STANISŁAW BUBIN
Nie jestem zwolennikiem gatunku fantasy ani w literaturze, ani w filmie. Kiedy słyszę skrót anime, określający japońskie filmy animowane, mające przecież swój charakterystyczny styl, z pewnym obrzydzeniem odwracam głowę od ekranu. Podobnie działają na mnie mangi, współczesne japońskie komiksy. Pewnie dlatego, że jestem już wyrośniętym chłopcem, może nawet przerośniętym, dlatego ta estetyka na mnie nie działa. Co nie znaczy, że jest nieważna i nieistotna, że skoro mnie nie interesuje, nie powinna już nikogo. O gustach się nie dyskutuje.
Wiem, że niektórzy na anime i mangach się wychowali. W Japonii słowo manga weszło do powszechnego obiegu już w XIX wieku, zatem ten typ opowieści obrazkowej miał wpływ na całe pokolenia. Cóż znaczy więc moja deklaracja, że nie lubię… Nie lubisz? Nie czytaj, nie oglądaj, przymusu nie ma. Taką wyznaję zasadę.
Ten wstęp był mi potrzebny, żeby wyjaśnić, dlaczego wbrew sobie sięgnąłem po powieść z gatunku fantasy i, co więcej, przeczytałem ją ze smakiem. Zaciekawił mnie bowiem fakt, że książkę samurajską z bliżej nieokreślonej, mitycznej przeszłości napisała Polka, Sylwia Waszewska z Koszalina, i że był to jej gatunkowy, fantastyczno-przygodowy debiut. Wcześniejsze książki z Japonią nie miały nic wspólnego – raczej z Sopotem, z polską rzeczywistością. Co więcej, w radiu usłyszałem, że autorka nie jest japonistką, lecz polonistką, że nigdy w Japonii nie była, ale wciąż o niej marzy, a kolejna jej powieść, która już pisze, będzie thrillerem psychologicznym w realiach współczesnej Japonii.
Sylwii Waszewskiej już za to należy się medal za odwagę. Nie sparaliżowała młodej pisarki świadomość, że znawcy tematu, wszelkiej maści japoniści i orientaliści, będą szukać w jej prozie ewentualnych błędów, a później z lubością publicznie je wytykać. Skoro tak, pomyślałem, musi w tej tematyce mocno siedzieć i nie jest to wiedza naskórkowa. Z drugiej strony złapałem się na refleksji, że nie trzeba lecieć na odległe gwiazdy, żeby o nich pisać. Wystarczy dużo czytać i mieć wybujałą wyobraźnię. Po lekturze Imion śmierci Sylwii Waszewskiej wiem na pewno, że autorka oba te warunki spełniła – kulturę Japonii zna dobrze, świetnie się w niej obraca, a bogatej wyobraźni można jej tylko pozazdrościć.
Tytuł książki też zwrócił moją uwagę. Zasugerował mianowicie, że będzie to historia mroczna, krwawa i tajemnicza, niewolna od wątków miłosnych i erotycznych, scen zdrady i podłości, w scenerii, powiedzmy, piętnasto- czy szesnastowiecznej Japonii, jak w Siedmiu samurajach Akiry Kurosawy, na tle pięknej i surowej przyrody. No i taka ta powieść jest! Dobry kryminał, świetna sensacja, tyle że w odległych czasach, w nieznanej nam, egzotycznej epoce, w barwnych, kolorowych strojach, wśród ludzi wiarołomnych i lojalnych, prawych i honorowych, wiernych zasadom i niewiernych, gotowych do morderstw i zdrady.
Główną bohaterką jest siedemnastoletnia dziewczyna z rodu wojowników, Yoshiko Kansei, która dąży do rozwikłania tajemnicy śmierci swoich rodziców. Jej ojciec i matka byli – no cóż, taki zawód – wynajętymi skrytobójcami. Wydawać by się mogło, że kto sztyletem wojuje, od sztyletu ginie – ale oni stracili życie w okolicznościach straszliwych, brutalnych i makabrycznych. Yoshi, nieźle wyszkolona wojowniczka, wyruszyła więc w drogę na polecenie dziadka, który życzył sobie, by przed jego odejściem na drugą stronę mocy dowiedziała się, kto ich tak urządził i dlaczego, a potem – by pomściła tę zniewagę krwi.
Po drodze dziewczyna przeżywa rozmaite przygody, jedne lepsze od drugich. Spotyka też Shugę, nieco starszego od siebie rebelianta, który chce zaprowadzić na wyspie Shindo nowy ład (patrzcie, już wtedy znali to pojęcie). Ich spotkanie odbyło się w dramatycznych okolicznościach, Shuga był ciężko ranny. Pielęgnacja – czemuż by nie! – zakończyła się wyzdrowieniem i wybuchem uczuć miłosnych, jednakowoż kochankom nie dane było zbyt długo cieszyć się swoją bliskością i urodą ciał, bo wydarzenia nabrały tempa, musieli się rozdzielić. Dużo się wtedy działo w naszej opowieści. Wciąż było słychać świst strzał, szczęk japońskich mieczy, krew lała się strumieniami, trup słał się gęsto. W trakcie lektury mamy okazję podziwiać barwne stroje, kulturę, tradycje kulinarne, obyczajowe i wszelkie inne, tworzące klimat i budujące szczególną atmosferę tej historii na wyspie malowniczej. Wyspie podzielonej na trzy regiony i rządzonej przez trzech mistrzów: Czerwonego Smoka, Nefrytowego Węża i Pustej Natury. A gdzie trzech rządzi, wiadomo, tam nieustająco trwa walka o dominację. Shuga i Yoshiko mają szansę to zmienić dla dobra nękanego wyzyskiem ludu, choć nie od razu poznają swoją misję, nie od razu się przemienią i wiele przeszkód jeszcze będą musieli pokonać, nim zespolą siły i swoją miłość. A gdy jeszcze na wyspie pojawią się Południowcy, zmierzający do przejęcia władzy na całym obszarze, nic już nie będzie takie samo…
Warto dowiedzieć się, jaki finał będzie miała ta historia. Hodowanie w sobie gniewu czy ciągłe karmienie się nienawiścią niczego nie zmieni. Będzie nas tylko zatruwać od środka – powiedział w pewnym momencie Koun, przyjaciel Yoshiko, jeden z bohaterów Imion śmierci. Zanim wypełniło się przeznaczenie i wojna dobiegła końca, zanim zemsta zmieniła oblicze, młodzi wojownicy długo będą balansowali na granicy życia i śmierci, wspierani przez duchy i niezwykłą energię mentalną, pozwalającą opanowywać umysły, poznawać ukryte zamiary i kierować krokami. Nie sądziłem, że sceny walk błękitnej siły w mózgach rycerzy uznam za jedne z lepszych w tej książce. Widać kryje się we mnie tęsknota za taką nieosiągalną dla zwykłych śmiertelników mocą. Jednak nie te nadzwyczajne umiejętności energetyczne ostatecznie zwyciężyły, lecz miłość i wierność zasadom, co w każdych warunkach i przez każdego z nas możliwe jest do osiągnięcia. Dlatego z przekonaniem rekomenduję wszystkim tę wciągającą historię. Barwną, obrazową i klimatyczną baśń japońską, napisaną w spokojnym, potoczystym rytmie. Taka dawka egzotyki każdemu się przyda.
Dotychczas czytaliśmy książki Murakamiego i Yasunari Kawabaty, a nieco młodsi oglądali filmy ze Studia Ghibli z Koganei w Tokio. Teraz, dodatkowo, każdy może napić się filiżanki matchy, japońskiej sproszkowanej herbaty zielonej, i przeczytać powieść Sylwii Waszewskiej. Mam nadzieję, że po przetłumaczeniu książka spodoba się również Japończykom, czego wydawcy i autorce serdecznie życzę.
SYLWIA WASZEWSKA. Urodziła się w 1988. Absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Pracowała jako dziennikarka dla Wirtualnej Polski, magazynu Prestiż, Radia Gdańsk i portalu my3miasto.pl. Uwielbia podróżować. W czasie studiów wydała debiutancką powieść Gabriel i Fantazja, skierowaną do młodzieży. Jest też autorką książki podróżniczo-biograficznej Eliksir Sopotu. W kwietniu 2021 opublikowała w krakowskim Wydawnictwie INITIUM (www.initium.pl, str. 270) trzecią książkę, w której porusza bliskie sobie tematy. Imiona śmierci to opowieść fantasy osadzona w Japonii, mówiąca o walce, zemście i miłości, odzwierciedlająca jej wieloletnie zainteresowanie kulturą Japonii. Niedawno zapowiedziała thriller psychologiczny, tym razem osadzony w realiach współczesnej Japonii. Kiedyś związana z Gdańskiem, od kilku lat mieszka w Koszalinie, gdzie zawodowo pracuje jako bibliotekarka w Koszalińskiej Bibliotece Publicznej, gdzie organizuje zajęcia dla dzieci i młodzieży.