STANISŁAW BUBIN
Przed przeczytaniem najnowszej powieści historycznej Elżbiety Cherezińskiej nie wiedziałem o Sydonii kompletnie nic. Czy powinienem się wstydzić? Nie wiem, nie sądzę. Wielu z nas – nawet jeśli interesuje się przeszłością – nie znało wcześniej dynastii Gryfitów, która rządziła Pomorzem przez prawie sześć wieków. Ta wiedza do tej pory zarezerwowana była głównie dla specjalistów. Chwała więc pisarce, że odkryła przed czytelnikami nieznaną dotąd kartę dziejów, opisując życie i tragiczną śmierć szlachcianki Sydonii von Bork z potężnego ongiś pomorskiego rodu, która została oskarżona o czary, dwukrotnie poddana okrutnym torturom, po czym ścięta, a na koniec spalona na stosie. Po jej śmierci powstała legenda, że zanim katowski miecz odrąbał jej głowę, Sydonia rzuciła klątwę na Gryfitów, która doprowadziła do wyginięcia wielkiej dynastii.
Jak było naprawdę? Książka Cherezińskiej jest oczywiście dziełem literackim, w dużej mierze wytworem fantazji, lecz oparta została o rzetelną wiedzę uzyskaną od historyków, wybitnych znawców tematu. Autorka przewędrowała też Pomorze ścieżkami Sydonii i przeczytała zachowane szczęśliwie do dziś w Niemczech akta procesowe i inne dokumenty dotyczące historii Księstwa Pomorskiego i rodu Borków. Dzięki temu powstała gruba, fascynująca opowieść o tej niezwyczajnej kobiecie na tle historii regionu i tej części Europy. Nieszczęsną Sydonię do zguby przywiodła jej inteligencja, śmiałość, wiedza, umiejętność pisania i czytania (nie tak oczywista wtedy u kobiet, nawet szlachetnie urodzonych, które umiały jedynie sylabizować psałterz i katechizm). Sydonia na swoje nieszczęście miała twardy, nieustępliwy charakter – zdolność stawania w dyskusjach na równi z mężczyznami, sprzeciwiania się patriarchatowi, wyrażania otwarcie niezgody na upokarzanie kobiet. A także procesowania się, walczenia w sądach książęcych o swoje prawa, co widziane było niemile, zwłaszcza że Borkówna ośmielała się wadzić głównie z rodziną o należne jej alimenty, spadki i zachowki – najpierw z apodyktycznym bratem Ulrichem, później z bratankami i kuzynami. Jeden z nich, Jost von Bork, przyłapany przez Sydonię na kradzieży kilkudziesięciu fur cegieł z książęcego majątku, tak obrócił sprawę przeciwko niej, że doprowadził do uruchomienia procesu o czary. Wystarczył kamyk, by uruchomić lawinę pomówień. Najpierw powołał przed sąd rzekomą czarownicę Wolde Albrechts, a ta na mękach rzuciła oskarżenie na Sydonię. A urodziwej, rudowłosej szlachciance z Borków wielu z jej otoczenia było wówczas niechętnych, choć sprawiedliwie trzeba powiedzieć, że nie wszyscy. Jednak wpływy możnych przesądziły – z całą powagą majestatu 72-letnią pannę von Bork postawiono przed szczecińskim sądem, formułując pod jej adresem kilkadziesiąt zarzutów, między innymi o spowodowanie chorób i śmierci wielu osób, w tym księcia Filipa II z rodu Gryfitów. Większość oskarżeń była zupełnie absurdalnych, wśród nich choćby takie, że wchodziła w pakt z diabłem o imieniu Chim, który przybierał postać psa, kota, a niekiedy wróbla. Skąd ów Chim? Bo wołała na zaprzyjaźnione zwierzaki-przybłędy Joachim, w skrócie Chim, to wystarczyło. Albo że niektóre osoby umierały, gdyż oskarżona „zamodliła je” na śmierć, odmawiając przeciwko nim psalm Judasza. Za diabelskie uznano również wszystkie jej roszczenia względem kuzyna.
Pisarka nie stworzyła apologetycznego, pochwalnego obrazu Sydonii, ponieważ taki wizerunek nie obroniłby się pod naporem wielu zachowanych w archiwach dokumentów. Można je zresztą przeczytać samemu online, są dostępne w internecie dzięki niemiecko-polskiemu projektowi „Akta Sydonii 1620”, zrealizowanemu w 400. rocznicę jej śmierci przez Pommersches Landesmuseum w Greifswaldzie. Z tej lektury jasno wynika, że Sydonia von Bork nie była szlachcianką bez wad; potrafiła denerwować, wykłócać się o swoje racje, trwać niekiedy w bezsensownym uporze. Widać jednak wyraźnie, że autorka polubiła, ba, pokochała Sydonię taką, jaką była, pełną sprzeczności i przywar, ale charakterną, mądrą, z krwi i kości, wyróżniającą się na tle otoczenia. Sydonię, która w swoich czasach, gdy polowano na czarownice, ośmieliła się być mądrą, która dążyła do wiedzy, do poznania i zrozumienia świata, która uczyła się botaniki i języków, znała się na ziołach (praktykowała u aptekarza), umiała warzyć doskonałe piwo, przyrządzać kiszonki na zimę, hodować drób i bydło, opiekować się innymi, uśmierzać ból i leczyć rozmaite schorzenia. Która miała marzenia i pragnęła uczuć. Dla miłości z kochankiem, księciem wołogoskim, a później szczecińskim Janem Fryderykiem, gotowa była na wszystko. Równie mocna, choć niespełniona była jej miłość do Ascaniusa von Borka – to bardzo ciekawy wątek w powieści. Nie bała się zrywać konwenansów, nawet w ubiorach (zręcznym krojem ukrywała niewielki garb, ułomność rodzinną, którą miała też jej siostra, Dorota). W walce z głupotą i bezmyślnością Sydonia nie szła na żadne kompromisy, dlatego współcześni w dokumentach, na piśmie, określali ją słowami „przeklęte babsko”, „chwast”, „jadowita żmija”, „wichrzycielka”, „kłótliwa baba”.
Jak przyznała Elżbieta Cherezińska, od lat w niej również tkwiła „potrzeba mówienia głosem czarownicy”. Najpierw nieuświadomiona, później całkiem realna, gdyż historia Sydonii na liście jej zamiarów pisarskich znajdowała się od dawna. „Dłużej żyję z Sydonią, niż bez niej – wyznała w posłowiu. – Jej historię przeczytałam jako jedną z pierwszych, gdy zamieszkaliśmy w Kołobrzegu. Zachłysnęłam się nią, ale (…) musiała się we mnie odleżeć i dojrzeć. A może ja musiałam się otworzyć na ciągi zdarzeń i zbiegów okoliczności. To jedna z tych książek, które napisałam pod wpływem impulsu – stos był gotowy od 27 lat, czekał na iskry (…)”.
Słowo „stos” budzi różne skojarzenia, w tym wypadku chodziło o bodziec twórczy. I dobrze się stało, że powieść o Sydonii nareszcie powstała. Dzięki niej możemy poznać również złoty wiek Księstwa Pomorskiego na przełomie XVI i XVII stulecia. Księstwa, które w okresie wojen, jakie przetaczały się wtedy przez Europę, usiłowało zachować neutralność pomiędzy potężnymi sąsiadami – Cesarstwem Niemieckim, Marchią, Królestwem Polskim, zamorskimi królestwami Danii i Szwecji. Dowiadujemy się z niej także bardzo dużo o rządzącym w tym czasie księstwem pokoleniu Gryfitów, od Barnima Pobożnego poczynając, na bezpotomnym Bogusławie XIV kończąc, ostatnim męskim przedstawicielu rodu. Śledząc losy Borków, autorka sięga aż do czasów pogańskich, do wiary w Mamunę i Trzygłowa. Perspektywa zaiste szeroka i doskonale opisana! Przez Europę w tym czasie przetaczały się nie tylko zaciężne wojska – płynęła również szeroka fala polowań na czarownice. Dotarła i do Szczecina, choć trzeba powiedzieć, że protestanckie, luterskie, powściągliwe księstwo dość długo się jej opierało. „Moda” na palenie czarownic szła jednak z zachodu, z Anglii, i ogarnęła prawie cały kontynent, nie omijając także Rzeczpospolitej – krainy rzekomo tolerancją słynącej. Taki obraz XVI- i XVII-wiecznej Polski, wolnej od prześladowań religijnych, inkwizycji i stosów, lansuje się zresztą do dziś, jednakże procesy o czary odbywały się oczywiście i nad Wisłą, przed sądami kościelnymi i miejskimi. Tyle że w Rzeczpospolitej szlacheckiej osoby oskarżane o magię i czary mogły czasami, wszelako rzadko, ujść z życiem – skazywano je na wygnanie, chłostę czy pokutę kościelną – ale zdecydowana większość, kilkaset osób, dokonała żywota na stosie.
Wróćmy jednak do Sydonii, straconej w Szczecinie w 1620 roku. Wiele osób drażniła swoją nieustępliwością, ponieważ 400 lat temu była jedną z pierwszych kobiet w Europie (jeśli nie pierwszą w ogóle), które odkryły siłę prawa i skutecznie potrafiły je egzekwować. Oddawała do sądu nawet błahe sprawy, ale nie miała wyjścia – za tym wszystkim stały jej osobiste krzywdy, wyrządzane przez brata, bratową i kuzynów. Przez kogo mogła być wysłuchana? Gdzie miała szukać sprawiedliwości? Kto mógł ją uwolnić od poniewierki po rodzinie, od biedy i długów? Tylko sądy! Toteż skutecznie mocowała się w licznych procesach z rodziną, póki nie natrafiła na przeciwnika silniejszego i sprytniejszego – na Josta von Borka. Gdyby nie zarzuciła mu w piśmie do księcia kradzieży cegieł, prawdopodobnie uniknęłaby procesu o czary i dożyła sędziwego wieku w swoim niewielkim domu w Marianowie. Ale… zawsze jest jakieś ale – nie pohamowała się w porę, zanadto zawierzyła własnym siłom, mocy szlachetnego urodzenia, umiejętności dostarczania dowodów i logicznych argumentów w pismach sądowych. Nie doceniła faktu, że niemal za każdym fałszywym oskarżeniem o czary stał jakiś człowiek, który miał w tym interes, by usunąć niewygodną postać. Wpierw setki, a później tysiące kobiet wyzionęło ducha w płomieniach, bo ktoś miał w tym interes. Ówczesny system prawa ułatwiał takie mordy sądowe, ponieważ procesy odbywały się w systemie łańcuszkowym. Od oskarżonych wymuszano torturami nazwiska współsprawców (nazywano to powołaniem), toteż stosów przybywało. Sydonia była jednak mądrą kobietą, nie pociągnęła za sobą nikogo, nawet znienawidzonego Josta.
Jej procesem żyło całe księstwo, gdyż oskarżona należała do najstarszego szlacheckiego rodu Pomorza, a wśród stawianych jej zarzutów znalazł się jeden szczególny – uśmiercenia panującego księcia Filipa II. Broniła się niemal rok. Po pierwszej serii tortur (rozciąganie kończyn kołowrotem na drabinie i kaleczenie kolcami stóp w hiszpańskich butach z żelaza) odwołała wymuszone bólem zeznania i poddała się drugiej serii katuszy. Trzeciej już by nie przeżyła, dlatego przyznała się do fałszywych oskarżeń i została stracona. W książce Sydonia jawi nam się jako ofiara mordu sądowego. Przerażające są sceny przewodu sądowego, przeprowadzanego na zimno przez głupich, bezmyślnych sędziów, funkcjonariuszy państwa, w majestacie ówczesnego prawa. Jeden z nich, Fryderyk Hindenbroch, powołując się na słynne dzieło „Młot na czarownice”, powiedział w pewnym momencie: „Kobieta myśląca samodzielnie myśli niewłaściwie”. Procedury były wstrząsające – na przykład ofiara systemu musiała płacić za swoje wyżywienie w więzieniu i za drewno przeznaczone na stos. Musiała też być ostrzyżona do skóry, bo na niej poszukiwano znamion diabła. Sydonia, choć szlachcianka, choć urodzona w słynnym Wilczym Gnieździe, pozbawiona została również przez balwierza swoich siwych pukli, po czym obnażono ją przed sędziami do ostatniej koszuli. Tego obrazu nie łagodzą opisy kata – człowieka z natury dobrego, czułego, łagodnego, cierpliwego i wyrozumiałego, profesjonalnie przygotowanego do wykonywania swego zawodu. Co ciekawe, choć uznana została za heretyczkę i wspólniczkę diabła, mogła korzystać z asysty pastora, nosić na szyi krzyż, wyspowiadać się i przyjąć sakrament komunii. Prawo do tego dopuszczało. Kiedy już przywiedziono Sydonię na śmierć, w ostatnim słowie czarownicy (do którego też miała prawo, tak jak i do dobrego ostatniego posiłku) wyszeptała, biorąc na świadków tłum mieszkańców Szczecina, werset trzynasty psalmu Judasza: „Niech jego potomstwo ulegnie zatracie; niech w drugim pokoleniu zaginie ich imię”. I dodała: „Słowo się rzekło”. Czy tak było istotnie, czy też to tylko wyobrażenie twórcze pisarki, dla potwierdzenia żywej do dziś pomorskiej legendy? Faktem jest, że po jej śmierci książęta z panującego rodu Gryfitów zaczęli umierać bezpotomnie, a Księstwo Pomorskie ostatecznie zniknęło z map, rozerwane na pół pomiędzy Szwecję i Brandenburgię. W 1620 jej ciało spłonęło na stosie (wpierw kat uciął jej głowę), a trzy miesiące później zmarł książę Franciszek, dwa lata po nim Ulryk, potem Filip Juliusz i w 1637 ostatni z Gryfitów – Bogusław XIV. Żaden nie doczekał swojego następcy. Nawiasem mówiąc, co podaje autorka, w aktach procesowych Sydonii nie zachował się opis jej kaźni, toteż w powieści Elżbieta Cherezińska posłużyła się metodą Franza Schmidta, ówczesnego mistrza katowskiego z Norymbergi.
Legenda o klątwie rzuconej przez Sydonię na ród Gryfitów okazała się trwalsza niż niejedna budowla. Do dziś powiada się na Pomorzu, że „to jest stare jak Bork i diabeł”. Mówiono więc, że klątwa Sydonii to zemsta za niedotrzymaną obietnicę ślubu z księciem wołogoskim Ernestem Ludwikiem, który w młodości kochał się w niej na zabój i omal jej nie zgwałcił. I za wszystkie niezadane pytania w trakcie procesu przez księcia Franciszka. Akta procesowe Sydonii von Bork przetrwały stulecia i dwie wojny światowe, można wszystko sprawdzić. Elżbieta Cherezińska rekonstruuje historię tej wyjątkowej kobiety starannie, uczciwie, często sięgając do starych ksiąg. „Zawsze widziałam dwie Sydonie. Obie, córa wielkiego rodu i skazana na śmierć czarownica, są umocowane w rzeczywistości, bo obie mają imponującą dokumentację sądową. Jej historia jest sensacyjna i frapująca, ale pamiętajmy, że Sydonia von Bork była kobietą z krwi i kości. I śmiercią zapłaciła za narodziny legendy. Lubię opisywać świat wielogłosem. Tutaj dałam dwa głosy jednej bohaterce. Bo czym jest prawda? Tym, co chcemy powiedzieć, czy tym, co chcemy usłyszeć?” – zapytała czytelników autorka powieści (www.cherezinska.pl), dedykując ją „pamięci wszystkich spalonych, ściętych, powieszonych, utopionych i wygnanych. Skalanych mianem służebnicy diabła. Czarownic. Osądzonych i skazanych. Kobiet myślących samodzielnie”.
Namawiam zatem: poznajcie w tym historycznym reportażu Sydonię von Bork, istniejącą realnie kobietę sprzed 400 lat. Odważną indywidualistkę, pragnącą kochać i być kochaną, czasami swarliwą i procesującą się. Skazaną za to na śmierć. Za magię i czary. Niech jej imię trwa przez wieczność.
ELŻBIETA CHEREZIŃSKA (na zdjęciu powyżej), rocznik 1972. Urodziła się w Pile, mieszka w Kołobrzegu. Z wykształcenia teatrolożka, z pasji pisarka specjalizująca się w powieści historycznej. Zadebiutowała w 2005 literacką biografią ambasadora Szewacha Weissa „Z jednej strony, z drugiej strony”. Od 2008 związana jest z Wydawnictwem Zysk i S-ka. Spod pióra tej popularnej pisarki historycznej wyszły takie książki, jak „Byłam sekretarką Rumkowskiego”, „Dzienniki Etki Daum”, „Gra w kości”, „Legion”, „Turniej cieni”, „Ja jestem Halderd”, „Korona śniegu i krwi”, „Odrodzone królestwo”, „Harda”, „Królowa”, „Trzy młode pieśni”. Od 2001 książki „Harda” i „Królowa” obecne są również na rynku amerykańskim jako „The Widow Queen” i „The Lost Crown”. Powieść „Sydonia. Słowo się rzekło” miała premierę 21 lutego 2023 (stron 584). Można ją zamówić, także z autografem, w oprawie miękkiej lub twardej w księgarni internetowej wydawcy: https://sklep.zysk.com.pl/product/search?query=sydonia.
KONKURS CZYTELNICZY
Dzięki życzliwości Zysk i S-ka Wydawnictwa (www.zysk.com.pl) ogłaszamy dla Czytelników portalu LADY’S CLUB konkurs, w którym można zdobyć 3 egzemplarze powieści historycznej Elżbiety Cherezińskiej „Sydonia. Słowo się rzekło”. Otrzymają je ci z Państwa, którzy pierwsi odpowiedzą na pytani: Jak nazywała się i w którym roku została stracona ostatnia czarownica na Starym Kontynencie? Odpowiedzi prosimy wysyłać na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl.
REGULAMIN
1. Nagrodę w konkursie stanowią 3 egzemplarze powieści historycznej Elżbiety Cherezińskiej „Sydonia. Słowo się rzekło”, ufundowane przez Zysk i S-ka Wydawnictwo.
2. Rozdanie przewiduje 3 zwycięzców – każdy z nich otrzyma po jednym egzemplarzu książki.
3. Rozdanie trwa od 7 marca 2023 roku do wyczerpania nagród.
4. Do rozdania można zgłosić się tylko raz.
5. Zadanie polega na nadesłaniu odpowiedzi na pytanie: Jak nazywała się i w którym roku została stracona ostatnia czarownica na Starym Kontynencie?
6. Spośród nadesłanych odpowiedzi redakcja wyłoni 3 zwycięzców.
7. Wyniki zostaną ogłoszone pod informacją o książce na portalu LADY’S CLUB w sekwencji PAN BOOK.
8. Zwycięzcy mają 3 dni na przesłanie na adres redakcja@ladysclub-magazyn.pl swoich danych do wysyłki nagrody drogą pocztową; w przypadku braku takiej informacji w wyznaczonym czasie zostanie wybrana kolejna osoba.
ROZWIĄZANIE KONKURSU. Pytanie: Jak nazywała się i w którym roku została stracona ostatnia czarownica na Starym Kontynencie? Odpowiedź. Barbara Zdunk, którą 21 sierpnia 1811 roku spalono w Reszlu, powszechnie nazywana jest ostatnią kobietą straconą za czary w Europie, ale z najnowszych ustaleń historyków wynika, że to nieprawda. Nie była czarownicą i nie była też Polką. Reszel leży dzisiaj w granicach Polski (Warmia), ale wówczas był w Prusach i nazywał się Rößel. Barbara Zdunk, pisana również jako Sdunk, skazana została na stos w myśl zasady „ogień za ogień” (stąd skojarzenia z czarami) za pospolity czyn kryminalny – podpalenie budynku, od którego zajęło się pięć innych. Rzekomo z zemsty za odrzuconą miłość. W płomieniach zginęło wtedy dwoje ludzi. Jeśli więc nie Barbara Zdunk, to kim była ostatnia czarownica spalona na Starym Kontynencie? Aktualna wiedza historyczna wskazuje na Szwajcarię, gdzie w miejscowości Glarus w 1782 roku jako czarownicę ścięto po procesie sądowym trucicielkę Annę Göldi. Zarzuty względem Göldi są jednak weryfikowane przez współczesnych badaczy i wszystko wskazuje na to, że była bez winy. Jako o ostatniej „czarownicy” polscy historycy mówią też o Krystynie Ceynowie z Chałup, którą w 1836 roku sąsiedzi zlinczowali za rzekome czary „próbą wody” w Bałtyku, co spowodowało utonięcie nieszczęsnej kobiety. Książki otrzymują: 1) Andrzej Dziuk, Piaseczno; 2) Krystyna Wodziczko, Strzelno; 3) Patrycja Lisiecka, Barlinek. (wpis z 13.03.2023)