STANISŁAW BUBIN
Recenzja książki Piotra Łopuszańskiego Bywalec zieleni. Bolesław Leśmian. Biografia. Wydawnictwo Iskry (www.iskry.com.pl), Warszawa 2021, str. 404.
Czego dowiedziałem się z nowej biografii o Leśmianie-człowieku? Że moc ducha i genialna poetycka magia, jakie tkwiły w tym twórcy, dość mikrej zresztą postury, wydałyby większe i być może dojrzalsze owoce, gdyby nie czas i środowisko, w jakim przyszło mu żyć, gdyby nie trudności materialne i nałogi (palił przez wiele lat według różnych relacji od 75 do nawet 200 papierosów dziennie), oraz gdyby nie kiepskie zdrowie i „złe” pochodzenie. Pochodził wszak z rodziny żydowskiej. Ale o tym geniuszu to nie wszystko oczywiście! To tylko moje domysły, „gdybanie”. Nie ono stanowi o wartości tej znakomitej książki.
Nazywał się po ojcu Lessman, potem Lesman, a jego matką była Emma Sunderland. Nazwisko Leśmian, które – zdaje się – podpowiedział mu poeta Antoni Lange, przybrał jako pseudonim literacki. Przyjście na świat poety 22 stycznia 1877 roku odnotowano w kancelarii Wyznań Niechrześcijańskich, ale dziesięć lat później Bolesław wraz z ojcem Józefem i bratem Kazimierzem zostali ochrzczeni w obrządku katolickim. Z wielu wspomnień wynika, że całe życie był mocno wierzącym katolikiem.
Piotr Łopuszański – autor Bywalca zieleni – ujął kwestię pochodzeniową tak: Dla poety pochodzącego z asymilowanej rodziny żydowskiej pozostawały trzy drogi do wyboru: syjonizm, komunizm i opowiedzenie się za tradycją polską. Leśmian wybrał Polskę.
Rodzina poety, trzeba to wyraźnie powiedzieć, już dużo wcześniej zasłużyła się dla sprawy polskiej, wśród przodków miał poeta powstańców listopadowych i styczniowych, drukarzy i wydawców, inżynierów i technologów. Ale dla niektórych to za mało! W 2017 roku, kiedy przypadała 140. rocznica urodzin Leśmiana i 80. rocznica śmierci (zmarł 5 listopada 1937), aż 44 senatorów Prawa i Sprawiedliwości zagłosowało przeciw tej kandydaturze, podczas gdy 35 było „za”, a 12 wstrzymało się od głosu. Po tylu latach dla uprzedzonej, wąsko myślącej prawicy Bolesław Leśmian nie był właściwym kandydatem na Człowieka Roku. Podobnie było w 1925 roku, gdy Wiadomości Literackie zorganizowały plebiscyt Kogo wybralibyśmy do Akademii Literatury Polskiej? Autor genialnej Łąki dostał wtedy zaledwie 17 głosów i zajął 90. miejsce.
Twórczość poety budziła więc za jego życia i nadal budzi wiele emocji – od uwielbienia do oskarżeń o pornografię. Ile w tej wiedzy uprzedzeń i stereotypów? I choć dzisiaj nie ma już najmniejszej wątpliwości, że Leśmiana można i należy wymieniać jednym tchem obok Kochanowskiego, Mickiewicza, Norwida – zawsze znajdzie się ktoś, kto doda „ale”, kto niczego nie przeczytał, nie poznał i nie zrozumiał, lecz zapamiętał… pochodzenie. Jak ów narzeczony z ONR-u (Obozu Narodowo-Radykalnego), Alfred Łaszowski, który zerwał zaręczyny z Wandą Leśmianówną, młodszą z córek poety, oświadczając, że ożenić się z nią nie może, bo ona jest pochodzenia żydowskiego. Nawiasem mówiąc po tym incydencie poeta ostro potraktował młodzieńca – wymierzył mu policzek i wyrzucił z mieszkania. Wandzie owo zerwanie zaręczyn wyszło zresztą na dobre, szybko znalazła nowego narzeczonego i późniejszego męża Dennisa Hillsa, zrobiła niezbyt wielką karierę aktorską, a jej piękna córka Gillian Hills – wnuczka Leśmiana, której już nie poznał – zagrała niewielką rolę w „Powiększeniu” Antonioniego.
Wróćmy wszakże do biografii Bolesława Leśmiana, do faktów, bo snucie opowieści alternatywnych jest zajęciem jałowym. To prawda, że wielkość jego poezji absolutnie nie współgrała z fizycznością twórcy, z jego wzrostem i wyglądem, z kruchością drobnej sylwetki. Biograf powiada, że musiał mieć nie więcej niż 155 cm wzrostu. Był niższy od wielu kobiet, z którymi się fotografował i miał z tego powodu kompleksy. Gotów był oddać, powiadał, kawałek swojego talentu za parę centymetrów więcej. Zazdrościł wzrostu kuzynowi Janowi Brzechwie i przyjacielowi Franciszkowi Fiszerowi, człowiekowi gargantuicznej postury. Z serdecznego przyjaciela Franc dworował: Zajechała pusta dorożka i wysiadł z niej Leśmian. Bo był maleńki i ptasi, jak widziało go wielu. Ewa Szelburg-Zarembina nazwała go Znikomkiem, inni – krasnoludkiem. Mógłby się oprzeć o muchomora – dodawali niektórzy. Ale ten – z całym szacunkiem – człowieczek, któremu natura poskąpiła wzrostu, pisał wiersze i poematy oddziałujące z potężną siłą. Tak wielkie i oryginalne, że nie mieściły się w epoce, w której przyszło mu żyć. Miał też Leśmian i inne cechy, które przyciągały do niego słuchaczy i wielbicieli. Może urodziwy nie był – w młodości rudzielec z bujną czupryną, orlim nosem, niebieskimi, przenikliwymi oczami, w późniejszym wieku raczej brzydal z mocno łysiejącymi zakolami, drobnym wąsikiem, wydatnym nochalem i tym samym przenikliwym wzrokiem – ale jakże pięknie, mądrze i wzniośle potrafił mówić, głosem miękkim, przyjemnym, radiowym, przykuwającym uwagę. No i jaką charyzmę roztaczał, jaki był inteligentny i spostrzegawczy! Poza tym potrafił śmiać się głośno i zaraźliwie. I jak cudownie kochał!
Miłość była jego żywiołem, w miłości się zatracał, miłością nadrabiał wszelkie inne niedostatki. Nic dziwnego, że pierwsze zdanie biografii autorstwa Piotra Łopuszańskiego brzmi właśnie tak: Bolesław Leśmian był poetą miłości. Wiedziały to bliskie mu kobiety, wiedziały czytelniczki jego wierszy, dostrzegali to uważni krytycy i recenzenci jego utworów. Miłość była dlań od debiutu po ostatnie utwory rodzajem monomanii – zauważył krytyk Jan Marx. Nikt lepiej od niego nie potrafił wyrazić subtelnego uczucia duchowej jedności z ukochaną, jak i gwałtownego pożądania. (…) Leśmian tworzył wspaniałe erotyki i pisał listy miłosne – podkreślił Piotr Łopuszański. To był poeta, który w sposób wyjątkowy i niezwykle zmysłowy pisał o relacjach między kobietami a mężczyznami. Sam też był czułym kochankiem. Pierwszą jego miłością była kuzynka Celina, potem żona Zofia z Chylińskich, malarka, i kochanka – aż do śmierci – Dora Lebenthal, dla której powstała Łąka z jej cudownym cyklem W malinowym chruśniaku.
Chylińską poznał dzięki Celinie Sunderlandównie w Paryżu, gdzie po raz pierwszy zamieszkał po studiach i po krótkiej pracy w charakterze radcy prawnego na Kolei Nadwiślańskiej. Zofia studiowała malarstwo, a ujęła go tym, że była niewysoka, ale energiczna, roześmiana, ciemnooka i wysportowana. Po wycieczce do Bretanii żyli w Paryżu w nieformalnym związku. Gdy zaszła w ciążę – wzięli ślub. W trzy lata po córce Lusi (Marii Ludwice Emmie) urodziła się ukochana przez niego Dusia (Wanda Irena Zofia). Leśmianowie mieszkali już wtedy w Warszawie. Bieda przyciskała ich straszna. Leśmian spróbował wtedy sił jako reżyser w teatrze i zaczął pisać dla najmłodszych Klechdy sezamowe i Przygody Sindbada Żeglarza. Gdy pewnego razu poeta zdecydował się pojechać do Cannes na wypoczynek, zabrał ze sobą córki, żonę i kochankę. Zofia długo, a może wcale nie zdawała sobie sprawy, co łączyło jej męża z kuzynką.
A ta trzecia? Teodora Lebenthal, zwana też Dorą, lekarka, była najdłuższą miłością w jego życiu, inspiracją dla cyklu erotyków W malinowym chruśniaku. Jeden z trzech ocalałych listów do kochanki zakończył tak: Całuję, liżę i wącham nóżki Twoje i pupuchnę, i kędzierzawkę – tęsknię i kocham bez granic. Twój Bolek. Żona i tym razem długo niczego nie podejrzewała, a gdy się w końcu dowiedziała (w 1925 roku, w Alassio na Riwierze), zażądała natychmiast rozwodu – jednak poeta teatralnym gestem wyskoczył na taras i przekroczył barierkę, by upozorować chęć zeskoczenia na dół. Zofia odciągnęła go i zgodziła się zostać z nim, jednak ich dawna zażyłość już nie wróciła – podkreślił biograf. O Dorze tak pisał Jan Brzechwa, również żywo nią zainteresowany: Należała do typu kobiet, które umieją się podobać, miała ponętne usta, ładne zęby, posiadała naturalny wdzięk i zalotność, ale nic w niej nie było sztucznego ani wymuszonego. Uważaliśmy ją wszyscy za kobietę o niezwykłym charakterze.
Leśmian jeszcze w 1934 roku, na trzy lata przed śmiercią, potrafił być kokieteryjny i zalotny. W liście do Zuzanny z Krausharów Rabskiej, żony Władysława Rabskiego, publicysty i polityka endecji, tak oto tłumaczył się, dlaczego wskutek nieobecności w Zamościu nie odpisał od razu na jej list: W ten lub inny sposób muszę to Pani wynagrodzić. Sposób jest właściwie jeden: miłość. Boję się, że nie przyjmie Pani takiego wynagrodzenia. Co Pani robi, co Pani pisze i w kim się Pani obecnie kocha? (…) Strasznie mocno i długo całuję rączki i nóżki i znowu, i jeszcze raz całuję. Czy wtedy już powoli stygł w uczuciach do Dory i szukał nowej kochanki? – zapytał biograf.
Piotr Łopuszański poświęcił w książce wiele stron na temat licznych związków poety z kobietami. Kiedy Leśmian pracował na prowincji jako notariusz, najpierw w „malarycznym”, jak twierdził, Hrubieszowie, a później w Zamościu, częstokroć opuszczał miejsce pracy, byle tylko wyrwać się (koleją przez Dęblin, Lublin, Zawadę) do stolicy, gdzie czekała kochanka. Preteksty wymyślał zaiste przedziwne – że mu na przykład nie smakuje masło zamojskie i koniecznie musi mieć warszawskie. Wracał po wielu dniach z Warszawy do kanclerskiego miasta, do Zamościa, i przywoził do domu masło opakowane w etykietę „zamojskie”. Prezesi sądów, którzy podpisywali mu karty urlopowe, wykazywali się przy tym niezwykłą tolerancją w stosunku do poety-notariusza. W sumie, w czasie 17 lat pracy jako notariusz, Leśmian przebywał poza kancelarią przez ponad 2300 dni, a więc ponad sześć lat! – podliczył starannie Piotr Łopuszański.
A ponieważ był Leśmian piewcą miłości, to i oczywiście życia, natury, zieleni. Łąk, lasów i sadów. Był bywalcem zieleni we wszystkich jej odmianach. W wydaniu iłżańskim, skąd pochodziła rodzina matki, warszawskim, gdzie mieszkał, hrubieszowskim i zamojskim, gdzie pracował jako notariusz, kijowskim, paryskim, karlsbadzkim i wszelkim innym – dokąd tylko zawędrował w poszukiwaniu nauki, pracy, odpoczynku czy zdrowia. Widać to zarówno w rewelacyjnym tomie Łąka, jak i w Sadzie rozstajnym. Nikt lepiej niż on nie potrafił pisać o przyrodzie, co potwierdzają liczne świadectwa wspomnieniowe. Córki Lusia i Wanda często widziały go wpatrującego się w kwiaty, krzewy i drzewa, studiującego liście, gałązki, kolory, cienie. O różnych porach roku.
Tak jak natura poddawała się cyklowi zmian i przemijania, tak również życie ludzkie podlegało temu prawu, więc w miarę upływu lat stał się Leśmian także poetyckim kronikarzem śmierci bliskich, własnych chorób, cierpienia, odchodzenia, zatracania, lęku przed pustką i nicością. Poeta jednak nie przyjmował do wiadomości definitywności kresu życia i wierzył, że dusze nadal żyją. W jego twórczości niebyt i bezświat znajdowały tak samo ważne miejsce jak byt i świat – zauważył biograf.
Bolesław Leśmian przeżył 60 lat, z czego 42 przepracował twórczo, zmieniając się jako człowiek i jako poeta. Wydał za życia zaledwie trzy tomy wierszy: w 1912 Sad rozstajny, gdy miał już 35 lat, w 1920 Łąkę, a w 1936, na rok przed śmiercią, Napój cienisty. Każdy z nich był inny, każdy oryginalny, każdy wykraczał poza ówczesne kanony i poetyckie wzorce. Jak często z geniuszami bywa, jego zwycięstwo przyszło dużo później, pośmiertnie, bo współcześni mu nie rozumieli do końca jego poezji, a jak nie rozumieli – to traktowali go jako odmieńca, dziwaka, fantastę, człowieka oderwanego od rzeczywistości. To jednak nieprawda! Biografia Piotra Łopuszańskiego przeczy tym wszystkim opiniom. Leśmian stale rozszerzał horyzonty, wzbogacał się duchowo i intelektualnie, czytał masę książek, studiował słowniki, tłumaczył z francuskiego wybitnych twórców, poznawał kierunki filozoficzne, interesował się osiągnięciami nauki (zwłaszcza tymi, zważywszy na jego kruche zdrowie, które dawały nadzieję na poprawę kondycji i długowieczność), sięgał po folklor i mitologię słowiańską, bacznie obserwował świat polityki, opowiadając się raczej po stronie Piłsudskiego i sanacji. Czytał Baudelaire’a, Bergsona, Nietzschego i polskich romantyków, słuchał Chopina i muzyki chóralnej.
Jeszcze w 1976 roku Tadeusz Nyczek utrzymywał, że krótki żywot Leśmiana był zadziwiająco nieciekawy i szary, jak na twórcę wielkiego i oryginalnego. Ale zaraz w tym samym zdaniu krytyk asekurował się, że może był nieciekawy i szary tylko dla spragnionych sensacji, że zagadka legendy twórczej i szarości życia, niewspółmierności poezji do nikłości biografii, czeka dopiero na rozwiązanie. Po niespełna półwieczu od napisania przez Nyczka tego rodzaju wątpliwości doczekaliśmy się biografii odkrywającej wiele nowych faktów z życia poety, rozwiązującej zagadkę, której tak naprawdę nigdy nie było. Nauczyłem się przebaczać, kochać, nienawidzić, szukać i znajdywać, przeczuwać i nie myśleć o niczym lub myśleć tak, żeby w karku trzeszczało – pisał 23-letni Leśmian do Zenona Przesmyckiego – Miriama, wydawcy starannie drukowanego i ilustrowanego czasopisma Chimera. To Miriam przez lata był jego przewodnikiem duchowym i doradcą, publikującym w swoim piśmie od czasu do czasu wiersze Bolesława. Listy do Miriama – pełne zwierzeń, próśb o radę i błagań o pieniądze – i inne odkryte przez Piotra Łopuszańskiego dokumenty są po latach jednym z lepszych źródeł wiedzy o autorze Dziewczyny. Wiedzieliście na przykład, że człowiek tak mikrej jak on postury był ogromnym żarłokiem? Wielu jego znajomych nie mogło się nadziwić, gdzie mu się to wszystko mieściło. Zjadał dużo i tłusto, o wiele za dużo, a potem… chorował. Poza tym marznął! Wiecznie mu było zimno, dlatego tak kochał wyjazdy do Francji i Włoch, gdziekolwiek, gdzie było cieplej niż w Warszawie. Gdy jednak zostawał na zimę w stolicy, nosił futro podszyte puchem pikowanym jak kołdra i spał pod pierzynami. Znajomego lekarza czasami wypytywał też o życie seksualne zwierząt. W Zamościu, gdzie pracował jako notariusz, chadzał regularnie do prywatnego zoo, by podpatrywać ptaki i ssaki.
Osobny rozdział w życiu poety to pieniądze. Zawsze ich było mało, a okres finansowej prosperity w jego historii trwał krótko. Dlatego w Leśmianie objawiła się dusza hazardzisty – grał i przegrywał w kasynach Monte Carlo swoje i pożyczone pieniądze. Wydawca potrącił mu z honorarium zaliczkę, której nie otrzymał, wyjazdy kosztowały go niemało, prezenty dla ukochanych kobiet też, więc żeby żyć i przeżyć wrócił do wyuczonego zawodu. Był notariuszem najpierw w Hrubieszowie, a później w Zamościu, ale, jak to poecie, brakowało mu głowy do finansów i zanadto ufał ludziom, toteż nie mogło się to skończyć dobrze. W sierpniu 1929 roku rutynowa kontrola urzędu skarbowego w notariacie w Zamościu wykazała brak olbrzymiej kwoty, dwudziestu tysięcy złotych. Pieniądze zdefraudował dependent Władysław Adamowicz, który lubić się bawić i bywać w najdroższych restauracjach, gdzie fundował kochankom drogie alkohole z podebranych pieniędzy. Złodziej zawinił, lecz to notariusz państwowy Bolesław Lesman (takie było jego prawdziwe nazwisko), zanadto niefrasobliwy i zbyt ufny, często w notariacie nieobecny, był za wszystko odpowiedzialny, toteż musiał oddać brakującą sumę, lecz nie miał z czego, oszczędności się go nie trzymały. Bóg mnie opuścił, nie wiem czemu – wzdychał, a w autobiograficznym wierszu dodał: Giniemy… Córki nasze – w nędzy i rozpaczy… A wiadomo, że jutro nie będzie inaczej…
Czy katastrofa życiowa wyzwoliła w nim twórczy impet? Jak przeżył aż dwa zawały? Jakim sposobem Bolesław Leśmian doczekał się laurów akademickich i co to mu dało? Czy bliskie mu kobiety przetrwały kolejną wojnę światową? To naprawdę ciekawe i godne uwagi informacje, dopełniające tę biografię. Historia poety i bliskich mu osób umieszczona została na tle epoki, przybliża czasy, w jakich przyszło mu żyć. O Leśmianie – to moja konstatacja po lekturze – można napisać naprawdę wiele, ale na pewno nie to, że życie miał szare, nikłe i nieciekawe. Biografia, pełna drobiazgów i starannie zweryfikowanych faktów, potwierdza to doskonale. Piotr Łopuszański, pisarz, publicysta, autor książek od lat przecież zajmujący się życiorysem i twórczością poety, zadał sobie wiele trudu, żeby dotrzeć do nowych źródeł i dokumentów. Dzięki temu, dzięki jego książce po raz pierwszy poznaliśmy mnóstwo nowych szczegółów z życia poety, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Poza tym autor z dociekliwością detektywa wyjaśnił i sprostował wiele rzeczy nieprawdziwych, powielanych przez lata bezkrytycznie w różnych artykułach i książkach. Tym cenniejsza jest ta pozycja zarówno dla zwykłych miłośników poezji Leśmiana, jak i dla specjalistów, którzy na końcu otrzymali przypisy i bibliografię na pięćdziesiąt kilka stron druku. Gorąco polecam tę książkę!