Wywiad. SZCZĘŚCIE TO ŻYCIE W ZGODZIE ZE SOBĄ, W HARMONII I SPOKOJU

Z HANNĄ DIKTĄ, autorką powieści Trogirskie wakacje, rozmawia Stanisław Bubin

Hanna Dikta. Zdjęcie z archiwum domowego.

Pamięta pani pierwsze krótkie zdanie, jakim Stanisław zaczepił Olgę w knajpce w Trogirze? Zapytał po prostu: Można? I zaskoczył ją tym, jak pani mnie – uczyniła pani bowiem głównymi bohaterami książki kobietę czterdziestoletnią i mężczyznę pod sześćdziesiątkę. A więc można! Na miłość nigdy nie jest za późno?

Myślę, że nigdy nie jest za późno. Spotkałam się nawet z opinią, że te dojrzałe miłości bywają największe, być może dlatego, że towarzyszy im silna świadomość przemijania, obawa, że to już ostatnia szansa.

Jaką rolę w pani twórczości odgrywają doświadczenia własne?

Wielu moich bohaterów ma jakieś moje cechy czy też wyraża moje poglądy. Czasem ich ustami sama ze sobą dyskutuję. Tak było, kiedy w Trogirskich wakacjach porównywałam poglądy na macierzyństwo Olgi i jej przyjaciółki Marioli. Niektóre moje powieści, a Trogirskie wakacje do nich należą, pełnią też w pewnych fragmentach funkcję terapeutyczną. Spotkałam się kiedyś z taką radą, aby – gdy czymś się martwimy – wyobrazić sobie najgorsze, co może nam się przytrafić. To, czego doświadczyła Olga Pozimska, jest dla mnie właśnie tym najgorszym. Nie jest tak, rzecz jasna, że literatura może całkowicie wyleczyć z obaw i lęków, ale na pewno może pomóc w ich oswajaniu. Dotyczy to także czytelników. Trogirskie wakacje odbierane są przez wiele osób bardzo osobiście, odnajdują w nich siebie – w różnych konstelacjach. Czasem widzą w sobie cechy Olgi, czasem dostrzegają w niej cechy swoich matek. Cieszę się, że ta historia sięga tak głęboko.

Przyznam, że tytuł powieści może mylić. Nie jest to bajkowa i liryczna opowieść o uczuciach dwojga dojrzałych ludzi w pocztówkowych okolicznościach przyrody, choć pozory mogą o tym świadczyć: lato, sierpień, wakacje, plaża, upał, słońce, szafir Adriatyku, błękit nieba, wspaniałe zabytki chorwackiego miasteczka, wino, turyści… I nieoczekiwanie Olga Pozimska oświadcza dopiero co poznanemu Stanisławowi Wokulskiemu, Polakowi z Berlina, że przyjechała do Trogiru, żeby się… Nie uprzedzajmy! Zapytam tylko, czy wakacje w tytule to zabieg celowy, marketingowy?

Nie, ani wakacje, ani Trogir nie są zabiegiem marketingowym, choć w dobie pandemii, kiedy wszystkim nam bardzo brakuje zagranicznych wojaży, faktycznie mogą przyciągać uwagę czytelników. Zależało mi na tym, żeby wakacje potraktowane zostały przewrotnie. Ma być sielankowo i szczęśliwie, a jest zupełnie inaczej. Mam nadzieję, że trochę mniej sielska okładka naprowadzi na właściwy trop osoby pierwszy raz biorące powieść do ręki…

Dlaczego na miejsce akcji wybrała pani Trogir, skoro można było wybrać Podgoricę w Czarnogórze albo na przykład nasze Sianożęty?

Wybrałam Trogir, bo w czasie swojego pierwszego pobytu w Chorwacji, trzy lata temu, mieszkałam właśnie w pobliżu tego miasta. Zachwyciło mnie. Bardzo chciałabym tam powrócić. Na razie udało się, ale tylko wspomnieniami, które zawarłam w powieści.

Jak wspomniałem, bohaterami książki są ludzie dojrzali, Olga i Stanisław, ale są nimi również ich dzieci, tragicznie doświadczone przez los, obecne tylko we wspomnieniach obojga. Czy poczucie winy wobec córki, jakie nosi w sobie Olga, uzasadnia jej niekiedy dziwne zachowanie? Postanowiła po roku wrócić do tego samego pokoju w tym samym pensjonacie i ostatecznie rozliczyć się z przeszłością. Czy to mądre? Tak powinna robić każda matka? Stanisław udowadnia, że stratę syna można psychologicznie przepracować inaczej. Który wariant zachowania jest pani bliższy?

Myślę, że nie ma jednej recepty na przeżywanie rozpaczy i na pewno nie powinna jej dawać osoba, której los nie doświadczył w podobny sposób. Zresztą, może nikt nie powinien jej dawać? Każdy z nas jest inny, ma inne doświadczenia, inną wrażliwość i odporność psychiczną. Jako zdeklarowanej optymistce bliższy jest mi wariant Stanisława, choć prześladujące Olgę poczucie winy i nieukojoną tęsknotę także bardzo dobrze rozumiem. Jakoś tak się dzieje w naszym społeczeństwie, że kobietę zawsze ocenia się przez pryzmat macierzyństwa – tego, czy ma dzieci, czy ich nie ma, czy wykonuje swoją rolę w sposób, który zadowala społeczeństwo. Szczególnie krytyczne są wobec matek inne kobiety. Podobno to dlatego, że bardzo często same nie czują się najpewniej w tej trudnej roli i chcą przynajmniej poczuć się lepsze od swojej sąsiadki czy koleżanki z pracy. Wychowane w kulturze obwiniania, same chyba też dość chętnie poddajemy się wewnętrznemu ostracyzmowi. Myślę, że to bardzo ciekawy temat i pewnie dlatego uczyniłam go przedmiotem moich rozważań w ostatniej powieści.

Smutna kobieta i pozytywnie do życia nastawiony mężczyzna, oboje o pogmatwanych losach. Nie rozstrzyga pani, jak ułoży się dalsza ich historia, bo książka niespodziewanie urywa się zapowiedzią, że ciąg dalszy nastąpi w drugim tomie. Czy również w Chorwacji? Kiedy to będzie?

Tak, druga część również będzie się rozgrywać w Chorwacji, ale nie tylko w Trogirze. Książka jest już w wydawnictwie, więc mam nadzieję, że ukaże się niebawem.

Może dowiemy się z niej, że rodzice nie odpowiadają jednak za postępki dorosłych dzieci? Czy Olga wyzwoli się z syndromu pustego gniazda?…

I znowu wracamy do tematu poczucia winy. Ludzie zawsze o postępki i problemy dzieci obwiniają rodziców. Nie myślą o wpływie rówieśników, osobowości czy nawet o dziedziczonych po przodkach traumach. Świetnie ten mit obala Ewa Woydyłło w swojej książce My – rodzice dorosłych dzieci. Bardzo tę książkę polecam, nie tylko rodzicom młodych ludzi. Czy Olga wyzwoli się z syndromu pustego gniazda, tego nie zdradzę, mogę tylko powiedzieć, że z czegoś się wyzwoli, ale z czego, niech na razie pozostanie tajemnicą.

Częścią pani powieści są również traumatyczne przeżycia zgwałconych kobiet. Ponieważ jest pani z zawodu nauczycielką, wyczuwam w podtekście belferską chęć udzielenia nam porady, jak postępować, jakiej poddać się terapii, by żyć po gwałcie w miarę normalnie, odbudować złamaną psychikę, nie dopuszczać do siebie myśli o samobójstwie. Mylę się?

Tym razem się pan myli. Nie mam pojęcia, jak pomagać zgwałconym kobietom i nie miałam ambicji, żeby udzielać komukolwiek jakichkolwiek rad. Chyba bardzo nie chciałabym, żeby moje książki miały jakąś tezę. Myślę, że rolą literatury jest zadawać pytania, a nie udzielać na nie odpowiedzi.

Żeby nie pozostać jedynie przy rzeczach ponurych, dodam też coś, co mi się w pani powieści bardzo podoba, mianowicie sceny seksu, a raczej sposób podejścia do miłości fizycznej u tych obojga bohaterów w średnim wieku. Seks jest seksem, po prostu. Dlaczego to tak ważny przekaz dla ludzi nieco starszych?

Kwestia seksu to także kwestia do dyskusji, w drugiej części rozwinę ten temat szerzej. Stanisław jest bardziej „wyzwolony”, Olga, mimo wszystko, jest większą tradycjonalistką. Myślę, że to ciekawy temat, nie tylko w odniesieniu do starszych osób, choć na pewno młodsi ludzie są w tych sprawach znacznie mniej konserwatywni. Czy jednak ten brak konserwatyzmu jest właściwy? Książka też tego nie rozstrzyga.

Skąd u pani to niezłomne przekonanie, że miłość ma kluczowe znaczenie i odgrywa w życiu wiodącą rolę?

Z upływem lat dochodzę do wniosku, że kluczowe znaczenie ma jednak nie tyle miłość – ta romantyczna, opiewana w średniowiecznych romansach i współczesnych telenowelach, co życie w zgodzie z samym sobą, szanowanie siebie. Zbyt łatwo roztapiamy się w miłości do innych osób, często zapominając o sobie. Jakiś czas temu przeżyłam trudną sytuację. Byłam dla siebie naprawdę surowym sędzią. Tak się złożyło, że parę tygodni później tę samą sytuację przeżyła moja przyjaciółka. Instynktownie – i jak najbardziej szczerze – zasypałam ją lawiną dobrych, pocieszających i pozbawionych jakiejkolwiek oceny zdań. Kiedy porównałam obie sytuacje, przeżyłam szok. To straszne, jak bardzo krytyczni bywamy względem siebie, jak bardzo, w gruncie rzeczy, nieobiektywni. Zatem jeśli pyta mnie pan o miłość, to powiem, że przede wszystkim trzeba kochać siebie, to podstawa. I dopiero na tej podstawie może wyrosnąć miłość do kogoś innego – taka prawdziwa, bez nierealnych oczekiwań, że ktoś załata nasze dziury i podmucha na zranione kolanka. I może warto w tym miejscu wrócić do pana pierwszego pytania? Zastanawiał się pan, czy w dojrzałym wieku nie jest za późno na miłość. Zapytam przewrotnie: a może w świetle tego, co stwierdziłam powyżej, dopiero gdy już jesteśmy dojrzali, jest na nią wystarczająco wcześnie? I mam tu także na myśli dojrzewanie do miłości w długoletnich związkach.

Jak pani przygotowuje się do pisania kolejnych książek, z czego czerpie inspirację, żeby losy bohaterów były prawdziwe i dawały czytelnikom potężny ładunek treści do przemyśleń?

Pewnie zabrzmi to niepopularnie – pisarzy często postrzegamy trochę jak rzemieślników – ale w moim przypadku dużą rolę odgrywa natchnienie. Fabułę najnowszej książki, którą dopiero zaczęłam pisać, wymyśliłam w ciągu pięciu minut na świątecznym spacerze. Trogirskie wakacje także wymyśliłam w czasie spaceru. Pomyślałam sobie wtedy, że chciałabym przeczytać książkę o takiej tematyce, a zaraz potem pojawiła się kolejna myśl: dlaczego sama jej nie napiszesz? I napisałam. Jeśli chodzi o inspirację, myślę, że mam dużą empatię i dlatego udaje mi się wiarygodnie – to opinia czytelników – opowiadać o wydarzeniach, których sama nie przeżyłam. Nie przygotowuję się do tego jakoś specjalnie. Piszę, co mi w duszy gra. Często jest też tak, że w trakcie pisania bohaterowie zaczynają się zachowywać w sposób, którego nie planowałam, a moja rola ogranicza się wyłącznie do zapisywania ich słów i gestów. Kocham ten stan. Żadnego głowienia się, rozmyślania, zamiast tego czysty przepływ, flow. I wielka radość pisania.

Czy zasiadając do pisania odczuwa pani coś w rodzaju posłannictwa feministycznego, czy też stara się zrozumieć także męski punkt widzenia na świat?

Nie jestem feministką, choć na pewno z wiekiem coraz mocniej dostrzegam, jak wielką krzywdę patriarchalna kultura wyrządziła kobietom. Pamiętam taką sytuację. Czekałyśmy z mamą na PKS, byłam wtedy małą dziewczynką. Nagle zobaczyłyśmy idącą ulicą pijaną kobietę. Mama powiedziała wtedy, że pijanego mężczyznę można zaakceptować, ale pijanej kobiety absolutnie nie. Długo trwało, zanim zadałam sobie pytanie: ale właściwie, do cholery, dlaczego? Dużo jest tego dlaczego. W mojej głowie, ale także w powieściach. W Trogirskich wakacjach i ich kontynuacji także. Mierzi mnie także nadmierne obarczanie kobiet odpowiedzialnością za dom, za rodzinę, czasem nawet za niedoprasowany kołnierzyk koszuli męża, co już jest jakimś kompletnym nieporozumieniem, ale wciąż funkcjonuje. Pamiętam wywiad z Jesperem Juulem, duńskim terapeutą rodzinnym, autorem książek o wychowaniu i socjologii, który opowiadał o jednej ze swoich klientek, matce czwórki dzieci, na skraju wypalenia. Juul zapytał ją, co w domu robi ona, a co mąż. Okazało się, że mąż ma znacznie więcej obowiązków niż ona, częściej na przykład pomagał dzieciom w nauce. Różnica była jednak znacząca i tkwiła w odpowiedzialności. Mężczyzna był wykonawcą poleceń żony, ale to ona zamartwiała się, dbała, żeby wszystko było zrobione na czas, to ona czuła się za wszystko odpowiedzialna. Być może dlatego, że to ona kulturowo byłaby pociągnięta do odpowiedzialności, gdyby coś poszło nie tak, a może po prostu takie już jesteśmy, ukształtowane przez matki, babki i prababki, przez patriarchalne instytucje – w pewnym sensie skrzywione. Co do męskiego punktu widzenia, Stanisław Wokulski jest chyba pierwszym stworzonym przeze mnie pełnowymiarowym mężczyzną, wcześniej to raczej kobiety były tymi silnymi, przy słabych, mdłych facetach.

Można w dzisiejszych, niepewnych czasach pokusić się o definicję szczęścia? Czy możemy być radośni i szczęśliwi w oceanie brutalności, agresji, przemocy, hejtowania, rozpolitykowania? Ma pani własną receptę na sukces i szczęście?

Wciąż szukam tej recepty. Ostatnio – być może ze względu na ogólnoświatowy kryzys – bardziej intensywnie. Myślę, że szczęście to życie w zgodzie ze sobą, w harmonii i spokoju. Niedawno przeczytałam takie mądre zdanie, że kiedy coś idzie nie tak, kiedy mamy jakiś problem, na który nie mamy wpływu i musimy z nim żyć, trzeba sobie poszerzyć tę część życia, która przynosi nam satysfakcję. Myślę, że to genialna porada. Zmienić proporcje. Nie da się żyć w krainie wiecznej szczęśliwości, nie o wszystkim możemy decydować, ale przesunąć granicę między światami, poszerzyć to co dobre i jasne, choć odrobinę, można zawsze.

Dziękuję za rozmowę.

I ja serdecznie dziękuję.

Widok na Trogir w Chorwacji z lotu ptaka.

HANNA DIKTA. Poetka i prozaiczka. Laureatka wielu konkursów literackich. Autorka powieści We troje, To nie może być prawda, Dwie kobiety oraz tomików poetyckich Stop-klatka, Awantury nie będzie, Cienie. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Śląskim oraz studium podyplomowe z historii na Uniwersytecie Opolskim. Pracuje jako nauczycielka historii i języka polskiego. Z mężem i trójką dzieci mieszka w Piekarach Śląskich. Jej najnowsza książka Trogirskie wakacje ukazała się niedawno nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka 2021 (www.zysk.com.pl, str. 296) i już zdobyła świetne opinie czytelników i recenzentów (https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4963383/trogirskie-wakacje).

KONKURS DLA CZYTELNIKÓW


Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zysk i S-ka (www.zysk.com.pl) mamy dla Was 3 egzemplarze powieści Hanny Dikty Trogirskie wakacje. Otrzymają je ci z Państwa, którzy pierwsi wymienią co najmniej trzy typowo trogirskie potrawy, które gwarantują niezapomniane przeżycie gastronomiczne? Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl.

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress