STOJĘ W OSTATNIEJ SALI JAK STARY WYPCHANY JELEŃ I ŚWIECĘ OCZAMI. Recenzja

STANISŁAW BUBIN

Przyznam szczerze, że nie byłem dotąd zwolennikiem książek wspomnieniowych z alfabetem albo abecadłem w tytule. Im większe tuzy zabierały się za wynurzenia, tym mniej sobie obiecywałem po ich treściach, bo jednak podporządkowanie opowieści kolejnym literom abecedarium zwykle zapowiadało niedosyt, fragmentaryczność, brak chronologii, mozaikowatość, jednym słowem porządek, którego w przeszłości nigdy nie ma i nie było. To moje niechętne nastawienie zmienił dopiero „Alfabet polifoniczny” Tomasza Jastruna, który umieszczając w książce wiaderko wspomnień o ludziach (niekoniecznie z kręgu literackiego), z którymi się zetknął, pisząc też o rozmaitych pojęciach i zdarzeniach, naszkicował swój świetny autoportret na tle rodziny i epoki, w jakiej przyszło mu żyć.

Tomasz Jastrun „Alfabet polifoniczny”. Wydawnictwo Iskry (www.iskry.com.pl), Warszawa 2024. Oprawa twarda z obwolutą, str. 320. Premiera 16 maja 2024. Więcej o książce: https://bit.ly/Alfabet_polifoniczny.

Książka jest nierówna, hasła są niejednorodne stylistycznie i pojęciowo, o niektórych gigantach autor pisze krótko i jakby od niechcenia, żeby tylko zasygnalizować ich istnienie i orbitę, w której się znalazł albo w której oni weszli mu w drogę. Z kolei innym postaciom poświęca niewspółmiernie dużo miejsca (ale nie za dużo, bez przesady), lecz to przecież jego święte prawo, to jego poletko, on tam gospodarzem, on otwiera po kolei rozmaite szuflady i szufladki swojej wybiórczej pamięci. Przepastnej, trzeba przyznać. Ta wspomniana niejednorodność, chropawość opowieści to – wbrew pozorom – ogromna zaleta „Alfabetu…”. Odwracając strona po stronie tej książki, czytelnik nie jest w stanie przewidzieć na co natrafi, co go spotka, czy się tylko nieznacznie uśmiechnie, czy skrzywi się, a może parsknie radośnie lub nawet ryknie z ubawienia.

„Alfabet…” Tomasza Jastruna naszpikowany jest sardonicznymi opisami, ironią, grami słownymi, anegdotami, melancholijnymi refleksjami. W całości jest zaś ciekawą, wciągającą opowieścią o życiu, zdarzeniach, o przypadkach rozmaitych, zajmującej i ciekawej biografii, o szczęściu bycia tu i teraz, w takich a nie innych okolicznościach, z takimi a nie innymi ludźmi, a także o chorobach (w tym wielu ciężkich), przemijaniu i kolejnych odejściach. Autor włożył w tę opowieść nie tylko szkice portretowe, ale również fragmenty dialogów, cytaty z listów dotąd niepublikowanych, archiwalne zdjęcia oraz wiersze własne i innych poetów, przez co „Alfabet…” to naprawdę wielogłosowa konstrukcja, jak dom złożony z wielu materiałów różnej gęstości, z oknami różnej wielkości, jednymi wyglądającymi jakby były rybimi pęcherzami przepuszczającymi mało światła, a innymi przypominającymi kolorowe witraże, pełne słońca i wzruszeń.

Teoretycznie prawo pisania takich książek ma każdy, w każdym wieku, lecz zgadzam się z autorem, że to powinien być przywilej osób dojrzałych, tuż przed końcem życia – szczególnie życia bogatego, wszechstronnego. Tomasz Jastrun wypełnia te warunki, choć daty swojego kresu nikt nie zna, on także. Postanowił jednak przyjąć, że jest już bliżej niż dalej, co przecież wynika nie tylko z rachunku matematycznego, ale i biologii, toteż postanowił napisać „Alfabet polifoniczny” jakby jego życie miało zakończyć się już zaraz. Z prostego powodu – by pozostawić potomnym okruchy subiektywnych wspomnień, kamienie i kamyczki prawdy, może nawet krople bursztynu z zatopionymi wewnątrz postaciami, myślami, refleksami. A tak naprawdę z sobą. Z żadnej innej publikacji nie dowiedziałem się tylu rzeczy o autorze, co z tej podsumowującej jego życie opowieści. Żadna inna nie przekonała mnie tak do Tomasza Jastruna, jak ta. I żadna inna nie przybliżyła go też jako człowieka o wielu słabościach, przywarach podobnych do naszych, o myślach zbieżnych (bądź nie) z myślami moimi i twoimi. Na przykład dotyczącymi przekonań politycznych, PiS-u, Dudy-manekina, skrajnej prawicy, szaleństw Macierewicza. Będąc w miejscu, w jakim jest, z nazwiskiem i uznanymi osiągnięciami, w wieku siwym i nicjużniemuszącym, autor nie gryzł się w język, opowiadając o gigantach i maluczkich tego świata (jego świata zwłaszcza). Nie poskąpił ironii, drwiny i smagnięć piekącego żartu nawet postaciom po śmierci pomnikowym, choćby Herbertowi, Mrożkowi, Szymborskiej, Miłoszowi, Różewiczowi, Barańczakowi, Januszowi Głowackiemu, Jackowi Kaczmarskiemu, Przybosiowi, Osieckiej, Sandauerowi, Tuwimowi czy Wałęsie. Ci pomnikowi, wielcy, czasami za sprawą jednego zdania w tej wielobarwnej opowieści stają się zwykli, zwyczajni, przeciętni, pospolici, zawistni, dręczeni alkoholizmem, lekomanią, uprzedzeniami, a ci mało znani, zwykli, zwyczajni urastają do rangi herosów, postaci gigantycznych, fascynujących. Ze smutkiem autor zauważa również, jak szybko o ludziach zapominamy, jak rozsypują się w proch i pył niegdysiejsi atleci kultury i literatury, jak niknie pod kurzem i oddala się w nicość ich twórczość.

W „Alfabecie…” jak w zwierciadle odbijają się też zdarzenia i pojęcia z epoki, sprawy znane z ostatnich dziesięcioleci, choćby wierności ideałom i ideologii, służby Stalinowi, agenturalności, teczek, aresztów, donosicielstwa, żelaznej kurtyny, stosunków Wschód-Zachód, wyjazdów, zdobywania paszportów, poezji i prozy, gazet i czasopism, radia i telewizji, katastrofy smoleńskiej, nieszczęść, samobójstw, depresji, głębokich podziałów społecznych, podsłuchów, antysemityzmu, stanu wojennego, wydawnictw podziemnych, Żydów, śmierci i pogrzebów.

Ogromnie tego dużo, jak na książkę nieco ponad trzystustronicową.

Tomasz Jastrun w 2019 roku. Fot. Materiały prasowe

Wspomniałem, że dla mnie „Alfabet polifoniczny” Tomasza Jastruna to autoportret, w którym nie brakuje ciemnych barw. Pieszcząc, smagając i chlaszcząc wiele osób strugami z bogatej palety kolorów, nie zawsze jasnych, autor nie szczędzi w portretach i siebie (choć kropel próżności, trudnej do uniknięcia w tym osobistym wyborze, też nie brakuje). Zawarł więc w książce wiele zdań na swój temat. Przyznał przy okazji, że czasami sięga w głąb swojej studni, szczególnie w poezji. „Ciemno w niej, dlatego widać gwiazdy, jeśli niebo jest bezchmurne. Ale czym są gwiazdy w otchłani niepojętego kosmosu?”… No właśnie, czym są?!

W haśle „Ja” znalazł się również Jastrunowy wiersz pod tytułem „Jeleń”:

Zwiedziłem w życiu

Liczne muzea

A teraz sam

Stoję w ostatniej sali

Jak stary wypchany jeleń

I świecę oczami

Ludzie czasami przystają

Jak ta młoda dziewczyna

Dziwi się – wypchany

A tak świeci oczami

Mam nadzieję, że ja, podpisany pod recenzją, nie będę musiał świecić oczami za tych kilka zdań poświęconych książce. Absolutnie polecam!

***

TOMASZ JASTRUN urodził się 15 września 1950 w Warszawie. Poeta, prozaik, eseista, felietonista, krytyk literacki, autor książek dla dzieci, długoletni współpracownik paryskiej „Kultury”, a także dziennikarz radiowy. Dyplomata. Syn poety Mieczysława Jastruna (1903-1983) i powieściopisarki Mieczysławy Buczkówny (1924-2015). Absolwent polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. W okresie PRL związany z opozycją demokratyczną. Po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywał się od grudnia 1981 do listopada 1982, następnie został internowany na kilka tygodni w Białołęce. W latach 1990-1994 był dyrektorem Instytutu Polskiego w Sztokholmie i attaché kulturalnym w Szwecji.

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress