BÓG UKRYŁ PIEKŁO W SERCU RAJU. Recenzja

STANISŁAW BUBIN

To Paulo Coelho napisał, że Bóg ukrył piekło w samym sercu raju. Przypomniało mi się to przewrotne zdanie, kiedy przeczytałem Wnyki, najnowszą powieść MICHAŁA ŚMIELAKA. Wnyki to gra słów. Nazwa wioski zagubionej w Kotlinie Jeleniogórskiej, u stóp Karkonoszy, a także sidła – pułapki z zapętlonego drutu, z linek stalowych, zastawiane przez kłusowników na przejściach zwierzyny leśnej. Zakładanie sideł jest przestępstwem – wnyki skazują ofiary na straszliwe męczarnie. Michał Śmielak, autor thrillera Wnyki, doskonale rozumie dwuznaczność tytułu i – zdaje się – świetnie się nią bawi, by zachwycać Czytelników.

Główny bohater książki, młody warszawski policjant Kosma Ejcherst, trafił do Wnyków na tydzień jako letnik, obarczony przez wuja dyskretną misją. W ten sposób przypieczętował swój los: wpadł bowiem w pułapkę bez wyjścia. W naturze niektóre zwierzęta odgryzają sobie łapę, żeby się uwolnić, a co zrobi Kosma, by wyjaśnić zagadkę tajemniczych zaginięć młodych kapłanów i samemu nie stracić życia? Musi uwierzyć w to, co wydaje się niemożliwe i poza rozumem. Że w tej wsi to sam Jezus schodzi z kościelnego krzyża i osobiście wymierza sprawiedliwość złym ludziom – jeszcze przed Sądem Ostatecznym, a w gruncie rzeczy poza nim. Dlatego we Wnykach powiadają, że średniowieczny kościół u nich jest pod wezwaniem Chrystusa Mściwego, choć od wieków oficjalnie nosi miano Chrystusa Króla. Taki bluźnierczy – wydawać by się mogło – podtytuł nadał też Śmielak swojej powieści. Oficjalna wersja ewangeliczna jest taka, że Jezus zginął na krzyżu za nas, za nasze grzechy, żeby je odkupić, lecz mieszkańcy Wnyków, dobrzy i sprawiedliwi parafianie, uważają, że mści się na niektórych jeszcze za ich życia. Tutaj, na ziemi, na tym łez padole.

Ale od początku! W marcu tego roku nakładem krakowskiego Wydawnictwa INITIUM ukazał się debiutancki thriller Znachor Michała Śmielaka. Pojawiła się też wtedy opinia, że to świeża krew w polskiej powieści kryminalnej, a ja, skromny recenzent, zgodziłem się, że świeża, bez domieszek i niczym nieskażona. Życzyłem autorowi w recenzji Znachora, żeby mu to śmiałe pisanie weszło w krew na stałe. No i proszę, na moje wyszło! Thriller Wnyki, najnowsze dzieło Michała Śmielaka – również nakładem INITIUM – potwierdził zdecydowanie, że autor rozkręcił się na dobre i nie kroczy utartymi ścieżkami, lecz wydeptuje nowe, własne. Takiej książki jeszcze u nas nie było! Choćby pod względem językowym, momentami dosadnej, soczystej i obrazoburczej. Co nie znaczy, że polecam ją wszystkim. Nie polecam czytelniczkom z kręgów moherowych i zbliżonych do Rydzyka, a także niektórym zaślepionym katolikom. Nie będzie im w smak, choć może to oni właśnie powinni przeczytać ją w pierwszej kolejności! Kościół jako organizacja nie został w niej przedstawiony w jasnych barwach i na klęczkach. Daleki jednak jestem od stwierdzenia, że to powieść antykatolicka, a jej autor jest antyklerykałem. Zbyt wiele faktów, zdarzeń i śledztw dotyczy zdegenerowanych księży i hierarchów katolickich, pedofilii i wszelkich księżowskich wynaturzeń seksualnych, o innych przestępstwach nie wspominając, by czynić autorowi zarzut, że o nich odważnie wspomina i że na kanwie tej ciemnej mocy kościoła osnuł fabułę swojej książki.

Nie popadajmy wszakże w ton minorowy, to nie jest pozycja z biblioteczki Faktów i Mitów, lecz rasowy kryminał, dzieło zarazem znakomite i rozrywkowe, skrzące się wieloma klimatami.

Jeśli o te klimaty chodzi, momentami miałem wrażenie, że czytam nowe, nowoczesne wydanie przygód Pana Samochodzika i tajemnicy tajemnic Zbigniewa Nienackiego, a niekiedy – że autor postanowił wrócić do bohaterów filmu U Pana Boga w ogródku – z tym, że opuścił gościnne Podlasie, przenosząc fabułę w rejon Cieplic Śląskich, Szklarskiej Poręby, Jakuszyc i Świeradowa Zdroju. Niech was jednak nie zmylą te majowe klimaty, te sielankowe wieczory, kiedy pleban częstował Kosmę nalewkami własnej produkcji, a gospodyni plebana smażyła dla niego kotlety i zagniatała ciasto na szarlotkę. Kosma Ejcherst chętnie korzystał ze wszystkich lokalnych dobrodziejstw służących pokrzepieniu ciała, bo jego marnej duszy już raczej nie. Z duszy Kosmy Ejchersta wiara uleciała szybko, kiedy jeszcze był w seminarium duchownym. Zobaczył tam zbyt wiele zła, wynaturzeń i podłości, by dotrwać do święceń kapłańskich, toteż opuścił szeregi klechów i wstąpił do policji kryminalnej, zachowując jednak po tamtej stronie kilka przydatnych znajomości.

Jedną z jego znajomości, ba!, znajomością rodzinną, był wuj w randze biskupa katolickiego, człowiek majętny i wpływowy. Tenże wuj tonem nieznoszącym sprzeciwu zachęcił go, by wziął urlop i pojechał na tydzień do wsi Wnyki niedaleko Jeleniej Góry. Urlop o charakterze mimo wszystko służbowym, bo Kosma miał we Wnykach na koszt biskupa przeprowadzić dyskretne śledztwo w sprawie zaginięcia młodego kapłana Piotra Dębickiego. Ów ksiądz pojawił się we Wnykach, miał odpocząć, porozmawiać z Panem Bogiem o swoich niecnych uczynkach, przemyśleć to i owo, pobudzić się do refleksji, oczyścić sumienie, tymczasem pewnej nocy zniknął bez śladu i instytucja kościelna straciła z nim kontakt. Kosma posłusznie pojechał do Wnyków, wynajął pokój na letnisku i już pierwszego dnia spotkał przy cmentarzu koło kościoła tajemniczego mężczyznę, który zaczął go namawiać, by… zamordował proboszcza. Bo to zły człowiek jest, jak powiedział ów tajemniczy facet, kiepsko ubrany, nieogolony, wyglądający na menela.

Takich zdziwień policjant przeżył więcej, jakby do wariatkowa trafił. Inną dziwną i tajemniczą postacią okazał się niejaki Rubens. Tak na bezdomnego mówili dobrzy ludzie we Wnykach, którzy dokarmiali dziwaka i ubierali go, trzymając się jednak od niego na dystans. Dziwny okazał się też dziennikarz śledczy Barszczyk, o którym mówili Żurek, dziwna była gospodyni Kosmy, dziwny jawił się kościelny, dziwni byli piwosze spod sklepu, wśród nich facet ze szramą, na którego gadali Blizna. I młody ksiądz Marek, który oglądał się bez żenady za dziewczynami i który używał głównie wulgaryzmów zamiast języka polskiego. On też został przysłany do Wnyków, by porozmawiać z Panem Bogiem i oczyścić się z grzechów, lecz ani myślał to robić, przeważnie mówił o wyuzdanej rozpuście z miejscowymi dziewuchami. Mniej dziwny, a może nawet sympatyczny wydał się Kosmie tylko proboszcz, jowialny i życzliwy ludziom, wyrozumiały dla ich słabości. Dużo widział, dużo wiedział, lecz nie zamierzał się dzielić tą wiedzą z policjantem, bo oczywiście tajna misja Kosmy szybko przestała być tajna, a ludzie na wszelki wypadek nabrali wody w usta. Wiadomo było tylko wszystkim, że od dawna kościół zsyłał do Wnyków grzesznych kapłanów, żeby w tej cichej i odosobnionej wiosce przemyśleli swoje postępowanie, nim hierarchia postanowi, gdzie ich przenieść, w której parafii ukryć.

Najlepiej czytać tę książkę w zielonych okolicznościach przyrody, bo nocą głucho i straszno…

Wnyki jednakowoż nie na każdego działały leczniczo, niektórzy księża po prostu znikali i tyle, a miejscowi… no cóż, byli już do tego przyzwyczajeni. Kosma, z pomocą poznanej na miejscu ślicznej i inteligentnej dziewczyny, zbudował trzy możliwe scenariusze wydarzeń: że ksiądz Piotr porzucił stan duchowny i uciekł z tego przymusowego sanatorium, że przeszłość się o niego upomniała i ktoś dokonał na nim zemsty, lub – że to sam kościół podjął decyzję o wysłaniu go na odległą, na przykład afrykańską parafię. W najlepszym razie białoruską.

Akcja książki toczy się przez dłuższy czas dość leniwie, w swoistym rytmie, wyznaczanym przez dźwięczny stukot flaszek i kieliszków z nalewkami. Zbrodni jako takiej nie było, trupów brakowało, a główny bohater szalał z Mają (to ta dziewczyna poznana we Wnykach) po karkonoskich okolicach, dogadzając sobie i estetycznie, i kulinarnie, aż wreszcie także za obopólną zgodą, seksualnie w jej jeleniogórskim gniazdku. Być może dzięki temu Kosma uniknął bliższego kontaktu fizycznego z siekierą, którą ktoś we Wnykach – nie zdradzajmy kto – ostrzył pracowicie co dnia na jego głowę. Bo fakt, że Kosma zalecał się do Mai przy chińszczyźnie i amerykańskich burgerach, że popijał nalewki owocowe z proboszczem i miejscowy bimber z Blizną, że wyjadał mięsko z kociołka z bratem dziewczyny w stacji turystycznej Orle w sercu Gór Izerskich, nie zmienił ani na jotę fatum wiszącego nad Wnykami i nad Kosmą osobiście. Bo w końcu i Kosma, i my, czytelnicy, doczekaliśmy się ofiary – wisielca na potężnym Diabelskim Drzewie. Atmosfera zgęstniała wówczas jak bigos, z którego odparowało zbyt dużo wody.

Kosma, któremu pomagali w śledztwie dwaj uczynni przyjaciele, jeden z miejscowej policji, drugi z dalekiej parafii, szybko zorientował się, że śmierć we Wnykach nie pojawiła się po raz pierwszy i że komuś naprawdę nie spodobało się prowadzone przez niego dochodzenie. Nieoczekiwanie, jak po dotknięciu klocka w dominie, wysypała się na niego wielka góra trupów – i to wtedy, gdy po ucałowaniu Mai i pożegnaniu gościnnej wsi – wyjechał z Wnyków w stronę Wrocławia przez Bolków, Strzegom i Kostomłoty, licząc na to, że dokończy śledztwo w Warszawie. Śledztwo bez ostatecznych konkluzji, z raportem dla biskupa stwierdzającym, że ksiądz Piotr zniknął bez śladu, bo miał powody zniknąć, wyszło bowiem na jaw, że gwałcił kobiety i zabijał prostytutki w całej Polsce. Tyle i aż tylko tyle.

Naszemu bohaterowi nie było jednak dane dojechać tego dnia do Warszawy, musiał zawrócić, ale dlaczego, po co – tego wyjawić już nie chcę i nie mogę, żeby nie psuć nikomu przyjemności rozwiązania zagadki. Zakończenie jest bowiem nietypowe, a ciąg zdarzeń, które ułożyły się w rozwikłanie śledztwa – zdumiewający. Tak naprawdę wszystko zostało nam podane jak na tacy już na pierwszych stronach powieści, lecz konia z rzędem temu, kto się w tym od razu zorientował i rozwiązał łamigłówkę. Kosma, niestety, też był ślepy jak my i zapłacił za to wysoką cenę. Na usprawiedliwienie głównego bohatera mogę tylko powiedzieć, że toczył nierówną walkę ze wszystkimi, nieświadom, że sieć utkana z kłamstw, pozorów i fałszywych świadectw jest trudniejsza do przebicia niż mur z betonu. Kiedy bowiem wdepniesz do takiej wsi jak Wnyki – nie wolno ci ufać nikomu i często oglądaj się za siebie. Człowieku, nawet jeśli nie uwierzysz w opowieści o Chrystusie Mściwym, ktoś naprawdę bardzo ci bliski może zastawiać sidła. No i wtedy polegniesz!

Michał Śmielak, autor Znachora i Wnyków.

O autorze. MICHAŁ ŚMIELAK, rocznik 1979. Mieszka w Sandomierzu. Zawodowo zajmuje się handlem, historyczną rekonstrukcją i udziela się jako konferansjer na różnego rodzaju imprezach historycznych. Przygotowuje i reżyseruje także widowiska ogniowe (Fireshow). Pasjonat historii, gier komputerowych i motocykli. Laureat konkursu Gladiatorzy, zorganizowanego przez wydawnictwo Fabryka Słów. Znachor, który ukazał się w marcu 2021, był jego literackim debiutem. Naszą recenzję z pierwszej książki Michała Śmielaka przeczytacie tutaj: https://ladysclub-magazyn.pl/pan-book/mroczny-inkwizytor-recenzja/.

Michał Śmielak, Wnyki. Kościół Chrystusa Mściwego. Wydawnictwo INITIUM, Kraków 2021 (www.initium.pl). Str. 456.

Napisano w Pan Book

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress