NA CO DZIEŃ JESTEM RACJONALISTKĄ, ALE WIERZĘ W DUCHY. Wywiad

Z JOLANTĄ BARTOŚ, autorką powieści grozy „Śpij, dziecinko, śpij…”, wydanej niedawno przez ZYSK i S-ka Wydawnictwo, rozmawia Stanisław Bubin

Jest pani poważną, racjonalną kobietą i wierzy w nadprzyrodzone siły? W duchy, upiory, straszydła, zmory? Serio? Dlaczego lubimy się bać? Mało mamy lęków na co dzień, wywoływanych przez konflikty zbrojne, przestępców, polityków, pijanych kierowców czy brak pieniędzy?…

Wierzę w duchy. Może nie tak, że każde skrzypnięcie, trzaśnięcie drzwiami i przewrócona książka to sprawka duchów. Nie. Na co dzień jestem racjonalistką, inaczej umarłabym ze strachu. Te wszystkie zmory, dybuki i inne byty nie pojawiają się tak po prostu. Ale są miejsca obciążone ich obecnością – i to nie jest tak, że chowają się w każdym kącie. Zostałam wychowana w czasach, gdy wierzono, że zwierzęta w noc wigilijną mówią ludzkim głosem. Oczywiście nigdy w to nie wierzyłam, bo kotek, który był u ciotki, nigdy się nie odezwał poza swoim „miau”. Ale historie o duchach krążyły to tu, to tam. Od zawsze mnie fascynowały i lubiłam ich słuchać. Lubiłam też opowieści babci o wojnie. Jako dzieciak wychowany na „Czterech pancernych” nie zdawałam sobie sprawy, czym jest wojna, wybuchy bomb, śmierć. Teraz bardziej przeraża mnie widmo wojny. I fakt, boję się wsiadając do samochodu, że trafię na pirata drogowego. Ale z drugiej strony taki „rozsądny” lęk, który nie prowadzi do fobii, sprawia, że logicznie i rozsądnie podchodzę do życia.

Od kiedy fascynują panią ghost story? Ma pani ulubionych autorów grozy, reżyserów filmowych? Można dzielić duchy na dobre i złe?

Powieści grozy uwielbiam od zawsze. Choć początkowo nie były to typowe ghost story, zaczęło się od fantasy, w którym było dużo mrocznych tajemnic. Uwielbiałam zaczytywać się w sagach Margit Sandemo, w których pełno jest zjawisk paranormalnych, ludzi z dziwnymi zdolnościami, magicznych miejsc i zdumiewających istot. Nie zastanawiam się, czy to prawda, po prostu wnikam w czytaną historię i świat wykreowany przez pisarza. Później były filmy Hitchcocka. Uwielbiałam wszystkie. I w końcu trafiłam na powieści Kinga i Koontza. Adaptacje powieści Kinga uwielbiam, choć ich stopień grozy jest też różny. Może dlatego, że niektóre oglądałam kilka razy. Kiedyś przerażał mnie film „Laleczka Chucky”. „Duch” w reżyserii Tobe Hoopera sprawił, że bałam się wracać z kina (miałam wtedy 14 czy 15 lat). Jest wiele filmów, do których lubię wracać. Zawsze, obojętnie ile razy oglądam, przeraża mnie „Obecność” w reżyserii Jamesa Wana, opowiadająca historię Eda i Lorraine Warrenów. Tak samo jak historia Amityville. A czy duchy są dobre i złe? Myślę, że tak. Są takie, które nad nami czuwają i takie które chcą nas skrzywdzić. Można w to wierzyć lub wsiąknąć w wykreowaną powieść i odetchnąć z ulgą, że to tylko świat fikcji zaserwowany przez autora powieści.

W jakim momencie swojej kariery literackiej zdecydowała się pani przejść od kryminałów w stronę horrorów? Co konkretnie panią zainspirowało do napisania „Śpij, dziecinko, śpij…”? Upiorna w treści XIX-wieczna kołysanka, losy jakiejś zabytkowej kamienicy, wiktoriańskie starocie? Czy konsultowała pani stronę psychologiczną powieści, sytuację zagrożonej, opętanej strachem kobiety w ciąży?

Moje kryminały nie trzymają się tak mocno jednego gatunku literackiego. Jest w nich dużo warstwy obyczajowej, psychologicznej, czasami zbaczam w kierunku thrillera. W powieści „Uwięzieni w Galerii Lochy” akcję umieściłam w bibliotece, która stoi na miejscu dawnego kościoła, wokół którego był cmentarz. Taka historia miejsca prosiła się o wyjątkową oprawę. Są tam duchy, ale trudno jednoznacznie stwierdzić, czy są prawdziwe, czy to tylko wytwór wyobraźni bohaterki – wykończonej psychicznie, fizycznie i emocjonalnie. W serii „Obłęd” główna bohaterka jest empatą. Ma nadzwyczajne zdolności. Myślę, że często w tych moich „niepokornych” kryminałach sięgam po różne elementy z pogranicza rozsądku. Było więc kwestią czasu, gdy w końcu napiszę horror. Oczywiście wymyślenie fabuły, która siałaby strach, nie jest proste. Jest tyle filmów, powieści, że ciężko stworzyć coś nowego. Tu inspiracją dla mnie był podcast o „fabrykantach aniołków” w trzydziestoleciu międzywojennym na terenach polskich. Historia była wstrząsająca. Chciałam ją opowiedzieć po swojemu, ale powieść historyczna mnie przerażała. Za dużo niewiadomych, o których nie mam pojęcia. Potrzebowałam przerwy. Ponieważ pracuję w domu, poszłam obierać ziemniaki na obiad. Szczerze powiedziawszy – nie lubię tego robić, ale to właśnie wtedy ujrzałam moją bohaterkę. Wiedziałam kim jest, jak potoczą się jej losy. Potem usiadłam do komputera i w wyszukiwarkę wstukałam słowa „Śpij, dziecinko, śpij”. Pokazała mi się „Pieśń nad kołyską”. Miałam wszystko, czego potrzebowałam. Wiem, jak czuje się kobieta w ciąży, co jest w stanie ją najbardziej przerazić, jakie uczucia jej towarzyszą, gdy boi się o swoje dziecko. Było to więc też moje odbicie warstwy psychologicznej. Myślę, że większość kobiet oddałaby za swoje dziecko życie i będzie go bronić za wszelką cenę.

Jolanta Bartoś: Nie lubię powieści jednostajnie nudnych, męczę się strasznie przy ich czytaniu. Ale jeśli już na początku historia mnie zainteresuje, pozwalam się w nią wciągnąć. Zbudowanie napięcia to nie tylko dobór słów. Trzeba umiejętnie stworzyć atmosferę, żeby czytelnik odczuwał to samo, co bohaterowie. FOT. ARCHIWUM DOMOWE

Właśnie! Dlaczego złe moce atakują najczęściej kobiety, a nie mężczyzn? U pani na dodatek zło wkroczyło w rzeczywistość młodej ciężarnej kobiety, spokojnej i zapracowanej dotąd prawniczki… Żebyśmy lękali się o dziecko w rękach szalonej matki?

Nie chciałabym nikogo skrzywdzić, pisząc, że kobiety są bardziej wrażliwe czy uczuciowe, więc łatwiej je zranić. Akurat w moich powieściach głównymi bohaterkami są zawsze kobiety, bo wiem, jak one myślą, co czują. Trudniej mi się wcielić w skórę mężczyzny. Z drugiej strony przecież wiemy, że nie wszystkie kobiety są łagodne i kochające. Historia zna wiele matek, które skrzywdziły własne dziecko. Myślę, że to jest najgorszy rodzaj przemocy, gdy osoba dorosła, krzywdzi dziecko, które pragnie jedynie miłości, a otrzymuje przemoc od osoby, której ufa bezgranicznie, czyli matki.

Powiem szczerze, że po przeczytaniu pani powieści z trwogą spoglądam w ogrodzie na moje białe róże, a każde skrzypnięcie belki na strychu przypomina mi kamienicę z Krotoszyna. Gratuluję efektu! Czy powieść grozy pisze się łatwiej, czy trudniej niż „zwykły” kryminał? Na czym polega sztuka stopniowania napięcia? Na właściwym doborze słów i odpowiedniej konstrukcji utworu?

Dziękuję. Już drugi raz czytam, że białe róże nabrały innego znaczenia i nie są już zwykłym krzakiem. Myślę, że napisanie książki samo w sobie jest trudne. Niezależnie, czy to będzie kryminał, czy horror, czy powieść obyczajowa. Pierwszym punktem jest zainteresowanie czytelnika, więc już na samym początku mamy pierwszą przeszkodę do pokonania. Nie lubię powieści jednostajnie nudnych, męczę się strasznie przy ich czytaniu. Ale jeśli już na początku historia mnie zainteresuje, pozwalam się w nią wciągnąć. Zbudowanie napięcia to nie tylko dobór słów. Trzeba umiejętnie stworzyć atmosferę, żeby czytelnik odczuwał to samo, co bohaterowie. To jest trudne. Czasami mam tak, że obrazy przewijają się w mojej głowie, a ja staram się wszystko opisać z najdrobniejszymi szczegółami. Nie włączam „stopklatki”, piszę scenę do końca, potem ją czytam, poprawiam, dopisuję, dopieszczam. No i każdą zagadkę musimy odkrywać powoli, pozwolić czytelnikowi na własne domniemania. Napiszę jeszcze raz – stworzenie dobrej powieści jest bardzo trudne, a zadowolenie każdego czytelnika – wręcz niemożliwe.

Akcja powieści dzieje się w Krotoszynie, w samym śródmieściu. Główna bohaterka przybywa z Poznania, kupuje z mężem mieszkanie w kamienicy przy ulicy Floriańskiej. Czytelnik porusza się po centrum miasta wraz z nią, odwiedza bibliotekę, muzeum, nawet parafię Św. Apostołów Piotra i Pawła. Dlaczego w ten sposób złożyła pani hołd miastu, w którym mieszkała pani parę dziesięcioleci? Jak krotoszyniacy przyjęli powieść? Są dumni z promocji swojego spokojnego miasta? Były gratulacje od władz?

Byłam już na spotkaniu w Krotoszynie. Lubię tam jeździć. Za każdym razem jest coraz więcej ludzi na promocji. To moja druga powieść, gdzie akcję umieściłam w Krotoszynie. Zawsze przemycam trochę historii miasta, opisów pięknych budowli wartych uwagi. Czasami piszę o faktach, które miały odbicie w tym mieście. Lubię umieszczać akcję w środowisku, które znam. W Krotoszynie mieszkałam ponad trzydzieści lat, więc chętnie o nim piszę. Spotkania są zawsze bardzo wesołe, ludzie życzliwi, po prostu uwielbiam tam jeździć. Tym razem na spotkaniu pojawiła się naczelnik Wydziału Promocji i Unii Europejskiej, pani Mariola Kaczorowska. Przekazała gratulacje w imieniu burmistrza. To takie szczególne wyróżnienie, gdy mieszkańcy są dumni, że mają kogoś, kto pisze o ich mieście.

Dla jednych tego rodzaju proza jest niedorzeczna i niewarta uwagi, dla innych bywa kultowa. Wszystko co paranormalne budzi ich zainteresowanie. Emocjonują się dziwnymi odgłosami zza ściany, nerwową atmosferą i tajemnicami. Wszędzie wyczuwają zło. O co czytelnicy pytają panią na spotkaniach autorskich? Chętnie wierzą w takie wymyślone historie, czy też odbierają słowo pisane jako szczerą prawdę? Odezwali się już miejscowi łowcy duchów?

Na spotkaniach czytelnicy najczęściej pytają, kiedy kolejna powieść. Czasami dociekają o inspiracje, o to, skąd biorę różne informacje. Nie zdarzyło mi się, żeby ktoś bezwarunkowo uwierzył w historię, którą wymyśliłam. Myślę, że ważne jest wczucie się w wykreowany świat i poczucie atmosfery, która towarzyszy bohaterom, ale nie uleganie wyobraźni autora i przenoszenie jej na realne życie. Czasami zdarza się, że czytelnicy opowiadają mi jakieś niesamowite historie z prośbą, żebym o tym napisała. Ostatnio w Krotoszynie usłyszałam kilka historii kryminalnych, dziwnych losów, w które aż trudno uwierzyć, ale los bywa naprawdę przewrotny. A z łowcami duchów nie miałam jeszcze do czynienia.

Czy fabuła jest wyłącznie kreacją literacką, fantazją, czy też znalazła oparcie w faktach z dziejów miasta albo jakichś zapisanych legendach? Jeśli cokolwiek z tej opowieści zdarzyło się naprawdę, na przykład słynne dzieciobójstwo, to czemu nie pokusiła się pani o napisanie powieści historycznej? Ten gatunek pani nie kusi?

Powieść historyczna jest bardzo trudnym gatunkiem dla kogoś, kto nie jest historykiem. Wiedziałam, że chcę napisać o „fabrykantce aniołków” po wysłuchaniu podcastu, ale powieść historyczna mnie przerażała. Trzeba znać sytuację społeczną, polityczną i gospodarczą. Dobrze orientować się w układach ulic, zależnościach narodowych, modzie, mowie, kulturze i wielu innych rzeczach… Bałam się, że nie dam rady. Zbyt dużo materiału do przyswojenia. Poza tym, nie wiem, czy umiałabym zbudować napięcie w takiej powieści… Nie, to nie jest gatunek dla mnie. Lubię wyszukiwać ciekawostki w historii miasta, ale typowa powieść historyczna – raczej nie. W „Śpij, dziecinko, śpij…” są wzmianki o dzieciobójstwach, które zdarzyły się w gminie Krotoszyn, i są to historie prawdziwe, które zostały udokumentowane w Krotoszyńskim Orędowniku Powiatowym z lat trzydziestych ubiegłego wieku, a w powieści opowiada o nich kustosz muzeum.

Wiedźmy ponoć nie giną, przepoczwarzają się, by powrócić znowu. Starucha pojawi się kiedyś jeszcze w kolejnej powieści? Jakie są pani plany dotyczące horrorów? Czym teraz zostaniemy zaskoczeni? Jaką bestię chce pani obudzić na stronach kolejnego utworu?

Kolejna moja powieść to kryminał. Starucha raczej nie pojawi się w innej powieści. Być może zakończenie jest niepokojące, ale horror nie może się dobrze kończyć, musi być ten wątek niepokoju utrzymany do ostatniej kropki. Tym razem zabieram czytelnika do Jaraczewa – małej miejscowości w Wielkopolsce, gdzie w dziwnej sytuacji ginie bez wieści siedmioletni chłopiec. W ubiegłym roku, będąc na wakacjach, usłyszałam pewną legendę, która wciąż siedzi mi w głowie i gdy pomysł dojrzeje, będę chciała go wykorzystać. I chcę, żeby to też był horror. Mam już zarys historii, ale brakuje mi jeszcze ważnego elementu, wierzę, że pojawi się wkrótce. Muszę popracować, żeby kolejna bestia była bardziej przerażająca niż Starucha. Ale moje plany zależą od wydawcy i od tego, czy uzna, że powieść jest na tyle interesująca, że można ją wydać.

Dziękuję za rozmowę.

Jolanta Bartoś, Śpij, dziecinko, śpij…  str. 352, ZYSK i S-ka Wydawnictwo 2022 (www.zysk.com.pl)

JOLANTA BARTOŚ (na zdjęciu) urodziła się w Jarocinie, jednak przez ponad 30 lat mieszkała w Krotoszynie, gdzie często bywa do tej pory, również na spotkaniach autorskich. Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Jest autorką kryminałów i thrillerów. Debiutowała „Niepokorną” w 2016 roku, później ukazały się jej książki „Obłęd”, „80 gramów”, „Stalker” (na podstawie własnych przeżyć w walce z wirtualnym prześladowcą), „Jad”, „Uwięzieni w Galerii Lochy”, „Fatum”, „Furia”, „Tenebris”. Jej najnowsza książka „Śpij, dziecinko, śpij…” jest współczesną powieścią grozy z wątkami psychologicznymi i obyczajowymi. Poza pisaniem Jolanta Bartoś zajmuje się rękodzielnictwem: szydełkowaniem, beadingiem (łączeniem koralików we wzory), amigurumi (tworzeniem maskotek) i frywolitką (ozdobnym zaplataniem nici).

KONKURS CZYTELNICZY

Dzięki uprzejmości Zysk i S-ka Wydawnictwa (www.zysk.com.pl) ogłaszamy dla Czytelników LADY’S CLUB konkurs, w którym można zdobyć 3 egzemplarze książki Jolanty Bartoś „Śpij, dziecinko, śpij…”. Otrzymają je ci z Państwa, którzy pierwsi odpowiedzą na pytanie: Kto napisał muzykę do „Pieśni nad kołyską”, kiedy to było i nazywał się autor polskich słów do tej lulanki? Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl.

REGULAMIN

1. Nagrodę w konkursie stanowią 3 książki 3 egzemplarze książki Jolanty Bartoś „Śpij, dziecinko, śpij…”, ufundowane przez Zysk i S-ka Wydawnictwo.

2. Rozdanie przewiduje 3 zwycięzców – każdy z nich otrzyma po jednym egzemplarzu książki.

3. Rozdanie trwa od 8 czerwca 2022 roku do wyczerpania nagród.

4. Do rozdania można zgłosić się tylko raz.

5. Zadanie polega na udzieleniu odpowiedzi na pytanie dotyczące książki: Kto napisał muzykę do „Pieśni nad kołyską”, kiedy to było i nazywał się autor polskich słów do tej lulanki?

6. Spośród nadesłanych odpowiedzi redakcja wyłoni 3 zwycięzców.

7. Wyniki zostaną ogłoszone pod recenzją książki na stronie LADY’S CLUB.

8. Zwycięzcy mają 3 dni na przesłanie na adres redakcja@ladysclub-magazyn.pl swoich danych do wysyłki nagrody drogą pocztową; w przypadku braku takiej informacji w wyznaczonym czasie zostanie wybrana kolejna osoba.

Rozwiązanie konkursu czytelniczego. Pytanie: Kto napisał muzykę do Pieśni nad kołyską, kiedy to było i nazywał się autor polskich słów do tej lulanki? Odpowiedź: Pieśń nad kołyską powstała w 1838 roku. Muzykę skomponował Karl Gottfried Wilhelm Taubert, a słowa polskie napisała Felicja Kisielińska. Nagrody książkowe otrzymują: Bogumiła Bendzieszak, Krotoszyn; Ewelina Górecka, Zielona Góra; Iwona Nikodemska, Łódź. Gratulujemy!

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress