STANISŁAW BUBIN
Najnowsza, piąta powieść Aleksandry Rumin „Głosuj na Polaka!” powinna być opatrzona wyraźnym standardowym, prawniczym hasłem asekuracyjnym: „Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest wyłącznie przypadkowe”. Jednakże autorka nie skorzystała z tej możliwości, w jej książce podobieństwa są nieprzypadkowe, a rzekłbym – celowe i zamierzone, mimo zaprzeczeń. I niech was nie zmyli sprytny dopisek, że to komedia satyryczna. Niestety, jest to powieść do bólu realistyczna i jeśli ktokolwiek zaśmieje się w trakcie lektury, to będzie to śmiech przez łzy. Naprawdę komiczna jest wyłącznie polska polityka, a autorka podstawiła jedynie lustro (wcale nie krzywe) i opisała jej odbicie. Zrobiła to świetnie i śmiesznie. Nie jej wina, że nad taką rzeczywistością można tylko zapłakać.
Rzecz się dzieje w Polsce, czyli nigdzie. W zapuszczonej i oddalonej od normalnego świata gminie Grzeszyn, ukrytej za górami, w głębokich lasach, w których pojawiają się wilki i niedźwiedzie. To taka gmina, w której prawo i sprawiedliwość od lat ustanawia jednoosobowo cwany wójt Henryk Mamrot, człowiek kochający władzę i pieniądze (potrafi zarobić na każdym przetargu). Łajdak, ale nasz! Z gminy Grzeszyn, grzechu wartej, podobnej do wielu innych gmin w Polsce, uczynił własny, dojny folwark. A także bezpieczne schronienie dla tych, którzy musieli ukryć się przed innymi lub na przykład „wyprać” nielegalnie przytuloną kasę. Rączka rączkę myje!…
Działo się tak w Grzeszynie „od zawsze” – aż do wizyty premiera polskiego rządu. Premier polskiego rządu miał gdzieś cały ten Grzeszyn, jak zresztą wszystkie inne samorządy, ale potrzeby bieżącej polityki nakazały mu przejechać się z „niezapowiedzianymi” wizytami przez zapomniane przez boga wioski. A zaraz po wizycie w Grzeszynie, zupełnie bez związku z tą delegacją, wójt Mamrot nagle zniknął. To znaczy został uśpiony przez ukłucie igłą, porwany i uprowadzony. Krótko mówiąc padł ofiarą ataku terrorystycznego… Jak zwał, tak zwał, w każdym razie porywacze wyznaczyli rodzinie wysoki okup, lecz ludzie, to znaczy mieszkańcy gminy, poskąpili pieniędzy na zbiórkę i uwolnienie Mamrota, bo miłość do władz ma określone granice, a w Grzeszynie miłość do władz od nienawiści do władz dzieliła granica cienka jak włos. Mamrot, który był wciąż „zniknięty”, uznany został wkrótce za zmarłego, odbył się nawet jego symboliczny pogrzeb, po czym zwierzchność wygasiła mu mandat, wyznaczyła komisarza gminy i zarządziła przedterminowe wybory. I wtedy zaczęła się wściekła kampania, przypominająca jako żywo „zwyczajne” w ostatnich czasach polskie wybory – do samorządów, na prezydenta czy do parlamentu. Do wyścigu o stołek stanęli arystokrata z Wandalina, Ciechosław Chrząstowski, były gliniarz z Warszawy Jan Polak, obecnie – rzekomo – kucharz w restauracji Wykwintna, potrafiący jedynie ugotować bulion z kostki rosołowej oraz Jacek Krawczenko, „spadochroniarz” ze stolicy o ukraińskim nazwisku (bo to robi na wyborcach dobre wrażenie), nasłany przez wodza Partii, która prawie i sprawiedliwie trzęsie Polską.
Autorka rewelacyjnie pokazała kulisy wyborczej kuchni, to znaczy ujawniła, jak spreparować pochodzenie (przecież wyborcy nie poprą kogoś, kto nie jest miejscowy), jak manipulować sondażami, kupić „niezależną” prasę i zaangażować koncertowo Marylę czy braci Golec, jak manewrować opinią publiczną, czyli przekonaniami suwerena, jak schlebiać elektoratowi, jak grać na emocjach nielegalnymi imigrantami, jakimi metodami tworzyć fakty dokonane, jak wprzęgnąć w wybory kościół, wygrzebać przeciwnikowi dziadka z Wehrmachtu lub choćby tylko niemieckich antenatów, ile i komu zapłacić kanistrami benzyny z Orlenu. Tak zwana kuchnia wyborcza aż lepi się w tej książce od brudów, zagrywek poniżej pasa, kopania po kostkach, targania się po szczękach, korupcji, fałszerstw, kłamstw, pułapek zastawianych na konkurentów. A co na to czytelnik? Łyka te informacje i nawet się nie skrzywi, bo wie, że to żadna proza z gatunku „political fiction”, tylko rzeczywistość polityczna, jaka nas otacza. Najbardziej płodnemu i obdarzonemu najbujniejszą fantazją autorowi nie starczyłoby weny na taką „fiction”, jaka dzieje się codziennie w tym kraju. Dlatego kampania w Grzeszynie, która sprawiała wrażenie ostrej i pełnej chwytów poniżej pasa, była w gruncie rzeczy polską normą, niczym nowym. Gdyby nie znakomite, cięte dialogi, gdyby nie literacka swada, z jaką wybory na wójta zostały opisane – pomyślelibyśmy, że to po prostu tak zwany reportaż z ostatniej kampanii poselskiej, wyemitowany przez TVP Info. Czyli rzeczywistość do bólu nieprawdziwa, załgana, spreparowana! Gdzie tu miejsce na komedię?
Komedię w książce robią po kolei Mamrot uwięziony w piwnicy własnej leśnej willi, niezbyt udolni porywacze i – last but not least – kandydaci do wójtowego stołka, kompromitujący się na każdym kroku. Głównymi bohaterami powieści są ex-glina Jan Polak (kucharz z pensją siedemnastu tysięcy miesięcznie) i ex-policjantka Małgorzata Foryś, którzy zaszyli się w Grzeszynie przed organami ścigania, skarbówką i kilkoma innymi instytucjami. Poznaliśmy ich w poprzedniej powieści Aleksandry Rumin „Zbrodnia po polsku”. Oboje udają, że prowadzą pensjonat i restaurację, a naprawdę opiekują się udającymi kelnerki młodymi matkami z Ukrainy, które wraz z dziećmi uciekły przed wojną Putina (aktualny akcent!). Jan i Gocha pragną zdobyć władzę, by uzyskać święty spokój, bez stresu prać pieniądze i na wszelki wypadek zabezpieczyć sobie tyły. Z podobnymi intencjami do wyborów przystąpił cud natury, urodziwy nadzwyczajnie Jacek Krawczenko, ów „spadochroniarz” ze stolicy, dla którego stołek wójta miał być odskocznią do wielkiej politycznej kariery. Wywróżył mu ją nieomylny, omnipotentny najważniejszy polityk w państwie, na co dzień wódz i szeregowy poseł. Poczynaniami Krawczenki kierował specjalista wyborczy Michał Westwal, podjudzany z centrali partyjnej przez mikrusa, który nie potrafił nawet obsłużyć smartfona, że o bankomacie nie wspomnę. To oni – wyznawcy zasady, że w polityce jak w miłości wszystkie chwyty są dozwolone – narzucili wszystkim brudną, bezczelną i brutalną kampanię wyborczą. „W tym kraju nikt nigdy niczego nie wygrał uczciwie. Jesteś teraz politykiem, więc zacznij myśleć jak polityk. (…) Żeby znowu nie było, że my go wypromujemy i poprzemy, a on potem się od nas odetnie i zacznie robić po swojemu” – powiedział Westwalowi najważniejszy polityk, zachęcając go, by działał bez skrupułów, za co w nagrodę miał dostać intratne stanowisko w spółce skarbu państwa. Westwal wciąż sobie przypominał, jaką karierę zrobił inny wójt. „Daniel też nie od razu dostał spółkę, swoje odwójtował, a później fruuu… na sam szczyt”. Czy coś wam to nawiązanie odbajtkowało w pamięci? Jakieś przykłady wyorlenowało? Gdybyście nadal mieli wątpliwości o kogo chodzi, sięgnijcie po rekomendacje dla tej książki, godne uwagi i z najlepszych źródeł. Ich autorami są Jarek – emeryt z Warszawy, Mateusz – dwukrotnie skazany przez sąd za kłamstwa, Daniel – milioner i potentat na rynku nieruchomości, Beata – aktualnie na emigracji zarobkowej w Brukseli oraz Julia – kucharka (specjalność pierogi) i magister prawa.
Tu muszę poprzestać na dalszym streszczaniu, toteż nie zdradzę, kto wygrał wyścig wyborczy w Grzeszynie, jak wyglądały debaty kandydatów, któż najwięcej pożarł darmowych kiełbasek wyborczych i hot-dogów, czy spełniło się marzenie mikrusa o dwóch wieżach w Warszawie i co ostatecznie stało się z wójtem Mamrotem, uznanym za nieżywego. A przecież wciąż był żywy jak najbardziej, choć w stanie ogólnie kiepskim i z wygaszonym mandatem. Ani nie powiem nikomu, co stało się z porywaczami oraz ze specjalistami od public relations i marketingu. Pozbawiłbym czytelników przyjemności śledzenia ich dalszych losów. Jakich ich? Nie tylko ich, przecież także naszych, bo w tym zwierciadle z Grzeszyna doskonale wszyscy się mieścimy. Autorka namalowała nas dokładnie na obraz i podobieństwo wszystkich politycznych Polaków-Mamrotów.
„Głosuj na Polaka!” to książka pyszna, ukazująca w sposób zjadliwy i przenikliwy Polskę współczesną. Niestety, politycznie zdegenerowaną i zepsutą, fałszywą i daleką od standardów prawdziwej demokracji. Powieść Aleksandry Rumin, z licznymi elementami satyry i kryminału, daje – mimo pozorów dobrej zabawy – wielce krytyczny ogląd polskiej rzeczywistości, przede wszystkim brutalnej, cynicznej i niemoralnej walki o władzę. Tak to niestety u nas jest, powiedział zapewne niejeden czytelnik w trakcie lektury. A może ktoś inny dodał: nawet Bareja by tego nie wymyślił. To smutna prawda o nas, nie zakryją jej ani zabawne dialogi, ani śmieszne obrazki. Książkę czyta się szybko i dobrze, lecz po lekturze nie należy odkładać jej na półkę – warto puścić w obieg. Może wnioski, jakie z niej wyciągniemy, wpłyną na zmianę wizerunku Polski i naszych zachowań politycznych? Po cichu się łudzę. Możemy coś wspólnie odmienimy w tej rzeczywistości. Bo jak nie my, to kto uwolni nas od rozlicznych Mamrotów? Jak nie teraz, to kiedy? Gorzej i smutniej już być nie może. Dlatego, żeby nie popaść w depresję, przeczytajmy powieść Aleksandry Rumin i śmiejmy się do rozpuku, póki to nie jest zakazane.