siebie Badylkiem. Nie ona jest ważna w tym tangu, lecz właśnie Zofia z Lewentalów – lwica salonowa, przedstawicielka artystycznej bohemy, marzycielka szukającą nowych wyzwań i podniet. Kobieta świadomą, że ma małe piersi i twarz dość pospolitą, lecz wielkie serce i trudną do wyrażenia magię erotyczną, którą elektryzowała i przywabiała mężczyzn. Ta kobieta z rozsądku poślubiła Ferdynanda – nie z miłości, lecz na życzenie rodziców, dla wzmocnienia i pomnożenia majątków Lewentalów i Hoesicków. I przykładnie Hoesickowi urodziła córkę. W trakcie portretowania Zofii przydarzyło się jednak to, co często przydarzało się w życiu Kossaka – portretowaną kobietę rozkochał w sobie. Z Zofią nie poszło mu łatwo, zdobywał ją długo, dłużej niż zazwyczaj. Ale im bardziej się opierała, tym większą wyzwalała w nim namiętność i wolę zwycięstwa. „Bo malarz i modelka są, dzięki portretowi, związani na zawsze. Więzami nierozerwalnymi. I jak kochankowie, należą do siebie… Są sobie poślubieni. Jak od tego dnia ty i ja” – czarował Zofię, usiłując wyzwolić ją z sieci krępujących konwenansów. Mówił tak artysta z gruntu konserwatywny, a zarazem jednak do szpiku rozpustny. Bardzo przystojny – ciemne włosy, piwne oczy, harmonijnej budowy ciała. Ciężko się takiemu było oprzeć, zwłaszcza że ona przypominała sobie łysiejącego męża i nudne sceny seksu. Zofia miała wtedy 26 lat i córeczkę, a Kossak 50 lat, ale czuł się wciąż młodo. Najpierw między nimi wyglądało to na przyjaźń, potem jej mąż przestał być miły dla Kossaka. Namiętne wyznania malarza przetykane są pretensjami o okrucieństwo ukochanej, bo mu się nie oddawała. Aż przyszedł ten burzliwy moment w Zakopanem. „Uklękła. Koc zsunął się, odsłonił piersi”… Romans Zofii i Wojciecha szybko stał się publiczną tajemnicą. Ferdynand (Dunio) wiedział, że jego żonę cechuje to, co Niemcy nazywają Lebenlust – ogromna ochota na kosztowanie życia. Sam też to miał i nie był jej wierny. Pragnąc jednak oderwać żonę od Kossaka, niemal na siłę wysłał ją do austriackiego Kurhausu (sanatorium) w Semmeringu. Nic to nie dało!

Joannie Jurgale-Jureczce nad wyraz dobrze udało się pokazać, że ci ludzie kochali się i cierpieli naprawdę, jak my wszyscy, że ranili się i zdradzali brutalnie, że namiętności wyrażali bezpruderyjnie, często grubym słowem. Czytając z zainteresowaniem ich historię, tylko jedną mamy przewagę – świadomość, że ten świat zaraz zniknie, runie, że obróci się w pył po I wojnie światowej, że indywidualne uczucia i zrywy zmiecie apokalipsa.

Czy z nami też tak będzie? Zapamiętajcie wiersz z Andersena: Ach, mój miły Augustynie, wszystko minie, minie, minie… I kochajcie się, póki czas, nawet jeśli w cudzych żonach. Niech ta wspaniała opowieść będzie dla Was zachętą.

Joanna Jurgała-Jureczka. FOT. ZE ZBIORÓW PRYWATNYCH

FRAGMENT KSIĄŻKI KOSSAKOWIE. TANGO

Kraków, 1908. SEANS

Wojciech Kossak, słysząc pukanie, gestem zatrzymał służącego i sam otworzył drzwi.

– Oto moje królestwo! – Ukłonił się z przesadną atencją. Teatralnie.

– Kazałem napalić, żeby nóżki kochanej pani Zofii nie marzły, wszak to początek grudnia. Choć my tutaj – szerokim gestem wskazał wnętrze i pochylonych nad sztalugami uczniów – przyzwyczajeni jesteśmy do wszelakich niewygód. To pracownia, nie salon. Z chęcią oprowadzę i objaśnię, co w tej rupieciarni nagromadziły już dwa pokolenia Kossaków. Oto namiot…

– Ten, który szyła matka? – przerwała mu Zofia, przyglądająca się wszystkiemu z ciekawością. Wojciech przytaknął i już tylko na niej skupił uwagę. Poruszała się z wdziękiem, ale nie była zwiewna i szczupła, ani, broń Boże, koścista. Była taka, jak lubił.

Robiła wrażenie zaciekawionej wszystkim małej dziewczynki. Bo i była młoda. Skończyła dopiero dwadzieścia sześć lat. Mężowi, Ferdynandowi Hoesickowi, starszemu od siebie o lat piętnaście, zdążyła już urodzić córkę i stworzyć domowe ognisko, jakiego pragnął. Najpierw w Warszawie, a potem w Krakowie.

Tego dnia, w którym miała po raz pierwszy pozować do portretu Wojciechowi Kossakowi, ubierała się szczególnie długo. Sukienka od Hersego, oczywiście, nie inaczej. Czerwona z białą bluzką, zakończoną stójką z koronką. I taka sama, prześliczna koronka przy wąskich, ciasno opinających ręce mankietach. Do tego starannie ułożona fryzura – włosy upięte w wysoki kok. I rodzinna biżuteria Lewentalów – perłowe kolczyki.

Miało być szykownie, gustownie i olśniewająco. I było. Modny gorset, wyginający sylwetkę w kształt litery „S”, uwierał i przeszkadzał swobodnie oddychać, czarny szeroki pas ściskał nieco powyżej talii, ale i Ferdynandowi, i jej zależało na tym, żeby portret był zachwycający. Trzeba było wytrzymać – i wielogodzinne pozowanie, i niewygodny strój.

Zofia wciąż nie zdjęła jeszcze zimowego okrycia i dłonią przytrzymywała otulający szyję kołnierz z lisa. Już chciała go zsunąć, ale Wojciech, spojrzawszy na nią uważnie, zaprotestował:

– Ależ nie! Z takim wdziękiem go pani podtrzymuje. I ten mały paluszek tak cudownie skierowany ku górze! Proszę spojrzeć w lustro. O, najpierw może futro zdejmiemy…

Podał je stojącemu za nim Ferdynandowi. I w tym momencie jakby dopiero zrozumiał, że nie jest z Zofią sam na sam.

– Drogi panie, jak zapowiedziałem, jest wszystko, co pozwoli małżonkowi przeżyć te nudne chwile, podczas których my będziemy pracowali. Są papierosy i gazetki. Dzisiejsze świeże numery. Poranne wydania… I kawa. Bo, moi państwo, pierwszy seans jest zwykle po to, żeby modelka mogła przybrać jak najlepszą pozę i żeby malarz…

– Ależ wiemy, wiemy – przerwał mu Ferdynand. – Axentowicz nie tak dawno portretował Zofię, a i ja, jako liczący się literat, mam już i swoje portrety, i popiersia…

– Oczywiście, oczywiście – przytakiwał Wojciech z roztargnieniem, odwracając twarz Zofii w stronę okna i patrząc w jej oczy tak intensywnie, że aż spuściła wzrok.

– To urocze nakrycie głowy zostawimy… Tak… Stercząca, biała ozdoba dodaje nadzwyczajnej kokieterii. Wprost nadzwyczajnej!

Delikatnie chwycił Zofię za ramiona, odwrócił w stronę lustra. I stanął za nią. Bardzo blisko. Przyjrzał się. Jeszcze bardziej zsunął z ramion futrzany kołnierz z lisa, dotknął delikatnie jej dłoni.

– Gdyby pani zachciała łaskawie ten mały paluszek… W górę… O, tak. Znakomicie. I niechże się pani uśmiechnie. Nie? A do mnie, swojego malarza? Bardzo proszę. Tak filuternie, jak tylko pani potrafi.

Z zadowoleniem patrzył, jak rozjaśnia się jej twarz, wziął się pod bok, jak zawsze wówczas, kiedy pozował do fotografii, i tak został uwieczniony przez Ferdynanda, który zaopatrzony w swój ulubiony aparat, zrobił zdjęcie właśnie wtedy, kiedy jego żona i malarz – Wojciech Kossak, patrzyli w tym samym kierunku. Przyglądali się swojemu odbiciu w lustrze.

***

– A mówiłeś, panie Wojciechu, że będzie nudno. Ależ skąd! Dawno się tak dobrze nie bawiłem!

Ferdynand siedział w głębokim fotelu, pił kawę przyniesioną przez Ignacego i opowiadał o swoich literackich sukcesach, o przedmałżeńskich podbojach miłosnych. O tym i o tamtym.

– Albo Micia, kobieta jak grzech wcielony. Co za oko! Co za łydka! Majętna i namiętna wdówka. Zjawiskowa! Przeżyłem z nią upojne chwile. Wprost nie do uwierzenia! Wszystko to kiedyś opiszę.

Upił łyk kawy, odstawił filiżankę na spodeczek. Wojciech oderwał wzrok od stojącej nieruchomo modelki. Roześmiał się:

– Ależ kobieciarz z pana! No, no! Nieomal taki, jak ja! Choć z tego, co słyszę, to ja powinienem się u pana zaciągnąć jako czeladnik. Prawdziwy mistrz flirtu! I czytałem, czytałem. Książki i smakowite artykuły, i nowelki miłosne. Winszuję. Lubi pan zaglądać do alkowy, nawet wielkim i uznanym. Ot, choćby Słowackiemu, Szopenowi…

– I Krasińskiemu – podpowiedział Hoesick. – I jeszcze…

– I jeszcze Kossakowi. Co? Chciałbyś pan podejrzeć przez dziurkę od klucza? Choć może nie mam aż takiej sławy, ale słabość do niewiast i owszem. Tąż samą!

Zbliżył się do Zofii, poprawił fałdy sukni i spojrzał w oczy. Wrócił do sztalugi.

– Cudowna płeć piękna. Jakże ja za nią przepadam! Wszystko zło, jakie mnie spotkało, pochodziło z rąk tej brzydszej części ludzkości, tych egoistów włosiastych tam, gdzie nie trzeba, a łysych także nie na swoim miejscu… O, pardon…

Przerwał, udając zmieszanie. Ferdynand uśmiechnął się krzywo i przygładził sterczące dookoła łysiny włosy, a Wojciech kontynuował:

– Nie, doprawdy, gdybym był kobietą, wyjechałbym na Lesbos i pieścił bez opamiętania…

Zofia poruszyła się, westchnęła. Spojrzała w lustro, dotknęła dłonią policzka i spróbowała na powrót przyjąć niewygodną pozę.

– Podaj mi łyk wody, Duniu – poprosiła.

Ferdynand wstał.

– Musimy mówić ciszej. – Wojciech Kossak zniżył nieco głos, kiedy Ferdynand wrócił do stolika. – To są nasze męskie sprawy. Niestosowne dla uszka tak delikatnego…

– A wracając do Mici… – Mąż Zofii rozsiadł się wygodnie.

– Właśnie tego lata, kiedyś pan przyjeżdżał z Berlina nad morze, mieliśmy swój mały romansik. Cudowne tête-à-tête. Zależało nam na dyskrecji. Bo po co mają w Warszawie wiedzieć, że gruchamy jak dwa gołąbki.

– Rozumiem!

– Chyba nie! Bo siedzieliśmy właśnie w koszu na plaży, całowali się namiętnie, a pan i, zdaje się, kuzyn…

– Ach, tak, Kazio Puławski.

– Tak, on! Zamiast nas dyplomatycznie nie zauważyć, zawróciliście, żeby zajrzeć do kosza i ukłonić się grzecznie.

– Jak to? – Wojciech udawał święte oburzenie, a oczy mu się iskrzyły rozbawieniem. – Jakże się nie przywitać? Przecież już wtenczas znaliśmy się doskonale. Zdaje się, jeszcze z Zakopanego. I jakże się ucieszyłem, kiedy po Krakowie rozeszła się wieść, że Ferdynand Hoesick, uznany i niezwykle wprost utalentowany literat, i jego śliczna żona na stałe zamierzają u nas osiąść. Nudny Krakówek ogromnie na tym zyskał. A panią Zofię od razu okrzyknięto gwiazdą…

(…)

Wojciech Kossak polecił przynieść świeżej kawy. Reszta pierwszego seansu należała już tylko do niego. Opowiadał, Ferdynand milczał, a Zofia śmiała się i domagała więcej i więcej…

– Proszę bardzo. Oto zawołano mnie kiedyś przed oblicze najjaśniejszego cesarza. A ja konia, którego mi dano, nie znałem jeszcze, więc ruszam. I co się okazuje? Że to zwierzę młode i pełne temperamentu ognistego. Więc gna wprost na świtę cesarską. Próbuję zatrzymać, ale gdzie tam! Pędzi jak oszalałe. Jak burza przelecieliśmy przed obliczem rozbawionego cesarza, który znał mnie doskonale jako wybornego jeźdźca. Zdążyłem jedynie zasalutować i bezradnym gestem wskazałam konia. I wstrzymałem w końcu największym wysiłkiem to nieobliczalne bydlę. Wracamy. Jadę tym razem ostrożnie. I co? Znowu to samo! Przed samym łbem cesarskiego konia przegalopowaliśmy! Tyle że w odwrotną stronę. Byłem wściekły, a cesarz wprost pokładał się ze śmiechu. A potem mi rzekł: „Cóż to za szalonego konia ujeżdżał pan dzisiaj, panie Kossak?”.

(…)

Rozbawiona do łez, zarumieniona Zofia zaprotestowała, kiedy mąż powiedział, że na pewno jest już zmęczona. Nic nie pomogło. Ferdynand zaczął się żegnać.

– To wszystko, co pan tak barwnie opowiada, należy spisać i wydać.

Skierował się do wyjścia.

– Jeszcze tylko pomogę się ubrać mojej zachwycającej modelce…

– Ja to zrobię.

– Ależ nie! Nalegam! To moja słodka powinność – przerwał stanowczo i otulił jej szyję kołnierzem. Pomógł włożyć futro i dużo dłużej, niż było to konieczne, trzymał jej małą dłoń w swojej.

– Delikatna skórka… wprost cudowna. Łapka biała, kształtna… Jaką rozkoszą dla artysty jest podjęcie próby oddania i uwiecznienia tak doskonałego piękna – przemawiał szarmancko i znów teatralnie.

A kiedy Ferdynand opuścił ich na chwilę, wróciwszy do pracowni po zostawiony przez nieuwagę szalik, dodał już zupełnie innym tonem, ściskając aż do bólu dłoń Zofii i przyciszając drgający uczuciem głos:

– Bo malarz i modelka są, dzięki portretowi, związani na zawsze. Więzami nierozerwalnymi. I jak kochankowie, należą do siebie… Są sobie poślubieni. Jak od tego dnia ty i ja…

Wyrwała mu się, oswobodziła. Zmieszana skupiła wzrok na mufce, w którą pośpiesznie schowała głęboko obie dłonie.

Chwilę później Hoesick wziął opiekuńczym i władczym gestem żonę za ramię i wyprowadził w grudniowy, chłodny zmierzch, rozświetlony padającym od rana śniegiem. (…)

Joanna Jurgała-Jureczka, Kossakowie. Tango. Zysk i S-ka Wydawnictwo (www.zysk.com.pl), Poznań 2020, s. 327.

W krakowskiej pracowni Wojciecha Kossaka, 1926.

KONKURS CZYTELNICZY

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zysk i S-ka mamy dla Was 4 egzemplarze książki Joanny Jurgały-Jureczki Kossakowie. Tango. Otrzymają je osoby, które pierwsze odpowiedzą na pytanie, jakimi postaciami ozdobiony był słynny wachlarz, podarowany Zofii przez Wojciecha? Odpowiedzi wysyłajcie na adres:

redakcja@ladysclub-magazyn.pl

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress