PRZEKRÓJ EILEGO. RZECZ O BEZPARTYJNYM REDAKTORZE. Recenzja

Marian Eile w 1983 roku. Redaktor urodził się 7 stycznia 1910 we Lwowie, zmarł 2 grudnia 1984 w Krakowie. FOT. WOJCIECH PLEWIŃSKI

STANISŁAW BUBIN

W tym samym dniu, w którym kończyłem czytać książkę biograficzną Mariusza Urbanka „Marian Eile. Poczciwy cynik z „Przekroju”, platformy internetowe Press i Wirtualne Media poinformowały, że magazyn „Przekrój” stanie się wkrótce rocznikiem dla kolekcjonerów! Miłada Jędrysik, była naczelna „Przekroju”, wyraziła przy tej okazji życzenie, by wokół kwartalnika udało się zbudować społeczność, która uzależni się od „Przekroju” i kupi także rocznik. „Oby jak najgrubszy”.

Tej społeczności, szczerze powiedziawszy, budować nie trzeba – istniała i istnieje od ponad siedemdziesięciu lat, od 15 kwietnia 1945 roku, to jest od pierwszego numeru nowego tygodnika. Ale wstrząsów związanych z przechodzeniem rynkowych uwarunkowań – od tygodnika przez miesięcznik, kwartalnik, wreszcie po rocznik – nie wytrzymałaby najlepsza nawet marka, toteż „Przekrój” powoli zamiera na naszych oczach, aż w końcu zniknie nieodwołalnie, jak zniknęła stworzona przez to czasopismo cywilizacja. Pozostanie tylko legenda! I pomyśleć, że tytuł przetrwał wszystkie zamachy ideologiczne i polityczne, kacyków partyjnych, sekretarzy i cenzorów, a nie przetrwa presji ekonomicznej, praw rynku, konieczności wypracowywania zysku, zasad rentowności, zwykłych reguł podaży i popytu.

Mariusz Urbanek, „Marian Eile. Poczciwy cynik z „Przekroju”. Wydawnictwo Iskry (www.iskry.com.pl), Warszawa 2023. Str. 414, oprawa twarda z obwolutą. Książka do kupienia z rabatem w księgarni internetowej Liber: https://liber.pl/marian_eile_poczciwy_cynik_z_przekroju_urbanek_mariusz_12320413.html.

Pytanie więc nie powinno brzmieć, czy powstania jakaś nowa „Przekrojowa” społeczność, tylko – czy uzależniona od „Przekroju” dawna społeczność dotrwa przez najbliższe dwa lata do osiemdziesiątki tytułu, czy też… rozkruszy się wkrótce, za kilka miesięcy, i zniknie wraz z zasłużoną marką? Nie chciałbym być złym prorokiem, lecz wygląda mi na to, że to już łabędzi śpiew „Przekroju” i koniec przedłużania agonii… Wolę jednak mylić się, choć fakty są nieubłagane.

Pod koniec czerwca 2023 roku Fundacja Przekrój podjęła decyzję, że „Przekrój”, wydawany do tej pory jako kwartalnik, przekształci się w rocznik, co wiąże się również ze zwolnieniami w redakcji. Po raz ostatni magazyn jako kwartalnik ukaże się jesienią, a z końcem 2023 roku stanie się rocznikiem. Wydawca tłumaczy to bardzo wysokimi i wciąż rosnącymi kosztami działalności wydawniczej, czyli inflacją i radykalnie zwyżkującymi cenami papieru.

Okładka kwartalnika “Przekrój” na lato 2021 roku.

„Przekrój” jako kwartalnik ukazuje się od grudnia 2016 roku – wtedy wrócił na rynek po przeszło trzyletniej przerwie. Wcześniej był tygodnikiem. Za jego powrotem stał Tomasz Niewiadomski, fotograf i przedsiębiorca, który kupił tytuł w 2013 roku od wydawnictwa Gremi Media. Niestety, „Przekrój” w ostatnich latach przynosił wciąż wyłącznie straty. Zdaniem Ewy Redel-Bydłowskiej, byłej członkini zarządu Edipresse Polska („Przekrój” był w rękach tego wydawnictwa do 2009 roku), decyzja o zachowaniu pisma w formule rocznej ma na celu zyskanie na czasie, by znaleźć dla tytułu kupca lub wymyślić nową strategię prowadzenia pisma w ramach Fundacji Przekrój. Czy to się uda? Kryzys na rynku medialnym sprawia, że projekty hobbystyczno-emocjonalno-wizerunkowe, a za taki Redel-Bydłowska uznaje teraz „Przekrój”, mają trudne zadanie, by się utrzymać. Wydawca wyczerpał limity finansowe i szuka nowych możliwości. Dlatego „Przekrój” jako rocznik – z powodu choćby trudności dystrybucyjnych – stanie się tytułem kolekcjonerskim, robionym przez pasjonatów i dla pasjonatów. Trudno jednak wyobrazić sobie magazyn o aktualnych treściach, który nie pokrywałby się kurzem w salonikach sprzedaży przez cały rok. I który z zapałem byłby czytany przez wiele miesięcy… Zapewne Fundacja Przekrój, patron medialny książki Mariusza Urbanka, nie zdecydowała się zostać grabarzem tytułu, toteż ogłosiła „miękki” komunikat o zmianie formuły wydawniczej „Przekroju”, niemniej koniec wydaje się bliski i powiedzmy za Asnykiem: Daremne żale – próżny trud, / Bezsilne złorzeczenia! / Przeżytych kształtów żaden cud / Nie wróci do istnienia.

Kiedy się czyta informacje o egzekwiach nad obecnym „Przekrojem”, łza kręci się w oku, bo to tak, jakby ktoś zamieścił nekrolog słynnego czasopisma. I z tym większą lubością człowiek zanurza się ponownie w opowieści o tygodniku i jego twórcy, Marianie Eilem, który robił pismo dla 800 milionów Słowian. „Jedyne takie na świecie” – powtarzał redaktor, nie wiadomo spośród jakich narodów dobierając brakujące pół miliarda. Wśród milionów czytających „Przekrój” byłem i ja w czasach licealnych i studenckich. Pamiętam te chwile, gdy mama po pracy przynosiła do domu „Przekrój” wyjęty spod lady z tekturowej teczki w kiosku Ruchu przy przystanku tramwajowym Kaliszanka w Cieplicach Śląskich-Zdroju (zanim jeszcze barbarzyńcy u władz zlikwidowali linię tramwajową pomiędzy Jelenią Górą a Sobieszowem i Podgórzynem), wręczała mi go z namaszczeniem i prosiła, bym poprzecinał kartki tygodnika o charakterystycznych bladych, lekko rozmazanych kolorach. Wówczas jeszcze magazyn drukowany był w składanych, nieprzeciętych arkuszach i słowo z winiety „Przekrój” oznaczało dosłownie – przekrój mnie! Ale też był to przekrój wiadomości ze wszystkich dziedzin. Co to była za radość otwierać w tamtych szarych, nijakich czasach okno na świat. Dowiadywać się o ludziach i sprawach, o których nigdzie indziej nie było mowy – ani w radiu, ani w siermiężnej czarno-białej telewizji, ani w innych gazetach i czasopismach.

Eile w swojej pracowni w Krakowie, 1983. FOT. WOJCIECH PLEWIŃSKI

Monografia Mariusza Urbanka przypomina ten powiew świeżości, jaką dawał tygodnik za Bieruta, za Gomułki i Gierka. Była w tym właśnie zasługa Mariana Eilego, który redaktorskie talenty i umiejętności wyniósł z przedwojennych „Wiadomości Literackich” Mieczysława Grydzewskiego. A także miał niezwykłe kontakty, ponieważ pierwszy zespół, jaki stworzył, opierał się na słynnych przedwojennych nazwiskach, od Brzechwy, Tuwima, Gałczyńskiego i Waldorffa zaczynając. To „Przekrój” jako pierwszy drukował artykuły o najsłynniejszych amerykańskich jazzmanach, o wielkich aktorach i aktorkach, o nowinkach motoryzacyjnych, gdy w demoludach nie było jeszcze samochodów. Nie oglądając się na prawa autorskie (takie były czasy!) tłumaczył pierwszy Kafkę, Sagankę, Hemingwaya, Becketta, Caldwella, przybliżał malarstwo Picassa i czarny humor Topora, szokował fragmentami twórczości Gombrowicza. Kto z dawnych czytelników nie pamięta profesora Filutka spod ręki Zbigniewa Lengrena, słynnych i trudnych krzyżówek, „Kamyczkowego” (czyli Janiny Ipohorskiej) demokratycznego savoir-vivre’u, smakowitych przepisów, fotograficznych komiksów, przykuwających uwagę rysunków Daniela Mroza, okładkowych kociaków Wojciecha Plewińskiego? W czasach, w których kultura mogła mieć wiele odmian, ale najlepiej, żeby to była odmiana radziecka, socrealistyczna, Marian Eile konsekwentnie tworzył cywilizację „Przekroju”, próbując zachować normalność w nienormalnej epoce za żelazną kurtyną. Osiągał tę chwiejną równowagę – czego czytelnicy kompletnie wówczas nie byli świadomi – za cenę brutalnych, niekiedy brudnych i gorzkich kompromisów z ówczesną władzą komunistyczną, z cenzurą i bezpieką. Nawet purnonsensowe dowcipy psa Fafika i frywolne wiersze Ludwika Jerzego Kerna wywoływały niekiedy groźne awantury, które mogły skończyć się źle zarówno dla naczelnego, jak i krakowskiego magazynu. Surowi, pozbawieni poczucia humoru aparatczycy z PZPR źle bowiem znosili drwiny, ironię, gierki słowne, żonglerkę absurdami, natychmiast oskarżając redakcję i naczelnego o drobnomieszczaństwo, brak linii ideowej i zaangażowania w realizację jedynie słusznego programu partii. Solą w oku były dla władz nie tylko Teatrzyki „Zielona Gęś” i „Listy z fiołkiem”, ale też liryki Gałczyńskiego, utwory Tyrmanda i Hłaski czy myśli Braci Rojek.

Agnieszka Osiecka wyraziła się niegdyś z uznaniem o redaktorze: „Legendarny twórca „Przekroju” (właściwie cudotwórca…) starał się, żeby jakoś przetrwać stalinizm, nie ubłociwszy kaloszy i nie przestając jeść ryby dwoma widelcami”. Mało kto zdawał sobie sprawę, że Eile był w PRL jedynym bezpartyjnym naczelnym tygodnika wydawanego przez partyjny koncern RSW „Prasa-Książka-Ruch”. Powiadano, że parasol ochronny trzymał nad nim długoletni premier Józef Cyrankiewicz, ponieważ związana z nim Nina Andrycz lubiła czytać „Przekrój”, a i premier, znany z poczucia humoru, czasami zaglądał z ciekawością do tygodnika. Mówiono też, że towarzysz Jerzy Borejsza, twórca Wydawnictwa Czytelnik, człowiek, któremu Eile zawdzięczał stanowisko, roztaczał nad nim dyskretną opiekę, ale ile w tym było prawdy – nie wiadomo. Ba, Eile był jedynym takim naczelnym w całym bloku sowieckim! I utrzymał się na stanowisku naczelnego przez niemal ćwierć wieku – aż do przeprowadzonej przez Gomułkę i Moczara nagonki marcowej 1968 roku na Żydów i osoby żydowskiego pochodzenia. Nie chcąc paść wówczas ofiarą antysemickiej hucpy, Marian Eile poddał się presji i w marcu 1969 roku usunął się władzom z pola widzenia, wyjeżdżając do Paryża, rzekomo w sprawach służbowych. Po czym wrócił po przeszło roku do kraju, gdzie zostawił i żonę, i nie-żonę, by nadal pracować, ale już nie w „Przekroju”, lecz w „Szpilkach”, tym razem w roli stałego współpracownika.

Daniel Mróz zasłynął między innymi ilustracjami do książek Stanisława Lema i Sławomira Mrożka (ilustracja do opowiadania Mrożka „Słoń” z 1957). Nadawał też ton szacie graficznej „Przekroju”. Marian Eile bardzo go cenił. ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA

Marian Eile stworzył w komunistycznym kraju tygodnik wysokonakładowy i dochodowy, coś w rodzaju polskiego „Playboya” (oczywiście przy zachowaniu proporcji i po odliczeniu wszelkich serwitutów na rzecz partii), który był czytany zarówno w Paryżu i Londynie, jak i w Rosji sowieckiej, która dzięki niemu dowiadywała się, co naprawdę słychać na świecie. „Josif Brodski nauczył się polskiego na „Przekroju” – wspominał słowa noblisty Ludwik Jerzy Kern. Dzieło redaktora z nostalgią i uznaniem wspominają w książce Mariusza Urbanka ludzie związani z „Przekrojem” przez dziesięciolecia (jeśli nie bezpośrednio, to pośrednio): Mieczysław Czuma i Wojciech Plewiński, a także Andrzej Kurz, były sekretarz krakowski partii i dyrektor Wydawnictwa Literackiego oraz działaczka kultury Maria Anna Potocka. Wyłania się z ich opowieści obraz człowieka, dla którego praca redakcyjna i „Przekrój” byli wszystkim. Człowieka, który był również grafikiem, artystą malarzem, literatem, poetą, satyrykiem, kabareciarzem, scenografem, prawnikiem, niezwykłym miłośnikiem i animatorem jazzu, pracoholikiem, trochę fajtłapą, trochę despotą i tyranem, niechlujem w życiu codziennym i zręcznym dyplomatą. Tylko ktoś taki mógł „Przekrój” wymyślić i przeprowadzić suchą nogą przez „morze czerwone”, jak powiadali złośliwcy. Ktoś, kto robił wszystko, żeby nie przenieść redakcji z Krakowa do Warszawy (bo to byłby koniec czasopisma). I stawał na rzęsach, żeby nie zatrudnić trzeciego partyjnego dziennikarza, bo by mu mogli przypadkiem założyć w redakcji komórkę POP – podstawowej organizacji partyjnej – i utrudnić robienie antysystemowego pisma w najpodlejszym i najbardziej nieludzkim systemie.

Tym człowiekiem był redaktor Marian Eile. I kimś jeszcze więcej! Powiadano o nim – „poczciwy cynik”. Warto sprawdzić w biografii Mariusza Urbanka, ile w tym prawdy, a ile krakowskiej baśni.

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress