KIEDY CZŁOWIEKA OGARNIA PRAGNIENIE WŁADZY I ZABIJANIA. Recenzja

STANISŁAW BUBIN

Dawno nie czytałem tak dobrze napisanej i ekscytującej książki. Znam całą dotychczasową twórczość Artura Żurka, lecz bez wątpienia „Łucznik” należy do jego najlepszych powieści kryminalnych, co świadczy o tym, że autor ciężko pracuje nad swoim rozwojem literackim i nieustannie doskonali warsztat. Ale nie kwestie warsztatowe i plastyczność języka wybijają się w tym przypadku na pierwszy plan, lecz przede wszystkim temat.

Artur Żurek, „Łucznik”. Wydawnictwo Initium, Kraków 2023 (www.initium.pl). Projekt okładki Patryk Lubas. Stron 408, oprawa miękka. Premiera 29 listopada 2023.

W pierwszej chwili mogłoby się wydawać, że co to za historia – ktoś gania z łukiem po Warszawie i zabija ludzi. Trochę naciągane! Ale przeczytajcie i wnet przekonacie się, że pozory mylą. To książka o strachu i meandrach władzy, o podłości natury ludzkiej i paraliżu wielkiego miasta, wywołanym przez świst strzały mknącej ku następnemu nieszczęśnikowi.

Nikt nie wie, gdzie Łucznik uderzy znowu, kto będzie jego ofiarą. Grasuje wszędzie, zabija w sobie tylko wiadomym rytmie, trafia w zupełnie przypadkowych ludzi. To może być ktoś starszy, wracający z zakupów, dziewczyna spiesząca na randkę, dziecko w parku. Jest panem życia i śmierci. Każde wyjście na ulicę grozi nieszczęściem. Zatrzymanie się pod wiatą przystanku nie chroni przed niczym, bo Łucznik strzela zza węgła albo z dachu kamienicy. Zza drzewa lub kępy krzewów. Może wychynąć zza śmietnika, samochodu na parkingu lub przejeżdżającego autobusu. Wiadomo tylko, że jest szybki, zwinny, precyzyjny. I nieuchwytny. Nowoczesny łuk w jego rękach to straszliwa broń. Warszawiacy odliczają kolejne ofiary i modlą się o swoje bezpieczeństwo. Każde wyjście z domu to śmiertelne ryzyko, a przecież trzeba wychodzić – do sklepów, do szkół i na uczelnie, do biur i zakładów. Mieszkańcy modlą się zatem i pomstują na władze i policję, obwiniając samorząd stołeczny i rząd o nieudolność i bierność. Jak długo na warszawskich ulicach będzie trwało polowanie na ludzi? Dlaczego policja nic nie robi? Gdzie jest prezydent miasta? Premiera i ministrów trzeba natychmiast odwołać!

Oprócz „Łucznika” Artur Żurek wydał też książki „Powrotny z Wrocławia” i „Strzygoń”. Wszystkie ukazały się nakładem Wydawnictwa Initium.

Powszechny strach ogarnął nie tylko zwyczajnych warszawiaków, lecz także rządzących. Nie dość, że Warszawa truchleje na każdy okrzyk, że Łucznik znów zaatakował, to na domiar złego miasto tonie pod zwałami śniegu, którego nie ma kto wywozić. Apokalipsa! Lód i śnieg to jedno nieszczęście, Łucznik to kolejne. Jemu zima nie przeszkadza w zabijaniu. Na ulicach jest więcej patroli policji, ale od tego nie robi się bezpieczniej, bo myśliwiec trafia też w funkcjonariuszy. Napięcie jest tak ogromne, że spanikowani policjanci zabili niewinnego chłopaka, który tylko z głupoty udawał Łucznika. Komendant policji powołał specjalny zespół do wytropienia mordercy, lecz grupa nie odnosi żadnych sukcesów, błądzi po omacku. Wyznaczenie wysokiej nagrody też nic nie dało. Nie ma się o co zaczepić.

Ten moment w książce, w którym autor pokazuje, jak rośnie napięcie pomiędzy rządem a prezydentem miasta, jak bardzo wysocy oficerowie policji boją się o swoje stołki, jak asekurują się, żeby nie stracić stanowisk i jak myślą tylko o sobie i swoich apanażach, jest jednym z najlepszych fragmentów thrillera.

Morderca z profesjonalnym łukiem i strzałami karbonowymi, umiejący trafiać do celu z odległości nawet 700 metrów, związał strachem całe miasto. Kiedy zwykli ludzie boją się o życie, ci na wysokich szczeblach władzy troszczą się tylko o swoje stanowiska i szukają sposobów na przetrwanie burzy. Nikt nie ma dobrego pomysłu, jak znaleźć sprawcę, nim dokona kolejnej zbrodni. Ogłosić stan wyjątkowy? Wprowadzić godzinę policyjną? Zabronić ludziom wychodzenia z domów i wrócić do metod znanych z lockdownu? Głupie i nieskuteczne propozycje mnożą się codziennie, lecz żadna nie gwarantuje sukcesu. A prasa i telewizja krytykują niemiłosiernie.

ARTUR ŻUREK. Autor jest psychologiem, ale też inwestorem na rynkach finansowych. Wrocławianinem z urodzenia, który po ponad trzydziestu latach pracy dla globalnych firm doradczych i banków odważył się oddać swoim marzeniom i zamiłowaniom: podróżom i pisaniu. Jedno i drugie wychodzi mu znakomicie. FOT. MATERIAŁY PRASOWE

Artur Żurek znakomicie pokazał słabość i amatorszczyznę polskiej policji w takich sytuacjach. I, niestety, to nie był jedynie wykwit jego literackiej wyobraźni, jako że życie dowodnie pokazało w ostatnim czasie braki w wyszkoleniu policji, niestosowanie się do procedur i regulaminów, podatność na wpływy polityczne. Od komendanta głównego poczynając (uruchomił granatnik w swoim biurze!), na biciu kobiet pałkami teleskopowymi, gdy protestowały przeciwko zmianom w prawie aborcyjnym, śmierci Igora Stachowiaka na komendzie Wrocław-Stare Miasto, kończąc zaś na śmierci dwóch policjantów, także we Wrocławiu (konwojowali bez przeszukania uzbrojonego w pistolet bandytę!). W książce Artura Żurka doszło do tego jeszcze pragnienie zemsty na pisarzu Henryku Zamrozie ze strony jednego z oficerów policji, który zamiast skierować całą energię na ściganie Łucznika, postanowił skorzystać z okazji i odegrać się na znienawidzonym literacie.

Nazwisko Zamroz nie powinno być obce tym czytelnikom, którzy mieli okazję zapoznać się z poprzednią książką Artura Żurka. Henryk Zamroz był bowiem jednym z bohaterów „Strzygonia” i teraz wrócił w nowej, warszawskiej odsłonie swoich przygód kryminalnych (jeśli lęk przed atakiem Łucznika można traktować w kategorii przygód). Tak czy owak pisarz jest jedną z tych postaci, które mimowiednie wplątały się w tę serię morderstw w stolicy. Zamroz, który zaniechał już pisania książek, bo czuł się za stary i wypalony (obiecywał sobie jednak, że gdy znajdzie dobry temat, wróci do komputera), wolał spędzać czas na spacerach i grze w szachy z zaprzyjaźnionym psychologiem. Ryzyko ugodzenia strzałą wpisał sobie do katalogu filozoficznych przemyśleń i nie lękał się wychodzić na ulicę, by spędzić czas ze znajomym na drinku i miłej partyjce szachów. Wszystko zmieniło się jednak w chwili, gdy psycholog otwierając szufladę pokazał mu (czy specjalnie?) taką samą strzałę, z jakiej zabijał Łucznik. Atmosfera wokół Zamroza zagęściła się jeszcze bardziej, gdy Łucznik niespodziewanie zaatakował jego ukraińską gosposię. Czyżby ofiary mordercy nie były jednak przypadkowe? Może uśmiercił dodatkowo kilka innych osób, żeby wśród ofiar ukryć kogoś, na kim zależało mu szczególnie, kto miał być jego głównym celem? I czy Łucznik mógł uderzać w kilku miejscach jednocześnie? Może nie działał w pojedynkę? W tej sytuacji Zamroz musiał porzucić status spokojnego, emerytowanego literata i zamienić się w detektywa. Ale jak tu być detektywem, kiedy policja stała się jego wrogiem numer jeden, a on sam wpisał się… na listę podejrzanych?

Dobra książka, zaręczam! Nie przegapcie, jeśli chcecie dowiedzieć się, kto strzelał, kiedy wielki strach opuścił miasto i czy poleciały głowy na wysokich stanowiskach. Prawda o Łuczniku nie jest jednowymiarowa.

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress