STANISŁAW BUBIN
Powieść Agaty Kunderman przeczytałem w niespełna dwa dni – z ostrożnym, nieufnym nastawieniem, że mogę się jednak rozczarować. Tak już mam, że kiedy czytam rekomendacje o genialności publikacji, włącza mi się w głowie czerwone światełko. Może to opinia na wyrost? Prawa rynku każą przecież lukrować każdą nowość, zwłaszcza debiut. Od razu jednak powiem, że zapewnienia wydawcy nie były przesadne. Udał się start nowej pisarce, jej thriller trzyma w napięciu jak należy, tempo i emocje rosną w miarę lektury, a rozwiązanie zagadki zaskakuje. Trzeba czegoś więcej? Byłby z tej „Wróżdy” dobry film sensacyjny, na przykład z Aleksandrą Adamską („Skazana”, „Pati”) w roli Joanny, głównej bohaterki. Ale na razie to pobożne życzenia.
Skoro mowa o wiodącej bohaterce Joannie, to dodam, że nie polubiłem jej całkowicie i bezwarunkowo. Jest kobietą wkurzającą, irytującą, zapatrzoną w siebie. Ale tak jest, gdy się ocenia człowieka na zimno, z dystansu. Trudno powiedzieć, jak zachowałby się każdy z nas w jej sytuacji, czy potrafilibyśmy utrzymywać jasność myślenia, powściągać emocje, nie reagować impulsywnie i nerwowo. Czasami miałem wrażenie, że jest po prostu straszliwą egoistką, nastawioną wyłącznie na siebie, nie przyjmującą niczyich racji. Ale jak mówię – czasami! Bo zaraz mitygowałem się, że przecież ta kobieta przeszła przez piekło, miała prawo do takich zachowań. Była matką, której odebrano najcenniejszy skarb, czteroletnią córeczkę jedynaczkę. A kiedy z nadmiaru wrażeń pękł jej w głowie tętniak i wylądowała w szpitalu, dostała po dojściu do siebie urnę z prochami dziewczynki i informację o numerze kwatery na lokalnym cmentarzu. Później był jeszcze rozwód i w następstwie wszystkich wydarzeń ciężka depresja, okupiona fizycznym wyniszczeniem i myślami samobójczymi. Utrata dziecka, pięć faz żałoby, potworny ból… Joanna miała prawo irytować otoczenie i nadużywać zaimka „mój, moja, mojego” w myślach, mowach i uczynkach. Cud, że się jakoś pozbierała i podjęła decyzję o zamknięciu tego rozdziału życia.
Książka Agaty Kunderman zaczyna się w momencie, gdy Aśka dopina ostatnią walizkę i chce zamknąć za sobą drzwi do pustego mieszkania. Nie całkiem pustego – tylko pokój jej ukochanej Tosi został taki jak za życia córeczki, prawie skansen. Ale ona, matka, nie miała siły tam wchodzić, patrzeć na rzeczy dziecka, przeglądać rysunki, szukać zapachu Tosi w ubrankach i zabawkach. Zdecydowała się opuścić Wrocław i rozpocząć dzięki koleżance wszystko od nowa w Poznaniu, w nowej pracy, w innym otoczeniu. Pewnie każdy w takiej sytuacji zrobiłby coś podobnego, gdyby tylko mógł. Joanna mogła: straciła nie tylko córeczkę, lecz także męża Andrzeja, znajomych, przyjaciół. Po ogromnej tragedii i trzech druzgocących latach nic już nie trzymało jej w mieście.
Pisarka dość dokładnie i przekonująco opisała ten stan wyniszczenia organizmu i spustoszenia duchowego, jaki dokonał się w młodej przecież kobiecie. I kiedy Joanna ma wyjść z wrocławskiego mieszkania, dzwoni telefon. Nieznany numer, męski obcy głos. Krótka wiadomość rozwala kruchy psychiczny spokój, odzyskany z trudem po tylu miesiącach, wprowadza do jej głowy nieopisany ferment, podnosi ciśnienie. Następnego dnia na Ratajach w Poznaniu miała wystartować od nowa, tymczasem tajemniczy mężczyzna stwierdził, że Tosia nie utopiła się w sadzawce nieopodal ich domu, że żyje, jest starsza o trzy lata, i na dowód wysłał matce rzekomo aktualne zdjęcie. Dziecko na nim było zdumiewająco podobne do córki. Czy to była próba wyłudzenia pieniędzy? Przeróbka komputerowa? A może jeszcze coś innego? Może zaczął nękać ją psychopata? Jakimi motywami kierował się mężczyzna? Co chciał osiągnąć?
Kobieta zawiadamia policję, lecz po sposobie przyjęcia zawiadomienia (oschłym, rutynowym, biurokratycznym) nie spodziewa się z strony gliniarzy żadnych działań i dlatego podejmuje śledztwo na własną rękę. Zbyt wiele pytań po śmierci Tosi nie doczekało się odpowiedzi, zbyt wiele zagadek towarzyszyło ówczesnym zdarzeniom, by sprawy pozostawić swojemu biegowi, bez jakichkolwiek prób wyjaśnienia. Aśka zostaje we Wrocławiu, w pustym mieszkaniu, i zaczyna działać: chaotycznie, bez planu, wbrew namowom byłego męża Andrzeja, którego odwiedza, i przyjaciela sprzed lat, Marcina, dziennikarza zaangażowanego w bulwersujące sprawy społeczne… Komuś jednak jej ruchy wyraźnie są nie na rękę, choć przeciw teorii, że dziecko nadal żyje, przemawia niemal wszystko: zaginięcie Tosi, znalezienie utopionego ciała w źle zabezpieczonej budowlanej gliniance, badania DNA. I urna z prochami. Jednak intuicja matki jest silniejsza, wydaje się nieracjonalna, lecz prywatne śledztwo zaczyna przynosić rezultaty.
Joanna odkryła dzięki Marcinowi, że sprawa śmierci jej dziecka wiąże się dziwnie ze śmiercią innej dziewczynki z drugiego końca Polski. Jedzie więc z Marcinem na Podlasie, odwiedza Sejny, miejscowego dziennikarza, ustala, że pewien wrocławski policjant pracował wówczas także na wschodzie Polski przy sprawie tamtej zabitej dziewczynki. Przypadek? Chodzi o handel organami ludzkimi? Wypływa kilka kolejnych tajemnic sprzed lat, sprawa wykracza poza Polskę. Na starej fotografii odkrytej w podlaskiej wsi nieoczekiwanie Joanna odnajduje znajomą twarz… Poziom emocji nieustannie rośnie. Życzliwi dotąd mieszkańcy kresowej wioski odwracają się do niej plecami, zaczynają warczeć, szczuć psami, machać widłami!
Dziewczyna ma coraz więcej dowodów na to, że w dorosłym życiu była dotąd karmiona samymi kłamstwami, że obie tragedie, śmierć małej Katariny dziesięć lat wcześniej i śmierć jej Tosi, łączą się ze sobą niewidzialnymi nićmi i że za tymi dramatami stoją te same osoby. Kim są ci wrogowie? Czy to możliwe, że głównym podejrzanym może być oficer policji w randze komisarza? Joanna nie wie (my zresztą też nie), że zaczęła rozdrapywać stare rany i nieświadomie wplątała się w międzynarodową grę, w której chodziło nie o nią, lecz o wróżdę, dintojrę. Życie dzieci i emocje rodzicielskie były stawką w tej śmiertelnej gonitwie. Jednak Joannę obchodziło tylko jedno: czy Tosia rzeczywiście żyje, czy może ktoś okrutnie bawi się jej kosztem? Dla niej to było najważniejsze pytanie.
Więcej szczegółów nie chcę podać, ale zapewniam, że to thriller wyborny, pasjonujący. Zaczyna się od krótkiego telefonu do Wrocławia, który postawił wszystko na głowie i obudził demony sprzed lat. A kończy się… Dość tej relacji! Demony wypełzły gdzieś spod chorwackiej ziemi, pociągnęły za sobą serbską nienawiść, dotarły do Polski i tu zapuściły korzenie. Po czym, obrazowo mówiąc, zaczęły wysysać krew, najpierw dzieci, później dorosłych. I nie jest to bynajmniej horror, nie ma w nim mocy nadprzyrodzonych, lecz są ludzkie porachunki, nienawiść i zemsta, której ofiarami padają niewinni ludzie. Joanna, matka ciężko zraniona w swoich uczuciach, ma szansę położyć temu kres, jeśli tylko ułoży sobie wszystkie puzzle w spójny obraz. Jest w tym swoim śledztwie amatorką, nieporadną niekiedy kobietą. Kieruje się nie tyle rozumem, logiką, co instynktem i emocjami, ale dzięki temu staje się bohaterką prawdziwą, przekonującą i – co ważne – skuteczną. A nas trzyma w kleszczach nieustający niepokój – od pierwszej do ostatniej strony. Do końca nie dowiemy się, czy jej się uda, czy osiągnie cel i pokona prawdziwych wrogów swojej rodziny. Lepiej z nią nie zadzierać!
O autorce: AGATA KUNDERMAN (na zdjęciu powyżej) jest mamą dwójki dzieci, które są jej największą siłą i motywacją. Stara się doceniać smak życia. Zimą śmiga z mężem na snowboardzie, latem na motocyklu. Zabawnymi historiami o rodzinie dzieli się na blogu Konkret Babka. Uwielbia się wzruszać, płacze nawet na bajkach. Pisanie to jedna z najważniejszych rzeczy w jej życiu. Miało być tylko do szuflady, ale mąż powiedział: „Po prostu pisz”. Dlatego, jak twierdzi, tak ważne jest, kim się otaczamy i czy wierzymy w realizację marzeń. Swoimi historiami porusza innych. Zaprasza do świata, w którym można odnaleźć prawdziwe emocje. „Wróżda”, która spotkała się już z ocenami pełnymi entuzjazmu, jest jej debiutem literackim. Profil autorki można polubić tutaj: www.facebook.com/konkretbabka.