Polecana przeze mnie dzisiaj powieść biograficzna Grzegorza Musiała „Tamara, siostra wulkanu” to oparta na faktach historia życia wybitnej polskiej malarki, Tamary Łempickiej. Jest ona kontynuacją losów wybitnej i kontrowersyjnej artystki, ukazanych w książce „Ja, Tamara”, która została wydana w 2020 roku. W pierwszym tomie śledziliśmy tragiczne losy malarki w Rosji w czasie rewolucji październikowej, później jej oszałamiającą karierę artystyczną w Paryżu w latach 20. i 30. ubiegłego wieku. Przyjaźniła się Łempicka z wybitnymi osobistościami przedwojennej Europy – od książąt i markizów po Coco Chanel, Ernesta Hemingway’a czy Picassa. Poprzedni tom kończył się wiosną 1939 roku. Drugi rozpoczyna się na parę miesięcy przed wybuchem drugiej wojny światowej, gdy Tamara Łempicka wkroczyła wraz ze swoim drugim mężem, austro-węgierskim baronem Raoulem Kuffnerem, na pokład transatlantyku wywożącego ich do Ameryki.
Warto przeczytać tę obszerną opowieść biograficzną o największej polskiej malarce, Tamarze Łempickiej (1898-1980). O jej genialnych obrazach i barwnym życiu. O podróżach do Włoch, Niemiec, Ameryki. Dramatyczne okoliczności wydostania się malarki z bolszewickiej Rosji kosztowały ją tyle, że, jak przekonuje Grzegorz Musiał, już nigdy nie uzyskała spokoju. Czy jednak Tamarze zależało na życiowym spokoju? Na ołtarzu sztuki składała ofiary, które prowadziły do wyniszczenia. Była bowiem Łempicka niebywałym kłębowiskiem sprzeczności. I świadkiem epoki. Znała, jak wspomniałem, wszystkich wielkich artystów, którzy w okresie międzywojennym w Paryżu mieszkali i do Paryża zjeżdżali. Byli wśród nich Pablo Picasso, André Gide, Salvador Dalí, Jean Cocteau, Gertruda Stein, Coco Chanel i Marlena Dietrich. Ekscentryczna Tamara w powieści Musiała to postać absolutnie niepodległa, skrajnie odważna, swoją niezależnością często raniąca najbliższych. Łempicka demaskowała mielizny części paryskiej bohemy, znajdującej się pod urokiem i wpływami sowieckiej Rosji. Jednocześnie wchodziła w ten świat nie potrafiąc sobie niczego odmówić, a szczególnie narkotyków i zapładniających ją twórczo erotycznych podbojów, z których łatwo się rozgrzeszała. Grzegorz Musiał namalował postać, którą najpierw chcemy potępić, by za chwilę wielbić.
Ameryka, jak czytamy w najnowszym tomie powieści Grzegorza Musiała, nie złożyła jednak hołdu paryskiej sławie – miała już własnych idoli malarstwa abstrakcyjnego, jak Jackson Pollock czy Mac Rothko. Łempicka, nazywana drwiąco „baronową z pędzlem”, musiała znosić ironiczne recenzje z nielicznych wystaw na temat swojego „staroświeckiego” malarstwa. Rozgoryczona opuściła Nowy Jork, aby w 1940 roku zamieszkać z mężem w Hollywood, co było jej kolejnym błędem. Spragniona rozgłosu, obwieszona biżuterią, stała się uosobieniem luksusu i była odrzucana przez wpływową cyganerię.
Po wojnie podróż do zrujnowanej Europy wpędziła Tamarę w depresję. Europa przestała być jej domem. Takim domem jednak nie stała się też nigdy Ameryka. Ostatecznie zdecydowała się porzucić USA i zamieszkać w Cuernavaca pod wulkanem El Popo, w środkowym Meksyku, gdzie przyjacielem jej ostatnich lat stał się młody rzeźbiarz meksykański, występujący w powieści pod imieniem Pablo. Tamara Łempicka szczęśliwie zdołała dożyć dni, gdy na parę lat przed śmiercią została ponownie odkryta w Paryżu przez grupkę młodych, zafascynowanych jej malarstwem absolwentów sztuk pięknych. Zorganizowana przez nich wystawa jej prac w Galerie Luxembourg w 1972 roku stała się międzynarodową sensacją.
Końcowy fragment książki Grzegorza Musiała „Tamara, siostra wulkanu” (Zysk i S-ka Wydawnictwo)
I SPADAM, SPADAM… Marzec 1980 r., Cuernavaca
Mówi Pablo: Siedzimy na tarasie Rocquet Clubu, przy zestawionych dwóch stolikach: ja i mój przyjaciel Giovanni, który ku mej wdzięczności przybył tu znów, by wspierać mnie, aż do zakończenia ceremonii.
Na lewo i na prawo od nas ciągną się tereny golfowe – łagodne pagórki przetykane kępami palm, paproci i sagowców. Świergot ptaków dźwięczy wśród begonii i kwitnących przez cały rok storczyków. Z gór spływają chłodniejsze podmuchy wiatru, poruszając kiściami wisterii obrastającej bar i ciemnym kosmykiem nad czołem Giovanniego. Nagle milkną ptaki i prawie słychać podnoszący się powoli upał. Szczyt pagórka, na którym stoi bar, pokrywa kobierzec kulistych bukszpanów, wyrastają z niego pojedyncze pinie. Niebieskie oko basenu otaczają gazony liliowców, w głębi za nimi widać betonowy kwadrat lądowiska dla helikopterów. Tu bije serce klubu. Zza rozsuwanych drzwi sypie się, jak koraliki po szkle, jazzowe staccato pianina. Z jednej strony wejścia wisi szyld American Express, z drugiej przekreślony papieros.
W dole – miasto Cuernavaca. Niebo nad nim jest szare od nadciągającej gorączki dnia. Spływa w dół rzeka dachówek starego miasta. Wyrasta czerwona kopuła franciszkanów i mniejsza – katedry de la Asunción. W oddali baszta z zegarem i zębata attyka pałacu Cortésa, kilka wieżyczek i łuki kamiennych bram wyłaniają się z kęp zieleni i palm. Rude garby wzgórz za miastem, pocięte zakosami dróg, biegną po horyzont, aby wkłuć się w cielska autostrad: do Mexico City, Puebli i Acapulco.
– Gdyby nie palmy – mówiła Tamara – byłoby tu jak w Toskanii. Palmy są tu niespokojne, rosochate, bo to kraj dzikich serc, tornad i wulkanów. A we Włoszech krajobrazu pilnują wytworne cyprysy, karnie w szeregu, jak kelnerzy. Zaraz wiadomo, że to kraj Giotta, Rafaela i kardynałów…
Od zieleni pagórków odcinają się sylwetki graczy, jak białe ziarnka ryżu. Gdy przymierzają się do ciosu kijkiem sterczącym z ich rąk jak kolec skorpiona, widać skupienie na ich twarzach, jakby wymyślali nową teorię kwantową. Inni, wsparci o kijek przyglądają się im z nonszalancją i wdziękiem greckich bogów. Biały wózek akumulatorowy wyłania się zza garbów terenu. Wysoko nad nim wyrasta na horyzoncie ogromna, pokryta lukrem śniegu kopuła wulkanu. Dzięki lornetce Giovanniego widzę, jak w kierunku południowym ten samotny olbrzym przechodzi w mniejszy garb swego bliźniaka – kolejnego wulkanu.
Wśród graczy dostrzegam znajomych sprzed paru dni. Ten sam ogromny Amerykanin, dziś ubrany w strój do golfa, trzyma przepisowo kij, który wyrasta w przód z jego cielska jak noga tarantuli. Wlepia wzrok w oddaloną o dwa kroki Japoneczkę, jej głowę ozdabia plastikowy daszek nad czołem: przykuca w pochyleniu, krzywo trzymając kij dwa razy większy od siebie. Mężczyzna przez chwilę przygląda się jej z niesmakiem, rzuca swój kij i podchodzi do niej z głośnym okrzykiem:
– Czy ty się kiedyś czegoś nauczysz, do cholery?!
Wyrywa jej kij i popycha ją, aż Japonka nakrywa się nogami. On nie zwraca na to uwagi i poucza ją dalej:
– Miko, patrz i ucz się! Zamach… i uderzenie!
Bierze zamach i uderza obok piłki, w trawę. W powietrze frunie kawałek murawy. Miko podrywa się i małymi piąstkami zaczyna okładać brzuch mężczyzny, wykrzykując coś po japońsku. Przygląda im się z oddali ten sam chłopak, dziś jest w koszulce z nadrukiem Redemption. Ma na nosie lustrzankowe okulary i wiatr mu targa kaskadę spadających na twarz włosów, ulizanych á la David Bowie. Znów radyjko spoczywa mu na ramieniu, a drwiący uśmieszek przemyka po wargach.
***
W szeroko otwartych drzwiach klubu jaskrawe światło dnia zmienia się w mrok. W głębi widać fartuszki dwóch ciemnolicych kelnerek, opartych łokciami o kontuar. Oglądają sobie paznokcie i oddają się śmichom-chichom, zerkając na zbliżająca się ku nam czwórkę dziwnych gości.
Góruje nad nimi wyprostowany siwowłosy mężczyzna, trzymający pod ramię młodszą kobietę w wielkim ciemnym kapeluszu i z pieskiem przytulonym drugą ręką do szyi. Za nimi, ostentacyjnie znudzony, podąża paroletni chłopiec z nieco starszą od siebie dziewczynką. Wszyscy, od stóp do głów, są w czerni i niosą w rękach szklanki z napojami, które kupili przy wejściu. Powaga tchnie od nich, burząc ten radosny poranek, aż trzej gracze w jasnych półbutach i spodniach, wyszedłszy z baru z butelkami w garści, przystanęli jak wryci.
– Czy ktoś umarł? – woła jeden z nich i śmieje się do kolegi.
Kondukt zatrzymuje się przed naszym stolikiem i dama zaszczyca nas spojrzeniem.
– Panowie też na pogrzeb?… Tamary? – pyta z francuskim akcentem.
– Owszem. – Kiwnęliśmy głowami.
– Jeśli to można nazywać pogrzebem! – prycha starszy pan.
– Wuju, spokojnie… – Dama zawiesiła wzrok na Giovannim. – Przylecieliśmy wczoraj z Paryża. Duchesse Mathilde… – Wyciągnęła rękę i wymieniła nazwisko, którego nie dosłyszałem. – Kizette jeszcze nie ma? – Rozejrzała się i siadła przy sąsiednim stoliku.
– Gervase. – Żylastym uściskiem dłoni przywitał się pan nazwany wujem. I też siadł w oddaleniu, co uwolniło nas od kłopotu konwersacji. Po chwili wszyscy czworo, podobni do modeli z obrazów Hoppera, tkwili nieruchomo na ogrodowych krzesłach jak posępne skarabeusze, sącząc drinki ze szklanek ozdobionych parasolkami. Być może uznawszy ich obecność za zbyt frywolną, mężczyzna przedstawiający się jako Gervase wyjął swoją ze szklanki i rzucił w krzaki.
W leżakach przy basenie wygrzewają się dwie piękności. Ich piersi okrywają trójkąciki satyny, zalotnie zmarszczonej i ozdobionej kokardkami. Jedna wertuje magazyn „Time”, na którego okładce widać twarz Ronalda Reagana – aktora, którego Tamara poznała w Hollywood, bo kręcił tam krótkometrażówki antywojenne i który ma teraz szansę zostać prezydentem. Jakże by się cieszyła, że będzie nim antykomunista i republikanin! Druga spoczywa z przymkniętymi powiekami i listkiem drzewa octowego przyklejonym do nosa. Otwiera oczy i wstaje, podchodzi na skraj basenu i zatapia wzrok w toni. Chwilę coś rozważa, przykuca i skacze na głowę. Widać białą sylwetkę sunącą pod powierzchnią wody, jak na fotografii Hockneya. Wypływa już bez listka, ociera twarz dłońmi i wspiera się łokciami o brzeg basenu. Jej podrażnione od wody oczy błądzą po lazurze nieba i omiótłszy śpiczasty dach baru, przywierają do towarzystwa w czerni.
Gervase pociąga cocktail ze szklanki wypełnionej wszelkimi rodzajami owoców tropikalnych. Co chwilę wlepia wzrok w skrawek nieba pomiędzy piniami, które otaczają kwadracik lądowiska. Jego twarz składa się z trzech elementów: subtelności, wyrafinowania i nudy. To rysunek rasowej europejskiej twarzy, nasuwającej myśl o stuleciach nieróbstwa, rozrywek i próżności, a także doskonałym władaniu szpadą i sztyletem jego rodu, już opadłego z sił i zdążającego, jak każdy byt wyrafinowany, ku rysującemu się w kącikach jego ust zepsuciu.
Mathilde siedzi obok niego z podobnym wyrazem twarzy i maleńkim, zupełnie zbędnym pieskiem na kolanach. Jego białe futerko pieści ręka po łokieć obleczona czarną rękawiczką. Druga, również czarna, iskrzy brylantami zdobiącymi jej palce. Ognik papierosa ze śladem szminki na ustniku zawisł w powietrzu, jakby pozowała do portretu. Ukośny dekolt sukni z czarnej tafty okrywa jej ramię i lewą pierś, z trudem okrywając też prawą, zanim zniknie w czeluści pachy. Pod rondem kapelusza tworzy się cień dla oczu i ust pokrytych karminem. Szpilki wysuwają swe noski spod stolika, dziwiąc się czarnej barwie sukni, gdyż do wyzywającej elegancji ich właścicielki pasowałaby czerwień, jak do tanga (…).
TAMARA ŁEMPICKA, polska malarka epoki art déco, urodziła się 16 maja 1898 roku Warszawie, a zmarła 18 marca 1980 roku Cuernavaca w Meksyku. Inne źródła podają, że przyszła na świat 11 maja 1895 roku w Moskwie lub Petersburgu. Tamara wskazywała jako datę urodzenia rok 1898. Prawdopodobnie data urodzenia, jak i imię Tamara stały się elementem autokreacji, w której Łempicka była mistrzynią. Często powtarzała: „Nie ma cudów, jest tylko to, co sama zrobisz”. Urodziła się jako Rozalia Gurwik-Górska, ale w literaturze spotyka się różne zapisy nazwiska malarki, co może być rezultatem transkrypcji z języka rosyjskiego: Гурвичъ-Горскиa. Była córką mecenasa Borysa Gurwicz-Górskiego, rosyjskiego Żyda, i jego żony Malwiny z domu Dekler, pochodzącej ze zasymilowanej zamożnej, wpływowej żydowskiej rodziny. W 1916 roku w kaplicy Zakonu Kawalerów Maltańskich w Petersburgu poślubiła adwokata Tadeusza Łempickiego. 16 września 1916 roku urodziła córkę, Marie-Christine Łempicką, w późniejszych latach znaną jako Kizette de Lempicka-Foxhall. Podczas rewolucji październikowej Tadeusz Łempicki został aresztowany przez bolszewików. Aby uwolnić męża, Łempicka uzyskała pomoc szwedzkiego konsula, który następnie pomógł jej uciec z Rosji. Małżonkowie spotkali się ponownie w Kopenhadze, a następnie zamieszkali w Paryżu. Jednak Łempicki nie mógł utrzymać rodziny ze względu na trwającą po pobycie w więzieniu traumę. Trudna sytuacja materialna spowodowała, że Tamara Łempicka zaczęła malować dla zarobku. Pierwszy raz jej prace zostały wystawione w 1922 roku przez Salon d′Automne. Malarstwo Łempickiej spotkało się z pozytywnym odbiorem, a ona sama wkrótce stała się sławna jako portrecistka Tamara de Lempicka. Jest to najbardziej kojarzony z Tamarą Łempicką okres jej twórczości – wyidealizowane portrety i akty o lekko kubicznych formach i nasyconych barwach. Z tego okresu też pochodzi jej autoportret „Tamara w zielonym Bugatti”, przeznaczony na okładkę czasopisma „Die Dame” i uważany za jeden z typowych obrazów art déco. W tym czasie słynna już była ze swoich romansów. W związku z jej rozwiązłym życiem Tadeusz Łempicki w 1927 roku wystąpił o rozwód, powrócił do Warszawy i ożenił się w kościele ewangelicko-reformowanym w Łodzi z Ireną Spiess. Kilka lat po rozwodzie artystka zaczęła chorować na depresję. W 1933 roku wyszła ponownie za mąż, za dziedzica austro-węgierskiego imperium browarniczego, barona Raoula Kuffnera. Na początku drugiej wojny światowej wyjechała z mężem do USA. W 1943 roku przeprowadzili się do Nowego Jorku, gdzie malarka kontynuowała twórczość artystyczną w swoim charakterystycznym stylu. Prasa amerykańska nie traktowała jej jednak poważnie, skupiając się głównie na tworzonych przez nią samą historiach. W tym czasie podejmowała liczne eksperymenty, między innymi związane z abstrakcją geometryczną. Po śmierci barona Kuffnera, w 1962 roku, przeniosła się do Houston w Teksasie. Jej nowe dzieła nie zostały dobrze przyjęte, przez co artystka zrezygnowała z wystawiania prac. W 1978 roku przeniosła się do Cuernavaca w Meksyku. Zmarła tam podczas snu 18 marca 1980 roku. Zgodnie z życzeniem malarki jej ciało zostało skremowane, a prochy rozrzucone z helikoptera z wysokości pięciu tysięcy metrów nad kraterem wulkanu Popocatépetl (popularnie nazywanym El Popo). O Tamarze Łempickiej przypomniano sobie we Francji w 1972 roku na fali powrotu mody na styl art déco. Alain Blondel zorganizował wówczas w Paryżu indywidualną wystawę prac artystki z okresu przedwojennego, później stworzył catalogue raisonné jej prac. Jednak w 1980 roku tego przebłysku popularności nikt już nie pamiętał. Odeszła w zasadzie jako artystka zapomniana. Prawdziwa sława i popyt na dzieła Łempickiej przyszły dopiero wraz z modą na jej obrazy w Hollywood. W latach 80. dzieła Tamary Łempickiej zdobiły domy Madonny, Jacka Nicholsona czy Barbry Streisand. Obecnie Tamara Łempicka należy do najbardziej rozpoznawalnych i najbardziej popularnych artystek na świecie. W zestawieniu najdroższych malarek zajęła trzecie miejsce, po Georgii O’Keeffe i Fridzie Kahlo. Ceny jej obrazów osiągają zawrotne ceny. „Portret Marjorie Ferry” w 2020 roku został sprzedany przez dom aukcyjny Christie’s za kwotę w przeliczeniu około 82 mln złotych . W listopadzie 2019 r. za jej obraz „Czerwona sukienka” zapłacono ponad 50 mln złotych. Sława zmarłej przed czterdziestu trzema laty artystki sukcesywnie rośnie, dzięki głośnym wystawom w rozmaitych miejscach świata.
STANISŁAW BUBIN
KONKURS CZYTELNICZY
Dzięki uprzejmości Zysk i S-ka Wydawnictwa (www.zysk.com.pl) ogłaszamy dla Czytelników portalu LADY’S CLUB konkurs, w którym można zdobyć 3 egzemplarze książki Grzegorza Musiała „Tamara, siostra wulkanu”. Otrzymają je ci z Państwa, którzy jako pierwsi odpowiedzą na pytanie dotyczące książki: Na czyje zamówienie powstał obraz Tamary Łempickiej „Autoportret w zielonym bugatti” i kogo przedstawia w rzeczywistości? Odpowiedzi wysyłajcie na adres redakcja@ladysclub-magazyn.pl.
REGULAMIN
1. Nagrodę w konkursie stanowią 3 egzemplarze książki 3 egzemplarze książki Grzegorza Musiała „Tamara, siostra wulkanu”, ufundowane przez Zysk i S-ka Wydawnictwo.
2. Rozdanie przewiduje 3 zwycięzców – każdy z nich otrzyma po jednym egzemplarzu książki.
3. Rozdanie trwa od 7 stycznia 2023 roku do wyczerpania nagród.
4. Do rozdania można zgłosić się tylko raz.
5. Zadanie polega na nadesłaniu odpowiedzi na pytanie dotyczące książki: Na czyje zamówienie powstał obraz Tamary Łempickiej „Autoportret w zielonym bugatti” i kogo przedstawia w rzeczywistości?
6. Spośród nadesłanych odpowiedzi redakcja wyłoni 3 zwycięzców.
7. Wyniki zostaną ogłoszone pod informacją o książce na portalu LADY’S CLUB w sekwencji PAN BOOK.
8. Zwycięzcy mają 3 dni na przesłanie na adres redakcja@ladysclub-magazyn.pl swoich danych do wysyłki nagrody drogą pocztową; w przypadku braku takiej informacji w wyznaczonym czasie zostanie wybrana kolejna osoba.
ROZWIĄZANIE KONKURSU. Pytanie: Na czyje zamówienie powstał obraz Tamary Łempickiej „Autoportret w zielonym bugatti” i kogo przedstawia w rzeczywistości? Odpowiedź: Kobieta przedstawiona na obrazie „Autoportret w zielonym bugatti” to młodsza, jedyna siostra malarki – Adrianna Gurwik-Górska, urodzona w 1899 roku w Moskwie. Tamarę łączyła z nią wyjątkowo silna więź. Były do siebie bardzo podobne. To właśnie Adrianna nakłoniła Tamarę do zajęcia się profesjonalnym malarstwem, gdy w 1919 roku w Paryżu rodzina Łempickich znalazła się w dołku finansowym, a małżeństwo Tamary przeżywało kryzys. Obraz powstał na zamówienie magazynu „Die Dame” i w lipcu 1929 roku znalazł się na okładce. Miał stanowić autoportret samej artystki, która w tamtych czasach jeździła jaskrawożółtym Renaultem i ubierała się pod kolor samochodu. Tamara postanowiła jednak przedstawić na obrazie auto bardziej luksusowe, a o pozowanie do portretu poprosiła kogoś do niej bardzo podobnego. Książki otrzymują: 1) Grzegorz Krajewski, Siedlęcin; 2) Joanna Ewa Woś, Harburg, Niemcy; 3) Hanna Skórczyńska, Legnica. Wpis z 11.01.2023.