NIEPOKORNA, ZADZIORNA I PYSKATA, CZYLI GLEBA DA SIĘ LUBIĆ! Recenzja

STANISŁAW BUBIN

Recenzja „Gleby”, najnowszej książki Michała Śmielaka, autora kryminałów i thrillerów, powinna zamknąć się w jednym zdaniu: świetna, porywająca, z gatunku tych niemożliwych do odłożenia, bo gdy już się zacznie, trudno przerwać. Nie chcę być jednak autorem tekstu składającego się wyłącznie z przymiotników zachwytu, toteż dopiszę parę słów więcej, żeby uzasadnić ocenę celującą.

Michał Śmielak „Gleba”. Wydawnictwo Initium (www.initium.pl), Kraków 2023, str. 416.

„Gleba” to kolejna powieść o młodej policjantce śledczej Idze Ziemnej (wiedzieliście, że Iga to skrót i pełne imię od Igi brzmi Ignacia?), zwanej przez kolegów i światek przestępczy od nazwiska Glebą właśnie, co przy okazji jest zabawną grą słów, bo gliniarze często przecież zwracają się do zatrzymanych pieszczotliwie: „Gleba, gnoju!”, czyli: „Leż na ziemi!”. Sama Gleba też często warczała do kryminalistów: „Gleba!”. Pani podkomisarz (zawsze na luzie) z lubością więc akceptowała swoją ksywkę i bywało, że przez telefon lub przy wymianie konwenansów też się tak przedstawiała.

Michał Śmielak wymyślił dziewczynę z wydziału kryminalnego, której nie da się nie lubić: atrakcyjną, wygadaną i bystrą, przy tym do bólu bezczelną i skuteczną w swojej robocie, niezbyt szanującą przełożonych, ciętą na wszystkich politycznych kacyków. Mimo stosunkowo młodego wieku była doświadczona w policyjnej robocie i szybko awansowała w stołecznej dochodzeniówce. Tak szybko, że parę razy potknęła się na różnych sprawach, a po jednej z poważniejszych została karnie przeniesiona „w teren”, czyli na prowincję, by nie pokazywała się na oczy kilku ważniakom i odpokutowała okres zesłania z dala od stołecznych klimatów. Miało to trwać do całkowitego ucichnięcia odgłosów wywołanej przez nią burzy albo do odzyskania pełnego zaufania przełożonych – na przykład po kilku spektakularnych sukcesach w mieście, do którego trafiła na czas banicji.

Ale jakie głośne sprawy kryminalne można mieć w Stalowej Woli, gdzie na co dzień rejestruje się przeważnie kradzieże królików, jazdę po pijaku na rowerze, pyskówki między sąsiadami i – ewentualnie – mordobicie w knajpie (ale też rzadko). Gleba usychała więc z nudów w Stalowej Woli, przekładając papierki i coraz bardziej tęskniąc za przytulnym mieszkankiem w Warszawie. I za Kosmą, którego trochę kochała, lecz chyba niezbyt mocno, bo w mieście zesłania zaczęła się pocieszać z pewnym mięśniakiem z klubu fitness, który imponował dziewczynom czarną limuzyną produkcji niemieckiej. Cokolwiek przerażona Iga Ziemna powoli zaczynała tracić nadzieję, że kiedykolwiek wróci na dawne stanowisko, więc umilała sobie dni docinkami pod adresem szefów i ich zwierzchników z urzędu miejskiego, zwłaszcza prawicowego, kościółkowego prezydenta. Służba w Stalowej Woli powodowała, że traciła serce dla policji – rutyna usypiała i zabijała w niej instynkt śledczy. Aż do dnia, w którym ruszyła lawina zdarzeń kompletnie nietypowych nie tylko dla Stalowej Woli i Podkarpacia, ale też dla wszystkich małych miast w Polsce. Bo kto to widział, żeby w pięćdziesięciotysięcznym mieście nad Sanem zaczął grasować seryjny morderca? Jakby celowo dla wynudzonej podkomisarz Igi Ziemnej, żeby miała co robić i mogła się wykazać, na złość lokalnym politykom prawicy, na przekór urzędnikom i funkcjonariuszom kościoła, rządzącym duszami miejscowych obywateli ręka w rękę z władzami.

Michał Śmielak wymyślił dziewczynę z wydziału kryminalnego, której nie da się nie lubić: atrakcyjną, wygadaną i bystrą, przy tym do bólu bezczelną i skuteczną w swojej robocie, niezbyt szanującą przełożonych, ciętą na wszystkich politycznych kacyków (fragm. recenzji).

Oczywiście Gleba nie wybudziła się z letargu od razu i zabójca nie zademonstrował natychmiast, że zaczął stosować prawo serii. Zanim bowiem w dziwnych okolicznościach przyrody pojawił się trup, najpierw policjanci wezwani zostali w okolice popularnego supermarketu przy alejach Jana Pawła II, gdzie nieznany sprawca spaskudził czerwoną farbą świątobliwe oblicze patrona ulicy i miasta, wyrysowane mozolnie na ścianie bloku. Graficiarz (nazwijmy go tak umownie) zadał sobie sporo trudu, by z dachu wieżowca wylać na mural parę kubłów ciężko zmywalnego lakieru i napisać sprayem pod swoim „dziełem” widoczne z daleka hasło: „Obrońca pedofilów”. Po głośnym reportażu w TVN24 wyraźnie nawiązał do burzliwej ogólnopolskiej dyskusji na temat rzeczywistych zasług i wątpliwych „zasług” papieża-Polaka. I tym samym umiejscowił akcję powieści w czasie i przestrzeni. „Gleba” Michała Śmielaka jest książką ambitnie aktualną, toczy się pod koniec kwietnia 2023 roku, tuż przed wielką majówką, na parę dni przed zapowiedzianym przez władze przyjazdem do miasta premiera (wiadomo jakiego rządu) i prezydenta-długopisa. Orgazm, jaki przeżywają z tej okazji lokalni politycy właśnie został brutalnie zaburzony przez tajemniczego malunkowego. Oczywiście zażądali oni od policji natychmiastowego ujęcia sprawcy zbrodni, przykładnego ukarania, najlepiej przez rozszarpanie, poćwiartowanie, posypywanie solą i publiczne spalenie na stosie. Mamy w tym momencie okazję zobaczyć Glebę w akcji, póki co słownej, gdy bezpośrednio starła się z wkurzonym jak osa prezydentem miasta Szatkowskim, człowiekiem o nieświeżym oddechu. Pyszna scena na otwarcie książki!

Później dynamika zdarzeń nabiera już takiego tempa, że z trudem można nadążyć – aż do wydarzeń na moście i w nurtach Sanu, które opisane zostały z wirtuozerią godną Lee Childa i jego słynnego Jacka Reachera. Ale, jak powiadam, to wszystko odbyło się później, bo jeszcze tego samego dnia, w którym spaskudzony został rysunkowy papież na murze i w którym Gleba jako oficer wydziału kryminalnego odmówiła prezydentowi miasta udziału w akcji ścigania sprawcy występku chuligańskiego, ktoś brutalnie zamordował włóczęgę na dalekich przedmieściach Stalowej Woli, w dawnej strzelnicy nazywanej Kulochwytami. Człowieka tego nazywano Posejdonem. Sprawca zawiesił go na łańcuchu za jedną nogę i poderżnął mu gardło. Ożywiona tą zbrodnią Gleba szybko ustaliła, że zamordowany żul nie był tym, za kogo się podawał, maskował się, miał dom i swoje tajemnice. Gdy w mieście doszło do drugiego, podobnego morderstwa, pojawiły się plotki o grasującym w Stalowej Woli seryjnym mordercy. Uparcie ktoś zaczął kolportować opowieści o Wampirze, rzekomo odpowiedzialnym za wszystkie okrutne zbrodnie na bezdomnych. Gleba daleka była od przyznania racji tym, którzy powtarzali uparcie, że nad Sanem grasuje seryjny, coś jej w tym wszystkim nie pasowało, ale jej ambitny partner, syn prawicowej eurodeputowanej ze Stalowej Woli, marzył o wpisaniu sobie do zawodowego CV informacji o ujęciu Wampira i konsekwentnie lansował teorię, że zbrodnie są dziełem szaleńca. Na czyje wyszło?

Michał Śmielak skonstruował fantastyczną łamigłówkę kryminalną w realiach niewielkiego miasta Podkarpacia, rządzonego przez lokalne układy. Skąd my to znamy? – mógłby zapytać niejeden czytelnik z takiego powiatowego miasta. Dla miejscowych władz oczywiście życie gromady bezdomnych, zagrożonych przez maniakalnego mordercę, warte było funta kłaków. O wiele ważniejsza była przecież nadchodząca wizyta z okazji 3 Maja pana premiera, pana prezydenta i pana biskupa, toteż urzędnicy nie zawahali się użyć policji do rozbicia obozowiska włóczęgów i wywiezienia ich do Rzeszowa, niczym śmieci komunalnych. Po cichu zaś wielu miejscowych wyrażało aprobatę dla sprawcy, który „sprzątał” żuli i wywoływał w nich strach. Gleba okazała się jedyną niepokorną w mieście. Jedyną, która nie chciała wpisać się w lokalne układy i rytuały. Jedyną niepodporządkowaną. Dla niej zabójstwo bezdomnego znaczyło dokładnie tyle samo, co zabójstwo urzędnika czy lekarza – po prostu śmierć człowieka. Dlatego tym z góry nie dała pokierować swoim dochodzeniem, nie poddała się presji, niczego nie zamiotła pod dywan i poprowadziła śledztwo po swojemu, na swoich warunkach, zdobywając przy okazji sympatię moją i wielu czytelników. Uznała bowiem, że trzeba odkryć niewygodne prawdy i małe tajemnice, które doprowadziły w mieście do tylu tragedii.

Autor przepracował ongiś w Stalowej Woli cztery lata i dobrze poznał jej klimat, napisał więc książkę będącą nie tylko kryminałem, ale i portretem pewnego charakterystycznego, specyficznego miasta, podobnego, jak stwierdził, do kilku innych w Polsce, choćby do Sosnowca czy Dąbrowy Górniczej. Gratuluję autorowi odwagi, ponieważ zapewne rzeczywistym gospodarzom Stalowej Woli taki obraz ich miejscowości niespecjalnie się spodobał. Woleliby chyba, żeby Gleba była zakonnicą na rowerze, jak ojciec Mateusz w Sandomierzu, ale – jak to się ładnie mówi – pisarz jest od pisania, jak dupa od sr…nia, toteż Śmielak na szczęście nikomu nie musiał się kłaniać i „Glebą” zdobył kolejny legion wiernych czytelników. Ja zaliczam się do nich od dawna i czekam na kolejny thriller. Mam nadzieję, że nie będę czekał długo i że będzie to znowu powieść z niepokorną Glebą w roli głównej. Ten brand, czyli marka, wyszedł autorowi doskonale.

PS. Dodam przy okazji szczyptę podziwu: autor napisał i wydał w ciągu dwóch lat od debiutu aż siedem książek i wszystkie znalazły się na listach bestsellerów. Przy wielu innych zajęciach i przyjemnościach życia, jakim oddaje się Michał Śmielak, pracowitość godna uznania!

MICHAŁ ŚMIELAK – (na zdjęciu powyżej) rocznik 1979, mieszka w Sandomierzu. Zawodowo zajmuje się handlem, historycznymi rekonstrukcjami i konferansjerką na różnego rodzaju imprezach historycznych. Przygotowuje i reżyseruje także widowiska ogniowe (Fireshow). Pasjonat historii, gier komputerowych i motocykli. Zadebiutował w marcu 2021 powieścią „Znachor”. W Wydawnictwie Initium ukazały się również „Wnyki”, „Inkwizytor” i „Postrach”. W Wydawnictwie Skarpa Warszawska opublikował „Ucichły ptaki, przyszła śmierć” i „Pomruk”. „Gleba” jest siódmą książką w jego dotychczasowym dorobku literackim.

Wszystkie nasze dotychczasowe recenzje z książek Michała Śmielaka znajdziecie w sekwencji Pan Book na stronie LADY’S CLUB:

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress