Wywiad. MOCNO SOBIE CENIĘ EKSCENTRYCZNOŚĆ W PISANIU

Z ALEKSANDRĄ BOROWIEC, autorką wydanej przez Zysk i S-ka Wydawnictwo powieści Empatajzer, rozmawia Stanisław Bubin

Zacznijmy od tytułu książki. Czym jest empatajzer? U pani to drogie urządzenie, elektroniczna bransoletka, na którą nagrywa się emocje i udostępnia innym. Ale słowo empatajzer jest też spolszczonym fonetycznym zapisem angielskiego empathizer, co oznacza empatyka, osobę mającą wrodzony dar odczuwania stanów emocjonalnych innych ludzi jako swoich. Zatem kim lub czym jest empatajzer? Kogo chciała pani uwieść tym tytułem?

Z tym uwodzeniem to bym nie szalała, żadna ze mnie femme fatale. Empatyczką za to jestem pełną gębą! Co do samej nazwy: to specyficzne spolszczenie wydało mi się zabawne, pozostałam więc przy nim, nazywając urządzenie, które towarzyszy moim bohaterom w tej fabule. A ponieważ Empatajzer to książka mocno symboliczna, a miejsce akcji – fikcyjne miasto Pattium – leży jednocześnie wszędzie i nigdzie, tym bardziej pasowała mi ta gra słów, która jakoś tak… łączy swojskość z czymś innym, obcym. Ale, ale! Odnośnie do tytułu, muszę tu poczynić pewne wyznanie. Tytuły – czy to powieści (mój Boże, aż dwóch!), czy opowiadań – przychodzą do mnie zwykle pod koniec tworzenia tekstu, a czasem wcale. Wtedy opatruję tekst tytułem roboczym i czekam, czy przejdzie u wydawcy. Takim właśnie przypadkiem był Empatajzer. Który, jak widać, przeszedł.

Czytelnicy mają też problem z określeniem gatunku, jaki reprezentuje książka. Może to rzecz wtórna wobec wysokiej wartości powieści, ale znam takich, którzy nigdy nie sięgną po fantasy, fantastykę, futurologię, thriller futurystyczny, sci-fi, czy jakkolwiek inaczej nazwać tego rodzaju twórczość. Gdyby mnie ktoś zapytał, powiedziałbym, że to powieść współczesna z elementami samospełniającej się przepowiedni. A pani zdaniem? Co to za rodzaj prozy? Długo pani nad nią myślała?

Najwyraźniej mam dzień, w którym przychodzi mi czynić wyznania. Otóż… nigdy nie myślę o gatunku. Gatunek jest wtórny wobec historii, którą chcę opowiedzieć, która jest opowiadana przeze mnie. Jako czytelniczka jestem równie eklektyczna, co i pisarka! Straszliwie mieszam sama sobie w lekturach. Rozumiem jednak, że czytelnicy powinni wiedzieć, czego się spodziewać. Czasu na lekturę mamy mało, książek jest za wiele. Po fakcie wypadałoby to jakoś zaklasyfikować. Jeden z recenzentów, którego uwagi zresztą bardzo pomogły mi przy redakcji tej powieści, Piotr Gociek, nazwał Empatajzera rodzajem „fantastyki obok”, która łączy sci-fi z literaturą głównego nurtu. Myślę, że to bardzo trafne. Jakkolwiek nie chcę się odżegnywać od fantastyki, którą uwielbiam, elementy sci-fi w Empatajzerze od początku były mocno umowne, pełniły raczej funkcję dekoracji niż popychały fabułę. W tej książce znajdują się również elementy gatunkowe thrillera, kryminału, powieści obyczajowej. Językowo Empatajzer skręca w stronę literatury pięknej. Taki to dziwny miks, nad którym pracowałam naprawdę długo, dobrze ponad rok. Nawiasem mówiąc, po mowie noblowskiej Olgi Tokarczuk karierę zrobiło słowo „czułość”. Ale pada tam i takie świetne zdanie, że gatunki coraz bardziej przypominają foremki do ciasta, wykluczają ekscentryczność. A ja ekscentryczność w pisaniu mocno sobie cenię. Idąc za tym porównaniem mogę powiedzieć, że Empatajzerem ulepiłam sobie własne ciastko. Może trochę gnieciuch, może z kształtu takie „niewiadomoco”, ale przecież pod spodem receptura zostaje wciąż ta sama – to historia, którą się opowiada. Co do czytelników, którzy nie przepadają za fantastyką, cichcem liczę, że część z nich da się prędzej czy później do tej historii zaprosić. Było nie było – fantastyka zaczyna przecież coraz śmielej rozpychać się w mainstreamie.

Aleksandra Borowiec: Moi bohaterowie często się wstydzą. Wydaje mi się, że wstyd to ten rodzaj emocji, w którym jesteśmy najbardziej bezbronni, bo najczęściej zostajemy z nim sam na sam. Gniew, frustrację, strach, smutek – to jakoś łatwiej wyrzucać z siebie. O wstydach nie opowiadamy, wstydów się wstydzimy, że tak błysnę bon motem. A jednocześnie wstyd to potężne narzędzie społecznej kontroli. Chociażby konwenanse: służą do okiełznania wstydu.
FOT. KAROLINA APANASEWICZ

Nasza rozmowa powinna zachęcić do lektury książki, toteż przypomnę, że akcja toczy się w mieście Pattium, podzielonym na dzielnice według stopnia zamożności. Dzielnicę biedoty, Mizerię, od reszty świata odgradza wysoki mur. Ludzie piją w tym mieście kokę i kofeinę, woda to luksus, wino jest zakazane. Jedną z bohaterek jest Sara Schwartz, policjantka, lesbijka, która otrzymała sprawę włamań na platformę empatajzerów. Na kontach pracowników firmy Empathy ktoś umieszcza dziwne nagrania. Na jednym jakaś osoba bierze prysznic, na innym pije nielegalne wino, na jeszcze innym widać śmierć z pragnienia… W tym czasie zbuntowani ludzie tworzą ruch Przebudzonych, ich znakiem jest wytatuowana na policzku łza. Czy to nie nasz świat odwrócony? Pokazany w krzywym lustrze?

Mogłabym powiedzieć, że to próba refleksji, nie tyle intelektualnej, co raczej… intuicyjnej, emocjonalnej, nad naszą współczesnością, ujęta w ramy symboli. Ale zaraz potem musiałabym chyba wyszorować usta mydłem, bo patos leje się z tego zdania strumieniami. Okropność! Może więc inaczej. Skąd wzięło się u mnie myślenie o Empatajzerze? Ano z tego, co intymne, nieprzekazywalne, nieoddawalne słowami. Scenka rodzajowa: boli mnie głowa. Jak jasna cholera mnie boli, a mój mąż czegoś ode mnie chce. Pogadać chce, opowiedzieć coś mi chce. A mnie jest trudno zebrać w sobie choćby jedną sensowną myśl. I wtedy pytanie: jak opowiedzieć komuś swój ból? Psychiczny, fizyczny, wszystko jedno. Umieścić na skali od 1 do 10? To, co u mnie jest jedynką, u kogoś jest dziesiątką. Nie jest to specjalnie odkrywcze, ale stało się tym impulsem, który wypączkował w powieść. Bo w tamtym momencie zapragnęłam takiego urządzonka, którym mogłabym przekazywać, jak się czuję – bez używania słów. Skoro więc już tak znakomicie zaczęło mi pączkować, to wymyślałam sobie dalej. Cóż takiego ludzie by mogli robić z takim urządzeniem? Oczywiście myśl moja powędrowała w rejony mocno noir, bo seks wydaje się być tu oczywistą odpowiedzią. Podobnym tropem idą zresztą Dziwne dni Katherine Bigelow (nawiasem mówiąc, film obejrzałam jakiś rok po zakończeniu Empatajzera, żeby nie było). Zarzuciłam więc ten kierunek i wymyśliłam miasto, symbolicznie podzielone na cztery dzielnice. Ten podział zresztą odpowiada podziałowi na cztery typy temperamentu według teorii humoralnej. To widać w kolorystyce dzielnic i zachowaniu bohaterów. Zastanawiałam się – czy jeśli mamy technologię już sproduktyzowaną, ale jeszcze niedojrzałą, nie funkcjonującą na wysyconym już rynku, dostępną tylko dla zamożnych, to czy rzeczywiście możliwa jest stechnologizowana empatia? Czy może użytkownicy będą przepuszczać przez swoje „ja” nagrania z empatajzerów, to wszystko, z czego odczytujemy cudze emocje teraz – więc słowa innych ludzi, mimikę, gesty? Stąd już niedaleko do klasowych podziałów, z których zrodzi się społeczny antybunt Przebudzonych. I tak jak z jednej strony bohaterem zbiorowym w Empatajzerze jest to fikcyjne miasto – nasz świat w baaaaaardzo symbolicznym, bardzo krzywym zwierciadle – tak przecież z drugiej strony ta historia, ten rozpad, dzieje się na poziomie jednostek, sześciorga bohaterów na pierwszym planie. A główne pytanie sprowadza się do tego: czy oni mają, czy odnajdą w sobie to vonnegutowskie pasmo światła, niewzruszone? Odpowiadam: jakkolwiek ta powieść nie wydawałaby nam się przygnębiająca, takie pasma są. Mają je wszyscy (no, może z jednym wyjątkiem).

W posłowiu do książki napisała pani: Współdzielę z bohaterami wiele z ich wstydów. Dla mnie to potwierdzenie, że choć rzecz dzieje się w przyszłości, w świecie po katastrofie, to jednak fabuła jest metaforą naszej degenerującej się rzeczywistości. Znaki są czytelne: mury na granicach, klęska ekologiczna, strajki, protesty, bunty, ataki na osoby LGBT, dzielnice biedy, autokratyczna władza, psucie demokracji, wszechwładza mediów społecznościowych, absurdalne zakazy, patologie… Cokolwiek by pani wymyśliła, to już jest! Fikcja naprawdę ściga się z rzeczywistością? Żyjemy na wulkanie, który za chwilę wybuchnie?

Te wstydy to znowu zejście do poziomu jednostki, o którym mówiłam przed chwilą. Pisząc, nigdy nie inspiruję się prawdziwymi ludźmi. Moi krewni i znajomi mogą spać spokojnie. Ale coś tam od siebie po trosze wkładam bohaterom w głowy, jestem w jakimś stopniu – w kontrze do holenderskich mistrzów – jednocześnie i twórcą, i tworzywem. Moi bohaterowie często się wstydzą. Wydaje mi się, że wstyd to ten rodzaj emocji, w którym jesteśmy najbardziej bezbronni, bo najczęściej zostajemy z nim sam na sam. Gniew, frustrację, strach, smutek – to jakoś łatwiej wyrzucać z siebie. O wstydach nie opowiadamy, wstydów się wstydzimy, że tak błysnę bon motem. A jednocześnie wstyd to potężne narzędzie społecznej kontroli. Chociażby konwenanse: służą do okiełznania wstydu. A co do naszej rzeczywistości czy może przyszłości… W posłowiu zależało mi jedynie na zaakcentowaniu, że kolejne elementy społecznego krajobrazu, które gdzieś tam już rozgościły się w mojej fikcji, pojawiały się i w realu. Że nie inspirowałam się zastanym stanem rzeczy. Nie jestem futurolożką, żadna ze mnie Kasandra. Nad pytaniem, co nas czeka, głowią się umysły nieskończenie tęższe niż mój. Trzy lata temu nie myślałam o pandemii, rok temu – o wojnie. Mimo że przecież przesłanki, by prognozować i jedno, i drugie były. Nie wiem, czy nasz wulkan za chwilę wybuchnie. Ale wiem, że nie mogę tego zakładać, bo zwariuję. Zresztą – kolejny bon mot, szaleję z nimi w tym wywiadzie (!) – czy nie jest tak, że światy wybuchają na poziomie jednostek?! Trochę i o tym jest Empatajzer. Podczas gdy jedni umierają z pragnienia, inni żyją tak, jakby nie było ekologicznej katastrofy, jakby wody nadal było pod dostatkiem.

W świecie rządzonym przez policjantów i lekarzy prawdziwym demiurgiem dziejów jest Inżynier, współtwórca empatajzerów. Jak Mark Zuckerberg, wynalazca Facebooka, czy Kevin Systron, twórca Instagrama. Choć dla mnie jest on kimś w rodzaju Jej Ekscelencji z Seksmisji Juliusza Machulskiego. Czy dzięki aplikacjom ludzie mogą stać się bardziej empatyczni? Czy pani książka może być lekarstwem na strachy i fobie naszej współczesności?

Nie będę tu specjalnie odkrywcza: technologia to zawsze tylko narzędzie. To, do czego je wykorzystamy, zależy od nas samych. To mówiłam ja, Aleksandra Borowiec. Czy dzięki aplikacjom ludzie mogą stać się bardziej empatyczni? Jeśli zechcą, czemu nie. Przydałaby się nam ta empatia. Rzeczywistość coraz bardziej filtrują algorytmy social mediów, zapadamy się w podziały. Chociaż, znowu, może to kolejne wykreowane złudzenie, sztuczne? Bo może pod spodem tak naprawdę umiemy się dogadać, zawsze przecież mogliśmy? Empatia – otwartość na drugiego człowieka, zdolność do współodczuwania z nim – to potężna sprawa, bardzo potrzebna. Zwłaszcza dzisiaj, w świecie nieustannego postępu. Jakiś czas temu czytałam świetny esej Kacpra Pobłockiego (nawiasem mówiąc, polecam jego Chamstwo) o kapitalizmie: Co by było, gdyby dać społeczeństwu dużo wolnego czasu? Zapadło mi w pamięć stwierdzenie, że po raz pierwszy w dziejach żyjemy w czasach (przynajmniej w naszej części świata), w których wnukowie i dziadkowie, ba!, rodzice i dzieci, rodzą się i funkcjonują w zupełnie różnych światach. Tak szybko zachodzą zmiany społeczne i technologiczne. Może naiwnie, ale wierzę, że odpowiedzią może być empatia. Powiedziawszy to, mogę pogalopować na swoim jednorożcu w stronę tęczy. Czy moja książka może stać się lekarstwem? Chciałabym móc powiedzieć, że tak, że oczywiście, zdrowy rozsądek podpowiada mi jednak, że ocena nie należy do mnie. Na pewno Empatajzer gdzieś tam jest literackim dzieckiem swoich czasów. Tę powieść pisałam w pandemii, co bardzo mocno odbiło się na jej – prawdę mówiąc – dość posępnym klimacie. Ale czy dzisiaj, gdy wszyscy żyjemy wojną w Ukrainie, pisałabym ją na bardziej optymistycznie? Szczerze wątpię.

Pytanie proste i krótkie: co panią wprost zainspirowało do napisania tej książki? Kto był dla pani literackim mistrzem?

Literackich mistrzów mam wielu, wszystkich łączą rozmach i wyobraźnia. To bowiem najbardziej sobie cenię jako czytelniczka. Kocham wszystkie te nieoczywiste fabuły, kocham być zaskakiwana. Idźcie precz schematy! Strzelby Czechowa, nie wypalajcie! Natomiast jeśli chodzi o literackich patronów Empatajzera – dla odmiany zaskoczeń nie funduję. Jest ich dwóch i obaj dają motta. To Kurt Vonnegut i Konstanty Ildefons Gałczyński. Gałczyńskiego to ja czytam od małego, ale tu konkretnie cytuję Bal u Salomona, cudowny, oniryczny poemat. Swoją drogą, Inżynier jest trochę jak ten Salomon z poematu: pojawia się i nie pojawia jednocześnie. Wiemy o nim tyle, ile mówią inni ludzie. Tempo kolejnych części książki wyznaczają kolejne cytaty. To dlatego pierwsza płynie niespiesznie, przecież strasznych nianiek jeszcze nie zdemaskowano. W drugiej napięcie narasta. A w trzeciej… To już muszą Państwo przeczytać sami. Co do Vonneguta… Cytat ze Śniadania mistrzów, który otwiera Empatajzera, swego czasu uderzył mnie w głowę jak obuchem. Vonneguta czytam zresztą od lat, biorąc dla siebie za każdym razem coś innego. Mocno krzepi mnie też jego optymizm, stojący w mocnej kontrze do tego, czego doświadczył. Podobno chciał mieć na nagrobku: Do cholery, trzeba być przyzwoitym. Piękne credo, prawda? Poza tym napisał jedno z najlepszych opowiadań, jakie czytałam, o George’u, sprzedawcy lodówek, który jeździł po kraju z gadającą lodówką w kształcie kobiety. Lodówka nazywała się Jenny, a George zachowywał się tak, jakby była jego żoną. Przeraźliwy tekst o miłości i strachu przed nią.

Zakończenie książki jest otwarte, pytania i wątpliwości pozostają. Te same, jakie mamy wszyscy. Czy pani wie, jak potoczą się losy bohaterów? Czy też jest to pytanie z rodzaju, co zrobi Putin, jaki finał będzie miała agresja Rosji na Ukrainę i czy dojdzie do kolejnej wojny światowej? Czyli nikt nic nie wie… Sara na spotkaniu z Inżynierem zapytała po prostu: Dlaczego?

Są to i moje pytania, dlatego, że Empatajzerem wątpię. Losy bohaterów potoczą się nijak, jako niepodzielna władczyni tego świata oświadczam bowiem, że powieść jest zamkniętą całością i nie planuję kontynuacji. Chyba że Hollywood kupi prawa do ekranizacji i zechce nakręcić serię, wtedy to odszczekam. A „dlaczego?” w kontekście rosyjskiej agresji chyba ciśnie się na usta nam wszystkim. Zresztą, jak w przypadku każdego zła. W przeciwieństwie do Sary, rzadko mamy okazję to pytanie zadać. A jeszcze rzadziej usłyszeć odpowiedź, bo zło rzadko odpowiada, a jeśli już – pokazuje jakąś przekrzywioną wizję świata, w którym to ono miało słuszność. Coś jak Inżynier właśnie…

Recenzenci i czytelnicy pani książki dostrzegli i podkreślili niesamowicie trafny, barwny i dojrzały styl tej prozy. Jednak niełatwej w odbiorze, co wielu zaznaczyło. Długo pani pracowała nad Empatajzerem? Kto przeczytał tę książkę jako pierwszy i jakie miał uwagi? Na i na koniec tradycyjne pytanie: nad czym pani teraz pracuje i czy to będzie proza równie mocno zaskakująca?

Bardzo mi miło, dziękuję, to dla mnie ogromny komplement. Empatajzera cyzelowałam sama dobry rok, nim pokazałam go wydawcy. A potem, na drugą nóżkę, biedziłam się jeszcze nad redakcją, już po uwagach z wydawnictwa. Powieść jako pierwszy – jak wszystko zresztą, co piszę – przeczytał mój ukochany mąż, a jego uwaga brzmiała: Pisz szybciej! Teraz pracuję nad kontynuacją mojego debiutu, Gwiazdy szeryfa. Wracam do swojskich klimatów: Mazury, zaraz po wojnie, 1945 rok. Zero niespodzianek, przysięgam! Wszystko przewidywalne, jak po sznurku.

Dziękuję za rozmowę.

Ja również dziękuję.

ALEKSANDRA BOROWIEC. Rocznik 1988, pochodzi z Płocka, mieszka w Warszawie, sercem jest na Warmii i Mazurach. Wielbicielka czarnej kawy i dobrych historii. Finalistka konkursów organizowanych w ramach Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania (2018) i Góry Literatury (2019). Autorka opowiadań, publikowanych w czasopismach i magazynach literackich Autograf czy Wizje. Debiutowała powieścią kryminalną Gwiazda szeryfa (Zysk i S-ka). Druga jej książka, Empatajzer (496 stron, 2022), jest thrillerem futurystycznym (choć nie wszyscy się zgadzają z tą oceną gatunkową). Na portalu Lubimy Czytać książka otrzymała ocenę 9,2 na 10 możliwych: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5002932/empatajzer.

KONKURS CZYTELNICZY

Dzięki uprzejmości Zysk i S-ka Wydawnictwa ogłaszamy dla czytelników LADY’S CLUB konkurs, w którym można zdobyć 3 egzemplarze książki Aleksandry Borowiec Empatajzer. Otrzymają je ci z Państwa, którzy pierwsi odpowiedzą na pytanie: Co to jest luka empatyczna i czy ludzie pozbawieni uczucia empatii powinni chodzić na terapię? Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl.

REGULAMIN

1. Nagrodę w konkursie stanowią 3 egzemplarze książki Aleksandry Borowiec Empatajzer, ufundowane przez Zysk i S-ka Wydawnictwo.

2. Rozdanie przewiduje 3 zwycięzców – każdy z nich otrzyma po jednym egzemplarzu książki.

3. Rozdanie trwa od 23 marca 2022 roku do wyczerpania nagród.

4. Do rozdania można zgłosić się tylko raz.

5. Zadanie polega na udzieleniu odpowiedzi na pytanie dotyczące książki: Co to jest luka empatyczna i czy ludzie pozbawieni uczucia empatii powinni chodzić na terapię?

6. Spośród nadesłanych odpowiedzi redakcja wyłoni 3 zwycięzców.

7. Wyniki zostaną ogłoszone w ciągu 7 dni pod recenzją książki na stronie LADY’S CLUB.

8. Zwycięzcy mają 3 dni na przesłanie na adres redakcja@ladysclub-magazyn.pl swoich danych do wysyłki nagrody drogą pocztową; w przypadku braku takiej informacji w wyznaczonym czasie zostanie wybrana kolejna osoba.

Odpowiedź: Kłopoty z odnalezieniem w sobie zdolności do współczucia nazywa się psychologii luką empatyczną. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć emocji drugiej osoby. Nie wymaga to konieczności leczenia, ale warto wiedzieć, że można skorzystać z terapii poznawczej, najczęściej stosowanej w rozwijaniu umiejętności odczuwania emocji.

Nagrody książkowe otrzymują: Justyna Krawiec, Kraków; Eleonora Łaskawiec, Gorzyczki Średnie; Romana Miller, Bolesławiec Śląski.

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress