STANISŁAW BUBIN
Czwarta powieść Wiktora Mroka, nosząca tytuł „Bohater”, jest opowieścią kryminalną o ekscytującym pościgu moskiewskiej policji śledczej za mordercą, który w okrutny i bezwzględny sposób zabija oszustów, finansistów spod ciemnej gwiazdy, organizatorów sieci tak zwanych chwilówek. W ciągu kilkunastu upalnych dni maja 2021 roku wyprawił na drugi świat spore grono takich ludzi, nie tylko w Moskwie, lecz także w kilku innych miastach Rosji, czym zyskał… społeczny poklask i uznanie, a w mediach dwuznaczne miano Bohatera.
Podobnie jak poprzednie książki Mroka, także i ta najnowsza odsłania przed nami ciemne strony ludzkiej natury i świat przerażających zbrodni. Czemu jednak dzieje się w Rosji? W tej Rosji?! Mam w związku z tym pewien dylemat – powiedzmy politycznej natury. Akcja wszystkich poprzednich książek Wiktora Mroka toczyła się w Moskwie i okolicach, lecz wówczas nie było jeszcze wojny. Rosja nie występowała w roli agresora, a Putin nie był zbrodniarzem wojennym. Akcja „Bohatera” też toczy się przed wojną, jednakże książka powstała już po zbrodniczej napaści na Ukrainę. Niestety, brak w niej kompletnie śladów jakiegokolwiek zdystansowania się autora od reżimu putinowskiego, choćby w przypisach. Autor „Bohatera” bez wątpienia jest Polakiem, ale od dawna mieszka w Rosji i karierę pisarską zaczynał pod pseudonimem Jurij Jakow. Ma za sobą dwie specjalizacje wojskowe i kilka cywilnych, a relacje polsko-rosyjskie i współczesną Rosję zna na wylot. Można się domyślić, że na podanie bliższego dossier na swój temat i na deklaracje polityczne nie zezwala mu status w Rosji, przysięga służbowa czy coś w tym rodzaju, a nazwisko Mrok jest pseudonimem. W trakcie lektury drażniły mnie jednak w „Bohaterze” pewne akcenty świadczące o tym, że pisarz świadomie nie zdystansował się od putinowskiej Rosji. Mam na to wiele dowodów. Pewna kobieta w książce nosi bawełnianą koszulkę z napisem „Krym jest nasz”, a dziewczyna w sklepie budowlanym przywdziała skafander w barwach rosyjskiej flagi. Policjanci krymscy aktywnie zwalczają „terrorystów” planujących zamachy (w domyśle – służb ukraińskich), na przykład na niedawno zbudowany szpital. A w ogóle Rosjanie na półwyspie czują się jak u siebie, a nie jak okupanci. „Nie ma tygodnia, żebyśmy wspólnie z FSB nie wyłapywali na naszym terenie różnej maści terrorystów” – powiedziała z dumą major Olga Mikulczina. Poza tym Polacy są rusofobiczni, a Putin równy gość – „wykopał jednego z ministrów w kilka godzin po tym, gdy ten na lotnisku zbluzgał załogę” – rzecze inny z policjantów. Jakby tego było mało, także w przypisach autor przytacza zdarzenie z wideokonferencji dobrego Putina, transmitowane przez telewizję państwową, najlepszą ze wszystkich. Prokurator w książce jawnie zachwala „pięknie uszytą podkładkę”: Kreml wyraził się jasno w kwestii traktowania ludzi zasłużonych w walce z faszyzmem. „Nawalny przekonał się o tym na własnej skórze” – czytam z lekkim zdziwieniem. I znowu jest przypis wyliczający „zbrodnie” Nawalnego: wyrok karny za oszustwo na szkodę Yves Rocher i ubliżanie weteranowi wojennemu w spotach nawołujących do zmian w Konstytucji Rosji. W innym miejscu pojawia się drwina z Nawalnego. W amerykańskim urzędzie imigracyjnym Rosjanka łatwo dostanie wizę. Powie tylko, że Putin chce ją wpakować do mamra za podanie Nawalnemu długopisu. I już! Takie mamy w powieści żarty. W obecnej sytuacji nie brzmią dobrze, lecz autor jakby nie zdawał sobie z tego sprawy. Że nie wspomnę, jak świetną opinię wystawił rosyjskim żołnierzom, których nie wolno obrażać, i… koloniom karnym.
Jedną z członkiń ekipy śledczej jest pochodząca z Tatarstanu piękna i bystra policjantka Sewara. W poprzedniej powieści Wiktora Mroka, w „Incelu”, Sewarze pomagał cudzoziemiec, Polak Juliusz Bracki, początkowo umieszczony na liście potencjalnych sprawców, ale po przesłuchaniu szybko z niej skreślony. Nieufność Sewy do Brackiego (porte-parole Mroka?), autora poczytnych powieści kryminalnych, który do Moskwy trafił przez Ukrainę, zamienia się wkrótce w zainteresowanie, a zainteresowanie i bliższa znajomość przeradzają się w miłość. Sewa i Juliusz znacząco przyczynili się do wyjaśnienia sprawy, za co w nagrodę polski autor uzyskał zgodę rosyjskiego prokuratora na dostęp do akt śledztwa. Polski wątek w moskiewskim śledztwie kontynuowany jest także w „Bohaterze”, ale tym razem dość oszczędnie, choć Bracki zafascynowany jest pracą moskiewskich policjantów i czerpie z nich natchnienie w swojej twórczości. Szkoda, że autor nie wykorzystał tej postaci do, choćby delikatnego, wyrażenia krytycznej sytuacji na temat Rosji. Przeciwnie, pojawiła się uwaga jednego z bohaterów, że gdyby w Rosji jakiś urzędnik zrobił taki przekręt na wirtualnych respiratorach jak w Polsce, „toby wyleciał na zbity pysk z wilczym biletem następnego dnia”. Znaczy się w Rosji porządek, w Polsce bałagan – i to się nie zmienia.
Mimo tych zastrzeżeń pod adresem książki i jej autora, przeczytałem „Bohatera” błyskawicznie, bo to rasowy kryminał, w którym nie brakuje akcji i dowcipnych dialogów. Ta seria zabójstw, wspomnianych na wstępie, akurat niespecjalnie ludzi martwiła – nawet w Wydziale Zabójstw KGP anonimowy mściciel budził pewien respekt, a może i szacunek, bo naciągaczy nikt nie lubi, co nie znaczy, że policjanci z zespołu pułkownik Alony Nikisziny nie angażowali się w wyścig z czasem, by tego ruskiego Robin Hooda ująć jak najszybciej. Zwłaszcza że modus operandi przestępcy budziło grozę: swoim ofiarom łamał nogi potężnym młotem budowlanym, wydłubywał im oczy, obcinał dłonie, zaszywał usta dratwą, rozłupywał czaszki, wyrzucał ciała z najwyższych pięter lub po prostu strzelał w głowę… Wobec tylu brutalnych morderstw nikt w Rosji nie mógł pozostać obojętny. Na kogo teraz przyjdzie kolej? Pułkownik Nikiszina ze swoim zespołem nie była w stanie nadążyć za nowymi zgłoszeniami, trzeba było zaangażować do pomocy lokalne komisariaty. A sprawca wciąż zabijał niepostrzeżenie, nie zostawiał śladów i umykał kamerom monitoringu.
Śledczy szybko zorientowali się, że zabójca nie działa na oślep – nie chodziło mu o wyeliminowanie z zemsty maksymalnie wielu pośredników finansowych, oferujących szybkie pożyczki na wysoki procent i naciągających klientów na wielkie kwoty. Gdyby tak było, nie zadawałby sobie trudu, by każdą ofiarę okaleczać w ten sam wymyślny sposób. Wystarczyłby jeden strzał snajperski na każdego oszusta… Ofiary łączyło jednak coś więcej niż tylko malwersacje finansowe, a sprawca musiał je kiedyś znać i konsekwentnie realizował swój plan. Sposób, w jaki pozbawiał je życia, miał określone znaczenie, a precyzja wykonania świadczyła o tym, że policja miała do czynienia z byłym komandosem, agentem specnazu albo kimś, kto należał kiedyś do służb specjalnych i potrafił rozszyfrować wszystkie policyjne pułapki. Zawsze był o krok przed pościgiem. Nikt go nie widział, nie zostawiał świadków, nie figurował w żadnych bazach danych. Śledczych stresowała świadomość, że mściciel może doprowadzić do końca swój plan, nim oni połączą w całość wszystkie tropy. Ile osób jeszcze zginie? Kogo uda się ocalić z tej rzezi?
Dzięki temu, że autor naprzemiennie prowadzi niektóre wątki, możemy z zapartym tchem obserwować zarówno pracę śledczych i postępy w śledztwie, jak i kolejne kroki mściciela, który na własną rękę wymierza sprawiedliwość za krzywdy, jakich doznał on i jego bliscy osiem lat wcześniej. Jakie to musiały być krzywdy, że nie uległy zapomnieniu i przedawnieniu? Co w tym czasie robił sprawca? I dlaczego swoim działaniom nadał tak okrutny wymiar? Dlaczego czekał tyle lat na możliwość wyrównania porachunków? Co młotkowego, jak o nim mówiono, łączyło z tymi ludźmi? Nie od razu śledczy połączyli wszystkie nitki tej sprawy w całość, ale od czego zespołowe zaangażowanie, dedukcja i najnowocześniejsze środki techniki. Oczywiście najbardziej w trakcie lektury frapuje nas pytanie, kto będzie pierwszy: policjanci czy przestępca? Kiedy wpadnie w ich ręce? A może po zabiciu ostatniej osoby ze swojej listy po prostu wymknie się z sideł i ucieknie? Przecież taka możliwość też istnieje, zwłaszcza że ścigany jest nieprzeciętnie bystry, przebiegły i zna wszystkie metody policji. Nie zdradzę zakończenia, by potencjalnym czytelnikom nie psuć zabawy. Książka na pewno spodoba się amatorom gatunku i wszystkim tym, którzy chcieliby zobaczyć, jak wyglądała Rosja dwa lata temu, w trakcie pandemii i przed agresją na Ukrainę. Nie jest to obraz pełny i do końca prawdziwy, ale i taki warto poznać. Miejmy nadzieję, że pojawi się u nas kolejna powieść Wiktora Mroka, uczciwa, bo przede wszystkim taka teraz jest potrzebna.
WIKTOR MROK urodził się w 1957 roku. Jest emerytowanym wojskowym i zadeklarowanym technokratą. Posiada gruntowną wiedzę z dziedziny psychologii i socjologii. Pisarz – choć (jak sam przyznaje) nigdy nie zamierzał nim być. Swoją pierwszą książkę “Czerwony parasol” napisał pod wpływem chwili. Kolejne powieści – „Mała baletnica” i „Incel” – ugruntowały jego pozycję w literackim świecie. Najnowsza powieść nosi tytuł „Bohater” (424 strony) i ma szansę stać się jego najlepszym dziełem w dotychczasowym dorobku. Premiera 19 maja 2023. Akcja wszystkich thrillerów toczy się we współczesnej Rosji i ukazały się one nakładem krakowskiego Wydawnictwa Initium.