TESTAMENT ŻYCIA ODPOWIEDZIALNEGO. Recenzja

STANISŁAW BUBIN

Władza PiS – „dobra zmiana”, z jej polityką historyczną, wojną z ideologią gender – była dla Marcina nie do zniesienia. „W ogóle nie przewidywaliśmy czegoś takiego – mówił Alikowi Smolarowi – że są barbarzyńcy koło nas, wśród nas, w nas. To znaczy może nie w tobie i nie we mnie, ale na przykład w naszych kolegach Kaczyńskich”. Pozostawało zatem pytanie: что делать, co robić?” – napisała Marci Shore, amerykańska historyczka, badaczka dziejów Europy Wschodniej, we wstępie do ostatniej książki profesora Marcina Króla „Pakuję walizkę”, wydanej przez Iskry w 2021, już po śmierci autora (25 listopada 2020). Marcin Król wiedział что делать, co robić. Do końca życia odważnie, wizjonersko konstruował gmach nowej demokracji – demokracji po państwie PiS. Szkoda, że tego nie dożył. Wydaje się, że to już blisko, a on ze swoją żywą, odkrywczą myślą, bardzo by się przydał nowej Polsce, odrodzonej po kilkuletnim reżimie.

Marcin Król, Pakuję walizkę. Wydawnictwo Iskry (www.iskry.com.pl), Warszawa 2021, str. 234.

Esej „Pakuję walizkę” i zawarte w tym tomie notatki z czasu pandemii okazały się nieoczekiwanie ostatnimi tekstami filozofa. „Stanowią świadectwo nie tylko jego wyjątkowej zdolności do żywego myślenia, ale też podjęcia głębokiego z o b o w i ą z a n i a do owego myślenia. Myślenie, uczy nas Marcin Król, jest imperatywem moralnym: trzeba nieustannie zadawać sobie najważniejsze pytania o prawdę, o sens, o źródła zła. Teksty zawarte w tym tomie są testamentem życia w odpowiedzialności” – podkreśliła Marci Shore.

***

Tekst „Pakuję walizkę” jako pierwodruk ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 20 lutego 2021. Miał być pierwszą częścią kolejnej książki autora. Natomiast notatki składające się na dziennik z pierwszej fali pandemii prowadzone były przez Marcina Króla na Facebooku między 5 kwietnia a 25 października 2020 (od 28 czerwca ukazywały się w odstępach tygodniowych). Ostatni zapis powstał dokładnie na miesiąc przed zgonem autora. Końcowy akapit, odnoszący się do wolności i strajków kobiet, brzmiał jakże znamiennie: „Wartości, czyli demokracja, czyli my wszyscy stoimy ponad prawem. Prawo jest dla nas, a nie my dla prawa. Prawo pomaga nam żyć razem we wspólnocie demokratycznej i usuwa to, co mogłoby tej wspólnocie zagrażać. Proszę mi wyjaśnić, jak takiej wspólnocie zagraża kobieta w ciąży ze zdeformowanym genetycznie dzieckiem? Jeżeli nie, to proszę zostawić kobiecie wolność, bo prawo nie pozwala na ingerencję. A obecne zmiany interpretacji konstytucji są nie dlatego bezpodstawne, że Trybunał Konstytucyjny jest źle powołany, nie dlatego, że kieruje się ideologią PiS, nie dlatego, że wkracza w uprawnienia jednostki, lecz dlatego, że nie ma uprawnień do podejmowania tego rodzaju decyzji, które nie podlegają prawu. I to jest najważniejsze. Wolność kobiet od prawa stanowionego”.

***

Pogłębiający się kryzys współczesnej demokracji niezwykle bolał profesora, uwierał niczym cierń. Dawał temu wyraz choćby w tytułach swoich publikacji – książek, artykułów, esejów: „Bezradność liberałów”, „Europa w obliczu końca”, „Lepiej już było”, „Do nielicznego grona szczęśliwych”, „Klęska rozumu”, wreszcie „Pakuję walizkę”. Pakował walizkę na czasy po kryzysie, snując rozważania między innymi o zanikającym polskim Kościele i pleniącym się, banalnym złu, co i raz zerkając przez podlaskie okno na parę kruków urzędujących na brzozie, jako że w połowie lat dziewięćdziesiątych filozof wyprowadził się wraz z żoną z Warszawy do Drelowa nieopodal Międzyrzeca Podlaskiego. „Pada deszcz. A raczej – jak to ostatnio – nie pada, ale leje. Z okna niegdyś dziecięcego pokoju widać dwie wielkie kanie. Pędem je przynoszę. Kruki się schowały, orły, kosy, oknówki, dachówki, zięby i wszystkie ptactwo – też. Mają dobrze. Nie boją się deszczu. Skoro kruki się schowały, to przestały pilnować tajemnicy. Więc mogę sobie pohulać”. Hulał w tym eseju, poczynając od rozdziału „W obliczu końca”. Walizkę z szafy zdjął, postawił na podłodze, planował wyjechać (jak wielu z nas z kraju zrujnowanego przez PiS), lecz nie mógł się zdecydować – dokąd, z czym, co zabrać. Pojechać w nieznane? Bez przygotowania? To by nie miało sensu. Od razu kłopoty. I autor przyznaje: „W moich czasach wszystko jest kłopotem. Intelektualnym, ale i emocjonalnym. Jadę stąd, żeby być tam. Tam, czyli już po wielkim kryzysie. A do walizki włożę to, bez czego nie dam sobie potem rady”. Wyjazd w nieznane, w przyszłość, nie był więc dla niego rejteradą, ucieczką od kłopotów teraźniejszości, lecz planowaniem bagażu minimum na przyszłość, w pewnym sensie życiowego niezbędnika, kompletowaniem ważnych idei, jakie trzeba będzie ze sobą zabrać, by przekroczyć granicę między znanym i zupełnie nieznanym. A gdzie ta granica? Co trzeba zrobić, żeby poza nią bezpiecznie się znaleźć? Trzeba – odpowiada autor – najpierw opisać to, w czym tkwimy, gdzie jesteśmy, jaki charakter ma nasza rzeczywistość. Trzeba się przekonać, czy owa granica to tylko gruba kreska, rzeka, wąwóz, otchłań, czy może jeszcze coś innego. Jednym słowem: konieczny jest audyt czasów obecnych, żeby móc myśleć o przyszłości. „W walizce zatem nieporządek, ale powoli widać zarysy ładu. Audyt trwa. Patrzę, przeglądam, układam na nowo. Wyglądam przez okno i kruki odciągają moją uwagę. Dlaczego one tak niemiłosiernie traktują tę brzozę i tak nią pomiatają. Przecież na niej nie ma nic do jedzenia. A krucze małżeństwo (kruk jest bezwzględnie monogamiczny i wierny do śmierci) trzepocze się w jej gałęziach. Kruki się nie łudzą. Widocznie czegoś o ich sprawach nie wiem”.

Marcin Król: Wyglądam przez okno i kruki odciągają moją uwagę. Dlaczego one tak niemiłosiernie traktują tę brzozę i tak nią pomiatają. Przecież na niej nie ma nic do jedzenia. A krucze małżeństwo (kruk jest bezwzględnie monogamiczny i wierny do śmierci) trzepocze się w jej gałęziach. Kruki się nie łudzą. Widocznie czegoś o ich sprawach nie wiem (fragment książki). FOT. PEXELS.COM

O wielu kruczych sprawach autor nie wie – my też nie – lecz w pandemicznych zapiskach pozostaje wierny postanowieniom audytu z tytułowego eseju. „Będę pisał o teraźniejszości, ale patrząc w przyszłość. Będę pisał o bardzo różnych sprawach, ale pamiętając zawsze o obronie ducha, bez którego nie będzie już nic. Dlatego dzisiaj słów kilka o „zabójcach ducha”, czyli o polityce i postawie PiS. Zabójcy ducha to mordercy nie tylko uczuć wyższych, ale także roztropności i zdrowego rozsądku” – zanotował Marcin Król pod datą 5 kwietnia 2020. To była pierwsza z notatek profesora na Facebooku, które wówczas nabrały dużego rozgłosu. Trzeba, czytając je teraz, po przeszło dwóch latach, pamiętać o okolicznościach ich powstawania. Te okoliczności przebijają się w dzienniku raz po raz. Ledwie miesiąc wcześniej wybuchła w Polsce zaraza covidu, ulice opustoszały, lokale usługowe i galerie handlowe zostały pozamykane, szkoły i uczelnie stały się niedostępne, nawet kościoły, ludziom narzucano pracę zdalną, a spanikowane władze PiS wymyślały przepisy, które dzisiaj, przynajmniej niektóre, wyglądają absurdalnie, żeby nie powiedzieć wprost kretyńsko, jak chociażby zakaz wstępu do lasu czy mycia samochodów, za co ścigała i karała wierna reżimowi policja.

***

Marcin Król źle to wszystko znosił, jak większość ludzi. Deklarował się zawsze jako liberalny konserwatysta. Jego klasyczny rodowód inteligencki, wykształcenie socjologa, historyka idei i filozofa polityki zaprowadziło go w marcu 1968 do życia publicznego, co wówczas przypłacił trzema miesiącami więzienia. Był uczniem Leszka Kołakowskiego, „proroka końca filozofii nowożytnej”. Swoje liberalno-konserwatywne poglądy manifestował na łamach pisma „Res Publica” i w „Tygodniku Powszechnym” pod kierownictwem Jerzego Turowicza. W ostatnich latach profesor coraz mocniej wyrażał pesymizm wywołany kryzysem demokracji i niepowodzeniami transformacji ustrojowej, zwłaszcza w sferze społecznej. Uznał, że liberałowie i demokraci po 1989 popełnili straszliwy błąd, nie uwzględniając znaczenia narastających nierówności społecznych, co w konsekwencji utorowało drogę do władzy populistycznej, nacjonalistycznej i skrajnie antyliberalnej partii PiS. Marcin Król źle znosił PiS. W swoich notatkach wielokrotnie, niemal codziennie, dawał wyraz niechęci do tej władzy, a jego oceny – choć nie ma go już razem z nami – okazały się prorocze, celne i wstrząsające. „Ten rząd nie potrafi nic” – zanotował 5 kwietnia 2020. Ja mogę powtórzyć to za nim setki razy, bo rzeczywiście nie potrafi nic (najnowszy casus: zatruta Odra). Zdumiewa tylko, że przy naszej rozumnej postawie wciąż cierpliwie znosimy tych, jak powiedział autor, „niekompetentnych i brzydkich ludzi” i nadal, po siedmiu latach ich nieudolnych rządów, żelazny elektorat tej władzy, kompletnie ślepy i głuchy, oscyluje twardo wokół trzydziestu procent. Suweren kupiony za głupie pięćset plus!

Cytuję z książki opinie niewyrwane z kontekstu: „Są nieinteligentni i strachliwi”, „Boją się wielkich decyzji”, „Jarosław Kaczyński, podły realista grający na najniższych uczuciach”, „Kłamstwo totalne – totalnie niszczy życie publiczne”, „PiS się pogubił w świecie bez reguł, które sam zniszczył”, „Jak zaufać komuś, kto stale kłamie i oszukuje?”, „PiS stracił możliwość rządzenia”, „Czeka nas gnicie z takimi czołowymi politykami jak Duda czy Sasin”, „PiS nie tylko nie ma ideologii, ale nie ma spójnego projektu politycznego”, „PiS nie realizuje żadnej wizji Polski, nie ma żadnego planu, nie ma innego poczucia tożsamości poza wspólnym stosunkiem do problematyki seksualnej”, „Chodzi tylko o władzę”, „PiS będzie robił wszystko, żeby ciemnogród umocnić, bo to jest jego ostoja, a ponadto przywódcy PiS-u sami do ciemnogrodu należą i nowoczesności nie są w stanie zrozumieć”, „Budzę się z krzykiem, bo mi się śni straszna twarz Sasina”.

A jak skomentować zapis z 17 czerwca 2020, odnoszący się do rasizmu i zapłodnienia in vitro? Kilkakrotnie autor wracał do tego tematu, żywiąc słusznie obawę, że będzie to sprawa „co najmniej najbliższych kilkunastu dni”. Tu się niestety pomylił – to problem żywy, narasta w Polsce od kilku lat, odkąd PiS dzierży władzę, a może dłużej. Zdaniem Marcina Króla, nie są i nie były rasizmem najrozmaitsze prześladowania na tle religijnym, narodowościowym czy ekonomicznym, chociaż były ohydne i skandaliczne. Rasizmem jest potępienie i prześladowanie innych na podstawach biologicznych, nigdy nieudowodnionych przez prawdziwą naukę. Rasizmem jest dręczenie i poniżanie dzieci urodzonych metodą in vitro, jak choćby ostatnio przez pisowskiego autora w podręczniku dla uczniów liceów i techników, w którym zapłodnienie in vitro określa haniebnie hodowlą, jak psów, co więcej – twierdząc z przekonaniem, że takie dzieci nie mogą być i nie będą nigdy kochane, bo są gorsze. Przeciw autorowi tej ideologicznej broszury i ministrowi edukacji, który ją dopuścił do szkół wytaczane są już pozwy sądowe. To się dzieje tu i teraz, w połowie 2022 roku, u progu trzeciej dekady XXI wieku. A dwa lata wcześniej pisał Marcin Król: „Rasizmem jest potępienie na podstawach biologicznych (…). Przykładem in vitro i argumenty, że dzieci w ten sposób narodzone są biologicznie gorsze. Ileż to osób, a w tym i księży, wypowiadało takie zdanie. Otóż to jest przejaw rasizmu. Każde stwierdzenie, które prowadzi do podziału na lepszych i gorszych na podstawie rzekomo naukowych podstaw biologicznych jest rasizmem (…). Ludzie niewątpliwie są różni, czasem nawet bardzo, ale z tego nie wynika, że jedni są lepsi, a drudzy gorsi. Że jednych mamy potępiać, a drugich nie. Natomiast tylko kretynizmem jest twierdzenie, że natura tak nas stworzyła, że natura wie lepiej, czyli na przykład mamy – mężczyzna i kobieta – produkować dzieci. I szkoda, że Kościół daje się w to wciągnąć. Chociaż coraz lepiej wiemy, że w Kościele namysłu jest brak kompletny”.

W ostatnich latach profesor coraz mocniej wyrażał pesymizm wywołany kryzysem demokracji i niepowodzeniami transformacji ustrojowej, zwłaszcza w sferze społecznej. Uznał, że liberałowie i demokraci po 1989 popełnili straszliwy błąd, nie uwzględniając znaczenia narastających nierówności społecznych, co utorowało drogę do władzy populistycznej, nacjonalistycznej i skrajnie antyliberalnej partii PiS. Marcin Król źle znosił PiS (fragment recenzji). FOT. MATERIAŁY PRASOWE

***

Po lekturze notatek Marcina Króla może nas ogarnąć przygnębienie i zwątpienie, czy jeszcze cokolwiek można zmienić na lepsze? Kiedy nastąpi kres tej otępiającej sytuacji? Czy państwo zniszczone rządami PiS będzie odtwarzać się przez dziesięciolecia, jak zatrute rzeki i wycięte w pień lasy? Czy demokracja kiedykolwiek tu jeszcze powróci? Wrażliwi czytelnicy doskonale wczuwali się w ton i nastrój zapisków Marcina Króla, komentując je bezpośrednio i na gorąco na Facebooku, pod kolejnymi wpisami. Autor często odwoływał się do ich uwag. Nie dość, że następuje zmierzch demokracji, że podważany jest ład europejski, to na domiar złego rozszerza się epidemia koronawirusa, zabierając – często wskutek nieudolności władz i paraliżu ochrony zdrowia – tysiące ofiar. Można było zwątpić w sens wszystkiego i popaść w depresję, co też się działo. Ledwie dwa lata temu, w tych niezwykle frustrujących okolicznościach, autor szukał ukojenia i wyciszenia w powrotach do filozofii, do swoich mistrzów. Ślady są w książce – wracał do tych znanych mu współcześnie (nie liczę tylko „kolegów Kaczyńskich”, których przecież też poznał osobiście), jak Arendt, Hertz, Herling-Grudziński, Jedlicki, Krzeczkowski, Patočka, Kołakowski, jak i tych z przeszłości, jak Hobbes, Montesquieu, Husserl, Locke, Rousseau, Burke, Tocqueville, Halbwachs, Mill. Czytał ich – i wzmacniał się, nie poddawał się. Pytał, co dalej, co robić, i starał się opisać bryłę nowej demokracji, jej konstrukcję, kładąc u podwalin takie pojęcia, jak przyzwoitość, zgoda między ludźmi, rozmowa (dyskusja, debata, dialog), zaufanie, droga duchowa bez względu na wiarę, tolerancja, przyjaźń, niezgoda na kłamstwo totalne (takie jak kłamstwo radzieckie czy kłamstwo pisowskie), prawo do wściekłości po długim zobojętnieniu, wyzwolenie ze strachu, samoobrona, nieposłuszeństwo obywatelskie, spokój, dzielność (rozumiana jako odwaga), cnoty obywatelskie, realizm, uczciwość, mądrość, państwo jako wielka instytucja usługowa, empatia, stanowczość i konsekwencja, wolność myślenia i tworzenia, równość, pokój wewnętrzny, sprawiedliwość. „Jeżeli wartość, jaką jest sprawiedliwość, nie jest obecna w stosowaniu prawa, to gdzie jej szukać? Zupełnie gdzie indziej, a mianowicie w stosunkach między ludźmi, które z prawem nie mają nic wspólnego (…). Sprawiedliwość jest jak gwiazda, dzięki której orientujemy się, jaką drogę wybrać w ciemnym lesie. Nigdy nie jest wartością w pełni zrealizowaną, ale nie wolno nam zaprzestać dążenia do tej realizacji. Gdy bowiem tylko przestaniemy dążyć do sprawiedliwości, natychmiast pojawi się niesprawiedliwość” – napisał Marcin Król. W ten sposób rozwijał w notatkach wszystkie pojęcia, tak jak je czuł i rozumiał. Jego dewiza brzmiała: „Nie wolno nie korzystać z wolności. Nie wolno się bać”.

***

Rzecz jasna nie mogło też zabraknąć u tego autora wątków tyczących religii, wiary i zanikającego Kościoła. Przypomnę, że Marcin Król pochodził z rodziny o niereligijnych tradycjach. „W domu nie było Kościoła. Mama była niewierząca, przedwojenne PPS, ojciec czasem chodził w niedzielę na mszę, ale tylko na dziesięć minut, bo więcej bez papierosa nie wytrzymywał”. Jak napisał profesor, „razem z zanikaniem duchowości chrześcijańskiej, reprezentowanej przez Kościół, nastąpiło zerwanie porozumienia między pokoleniami”. Marcin Król nie miał złudzeń w związku z rolą Kościoła: „Z Kościołem polskim nie udamy się w kierunku nowej demokracji, zresztą żadnej demokracji. Kościół hierarchiczny w najmniejszym stopniu nie pomógł Polakom od 1989 roku w budowaniu wolnego społeczeństwa. Nie pomógł, nie zachęcił, nie ostrzegł (…). Do dzisiaj nie ma najmniejszej zmiany, a Kościół – nie warto wymieniać błędów i zaniechań – pozostaje poza społeczeństwem i w zdumiewającym tempie traci znaczenie i wpływ (…). Lata bezradności i beztroski owocują materializmem, fałszem, ukrywaniem błędów i zwyczajnym ludzkim lenistwem. Zaskakuje, jak szybko Kościół traci wpływ wśród ludzi młodych (…). Nawet PiS z sojuszu z Kościołem ma co najwyżej nikłe korzyści (…). Taki Kościół nie będzie nam w nowej demokracji potrzebny”. Te słowa napisał człowiek, który z czułością wspominał czasy wielkiego „Tygodnika Powszechnego” i mądrych ludzi, jakich tam poznał. Dla Marcina Króla zamieranie Kościoła w Polsce było ogromną tragedią, lecz nie zawahał się wyrazić jasno: „Upadek Kościoła jest dojmujący, ale i oczywisty” (5 czerwca 2020).

Autor nie przebierał w wyszukanych słowach, pisał otwarcie, co go drażni w życiu społecznym i w polityce, uzasadniał tezy odwołaniami do wielkich myślicieli. Wskazywał wprost odpowiedzialnych za ten stan rzeczy. I chociaż określone daty mogłyby sugerować, że uwagi te odnoszą się do przeszłych i bieżących wydarzeń, że mają wartość tylko dokumentu z czasów pandemii, to jednak będę się upierać, że książka „Pakuję walizkę” nie zestarzeje się nigdy, nadal będzie aktualna i ważna ze względu na trafność i uniwersalność poruszanych w niej zagadnień. Powinni ją studiować przede wszystkim młodzi ludzie, przymierzający się do stanowisk w samorządach czy administracji publicznej. A także politycy różnych opcji – z wyjątkiem może tych z PiS-u, którzy na wszelką mądrość i światłą myśl są zabetonowani, jak reaktory atomowe w Czarnobylu. Dla tych nadziei nie ma – o ich miejscu w przyszłej demokracji stanowić będą wolne trybunały.

Wśród umarłych żywi są przecież dla nas tylko ci, z którymi potrafimy rozmawiać – napisał Marcin Król ćwierć wieku temu w swojej „Res Publice”. Może więc, w ślad za Marci Shore, wyrażę nadzieję, że nie jest jeszcze dla nas, mimo wszystko, zbyt późno? Póki żyjemy? Może uda nam się wypełnić testament filozofa, testament życia odpowiedzialnego, zamknięty, póki co, w spakowanej i gotowej do drogi walizce (fragment recenzji). FOT. PEXELS.COM

***

Marcin Król w notatkach pandemicznych nie zajmuje się ani trochę swoim życiem prywatnym, nie skarży się na pogodę i zdrowie. Ostatni osobisty akcent pojawia się w eseju „Pakuję walizkę”, gdy głębokie rozważania na różne filozoficzne tematy urozmaica autor krótkimi wtrąceniami na temat deszczu za oknem, miotanej przez wiatr brzozy, grzybów pod drzewem i pary smolistoczarnych kruków kotłujących się w gałęziach. Dziennik z Facebooka jest tej prywatności pozbawiony całkiem. To były zbyt krótkie formy, żeby jeszcze zajmować sobą uwagę czytelników, zwłaszcza że autor, jakby czując, że czasu zostało mu niewiele, spieszył się z zapisywaniem wszystkich uwag na temat mechanizmów rządzenia i nowej demokracji – tak jak je pojmował. Miał świadomość, że musi wypowiedzieć się do końca, że powinien zostawić nam jasny, precyzyjny testament na czasy, przed jakimi staniemy po upadku PiS-u. Po przekroczeniu tej granicy, z walizką spakowanych idei i przemyśleń, znajdziemy się w kraju zniszczonych instytucji, inflacji, drożyzny, gospodarki ogarniętej kryzysem i braku zaufania społecznego. Czy nakreślony przez Marcina Króla obraz demokracji przyda nam się na ten trudny czas? Czy odbudowa państwa w oparciu o wartości indywidualne i obywatelskie ma szansę powodzenia? Marci Shore po przeczytaniu tekstu „Byliśmy głupi” (z 2014 roku) zrozumiała, że powinniśmy – w ślad za Marcinem Królem – wciąż zadawać sobie metafizyczne pytania, na przykład skąd się bierze zło. Jeżeli będziemy pytać, nie zabraknie nam wyobraźni społecznej i politycznej, nie ulegniemy żadnej nowej magii, nie poddamy się kolejnej politycznej fikcji. „Wśród umarłych żywi są przecież dla nas tylko ci, z którymi potrafimy rozmawiać” – napisał Król ćwierć wieku temu w swojej „Res Publice”. Może więc, w ślad za Marci Shore, wyrażę nadzieję, że nie jest jeszcze dla nas, mimo wszystko, zbyt późno? Póki żyjemy? Może uda nam się wypełnić testament filozofa, testament życia odpowiedzialnego, zamknięty na razie w spakowanej i gotowej do drogi walizce.

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress