STANISŁAW BUBIN
Mówienie „do widzenia” wydaje się takie proste. Stajemy w drzwiach, wykonujemy dłonią bliżej nieokreślony gest albo podajemy rękę i już nas nie ma. Czasami składamy pocałunek, przytulamy się. Żegnamy się, lecz na krótko, ze świadomością, że znowu zobaczymy się za dzień, dwa, może za miesiąc albo pół roku. Gdy zamykają się drzwi gościnnego domu, nie myślimy, że to może po raz ostatni. Nigdy nie ujrzymy już gospodarza, znajomego, przyjaciela, rodzica. Są więc pożegnania zwyczajne i niezwyczajne. Do tych ostatnich zaliczyłbym wyszukane „do widzenia” Antoniego Kroha w książce „Anioł śmierci z kilku stron”. Wyszukane – jak potrawa według starannego przepisu. A raczej jak dobry deser. Deser na koniec życia, podany przez przeszło osiemdziesięcioletniego autora. Z zaleceniem: jedzcie, smakujcie, zajadajcie się, rozkoszujcie, więcej nie będzie!
Zazwyczaj nie zastanawiamy się nad ostatecznymi pożegnaniami, póki nie weźmiemy do ręki testamentu. Książka Antoniego Kroha jest takim właśnie swoistym testamentem, skierowanym do nas, czytelników, późnych wnuków, jak powiada. Żegnając się, autor uczciwie, sprawiedliwie, po równo dzieli między nas głęboką wiedzę, przemyślenia nad życiem i nieuchronną śmiercią, doświadczenia życiowe, perełki biblioteczne, cytaty z najpiękniejszych ksiąg poezji i prozy. Tego wszystkiego przecież nie zabierze ze sobą, a szkoda skarbów, żeby się zmarnowały. Jest więc jak król Łokietek dzielący ziemię między synów, jak dobry gospodarz, hojnie obdarzający chętnych swoimi dobrami, jak arendarz, zapraszający gości do napitków, których ma pod dostatkiem.
Żegnać się trzeba umieć, to podstawa kindersztuby, ale żegnać się z życiem, z ziemskim padołem, ze światem, z bliskimi – to potrafią tylko najlepsi. Bez histerii, rwania szat i włosów, bez jojczenia nad niesprawiedliwością losu, bez błagania śmierci o jeszcze kawałek czasu, o kąsek zdrowia i bezbolesne odejście. Z pełną akceptacją. Antoni Kroh – to widać i czuć – całkowicie pogodzony jest z tym, co już było i co ma nadejść, świadomy uwarunkowań, w jakich się znajduje, spokojnie czeka. Nie rozpacza, nie ponagla, nie przyspiesza. Nie odcina dni z centymetra, jak kiedyś żołnierz odchodzący do rezerwy. Imponująca siła spokoju!
To jest nie tylko kwestia dobrych manier, ale i kultury, w tym również językowej. Sprzątając po sobie i porządkując spuściznę – pięknym językiem autor opisał niemal wszystkie okruchy swojego życia, po czym umieścił je w jednym tomie, dedykowanym „aniołowi śmierci”, kimkolwiek jest. Nie wiemy ani kim, ani czym jest śmierć, możemy się tylko domyślać, ładnie lub trwożnie ją opisać, ale ponieważ na pewno jest – trzeba się z nią godnie przywitać, obejrzeć „z kilku stron”. Toteż z jednej strony autor żegna się z nami, z drugiej – wita się z nią: ze śmiercią, kostuchą, morą, śmiertką. Oswaja się i dopuszcza nas do tego spoufalenia, ponieważ nikt nie wie, kiedy nadejdzie koniec, kres, odejście, ostatnia godzina, zejście, zgon, sen wieczny i mrok ostateczny, kiedy ponury kosiarz (lub mroczny żniwiarz) wykona zamaszysty ruch i przetnie nić życia na wieki wieków amen.
Antoni Kroh w kilku miejscach swojej książki udowadnia, że zmarłym wszystko jest obojętne, jak dym z kadzidła, wiemy przecież. Całe to funeralne bogactwo materialne, nagrobne, pomnikowe, ceremonialne, językowe, leksykalne i frazeologiczne z lęku żywych wynikło i dla żywych powstało – żywi się nim sycą, żywi na nim zarabiają, żywi go potrzebują. Sacrum ma zapach kadzidła, a jaką woń niesie profanum? Autor pokazał, że również żegnanie się ze światem jest ważną częścią komunikacji i że istnieje na ten temat obfita literatura. Od tysiącleci pisarze mierzą się z tym tematem na różne sposoby. Jedne sposoby wydają się naturalne, inne nienaturalne, wydumane i, szczerze mówiąc, dość dziwne. Powstały tylko po to, by wywrzeć dobre wrażenie. Można śmierć traktować z trwogą i na kolanach, można z niej drwić i szydzić. Antoni Kroh, erudyta jakich mało, uczynił piękny wybór z literatury, głównie polskiej, żeby nam to ukazać. Cytuje i Kochanowskiego, i Gałczyńskiego, i Leśmiana. I Fredrę, i Tuwima. I Chryzostoma Paska, i Boya naprzemiennie z Mrożkiem. A także autorów bezimiennych, podwórkowych, ulicznych. Zapamiętanych z czasów dziecięcych, szkolnych, harcerskich, licealnych, studenckich. Nieprawdopodobnie hojny wybór!
Trudno doszukiwać się w tej uroczej książce chronologii, ładu jako takiego, to raczej swobodny upust intelektualny, jaki dał Kroh swoim wspomnieniom. Rozsypane perły z łańcucha życia. Dywagacje, wynikające jedna z drugiej. Swawolnemu, dowcipnemu dziaduniowi wszystko przecież wolno, nikt mu niczego zabronić nie może. Prowadza nas zatem po ulicach i placach swoich miast (Warszawa, Praga), po swoich górach, po cmentarzach, jakie zwiedzał, po szpitalach, w których ratował zdrowie, po zabytkach i pamiątkach przeszłości, po historii, jakiej nie ma w żadnych podręcznikach (pisząc na przykład o postaciach powstania listopadowego, autor zastanawia się, czy istnieje coś takiego, jak sprawiedliwość dziejowa?), wreszcie ciąga nas po swojej życiowej etnograficznej mordędze zawodowej, która tyle dobra dała, a dać by mogła jeszcze więcej, gdyby nie lata obostrzeń i cenzury PRL-u.
Podobnie jak w poprzedniej książce „To jest zjawisko, i na to nie ma rady”, opublikowanej również przez Iskry, z sentymentem i humorem, nie skąpiąc anegdot, opowiada autor o pracy w realiach Polski Ludowej i zaraz po niej, w okresie transformacji ustrojowej. Książka jest przypomnieniem publikacji, miejsc i regionów ważnych i mniej ważnych, działalności zapaleńców pokonujących cierpliwie ustrojowe meandry systemu BBB – Blokowania Biernym Bezwładem. Systemu, którego Antoni Kroh i jego współpracownica Barbara Magierowa*) mocno doświadczyli. Dziś już można się z tego tylko śmiać! Wiele bezsensownych barier udało się jednak Krohowi przełamać, wiele marzeń nie zostało nigdy zrealizowanych. Jak na testament pokoleniowy przystało, Antoni Kroh zrobił więc w książce listę etno-zadań, jakie mają jeszcze do wykonania jego późni następcy w zawodzie. Sporo tego! Przy okazji dowiedzieliśmy się, jak za PRL-u kreowano ludowe stroje i tradycje, ile z tego przetrwało do dziś i co współcześnie oznacza jeszcze „nasz lud”, skoro ludowości praktycznie już nie ma.
Zbiór zapisków Antoniego Kroha to swoiste silva rerum z opisem różnych życiowych cudowności, postaci, zabytków, książek, pieśni i piosenek. Spodobał mi się zwłaszcza rozdział adresowany specjalnie do seniorów, z propozycją gry towarzyskiej. Polega ona na tym, że Antoni Kroh wspomina rozmaite wiersze i piosenki z dzieciństwa, prosząc Szanowną PT Publikę o odgadywanie nazwisk autorów. Wiecie na przykład, kto napisał „Góralu, czy ci nie żal”? Z którego utworu pochodzi „Hej, użyjmy żywota!”? A kto przelał na papier słowa „Jak długo na Wawelu Zygmunta bije dzwon”? Ile zwrotek ma słynne „Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki…” i kto jest autorem tego dzieła? (Alojzy Feliński). Czyjego autorstwa jest pieśń „Tam na błoniu błyszczy kwiecie”? Świetna zabawa i znowuż porcja wiedzy, jakiej próżno szukać w słownikach i internetach. Tę zgaduj-zgadulę można oczywiście ciągnąć dłużej, lecz „Anioł śmierci z kilku stron” oglądany czemuś ma służyć i służy także przykrej refleksji, że nieodłączną cechą ludzką jest nie tylko pamiętanie, ale i zapominanie. Tak długo żyjemy po śmierci, ile nas w przypomnieniach i wspomnieniach innych ludzi. Tych, co zostaną. Ile nas nie na pomnikach nagrobnych (bo i te z czasem zarastają, jak groby bohaterów wojennych i powstańczych), co w żywych księgach i zapiskach. Niestety, księgi też odchodzą w niebyt. Komu pozostawiać biblioteki domowe? Antoni Kroh opisuje perypetie związane z… pogrzebem swojej biblioteki. Szczególnym pogrzebem, bo nieboszczykiem są książki, a on, autor, swoistym mistrzem ceremonii, świadkiem, uczestnikiem, widzem i jedynym zrozpaczonym. Rzecz jest świeża, jeśli o książkach można mówić – rzecz! Świeży nieboszczyk nie brzmi atrakcyjnie, lecz autorowi przyszło właśnie na starość zlikwidować swoją pracownię, w której spędził ponad dwadzieścia wspaniałych lat. Pracownię zasobną w leksykony, słowniki, encyklopedie, w regały uginające się pod seriami książek. Komu przekazać to dziedzictwo? Wnuki nie chcą, wszystko mają w komputerach i smartfonach. Antykwariatom oddać? Nie ma antykwariatów, zlikwidowane. Biblioteki publiczne też nie pragną starych książek, bo zawalone są, przeciążone nadmiarem… Na makulaturę więc? Grzech ciężki! Komu, komu, bo idę… w zaświaty! Znam rozpacz uczestnika takiego pogrzebu, sam urządzam podobny. „Epoka Gutenberga weszła w okres schyłkowy. Sens wydawania książek jest coraz bardziej wątpliwy. Może zaprzestać? Jeszcze tylko ta moja i już” – wzdycha ze smutkiem Antoni Kroh. Wzdychajmy razem, panie Antoni…
Tę wspaniałą i niezwykle wartościową publikację polecam każdemu, kto dotąd autora nie znał. Pisarz, etnograf, tłumacz literatury czeskiej i słowackiej, badacz i kurator wielu wystaw poświęconych kulturze ludowej Karpat i historii… Człowiek omnipotentny – w znaczeniu wszechwiedzący! Autor wielu broszur i artykułów, ksiąg i książek, w tym tej najnowszej, przy której tyle razy rozczulałem się w trakcie lektury, bo uruchamiała również moje wspomnienia, z własnych podwórek i miast. Czy jakiś młody czytelnik też ma szansę się wzruszyć? Nie wiem, ale próbować warto. Może to być świetna odskocznia do poznania niezgłębionych zasobów literatury i historii.
A na koniec tych myśli fraszka Jana Kochanowskiego „Do gór i lasów”, tematycznie bardzo przydatna:
Wysokie góry i odziane lasy!
Jako rad na was patrzę, a swe czasy
Młodsze wspominam, które tu zostały,
Kiedy na statek człowiek mało dbały. (…)
Dalej co będzie? Srebrne w głowie nici,
A ja z tym trzymam, kto co w czas uchwyci.
Antoni Kroh w zakończeniu książki umieścił przedwojenną piosenkę kabaretową z powtarzającym się w refrenie zawołaniem „Gdzie jest, panie, grób Kadłubka?” oraz nie tak już dowcipny, refleksyjny wiersz Andrzeja Waligórskiego „Hamowanie”, zaczynający się od słów „Poczciwiejemy, mój stary, poczciwiejemy”. Z tego utworu pożyczyłem tytuł mojej recenzji: „Coraz mądrzej, mój stary, coraz wolniej. / Hamujemy, mój stary, na wirażach”.
Zatem – hamujmy! Stop.
*) Rysunki pani Basi, wykonywane specjalną, mozolną techniką, są ozdobą książki. Barbara Magierowa (1942-2017) była plastyczką, graficzką, malarką, scenografką, projektantką kilimów i odzieży, a przede wszystkim przyjaciółką Antoniego Kroha przez ponad trzydzieści lat.
ANTONI KROH urodził się 16 sierpnia 1942 w Warszawie. Pochodzi z XVIII-wiecznego rodu spolonizowanych ewangelików niemieckich. Pisarz, etnograf, tłumacz, badacz i kurator wystaw poświęconych historii i kulturze ludowej Karpat. Do jego najważniejszych prac należą „Sklep potrzeb kulturalnych” (pierwsze wydanie 1999) i nowe tłumaczenie „Losów dobrego żołnierza Szwejka czasu wojny światowej” Jaroslava Haška (2009). Pracował w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem i Muzeum Okręgowym w Nowym Sączu. Organizował karpackie konkursy sztuki ludowej, był komisarzem znaczących wystaw: „Łemkowie”, „Duchy epoki, czyli pierwsza wojna światowa trwa do dziś”, „Spisz” (wspólnie z Barbarą Magierową). Współpracownik pisma Instytutu Sztuki PAN „Konteksty. Polska Sztuka Ludowa. Antropologia kultury-etnografia-sztuka”. Był wykładowcą Collegium Civitas. Laureat Nagrody im. ks. prof. Bolesława Kumora w kategorii Sądecki autor (2014), Nagrody im. Romana Reinfussa za szczególne osiągnięcia w dziedzinie zachowania lokalnej tożsamości kulturowej w Małopolsce (2014) i Nagrody im. księdza Józefa Tischnera (2015). Wydał między innymi „Współczesną rzeźbę ludową Karpat Polskich”, „Piękne odpoczywanie” (cmentarze wojenne Beskidu Niskiego), „O Szwejku i o nas”, „Sklep potrzeb kulturalnych”, „Spisz – wielokulturowe dziedzictwo” (redakcja), „Praga” (przewodnik), „Starorzecza”, „Wesołego Alleluja, Polsko Ludowa, czyli o pogmatwanych dziejach chłopskiej kultury plastycznej na ziemiach polskich”, „Za tamtą górą. Wspomnienia łemkowskie”, „Z polskiego na nasze, czyli prywatny leksykon współczesnej polszczyzny” (wspólnie z Barbarą Magierową), „Powrót na Sądecczyznę”, „To jest zjawisko, i na to nie ma rady”, „Anioł śmierci z kilku stron”.