UWIELBIAM ODKRYWAĆ TAJEMNICE DAWNYCH WIERZEŃ I GUSEŁ. Wywiad

Z AGNIESZKĄ MIELĄ, autorką powieści fantastycznej Dzieci Starych Bogów. Śmiech diabła, rozmawia Stanisław Bubin

Zacznijmy od wyjaśnienia: na skrzydełku powieści wydawca umieścił opinię, że jest pani dziwaczką z powołania. Kto tak uważa i na czym to powołanie polega? Czy pisanie prozy fantastycznej jest dziwactwem?

Skądże znowu! Co więcej, takie uogólnianie byłoby bardzo krzywdzące wobec wielu osób tworzących teksty w obrębie tego gatunku. Moje samozwańcze dziwactwo wynika z moich zainteresowań, począwszy od poszukiwania informacji o różnej maści lokalnych zabobonach, po specyficzne typy ról, w które wcielam się podczas larpów. Najprościej mówiąc, to rodzaj teatru improwizowanego, którego nazwa, larp, jest skrótem od live action role-play. Podczas takich wydarzeń najczęściej wcielam się w role odludków, dziwaków, opętanych, osób chorych psychicznie i, biorąc pod uwagę reakcje współgraczy, bardzo dobrze mi to wychodzi, bo realizm moich wcieleń często wywoływał u nich olbrzymi dyskomfort. Nie mam problemów z nabijaniem się z samej siebie, zwłaszcza jeśli ma to rozbawić innych i często ten dystans również odbierany jest przez innych, normalnych ludzi, jako coś dziwnego.

Okrucieństwa, krew, mordy, mordercy, ścięte głowy, pożary, zjawy, nieludzie, rycerze, potwory, bogowie… Czy śpi pani dobrze? Nie boi się pani, że któraś z mrocznych postaci powieści odwiedzi panią w nocy? Albo że proboszcz wytknie z ambony, że tworzy pani herezje o bogach i półbogach?

Bardzo dziękuję za troskę, ale na całe szczęście nie mam problemów ze snem. Być może wynika to z tego, że choć fabuła Dzieci Starych Bogów utrzymana jest w konwencji fantasy, to moje serce od lat należy do horrorów, których elementy, jak sam pan widzi, skutecznie przemycam do treści moich książek. Duży wpływ na całą tę historię ma również moje zainteresowanie zbrodnią wołyńską, a jeśli ktokolwiek choćby liznął ten temat, ten wie, że koszmary realnego świata potrafią zatruwać dusze i umysły znacznie skuteczniej, niż przelewane na papier fantazje. Co zaś się tyczy opinii księży… Cóż, może trudno to sobie wyobrazić, ale przez większość życia byłam dość mocno związana z rozmaitymi grupami funkcjonującymi wokół wspólnoty kościelnej. Miałam okazję poznać wielu fantastycznych kapłanów, zakonnice i zakonników o otwartych umysłach, którzy może i nie przyklaskiwaliby teraz moim zapędom do ukazywania ciemnych stron ludzkiej natury, ale zawsze potrafili oddzielać fikcję od założeń swojej wiary. Na ten moment raczej nie muszę się obawiać linczu ze strony Kościoła. Zresztą, bądźmy szczerzy: jestem zbyt małą płotką, by ktokolwiek zainteresował się na poważnie moimi tekstami.

Głównymi bohaterami książki są potomkowie Starych Rodów: Bertram, Błękitek, Błękitnooki, Armin – z jednej strony oraz Aine, Wilga, Wart – z drugiej. On podążając za zemstą na Lisie Balorze trafia pod skrzydła klanu Wart, ona nieustannie pragnąc udowodnić ojcu, że zasługuje na więcej i znaczy więcej niż dziewczyna, musi uciekać z rodzinnego Nomander. Oboje walczą o swoje. Gdy jednej nocy za sprawą niegodziwego Frithusa tracą wszystko, zostaje im tylko podążać za tłukącymi się w głowie podszeptami przeznaczenia, by znaleźć istoty zwane Ziarnami Relenvel. To ledwie szkic informacji o świecie, w którym toczą boje Starzy i Nowi Bogowie. Proszę nam przybliżyć, jak wyglądały pani prace nad konstrukcją magicznej Kerhalory?

Świat, w którym dzieje się akcja mojej trylogii, czyli Sidav, a w szczególności ważna dla fabuły Kerhalora, tak naprawdę kształtowały się latami. Pierwsze szkice luźnego zarysu geograficznego powstały jakieś 18 lat temu, wraz z narodzeniem się pomysłu na postać Bertrama, i stanowiły punkt wyjścia dla całej reszty. Gdybym miała rozłożyć Kerhalorę na części, bez problemu dałoby się zauważyć, jak silnie odcisnęło się na niej piętno moich zainteresowań. Opisy obchodów świąt, bóstwa, pomniejsze zwyczaje i zabobony opierają się na mojej pasji do odkrywania tajemnic dawnych, praktykowanych w Polsce wierzeń i guseł. Demony zamieszkujące choćby Las Śpiących czy sama atmosfera, która w nim panuje, powstały dzięki zainteresowaniu tematem lasu Hoia Baciu, który nazywany jest też rumuńskim trójkątem bermudzkim oraz zamiłowaniu do samotnego włóczęgostwa po najdalszych leśnych zakątkach wokół mojej rodzinnej miejscowości. Nieszczęścia, jakie spadają na mieszkańców Kerhalory w związku z nadejściem nowej wiary są pochodną polowań na czarownice, działań Świętej Inkwizycji i wspomnianej już przeze mnie rzezi wołyńskiej. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie o to, w jaki dokładnie sposób powstał mój świat, bo prawdę mówiąc, nie planowałam powoływać go do życia. Kiedy jednak zaczęłam spisywać historię Bertrama, okazało się, że Sidav ukształtował się sam, że zebrał do kupy wszystkie drobne elementy mojej codzienności i uchylił wrota, gotów przyjąć moich bohaterów.

Mocno się pani wczuwa w ich losy? Kto jest pierwszym czytelnikiem pani tekstów?

Przystępując do pisania, przede wszystkim skupiam się na tym, by zbliżyć się do moich postaci. Bardzo często stosuję rozmaite techniki aktorskie – po to, aby znaleźć się w ich skórze, odczuwać pełnię ich emocji i odpowiednio przelewać je potem na papier. Niektórym może się wydać dziwne, że podczas spaceru z psem wcielam się w Bertrama, że pozwalam, by moje myśli ogarnął chaos mamiących go głosów, a twarz i dłonie oddawały to, co się z nim w tej chwili dzieje. Po reakcjach czytelników widzę jednak, że te szalone metody chyba działają, bo dzięki temu oni również postrzegają moich bohaterów jako bardziej realnych i ludzkich. Jeśli zaś chodzi o pierwszych czytelników moich tekstów, to w tej sprawie nie mam zbyt wiele szczęścia. Moja rodzina nie interesuje się żadną z odmian fantastyki, a mąż po zapoznaniu się z samym początkiem Śmiechu diabła rzucił, że książka mu się podoba, ale skończy ją, jak już zostanie wydana, bo chciałby ją mieć na papierze. Kto wie, może tymi słowami trochę zaczarował rzeczywistość? W odróżnieniu od większości znanych mi autorów, nie mam beta czytelników i nie wynika to z mojej próżności czy niebywałej pewności siebie co do jakości moich historii, a z faktu, że przez lata nikt nie interesował się zbytnio moją pisaniną. Powoli się to jednak zmienia. Teraz na przykład wszelkie krótsze teksty, jak choćby opowiadania czy miniatury z gatunku horroru, podsyłam Agnieszce Kulbat, mojej bardzo dobrej znajomej i jednocześnie tegorocznej debiutantce w wydawnictwie Nowa Baśń.

W powieści jest wszystko, czego wymagają prawidła gatunku. Mamy potężną dawkę emocji, lecz nie ma miejsca na miłość. Kiedy wydaje się, że między Wilgą a Bertramem wybuchnie dojrzałe uczucie, że wyjaśnią sobie nieporozumienia, nagle dochodzi do ostrych spięć i ich ścieżki rozchodzą się. Czy gorący romans tych dwojga zarezerwowany jest na kolejne tomy trylogii?

O nie, tutaj muszę się sprzeciwić! Miłość w Śmiechu diabła jak najbardziej istnieje i jest niezwykle silnym uczuciem, które stanowi siłę napędową dla całej trylogii. Jej problemem jest jedynie to, że nie jest oczywista. Miłość w fantastyce kojarzy się bowiem głównie z jej romantycznym obliczem, co sam pan niejako zauważył, a ja skupiam się na innych wcieleniach. Tutaj główne skrzypce grają więzi rodzinne, miłość między przyjaciółmi, rodzeństwem, a nawet niełatwa i często niezrozumiana miłość rodzica do dziecka. Typowy romantyzm czy fascynacja seksualna też się pojawiają, ale w jakim stopniu dotyczyć będą Aine i Bertrama? Cóż, to będą już musieli osądzić sami czytelnicy. Zadbałam o to, by w kolejnych tomach nie zabrakło buzujących między bohaterami emocji, lecz zdążyłam się już przekonać, że działania ich samych są oceniane bardzo różnie, w zależności od osobistych doświadczeń i empatii odbiorców książki. W drugim tomie też daję im możliwość snucia domysłów na temat relacji łączącej tę dwójkę.

Z uznaniem trzeba podkreślić pani wspaniałe plastyczne, niemal filmowe opisy wydarzeń, zwłaszcza walk, dojrzałość i sprawność językową. Proszę zdradzić tajniki swojego kunsztu literackiego? Kim byli (są) pani mistrzowie? Gdzie tak dobrze uczą pisać? Od czego zaczęło się pani pisanie i jaki impuls je spowodował?

Bardzo dziękuję za tak miłe słowa, ale szczerze powiedziawszy, nie nazwałabym mojej pisaniny kunsztem literackim. Wychodzę z założenia, że cały czas się uczę, rozwijam i że nigdy nie uda mi się dojść do punktu, w którym z całą pewnością będę mogła stwierdzić, że zakończyłam już ten proces. Z tego też powodu usilnie bronię się przed szumnym nazywaniem mnie pisarką i obstaję przy tym, że jestem jedynie zwykłą Literoklikaczką. Wkładam w pisanie całe serce, o czym zresztą wspominałam przy okazji dosłownego wcielania się w moich bohaterów, i staram się, aby moje opisy wciągały czytelników do wnętrza historii. Robię wszystko co mogę, aby poczuli zapachy, fakturę otaczającego moich bohaterów środowiska, smaki, zapachy. Myślę, że tutaj bardzo pomaga mi moja ciekawość świata, szukanie bliskości z naturą od najmłodszych lat. Jeśli spędziło się tyle czasu na błąkaniu po lasach, o wiele łatwiej jest przelewać na papier wszystko, z czym miało się wówczas do czynienia. Swoją drogą, gdybym nie mogła pisać, chyba bym oszalała. Odkąd pamiętam, w mojej głowie zawsze rodziły się dziesiątki dziwnych historii, dla których szukałam ujścia, jak tylko się dało. Początkowo próbowałam opowiadać je innym, ale bardzo szybko uderzyła mnie ulotność tej formy i gdy tyko nabrałam dziecięcej wprawy w pisaniu, zaczęłam je spisywać. Dość szybko odkryłam też horrory i to one wpłynęły na to, że zapragnęłam jak najmocniej oddziaływać na uczucia potencjalnych czytelników. Chyba nie mam twórców, których mogłabym nazwać moimi mistrzami, bo każdy, nawet mniej znany autor, potrafi zaskoczyć czymś, co dosłownie zmiecie mnie z nóg. Od lat kocham za to Katedrę Marii Panny w Paryżu Wiktora Hugo i mogę do niej nieustannie wracać. Ogromnie podobają mi się też książki Bernarda Cornwella, zwłaszcza jeśli chodzi o opisy i subtelną grę niedomówieniami.

Proszę wymienić źródła swoich inspiracji? Jacy autorzy albo reżyserzy thrillerów i horrorów skłonili panią do pisania? Każdy ma przecież swoich idoli…

Jak już wspominałam przy pytaniu o to, jak powstawał mój świat, inspiruje mnie bardzo wiele rzeczy. Często podsłuchane w komunikacji miejskiej zdanie może stać się podwalinami dla obszernej historii. Bez wątpienia osobą, która przekonała mnie, bym spróbowała swoich sił w profesjonalnym pisaniu, jest Graham Masterton, który jest nie tylko dobrym pisarzem, ale też niesamowitym człowiekiem. To właśnie mailowa korespondencja z nim i ciepła słowa, które otrzymałam po przesłaniu mu próbki tekstu sprawiły, że postanowiłam w przyszłości szturmować wydawnictwa. Cóż, to był ambitny plan, biorąc pod uwagę, że miałam wtedy jakieś 15-16 lat i że wszystko zaczęło się od niewinnej rozmowy na temat przepisu na gołąbki.

Wsłuchuje się pani w głosy czytelników, rodziny, znajomych? Z kim konsultuje pani rozwój fabuły? Czy też z nikim, bo pani doświadczenia i wiedza wystarczą na materiał nie tylko do trzech, ale do całej kolekcji książek. Co dalej po trylogii?

Zawsze analizuję informacje zwrotne na temat moich utworów i staram się wyciągać z nich wnioski na przyszłość, by bardziej dopracowywać kolejne teksty. Przede mną jeszcze długa droga, aby wkupić się w łaski czytelników i nie chcę zaprzepaścić swojej szansy na zyskanie ich zainteresowania, a wiem, jak łatwo można tego dokonać, gdy autor jest zapatrzonym w siebie bubkiem. Jednocześnie dalszy rozwój fabuły Dzieci Starych Bogów pozostaje tajemnicą łączącą mnie wyłącznie z moimi bohaterami. Tutaj wszystko jest już dopracowane i zaplanowane, tak że drugi tom skutecznie tłumaczy odczuwany przez niektórych odbiorców chaos narracyjny pierwszej części. Po skończeniu trylogii wezmę się za następne projekty, bo kolejni bohaterowie coraz bardziej niecierpliwią się w oczekiwaniu na to, kiedy nadejdzie ich czas, aby zaistnieć.

Powieść Dzieci Starych Bogów staje się hitem rynku czytelniczego. To rzadkość w kraju, w którym czyta się mało, a wiedza nie stoi na najwyższym poziomie. Osiągnęła pani sukces! Czy zamierzony? Co się na niego złożyło w pani ocenie?

Wydaje mi się, że jest zdecydowanie za wcześnie, by mówić o jakimkolwiek sukcesie mojej książki. Rzeczywiście, póki co zbiera dość dobre oceny, ale liczę się z tym, że może się to wkrótce zmienić. Rynek książki jest kapryśny, gusta czytelników są trudne do przewidzenia i bardzo łatwo można stracić ich zainteresowanie nawet dzięki jednej, ale wyjątkowo poczytnej, negatywnej opinii. Osobiście zamierzam świętować dopiero wtedy, gdy okaże się, że sprzedaż książki jest na tyle wystarczająca, aby mój wydawca rozważył podpisanie umowy na kolejny tom trylogii. Inwestowanie w debiuty jest jak gra w ruletkę – trudno określić, na ile i czy w ogóle się to opłaci. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy okaże się, że jednak warto było dać mi szansę. Jeśli w jakiś sposób udało mi się przyciągnąć ku sobie czytelników, to – oprócz oczywistego zaangażowania ze strony wydawnictwa Zysk i S-ka – wpływ na to mogła mieć moja otwartość na odbiorców i fakt, że nieustannie szukam z nimi kontaktu i daję im okazję do lepszego poznania mnie samej. Wiem, że spora część osób, które nabyły moją książkę, zna mnie dzięki prowadzonym przeze mnie prelekcjom poświęconym naszym ludowym zabobonom i magii.

Na pewno ma pani patent na doskonałą organizację czasu. Bez życiowej dyscypliny mało komu udałoby się napisać tak doskonale ułożoną powieść? Jak urządza pani sobie zwykły dzień?

To jedno z najbardziej błędnych założeń na mój temat! Prawdę mówiąc, jeśli chodzi o pisanie, jestem człowiekiem-chaosem. W pracy, gdzie nadzoruję rozmaite projekty, jestem bardzo zorganizowana, a wszelkiego rodzaju kalendarze, plannery i tabelki są moimi najlepszymi przyjaciółmi. Tworzę dziesiątki uporządkowanych list, rozpisuję sobie działania co do godziny. Ale kompletnie nie przekłada się to w pracy nad książką. W tym przypadku moim jedynym postanowieniem jest to, aby codziennie poświęcić jej choć chwilę, niezależnie od sytuacji. Na ten moment ciąża i związane z nią badania całkowicie zdezorganizowały moje życie, lecz wychodzę z założenia, że tak właśnie miało być. Już niedługo moja codzienność będzie pogrążona w całkowitym chaosie, więc może to i lepiej, że odwykłam od pracy zgodnie z jakimkolwiek planem. Teraz wyłuskiwanie choćby chwili dla książki okaże się niezwykle przydatną umiejętnością.

Gdy już pani wyda trylogię, to wyruszy w daleki świat, odpocznie, zacznie nową? Jak długo będzie trwała pauza pomiędzy pierwszym a kolejnymi tomami trylogii?

Drugi tom skończyłam już jakiś czas temu i niekiedy tylko wracam do niego, by wprowadzić w nim jakieś kosmetyczne poprawki. A prace nad ostatnim, trzecim, wciąż trwają. W najbardziej optymistycznych planach zakładam, że kolejne części Dzieci Starych Bogów mogłyby się ukazywać co roku, ale na ten moment ich los nie jest zależny ode mnie, a od mojego wydawcy i potencjalnych czytelników. Na pewno nie biorę pod uwagę odpoczynku od pisania po zakończeniu przygód Aine i Bertrama. Planowałam robić sobie takie przerwy między poszczególnymi tomami trylogii, jednak mój najdłuższy odpoczynek od pisania wynosił trzy dni. Nawet uszkodzony nadgarstek, który przez rok niemal całkowicie uniemożliwiał mi pisanie, nie powstrzymał mnie od planowania i robienia choćby krótkich notatek. Tworzenie historii to mój największy nałóg i nie zamierzam z nim walczyć.

Czy wyobraża pani sobie czytelnika swoich książek? Miałaby pani większy krąg odbiorców, gdyby zaczęła pisać powieści obyczajowe lub kryminały? Nie kusi panią zmiana gatunku?

Nie tworzyłam nigdy jakiegoś szczegółowego obrazu mojego czytelnika. Po cichu marzyłam, żeby Śmiech diabła nie zyskał łatki książki skierowanej typowo do kobiet i całe szczęście – chyba się to udało. Oczywiście czasem odczuwam ukłucie zazdrości na myśl o tym, jak wielka jest różnica między ilością osób otaczających autorów powieści obyczajowych czy kryminałów a tymi piszącymi w mniej popularnych gatunkach. Jeśli dodatkowo porównamy ich z debiutującymi polskimi autorami fantastyki, to wygląda to jeszcze mniej kolorowo. Nie chcę jednak opuszczać swojej niszy, nawet gdyby inna tematyka miała okazać się dla mnie bardziej dochodowa. Chyba za bardzo lubię wyzwania. Jeśli miałabym przestawić się na inny gatunek, to byłyby to pełnowymiarowe horrory. Kilka pomysłów na takie książki chodzi mi już nawet po głowie, ale muszą jeszcze poczekać na swój czas.

Po debiucie pewnie trudno utrzymać siebie i (ewentualnie) rodzinę z pisania, ale czy nie myśli pani o przejściu na zawodowstwo?

To piękne marzenie, ale nie mam pojęcia, czy jest dla mnie osiągalne. Póki co pozostaje mi się skupiać na tym, co jest tu i teraz i udowadniać, na jak wiele stać pewną małomiasteczkową Literoklikaczkę.

Dziękuję za rozmowę.

Ja również za nią dziękuję. Było mi bardzo miło.

AGNIESZKA MIELA

Rocznik ’90, mieszkanka Dolnego Śląska. Kolekcjonerka wierzeń z różnych stron świata, szczególnie zafascynowana magią i przesądami w polskiej ludowości. Wolne chwile spędza na grze w larpy. Pomaga także w ich organizacji. Larpy (z ang. live action role-playing) są formą gry terenowej z pogranicza fabuły i sztuki – uczestnicy dostają do odegrania przydzielone im role, a wydarzenia mogą odbywać się w świecie wyimaginowanym lub realnym, w przyszłości lub przeszłości. Miłośniczka książkowych horrorów. Jej debiutancka książka Dzieci Starych Bogów. Śmiech diabła, pierwszy tom zamierzonej trylogii, ukazała się niedawno nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka 2021 (www.zysk.com.pl, str. 480) i zdobyła świetne opinie czytelników (www.lubimyczytac.pl/ksiazka/4959696/smiech-diabla).

KONKURS

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zysk i S-ka mamy dla Was 2 egzemplarze najnowszej powieści Agnieszki Mieli Dzieci Starych Bogów. Śmiech diabła. Otrzymają je ci z Państwa, którzy pierwsi odpowiedzą na pytanie: Wymień trzech najpopularniejszych, Twoim zdaniem, polskich autorów piszących sagi fantasy i uzasadnij krótko, dlaczego uwielbiasz właśnie tych? Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl.

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress