STANISŁAW BUBIN
Widzimy się na dole – powiedziała w nowej powieści Żanety Pawlik jedna z organizatorek wycieczki dla osób z niepełnosprawnością wzroku, gdy jej uczestnicy zbierali się w hotelu do wyjścia. Widzimy się?! No nie widzimy się, bo jesteśmy ślepi. Ale nie oni, inwalidzi. To my, widzący, często jesteśmy ślepi na potrzeby osób niewidzących i niedowidzących. Nie wiemy, jak się zachować w ich obecności, jak reagować, co mówić. Język często płata nam nieznośne figle: Patrz, gdzie idziesz! Oczu nie masz? Nie gap się! Widziały gały co brały… Takie, wydawać by się mogło, oczywiste i często używane zwroty stają się nieoczywiste i zwyczajnie niezręczne, gdy padają w towarzystwie osób ślepych, ociemniałych. W książce często nazywanych – niewidzialnymi.

Kiedy rozmawiamy z innymi ludźmi, skupiamy uwagę na oczach. Oczy przyciągają uwagę. Oczy nas wyrażają. W oczach wiele można wyczytać. Ale kiedy zasnuje je mleczna mgła? Kiedy wygasną, wypalą się, wyżarzą i spopielą? Staną się dwoma wygasłymi słońcami? Ślepotę można przykryć czarnymi okularami, które też zwracają uwagę. Lecz ślepota nie dotyczy tylko oczu. To znacznie szersze i powszechniejsze zjawisko. „Popielate słońca”, siódmą powieść w dorobku literackim Żanety Pawlik, czytałem z prawdziwym ukontentowaniem i powiem wprost – ze smakiem. To, moim zdaniem, najdojrzalsza książka mieszkającej na Śląsku autorki, najlepsza nie tylko pod względem konstrukcyjnym i językowym, ale także stylu i ładunku emocjonalnego.
Nieco ponad trzydzieści lat temu Leszek, bohater książki, mieszkaniec Katowic, utracił wzrok. Nietętnicza neuropatia nerwu wzrokowego dopadła go w wieku dwudziestu paru lat! Tyle widział barw świata, ile się ich napatrzył w młodości. Ile zapamiętał! A później z utrwalonymi w pamięci obrazami zastygł w głębokiej ciemności, by odtąd uczyć się konturów rzeczywistości przez słuch, węch, dotyk. Przez bolesne razy, których doświadczał często, ilekroć nadział się na kant stołu, na rzeczy leżące na podłodze, na spękane płyty chodnikowe i słupy. Albo gdy sparzył się gorącą wodą. Leszka poznajemy, gdy jest już około pięćdziesiątki i czasami wspomina przeszłe lata. Sprawnie porusza się po domu ścieżkami wymacanymi przez dłonie i stopy, wykreślonymi w głowie przez nasłuch nietoperza. Jego świat skurczył się do rozmiarów mieszkania i osiedla. A przecież był kiedyś taki aktywny, studiował, o ironio, gospodarkę przestrzenną…
Inwalidztwo wyssało z niego powietrze. Z człowieka został tylko zarys ludzkiej sylwetki. „Blada szarość i odcisk grafitu na papierze” – ze smutkiem zauważa autorka – „stopniowo stawał się niewidzialny”. Koledzy i znajomi wykruszyli się, nie byli mu zresztą do niczego potrzebni, ich opieka ograniczała się do podsunięcia mu ramienia i bezpiecznego przeprowadzenia z jednego miejsca w drugie. Nauczył się sprawnie posługiwać białą laską, a później załatwił sobie psa przewodnika, wdzięczną i wierną labradorkę Tali. Jeszcze później polubił rzeźbę w glinie, poczuł radość artysty kształtującego rękami swój świat. Rzeźbienie oryginalnych form i postaci dawało mu ukojenie, pozwalało w ciemnościach odnaleźć promień światła – ale do czasu!… Gdy związał się z Ewą, poznaną przez CB-radio florystką z katowickiej kwiaciarni, zrezygnował z tej pasji. Rzeźby poszły w kąt, ani Ewa, ani jego dorastająca córka nie ceniły tej pasji.
Widzimy Leszka jak z biegiem lat oddalił się od partnerki i córki Basi. Okrutnej Basi – takie bywają nastolatki – drwiącej z jego ślepoty. Córkę, którą tak hołubił i rozpieszczał w dzieciństwie, denerwowały jego zamglone, spopielone czernią oczy, z dziurami w źrenicach, ze spojrzeniem rozbitych, rozmazanych żółtek. Leszek przyzwyczaił się do swojej egzystencji, lecz nie pogodził się z utratą wzroku. Trzydzieści lat dręczył się pytaniem, dlaczego on, dlaczego słońce tylko dla niego zgasło, w czym zawinił. Teraz, gdy zbliżył się do pięćdziesiątki, zdał sobie sprawę, że nie chce być już więźniem swoich ograniczeń, ale właśnie takim się stał. Podstarzałym, flejtuchowatym, zgorzkniałym facetem, cynicznym niewolnikiem swoich ograniczeń. Czasami nadużywającym alkoholu, czasami agresywnym wobec ludzi z otoczenia…
Któregoś dnia przy przechodzeniu przez jezdnię omal nie został potrącony przez samochód. Auto uderzyło w tył innego auta i wepchnęło je na pasy. Leszek usłyszał huk zgniatanej karoserii, ale nie przyspieszył kroku (bo nie dostrzegł niebezpieczeństwa) i byłby pewnie jedną z ofiar wypadku, gdyby nie refleks dziewczyny znajdującej się obok. Rzuciła się nie niego, odepchnęła i dzięki temu wylądował na koszu na śmieci, ale przynajmniej cały, choć wystraszony. Tu nastąpił zwrot akcji, potwierdzający, że rządzą nami przypadki. Pojawiła się jeszcze jedna bohaterka książki – Joaśka, osoba na życiowym zakręcie. Romans z Krzysztofem, jej korporacyjnym szefem, zakończył się katastrofą. Zaraz po powrocie z urlopu w dalekiej Azji, podczas którego chciała oderwać się od przykrych wspomnień, została zwolniona z pracy. Na domiar złego odnalazła matkę, która dawno temu porzuciła ją bez słowa pożegnania. Odnalazła – słowo na wyrost. Dowiedziała się, że znaleziono ją martwą, stała się ofiarą brutalnej napaści.
Spotkanie Leszka i Aśki, dwojga poranionych dusz, dało początek nieoczekiwanej szorstkiej przyjaźni. Oboje znaleźli się w tak zwanych martwych punktach życia. Leszek zjeżdżał w dół, ku depresji, bo Ewa, która nie była jego żoną, a jedynie partnerką z przyzwyczajenia, oddalała się nieubłaganie, Basia wyjechała na studia w Krakowie, a labradorka Tali po długich cierpieniach odeszła za tęczowy most. Z kolei Joanna dowiedziała się, że matka uciekła z partnerką, a to, co usłyszała po pogrzebie po prostu wbiło ją w glebę. Nie było tak, jak cały czas myślała – że matka uciekła od niej, bo odkryła w sobie lesbijkę. Nie domyślała się prawdziwych powodów…
Im bardziej poznajemy pełne zawirowań światy równoległe bohaterów powieści, tym bardziej zdumiewamy się, ile ciosów może przyjąć w tak zwanym zwyczajnym życiu każdy człowiek. Ile tracimy szans, szukając właściwej drogi, w pogoni za szczęściem i marzeniami, jak bardzo potrafimy być okrutni dla swoich bliskich. Wbrew pozorom to nie jest powieść o bolesnych relacjach między inwalidą wzroku a jego otoczeniem. Autorce nie chodziło o wzbudzenie żalu i litości. Każda z występujących w „Popielatych słońcach” postaci jest na swój sposób życiowo ślepa – i każda rani siebie i innych, po omacku szukając swojej ścieżki ku lepszemu jutru. Joaśka stała się – trochę nawet wbrew sobie – pomocnicą i mentorką niewidzącego rzeźbiarza. Nie roztkliwiała się nad jego niepełnosprawnością. Ewa zaszyła się w bólu po utraconym dawno temu synku i obwiniała Leszka o nieczułość. Baśka wyfrunęła z domu z takim poczuciem ulgi, jakby rodzice, zwłaszcza ojciec, byli strażnikami jej domowego więzienia. Nieoczekiwane pojawienie się w ich mieszkaniu Joanny było niczym kamyk rzucony na stojącą wodę – po tafli zaczęły się rozchodzić coraz szersze koła. Leszek wrócił do rzeźbienia, Ewa – wpierw nieufna i podejrzliwa – zaakceptowała jej obecność, a nawet obstalowała u Leszka na grób synka rzeźbę anioła. Pojawiła się szansa zaprezentowania prac niewidomego artysty na wystawie. Ba, Leszek i Aśka pewnego dnia pojechali nawet na wycieczkę do Białowieży, gdzie spróbowali, z niezłym skutkiem, jazdy na rowerze. Na tandemie oczywiście. Ona była oczami zespołu, on siłą motoryczną. To Leszek wyrwał dziewczynę ze stuporu po śmierci matki i odejściu kochanka, namawiając ją do założenia własnego biznesu z pewną Lankijką ze Sri Lanki, która miała dla niej szyć spodnie. Jednocześnie Leszek zaczął też więcej myśleć o Ewie, nie tylko o sobie. Że to niesprawiedliwe, że ona musi oglądać, jak brzydko się starzeje, gdy on sam zachował siebie w pamięci jako dwudziestolatka o dobrze zbudowanym, wysportowanym ciele. A Ewę jako młodą, powabną dziewczynę, dźwięczny głos z CB-radia sprzed paru dekad. A może mógłby jej wszystko wynagrodzić ogromnym bukietem kwiatów? Czy wypada jednak dawać kwiaty kwiaciarce? I czy te wszystkie zmiany spowodował zwyczajny incydent drogowy na przejściu dla pieszych? Czy to on uruchomił lawinę zmian?
Powieść warto przeczytać, bo jest doskonale napisana, w rytmie zdarzeń budzących coraz większe zainteresowanie. Aż do zdumiewającego, kompletnie zaskakującego finału, który niejednego czytelnika wprawi w osłupienie. Z kontrapunktem wzmacniającym wszystkie wcześniejsze obrazy. Rekomenduję amatorom dobrej lektury nową powieść Żanety Pawlik o siwych, spopielałych oczach pewnego mężczyzny z Katowic, o nie do końca wygasłych słońcach i kobietach z otoczenia Leszka. Jest nadzieja – nawet w największym mroku można odnaleźć wątły promień światła. Promień nadziei na lepsze zmiany. Dużo w tej książce wrażeń i emocji, przemyśleń i refleksji. Poruszająca, świetna rzecz nie tylko na długie jesienne wieczory.

O autorce: ŻANETA PAWLIK. „Popielate słońca” to nowa, trzecia w tym roku (po „Brzydkich ludziach” i „Granicach światła”) powieść Żanety Pawlik, autorki dobrze przyjętych książek „Mowy nie ma!” (2022), „Tamarynd” (2023), „Światło po zmierzchu” (2023), „Za zasłoną milczenia” (2024). Pisarka urodziła się w 1975 roku i mieszka w województwie śląskim. Mimo usposobienia humanistycznego ukończyła trzy ścisłe kierunki studiów. Zawodowo związana z zarządzaniem operacyjnym w firmie. Ponadto przez blisko dekadę występowała na deskach Lekkiego Teatru Przenośnego. Jest laureatką XVIII Turnieju Sztuki Recytatorskiej „Promuj Śląsk”, organizowanego przez Chorzowskie Centrum Kultury, na którym zajęła pierwsze miejsce. Fascynatka jazdy na motocyklu, którym wraz z mężem przejechała Trasę Transfogarską (Transfăgărășan) i Transalpinę (Drum național), najwyżej położone drogi w Rumunii. Eksplorowała skuterem deltę Mekongu, medytowała w tajlandzkiej jaskini, została pobłogosławiona przez hinduskich braminów. Mówi o sobie, że jest kobietą samospełniającą się i wierzy, że ów proces nie ma końca. Nagrywa podcast Pisarskie Dywagacje, w którym mierzy się z pytaniem „Jak pisać, aby inni chcieli czytać?”. Więcej na www.zanetapawlik.pl, na Instagramie i Facebooku (www.threads.net/@zanetapawlik.autork). W 2024 powieściopisarka została laureatką konkursu organizowanego przez Fundację Olgi Tokarczuk „O-po-wieść-o-graniczeniu”. W książkach balansuje między skrajnymi emocjami, podejmuje problematykę społeczną, dialog międzypokoleniowy i wątki wyobcowania. Uczestniczka warsztatów prozatorskich w ramach Festiwalu Góry Literatury pod okiem dr. hab. Karola Maliszewskiego, Miłki O. Malzahn i Zbigniewa Kruszyńskiego. Recenzje wszystkich dotychczasowych książek autorki i rozmowy z nią można znaleźć na stronie LADY’S CLUB w sekwencji Pan Book: https://ladysclub-magazyn.pl/category/pan-book/.
Fragment wywiadu LADY’S CLUB z Żanetą Pawlik, poświęconego wprawdzie innej powieści autorki, ale wciąż bliskiego tematyce i ideom pojawiającym się w jej twórczości:
– (…) Małżeństwo, kryzys, awantury, zdrada, troska o dzieci, rozwód i mnóstwo życiowych komplikacji. Wszystko ma jakąś przyczynę, zawsze ktoś jest czemuś winny, często padają ostre, brutalne, raniące słowa, z których ciężko się później wycofać. Czy w takiej gmatwaninie problemów jest jeszcze miejsce na delikatność, lirykę, miłość? Świetnie udało się pani pokazać rodzące się uczucie i udowodniła pani, że nigdy nie jest za późno, by kochać prawdziwie. Tak to jest w niełatwym naszym życiu? Wierzy pani, że szczere uczucie przezwycięży wszystkie kłopoty? Nie daje pani jednak prostych, łatwych recept…
– Nie ja to wymyśliłam. Wszystko ma swoją przyczynę i skutek, dlatego z uwagą powinniśmy przyglądać się własnym zachowaniom, a jeszcze wcześniej myślom. Zejść głębiej, do podświadomości, obejrzeć pod światło, co się w niej kryje. Nie pozwolić kierowcy z tylnego siedzenia nadawać ton. Do tego potrzebna jest głęboka analiza, refleksja. A my uciekamy od tego, bo, podobnie jak z talentem, nabycie świadomości jest przyczynkiem do ciężkiej pracy nad sobą. Łatwiej powiedzieć „jestem, jaki jestem”. To ucieczka, droga na skróty. Uważam, że miłość jest najważniejsza, wyznacza kierunek. Tą z rodzaju międzyludzkich relacji stawiałabym na drugim miejscu. Najpierw trzeba pokochać siebie, tymczasem my tak bardzo chcemy być kochani, że zapominamy o czułości względem siebie samego. Wydaje się nam, że dając coś, możemy liczyć na wzajemność, a w życiu bywa różnie. Kochać powinno się bezwarunkowo, czy ktoś tak potrafi? A potem przychodzi zawód, bo jakże to – oddałam całego/całą siebie, a on/ona taki/taka niewdzięczny/niewdzięczna. Miłość stawiałabym na równi z pracą nad związkiem, bo o uniesienia łatwiej na początku, są naturalnie wpisane w rodzące się uczucie. Z czasem szarość codzienności zaczyna przesłaniać drugiego człowieka. Żeby wydobyć go z mgły, warto odłożyć na bok oczekiwania i dać z siebie to, czego nam samym brakuje (…).

Żaneta Pawlik „Popielate słońca”. Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2025. Stron 352, oprawa miękka ze skrzydełkami. Premiera 7 października 2025. Powieść można zamawiać w z rabatem na stronie wydawcy: https://sklep.zysk.com.pl/popielate-slonca.html. Dzięki życzliwości wydawnictwa mamy dla Was 3 egzemplarze tej powieści. Poniżej nasz konkurs dla Czytelników.

KONKURS CZYTELNICZY
Dzięki uprzejmości Zysk i S-ka Wydawnictwa (www.zysk.com.pl) ogłaszamy dla Czytelników LADY’S CLUB konkurs, w którym można zdobyć 3 egzemplarze książki Żanety Pawlik „Popielate słońca”. Otrzymają je ci z Państwa, którzy odpowiedzą na pytanie: Jaki jest międzynarodowy znak ablepsji? Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl.
REGULAMIN
1. Nagrodę w konkursie stanowią 3 egzemplarze książki Żanety Pawlik „Popielate słońca”, ufundowane przez Zysk i S-ka Wydawnictwo.
2. Rozdanie przewiduje 3 zwycięzców – każdy z nich otrzyma po jednym egzemplarzu książki.
3. Rozdanie trwa od 9 października 2025 roku do wyczerpania nagród.
4. Do rozdania można zgłosić się tylko raz.
5. Zadanie polega na udzieleniu odpowiedzi na pytanie: Jaki jest międzynarodowy znak ablepsji?
6. Spośród nadesłanych odpowiedzi redakcja wyłoni 3 zwycięzców.
7. Wyniki zostaną ogłoszone pod recenzją książki na stronie LADY’S CLUB w sekwencji Pan Book.
8. Zwycięzcy mają 3 dni na przesłanie wraz z odpowiedziami na adres redakcja@ladysclub-magazyn.pl swoich danych do wysyłki nagrody drogą pocztową; w przypadku braku takiej informacji w wyznaczonym czasie zostanie wybrana kolejna osoba.
