STANISŁAW BUBIN
Nieprzypadkowo nowa powieść Żanety Pawlik nosi tytuł „Tamarynd”. Główna bohaterka, Anka Piechurska, otrzymała od przyjaciółki z pracy bransoletkę z nasion tamaryndowca. Ozdobę może nieszczególną pod względem artystycznym, ale symboliczną. Drzewo, trwałe i bardzo twarde, rośnie w Indiach. Osiąga do dwudziestu metrów wysokości i pozostaje wiecznie zielone. Liście ma pierzaste, kwiaty pachnące i zebrane w grona. Tamarynd jest strączkowatym owocem tego drzewa. Pod twardą skorupką znajduje się delikatny miąższ, otaczający czarną pestkę. Stosuje się ją głównie jako przyprawę. Owoce tamaryndowca mają słodko-kwaśny smak. Jak życie Anki i ludzi, których spotkała na swojej drodze.
Anka pochodzi z Katowic, w każdym razie mieszka w tym mieście i z niego uciekła do Niemiec. W województwie śląskim nic nie jest tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Można żyć w Katowicach czy Chorzowie, ale urodzić się w Sosnowcu czy Będzinie i nosić piętno – niektórzy tak uważają – „gorola”, Zagłębiaka. Historyczne animozje trwają do dziś, pulsują pod skórą mieszkańców regionu i czasami dają o sobie znać. Raz w formie niewybrednych żartów, innym razem bolesnych ukłuć. Granice na Brynicy i Przemszy nie zniknęły całkowicie z ludzkiej świadomości, przenoszą się z pokolenia na pokolenie. Anka nie uciekła jednak do Hamburga, bo ją ktoś prześladował za pochodzenie, ale przypomniała sobie o trudnej historii, gdy pracowała w ośrodku dla zniedołężniałych staruszków. Jeden z jej podopiecznych wspomniał o „polskich bandytach” w czasach wojny, a ona chciała mu opowiedzieć o Volksliście i wcielaniu Ślązaków do Wehrmachtu, lecz ostatecznie zrezygnowała, bo po co cierpiącemu na demencję starczą mężczyźnie taka wiedza? Anka uciekła ze Śląska przed ślubem z Igorem, kiedy na własne oczy przekonała się, że ją zdradza. Uświadomiła sobie wtedy, że oboje nie potrafią rozmawiać o uczuciach. Uciekła także przed rodzicami, przed niechcianą ciążą, a zwłaszcza przed matką-dewotką, która z perspektywy swojej wiary tak łatwo i często krzywdząco oceniała ludzi. A Anka miała kłopoty z wiarą w Boga i dlatego matka ją wyklęła – za życie w grzechu z mężczyzną, za zajście w ciążę, za niechodzenie do kościoła, za bluźnierstwa… Dla matki ważniejsze były nieustanne próby zaproszenia proboszcza na niedzielny obiad niż chęć ułożenia relacji z Anką. Całą miłość matczyną pani Maria przelała na młodszą córkę, Karolinkę.
Swoją siostrę Anka też kochała, toteż kiedy zorientowała się, że w Polsce nie zarobi jako pielęgniarka na operację ratującą oko Karolinki, skorzystała z okazji i wyjechała do Niemiec, do pracy w domu opieki, za dużo lepsze pieniądze. W Hamburgu dowiedziała się, że tylko kosztowna operacja w klinice na Zachodzie może uratować wzrok dziewczynki, toteż kiedy trafiła jej się kolejna okazja zarobienia naprawdę dużych pieniędzy – nie zastanawiała się. Wszystko dla siostry! To była jednak szczególna okazja: praca w St. Pauli, przy głównej ulicy Reeperbahn, znanej jako ulica czerwonych latarni, z wieloma restauracjami i klubami. Dzięki zarobionym tam pieniądzom dziewczyna uratowała oko Karolince i wróciła do kraju. Między nią a matką nic się jednak nie zmieniło, a chyba nawet było gorzej. Musiała przeprowadzić się do nędznej klitki w jednej z najgorszych dzielnic katowickich. Matka była wciąż ślepa i głucha na wyjaśnienia córki. Żadnej wdzięczności za uratowanie Karolinki. Oskarżała ją o ciężkie grzechy, usunięcie ciąży i zarabianie w Niemczech brudnych euro. Nie przyjmowała do wiadomości, że nie było aborcji, że poroniła. I że można pracować w St. Pauli nie będąc prostytutką, lecz na przykład sprzątaczką czy kelnerką… Anka zaczęła pracę w katowickim ośrodku na oddziale psychiatrycznym. W końcu miała do tego kwalifikacje. To tam poznała salową Jadźkę, od której otrzymała talizman z tamaryndowca. Nim kobiety zaprzyjaźniły się, początki miały trudne. Anka zwyzywała Jadwigę od „rudej cholery” i „ryżej małpy”. Nie był to początek dający nadzieję na przyjaźń, a jednak przekonała się, że salowa miała w sobie większe pokłady empatii dla osób cierpiących na chroniczne poczucie pustki, zaburzenia osobowości, depresję, chorobę alkoholową niż niejeden lekarz czy kwalifikowany pielęgniarz.
Mógłbym jeszcze dłużej snuć opowieść o głównej bohaterce, lecz odebrałbym czytelnikom przyjemność przeczytania tej niezwykłej książki. A zaręczam, że naszkicowałem dopiero początek, zalążek podstawowych wątków, bo tak naprawdę „Tamarynd” zaczyna się od powrotu Anki z zagranicy i chęci rozpoczęcia życia na nowo. Wędrujemy z nią po dzielnicach Katowic, kiedy szuka mieszkania – po Wełnowcu, Załężu, Nikiszowcu, Koszutce, Szopienicach – towarzyszymy jej w nielekkiej pracy, poznajemy ordynatora Kozłowskiego, który ma opinię „psa na kobiety” i dowiadujemy się, dlaczego Anka nigdy nie polubiła swojego prawdziwego imienia. Nazywała się wszak Liliana, lecz wszystkim kazała zwracać się do siebie Anka. W żadnym razie Ania czy Anulka. Kategorycznie żądała tego również od nowo poznanego mężczyzny – Franka Małeckiego. Franek był gliną, policjantem w wydziale kryminalnym komendy wojewódzkiej. Poznali się w dość nietypowych okolicznościach, kiedy Anka kopała kosz na śmieci na przystanku, wzburzona po kolejnej kłótni z matką. Franek i jego partner Robson (ksywka od Roberta) przejeżdżali akurat nieoznakowanym radiowozem i postanowili wylegitymować krewką kobietę. W ten sposób zaczęła się ich znajomość.
Czy tak się rodzi, od przypadku, nadzieja na lepsze jutro? Na spełnienie marzeń? Ci wszyscy potłuczeni, obolali, poranieni ludzie mają za sobą trudne doświadczenia i przeszłość, od której chcieliby się odwrócić, a najlepiej uciec w nowe, nieznane światy. Policjant chętnie zapomniałby o byłej żonie, która nie przestaje go nękać. Jego partnerowi Robsonowi urodził się synek, lecz radość z przyjścia na świat potomka mącą dziwaczne zachowania żony, niepewność, czyje to dziecko, awantury domowe. Pewnego dnia Ewa bez wyjaśnienia porzuca noworodka i męża, a on przyjmuje pod dach Ukrainkę Katię – do opieki nad synkiem. Sprawy się jednak coraz bardziej komplikują. Mamy przy okazji wątek wojny w Ukrainie, uchodźców, narastającą niechęć wielu Polaków do uciekinierów. Jest też wątek gejowski. Cieniem na dobrze rozwijającej się znajomości Anki z Frankiem kładą się ich obowiązki zawodowe. On ma akcje, rozbijanie gangów, walkę z mafią, ona wciąga się w opiekę na ludźmi cierpiącymi z powodu depresji, sytuacji wywołujących stres, zażywania substancji psychoaktywnych. Pewnego dnia wyjeżdża z powrotem do Hamburga z ordynatorem na seminarium poświęcone walce z chorobą alkoholową… Franek robi jej niespodziankę, odwiedza ją w hotelu. W mieście jest jednak ktoś, kto zapamiętał ją z okresu pracy w dzielnicy St. Pauli. Przeszłość lubi wracać w najmniej spodziewanych momentach, przypominać o sobie. Jak się przed nią ukryć? Pewnego dnia w katowickim szpitalu pojawia się pobita przez nadzorców agencji towarzyskiej Bułgarka Rayna, prostytutka, którą Anka poznała w Hamburgu. Codzienność nie jest łatwa dla nikogo, a kiedy nakładają się na nią wydarzenia z przeszłości, o których wszyscy chcielibyśmy zapomnieć, robi się naprawdę trudno. Czy można zbudować lepsze jutro bez wyznania prawdy, bez oczyszczenia się ze starych grzechów?
Podtytuł książki – „Tamarynd. Marząc o lepszym jutrze” – sugeruje, że marzenia mogą pozostać tylko marzeniami, jeśli nie uwolnimy się od zaszłości, od rzeczy, które schowaliśmy przed światem i najbliższymi. Dlaczego Franek pozostawił klucze do mieszkania byłej żonie, która wparowała do domu, gdy Anka brała prysznic? Czy rzeczywiście operację Karolinki sfinansowały brudne pieniądze? Jak wytłumaczyć bliskim, że, owszem, w St. Pauli paradowała w kusym fartuszku, ale przecież nie była kurewką! Dlaczego Robson przystawił sobie służbowy pistolet do głowy? Bo praca w policji i alkohol więcej dla niego znaczyły niż niezaspokojone potrzeby żony? W otoczeniu Anki jest mnóstwo ludzi potrzebujących pomocy – wszakże nie potrafią o nią poprosić. Próbują, nikomu nie wychodzi. Nawet nie chcą sobie uświadomić, co ich dręczy, więc uciekają przed problemami, szukają zastępczych rozwiązań, szamocą się w niewidzialnych pętach, cierpią. Anka też ma zresztą z tym problem, wcale nie jest wyjątkowa. Może dlatego, kiedy zaprzyjaźniła się z salową Jadźką, przelewa na nią swoje marzenia o egzotycznej podróży do Indii. Bransoletka z tamaryndowca wyzwala pragnienie kolejnej ucieczki. Obie kobiety obiecują sobie niezwyczajną podróż do Indii, z plecakiem, na żywioł, żeby zobaczyć kremację zwłok w Waranasi, rytualne kąpiele w Gangesie, może także Agrę z Tadż Mahal, symbolem wielkiej miłości. Anka dużo czyta o Indiach, o tamtejszych mieszkańcach i ich zwyczajach, o ludziach, którzy przybywają nad świętą rzekę w nadziei na uwolnienie się od sansary, przerwania tego cyklu reinkarnacji, kołowrotu narodzin i śmierci, permanentnej wędrówki dusz. Jej opowieści rozpalają wyobraźnię Jadwigi, której w życiu jest tak ciężko. Niespłacone długi, mąż w więzieniu, strach co będzie, kiedy wyjdzie na wolność i zacznie się to samo od początku: wrzaski, picie, siniaki… Anka z kolei ma mężczyznę, który boi się wyznać jej miłość. Boi się sparzyć jeszcze raz w życiu. Oboje podsycają w sobie strach przed nieudanym związkiem. Anka kupuje więc w internecie bilet do New Delhi. W tajemnicy przed wszystkimi. Jeden bilet. Tylko jeden. Nie pytajcie, dlaczego wyłącznie dla siebie. Nie pytajcie, czy kogoś zawiodła, oszukała. Po prostu przeczytajcie, żeby dowiedzieć się, czy spod delikatnego miąższu okrywającego pestkę tamaryndu wykiełkuje nowe, twarde, silne i naprawdę piękne drzewo. Drzewo miłości. Każde nasiono ma przecież swoją szansę. Każdy z nas ma szansę wypowiedzieć na głos ważne zdanie: „Powinieneś wiedzieć/Powinnaś wiedzieć, że bardzo cię kocham”. Trzeba tylko zrobić głęboki wdech i spróbować.
Niezawodne Wydawnictwo Zysk i S-ka z Poznania dostarczyło nam pięć egzemplarzy najnowszej powieści ŻANETY PAWLIK, autorki znanej także z bardzo dobrze przyjętej w ubiegłym roku książki „Mowy nie ma!”. Dziś w sekwencji Pan Book zamieściliśmy recenzję powieści „Tamarynd. Marząc o lepszym jutrze”, a teraz zabiegamy o rozmowę z autorką. Pod wywiadem, już wkrótce, zamieścimy konkurs dla Czytelników, w którym będzie okazja zdobyć wszystkie zaprezentowane na zdjęciu egzemplarze.
ŻANETA PAWLIK (na zdjęciu powyżej) urodziła się w 1975 roku, mieszka w województwie śląskim. Pisarka i aktorka w Lekkim Teatrze Przenośnym w Chorzowie. Grała przykładne piastunki ogniska domowego, ekscentryczne staruszki i uciesznice sprzedajne. Żona i matka. Zadebiutowała w Zysk i S-ka Wydawnictwie w czerwcu 2022 powieścią obyczajową „Mowy nie ma!”. Rozmowę z autorką opublikowaliśmy latem 2022 w portalu LADY’S CLUB, można ją przeczytać tutaj: https://ladysclub-magazyn.pl/pan-book/sto-lat-temu-wybralam-sie-do-wrozki-powiedziala-mi-ale-sie-pani-w-tej-glowie-gotuje-wywiad/. Żaneta Pawlik jest także laureatką XVIII Turnieju Sztuki Recytatorskiej „Promuj Śląsk”, organizowanego przez Chorzowskie Centrum Kultury, na którym zajęła pierwsze miejsce. Fascynatka podróży i jazdy na motocyklu, którym wraz z mężem przejechała Trasę Transfogarską (Transfăgărășan) i Transalpinę (Drum național), najwyżej położone drogi w Rumunii oraz całą Chorwację. Odpoczywa w podróży, najchętniej włócząc się z plecakiem po Azji. Więcej o autorce na jej stronie domowej www.zanetapawlik.pl. Najnowszą powieść „Tamarynd” można kupić w przedsprzedaży z rabatem w księgarni internetowej wydawcy: https://sklep.zysk.com.pl/tamarynd.html.