PAZERNOŚĆ BIEDNYCH I BOGATYCH

CHCIWOŚĆ. Recenzja powieści. Tekst ADAM ZDANOWSKI

Survival of the fittest – ewolucja drogą doboru naturalnego. Maszeruj albo giń. Przetrwają najsilniejsi. To popularne hasła wśród niemałej, o ile nie zdecydowanej większości menedżerów, dążących usilnie do zajęcia jak najwyższego miejsca na drabinie społecznej hierarchii. Dla wielu z nich to wystarczające usprawiedliwienie działań i zachowań, które z etyką mają tyle wspólnego, co etykieta z napoju alkoholowego Pokusa.

Zapatrzeni w Darwina zwolennicy rozpychania się łokciami w drodze na szczyt uznają konkurencję za jedyną akceptowalną formę regulowania stosunków społecznych. Nie mają skrupułów, nie biorą jeńców, chciwość jest przecież dobra, jak mawiał Gordon Gekko, archetypiczny już dzisiaj inwestor z filmu Oliviera Stone’a Wall Street. I niczego nie nauczyli się na kryzysie z końca pierwszej dekady obecnego stulecia, bo… znów im się upiekło. Ponoć kapitał nie ma narodowości, ale to przecież interwencja rządów państw, zaniepokojonych możliwymi skutkami upadku gigantów bankowości inwestycyjnej, pozwoliła tym wszystkim cwaniakom kolejny raz spaść na cztery łapy. W efekcie, po upływie dekady od tamtych wydarzeń, różne ekonomiczne Kassandry znów głoszą dekoniunkturę, nieuchronną jak zima na Alasce, która ma wstrząsnąć podstawami światowej gospodarki. Możni tego świata zbierają się, by radzić nad zapobieżeniem kryzysowi, a ulice wielkich miast pulsują narastającym protestem. A przecież survival of the fittest w stricte darwinowskim ujęciu oznacza nie to, że przetrwają najsilniejsi, ale ci najlepiej przystosowani. Zrozumienie tej różnicy może stać się kamieniem węgielnym nowego ładu w stosunkach ekonomiczno-społecznych świata, w którym wszechobecną konkurencję zastąpi kooperacja.

Tak przynajmniej uważają bohaterowie najnowszej powieści Marca Elsberga pod wiele mówiącym tytułem Chciwość.

Bardzo dobrze pamiętam pierwsze zetknięcie z Elsbergiem, bo należało do kategorii nielicznych wyjątków w moich czytelniczych zwyczajach. Mijał właśnie trzeci kwadrans od chwili, kiedy lepsza połowa naszego związku zajrzała na chwilę do popularnej sieci drogerii, a ja – w gronie podobnych do mnie naiwniaków – wydeptywałem posadzkę w jakiejś galerii handlowej. I wtedy nastąpił… Blackout!

Blackout. To był tytuł, który przyciągnął mnie do witryny księgarni. Wszedłem. Wziąłem do ręki, zważyłem, gruba, ciężka – jest ok. Otworzyłem i… do rzeczywistości przywołał mnie natarczywy dźwięk dzwoniącej czwarty raz komórki. Początek powieści Blackout uważam za jedno z najlepszych zawiązań akcji, jakie zdarzyło mi się czytać. Oczywiście kupiłem i natychmiast po powrocie do domu poświęciłem się lekturze. Później, niestety, nie było już tak dobrze jak na początku. Momentami czułem się jak przy oglądaniu niemieckiego filmu katastroficznego, nakręconego dla ZDF czy innego RTL. Myślę, że każdy, kto choć raz doświadczył produkcji w stylu Wulkan (reż. Uwe Janson, 2009) albo Piekło nad Berlinem (reż. Rainer Matsutani, 2007) doskonale wie, co mam na myśli.

Elsberg miał świetny pomysł. Zarysował zmyślną intrygę i znakomicie uchwycił stan zagrożenia związany z faktem, że ktoś wyłączył nam prąd. Zepsuł jednak te zalety rozwlekłością i przegadaniem tematu na niezliczonych spotkaniach specjalnych grup, komisji, zespołów i innych konsyliów, zaangażowanych do rozwiązania problemu zaciemnienia, które spadło na większość Starego Kontynentu. Dodatkowo narracja często traciła tempo i tak, mimo początkowego zachwytu, znużyła mnie tamta książka na tyle, że darowałem sobie zarówno Zero, jak i Helisę, kolejne pozycje z dorobku autora. Jednak recenzenckiemu egzemplarzowi Chciwości, podsuniętemu przez Wydawnictwo W.A.B. (Grupa Wydawnicza Foksal), nie zdołałem się oprzeć. I nie żałuję. W mojej ocenie autor wyzbył się tego wszystkiego, co zniechęcało mnie przy lekturze jego debiutanckiej powieści. Przeczytanie prawie pięciuset stron tekstu Chciwości zajęło mi niewiele ponad dwa dni i dostarczyło naprawdę dużo frajdy. Dobre, równe tempo opowieści, grupka wyrazistych bohaterów bardzo różnej proweniencji, trochę fałszywych tropów, sporo ciekawostek z pogranicza ekonomii i matematyki i – podobnie jak wcześniej – niepokojąco trafne i aktualne pytania o to, dokąd zmierzamy jako cywilizacja i jak chcemy rozwiązać problemy globalizacji i narastających nierówności społecznych.

Gdybyśmy założyli, że wszyscy ludzie zamieszkujący świat są reprezentowani przez grupę złożoną ze 100 osób, wtedy 6 osób z tej grupy posiadałoby połowę zasobów finansowych świata, a pozostałych 94 musiałoby zadowolić się podzieleniem pozostałej połowy. Sześciu ludzi miałoby 15 razy więcej zasobów niż 94 pozostałych. To cytat z Etyki bogacenia ks. Andrzeja Zwolińskiego. Wedle danych Oxfam International za rok 2019, na które z kolei powołuje się Forbes, biedniejsza połowa ludzkości posiada tyle majątku, co ośmiu najbogatszych ludzi świata. Oxfam podaje, że dysproporcje rosną od lat. Według danych organizacji, dochody 10% najbiedniejszych rosły o mniej niż 3 dolary rocznie w latach 1988-2011, podczas gdy dochody 1% najbogatszych rosły 182 razy szybciej.

W sporze pomiędzy tymi, którzy wciąż za wszelką cenę chcą więcej, a tymi, którzy przedkładają idee solidaryzmu społecznego nad niewidzialną rękę rynku, Marc Elsberg wyraźnie opowiada się za tym drugim, prospołecznym podejściem. I wcale nie oznacza to pochwały poglądów wyprowadzonych z wiecznie żywych myśli Marksa, Engelsa i socjalistycznej idei redystrybucji dóbr, która oznacza w istocie równy udział w nędzy. Kluczem do zrozumienia tej nowej koncepcji jest wspomniana już wyżej kooperacja, a novum polega na zaprzęgnięciu do promowania matematyki i jej niewzruszalnych praw. Między duchem a materią jest matematyka. Ta maksyma Hugo Steinhausa, którą pamiętam z pracowni matematycznej w mojej szkole średniej, całkiem dobrze pasuje do przesłania Chciwości. Matematyka z jej nieubłaganie logicznymi i konsekwentnymi prawami wydaje się czymś tak odległym od socjologii, jak nasza planeta od układu Alfa Centauri. A jednak u Elsberga sprawdza się w opisywaniu reguł rządzących światem.

Nie podejmuję się oceniać, na ile realna do wdrożenia jest odkrywana przez bohaterów powieści teoria ekonomiczna, ale brzmi nieźle.

Plusów powieści Elsberga upatrywałbym jeszcze w czymś, co być może jest niedostrzegalne w pierwszej chwili. Moim zdaniem, autor zręcznie unika taniej publicystyki i nie przypisuje tytułowej chciwości tylko garstce bogaczy i spekulantów finansowych, zwanych eufemistycznie inwestorami. Wyraźnie daje do zrozumienie, że chciwość jest w każdym nas. W biednych i bogatych. W tych żyjących z pracy własnych rąk i w tych czerpiących z wytworów własnego talentu czy odziedziczonego majątku. W nas samych, którzy ubolewamy nad zgubnym losem siedlisk chomika europejskiego, kornika czy rosiczki komarowej , a nie potrafimy wyrzec się kolejnego modelu odjechanego smartfona, trzysta trzydzieści ósmej torebki, modnego ciucha czy klimatyzowanej fury z trzylitrowym silnikiem. Albo nawet jarmużowego latte za absurdalnie wyżyłowaną cenę w topowej kawiarni. Puk, puk, puk!… A może by tak zacząć od siebie? – pyta Marc Elsberg między wierszami. Czy czegoś Wam to nie przypomina? Kto jest bez winy?

Marc Elsberg. Fot. Clemens Lechner.

Marc Elsberg, Chciwość, W.A.B., Grupa Wydawnicza Foksal (www.gwfoksal.pl). Tłumaczenie Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska. Stron 464. Premiera 30 października 2019. Z opisu wydawcy: Znany laureat Nagrody Nobla na szczycie w Berlinie ma wygłosić przemówienie. Herbert Thompson miał znaleźć formułę, dzięki której dobrobyt stanie się dostępny dla wszystkich. Świat może jednak nie poznać genialnego rozwiązania, bowiem Thompson i jego asystent giną w wypadku samochodowym. Świadek wypadku zostaje wciągnięty w niebezpieczną grę. Czy pozna remedium na nierówności społeczne?

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress