JAK PRZESYPUJĄCE SIĘ ZIARNA PIASKU Recenzja

STANISŁAW BUBIN

Im człowiek starszy, tym chętniej ogląda się za siebie, popatruje w przeszłość, w lata minione. Podlicza, bilansuje, składa kawałki własnej historii i przegląda się w nich jak w popękanym lustrze. Zaczyna porządkować wspomnienia, układać je, jakby już niczego dobrego nie spodziewał się po tym, co go jeszcze czeka. Nie wiemy, co mamy zapisane w gwiazdach, ile czasu przed nami, a starość… no cóż, widać, choroby dokuczają… Gdy więc brakuje nam sił na realizację zdarzeń nadzwyczajnych, na wielkie podróżnicze plany, najlepiej usiąść i napisać dobrą książkę. Taką choćby, jak Igrzec Lechosława Herza.

Ta konstatacja przyszła mi do głowy, gdy czytałem najnowszą książkę tego autora, wydaną właśnie przez Wydawnictwo Iskry. Nawiasem mówiąc o Iskrach i prezesie tej oficyny, Wiesławie Uchańskim, jest w niej sporo dobrego, bo to jedyny wydawca spośród kilku wizytowanych przez autora z maszynopisem w ręku na początku jego pisarskiej kariery, który rozpoznał talent i wrażliwość twórczą Herza, po czym wydał serię jego książek podróżniczych, głównie o Mazowszu. Ale to na marginesie. W trakcie lektury Igrca ogarnia czytelnika, zwłaszcza dojrzałego, osobliwy smutek, bo to przecież podsumowanie życia, bilans tego, co już się odbyło, co przytrafiło się autorowi i czego już w żaden sposób odwrócić się nie da. I choć to zbiór wspomnień własnych, jednostkowych, to jednocześnie, mam wrażenie, naszych wspólnych, zbiorowych, ponieważ żył autor w określonym czasie, doświadczał tego, co i my wszyscy pospołu. Dzięki temu Igrzec, choć nosi podtytuł Opowieści mocno osobistych, staje się biografią pokolenia, mocno nieosobistą, publiczną, zespołową, poniekąd nawet polityczną – ze względu na czasy i ustroje, w jakich przyszło nam żyć. Ja w każdym razie często identyfikowałem się z miejscami i utożsamiałem z refleksjami, jakie notował Lechosław Herz w Igrcu, w swojej literackiej i prywatnej podróży przez życie, jakby to były moje własne refleksje i moje miejsca. Myślę tu zwłaszcza o Nowym Sączu, Rybniku i Katowicach, o Beskidach i Tatrach, ale także o poglądach autora na lasy, dziką zwierzynę i piękno natury.

Lechosław Herz. FOT. MATERIAŁY PRASOWE

Igrzec to książka ze wszech miar nietypowa. Ani autobiografia, ani przewodnik turystyczny. Raczej zbiór wspomnień z życia, uporządkowanych dość nietypowo, bo według pór roku – od zimy poczynając, na jesieni kończąc. Ale nie od jednej zimy autor zaczyna, lecz od wielu zim w swoim życiu. Pierwszy opis to widok współczesny mokrego śniegu zza okna na Żoliborzu i wiadomość z telewizji, że na Kasprowym napadało półtora metra. A potem skok wspomnieniami do zimy w Katowicach w 1946 roku, do śląskiego miasta, z którego rodzina Lechosława Herza pięć lat wcześniej uciekła przed Niemcami do Nowego Sącza. I po okupacji, po pięciu długich latach, rodzina Herzów wróciła do tego samego mieszkania przy ulicy Warszawskiej w Katowicach. Tego samego, lecz już nie takiego samego. Myśli autora, gdy stoi przy oknie na powojennej Warszawskiej i patrzy na brudny śnieg i na śląskie tramwaje, biegną w stronę wagonu pociągu towarowego, którym odbyli podróż powrotną do Katowic. A potem jeszcze głębszy skok, historyczny, do roku 1925, kiedy Herzowie, babcia i dziadek autora, wprowadzili się do katowickiego mieszkania.

Ten przybliżony opis z początku książki obrazuje metodę twórczą igrca, który swobodnie przechodzi od zdarzeń bardzo dawnych do tych bliskich, nie trzymając się uparcie żadnej osi czasowej. Po prostu zapisuje obrazy według skojarzeń, ich magii i smaku, przeskakując między nimi z gracją linoskoczka. Opowieści z życia rodziny, wszystkich bliskich mu osób, przekładają się z opowieściami z lat szkolnych w liceum w Rybniku i studiów w Łodzi, a potem z życia zawodowego na scenie. Wrażenia z licznych podróży, z wypraw w różne ciekawe miejsca, przeplatają się z refleksjami społecznymi i historycznymi. Początkowo towarzyszy nam poczucie pewnego bałaganu, chaotyczności zwierzeń, jest ono jednak pozorne i szybko mija, bo mimo wszystko narracja układa się w logiczną całość. Z tych obrazów i obrazków, jak z ziarenek piasku przesypujących się przez klepsydrę życia, powstaje spójne malowidło – autoportret człowieka ciekawego, aktywnego, twórczego, z wieloma cennymi właściwościami, które – czy mamy tego świadomość, czy nie – odcisnęły piętno na nas, na naszym postrzeganiu Polski. Tak, Polski, nie przesadzam! Wystarczy powiedzieć, że od 1965 roku Lechosław Herz zaprojektował około 2000 kilometrów szlaków znakowanych dla turystyki pieszej na terenach Parków Narodowych: Kampinoskiego i Wigierskiego oraz w różnych fragmentach i regionach Mazowsza. Wiedzieliście? A to tylko część dorobku igrca, jak sam siebie nazywa.

Puszcza Osiecka, dąb szypułkowy w Łucznicy. Pomnik przyrody.
FOT. LECHOSŁAW HERZ / Blog Mazowsze z sercem

Igrzec to staropolskie słowo, oznaczające poetę z gminu, muzykanta, trefnisia, opiewającego w pieśniach i legendach ciekawe zdarzenia z życia własnego i innych osób. Lechosław Herz jest właśnie takim igrcem zawołanym, uniwersalnym, renesansowym. Przez lata swoich wędrówek wiele osób poznał, wiele przeżył i zobaczył sporo, a teraz podzielił się z nami historią swojego życia, historią typową i nietypową zarazem, bogatą i magiczną. Snuje te swoje opowieści językiem sugestywnym i plastycznym, językiem człowieka dobrego i sprawiedliwego, wrażliwego na piękno natury. I boleje nad przemianami cywilizacyjnymi, niszczącymi środowisko. Kiedy w książce bezpośrednio krytykuje sprawców masakry dokonującej się na polskich lasach i na dzikiej zwierzynie, leśników, myśliwych i ministrów określonej opcji (choćby największego szkodnika Jana Szyszkę), robi to subtelnie, z pewną delikatnością i żalem, jakby mu było przykro, że są i tacy, co nie dzielą z nim wrażliwości na piękno natury i przykładają rękę do niszczenia polskiego krajobrazu. Niestety! A tu chce się wyć z rozpaczy, kiedy człowiek widzi zniszczenia w polskiej przyrodzie!

Lechosław Herz z wykształcenia jest aktorem teatralnym, filmowym i radiowym. Urodził się w dawnej Galicji, dorastał na Górnym Śląsku, a dojrzałe lata, blisko pół wieku, spędził w Warszawie i na równinach mazowieckich. Nie brakuje w książce wspomnień ze studiów, radiowych początków i pracy na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie, anegdot o wybitnych postaciach tego środowiska i rolach, jakie kreował. Lecz nie one stanowią zasadniczą część jego opowieści, choć zajęły mu kilkadziesiąt lat życia. Autor zna miarę swojego talentu i osiągnięć artystycznych, więc nie kryje, że jego prawdziwą życiową pasją były podróże, wędrówki, odkrycia krajoznawcze, góry i niziny – to do nich miał największe predyspozycje. Nic dziwnego, że na okładce książki nie widnieje zdjęcie autora zza kulis, lecz w stroju turystycznym, niestrudzonego wędrowca na tle pięknej górskiej łąki i zielonej ściany lasu. Oto prawdziwe powołanie autora Podróży po Mazowszu, Klangoru i fanfar, Pod ożywczym drzew cieniem…, Świstów i pomruków, Wardęgi i wielu innych książek krajoznawczych, a także bloga www.mazowszezsercem.blogspot.com. Lechosław Herz jest jednym z najlepszych znawców Mazowsza, przyrodnikiem i regionalistą, turystą i taternikiem, podróżnikiem i działaczem społecznym, fotografikiem, popularyzatorem zagadnień przyrodniczych, krajoznawczych i turystycznych, a także publicystą, autorem kilkuset artykułów i esejów, wielu przewodników i albumów krajoznawczych. Szczególną popularnością cieszyły się jego przewodniki po Puszczy Kampinoskiej (kilka wydań), Mazowszu oraz Tatrach i Podtatrzu, a także Puszczy Kamienieckiej i Białej. Igrzec nie jest jednak nudnym, suchym opisem krajobrazów, ścieżek turystycznych i odwiedzanych miejsc w Polsce i Europie. Autor pisze przede wszystkim o swoim postrzeganiu urody świata, o swoich przemyśleniach i ludziach, jakich w życiu spotkał, o miejscach i osobach, które uczyniły go szczęśliwym, choć nie brakowało w jego historii zdarzeń smutnych i tragicznych. Książka jest również o czasie, który przemija nieodwracalnie. Co roku czekam na przedwiośnie z utęsknieniem. W miarę swojego postępowania w latach już nie wybieram się ku bagnom nad Biebrzą, nie myślę już nawet o wędrowaniu puszczańskimi uroczyskami nad Czarną Hańczą. Teraz zadowalam się najbliższymi okolicami mojego miasta i wiem już całkiem dokładnie, że i one mnie nie zawiodą – konstatuje autor spokojnie, pogodzony z faktem, że postępuje w latach i sił ma coraz mniej.

Cały czas towarzyszy mu świadomość, że nie ominie żelaznej reguły przemijania. Pisana jest ona każdemu z nas, zarówno bliskim z rodziny Lechosława Herza, ojcu, matce, ukochanemu stryjowi, jak i wszystkim znajomym i przyjaciołom, przewijającym się przez karty tej barwnej, gawędziarskiej opowieści. Zauroczyła mnie ona bez reszty, ponieważ autor niczego nie żałuje, nie rozpacza nad minionymi latami, opowiada przyjemnie, mądrze – zarówno o ludziach, jak i o miejscach, o zwierzętach i drzewach, o mokradłach i wysokich skałach, o urodzie Tatr, Beskidów i Bieszczadów, ale także ukochanego Mazowsza, które pozornie wydaje się płaskie, nijakie i puste, a pod piórem i w obiektywie znawcy ożywa i pięknieje. Zachęca nas w ten sposób autor do odwiedzin, poznawania kościółków, leśniczówek, żwirowanych duktów i puszczańskich polan. Życie Lechosława Herza to również chwytająca za serce opowieść o żonie, którą przekonał do turystyki. To również wtrącane do tej opowieści niczym perełki liczne anegdoty z historii krajoznawstwa i towarzyszących mu rzeczy: butów, flanelowych koszul, kurtek, rękawic, plecaków, całego tego noszonego na plecach ekwipunku (przecież kiedyś nic nie było, turysta musiał dźwigać ziemniaki, bochenki chleba i konserwy z blachy czołgowej), a także schronisk, bacówek, namiotów, przystanków autobusowych, nocnych pociągów, rozklekotanych i zimnych pekaesów, potem pierwszego fiata 126p, którym krajoznawca wyruszył w Polskę i świat… W świat może wtedy niezbyt otwarty dla wędrowców z obozu socjalistycznego, a w kraju, na swoim podwórku, niezbyt barwny, czasami po prostu biedny i siermiężny. Ale wszelkie trudności łagodzone były zapałem, niebanalnymi spostrzeżeniami, odwagą i młodością, chęcią wychodzenia poza ramy codzienności i zwyczajności, pragnieniem odkrywania nowych horyzontów.

Dolinka strugi Bełch w Górkach na Mazowszu, w lasach garwolińskich.
FOT. LECHOSŁAW HERZ / Blog Mazowsze z sercem

Młodość była, ale minęła, lecz świat nie stoi w miejscu, wciąż się zmienia. Tygodni jeszcze sporo, ale przeminą jak z bicza trzasł. Wszystko tak właśnie mija, za szybko. Najczęściej bezpowrotnie – zauważa autor w ostatnim akapicie swojej książki. Powstała ona u progu wiosny minionego roku, tuż przed nadejściem na świat niebywałej zarazy, która sparaliżowała życie i zaczęła zbierać liczne ofiary. Igrzec spokojnie zauważył, że po pandemii to już nie to życie będzie, ale on swoje zrobił, wypełnił je godziwie, przeżył niemało i opisał prawie wszystko. Nie załamał się tą sytuacją i nadal krąży po Mazowszu. Kto ciekaw, niech zajrzy na jego mazowieckiego bloga, żeby się przekonać.

Lechosław Herz, Igrzec. Opowieści mocno osobiste. Wydawnictwo Iskry (www.iskry.com.pl), str. 464, oprawa twarda z obwolutą.

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress