STANISŁAW BUBIN
W Teatrze Polskim w Bielsku-Białej przebój sezonu – musical „Viva Maria!”. Na scenie ponad 20-osobowy zespół aktorski z towarzyszeniem kwartetu Jacka Obstarczyka, a więc z muzyką na żywo graną w orkiestronie. Na widowisko w reżyserii Witolda Mazurkiewicza ciężko zdobyć bilety, więc teatr już zapowiedział, że będzie ono regularnie grane aż do maja, żeby każdy chętny mógł zobaczyć. W ten sposób, z przytupem, teatr uczcił stulecie urodzin słynnej bielszczanki – Marii Koterbskiej, królowej swingu, jednej z najjaśniejszych gwiazd polskiej estrady. Scenariusz przygotował Roman Frankl, syn artystki – mieszkający w Wiedniu na stałe aktor, piosenkarz, autor i kompozytor.
Kanwą przedstawienia jest fascynujący, niełatwy fragment życia młodej piosenkarki, obejmujący lata 1945-1954, a zatem początki kariery do roku, w którym urodził się jej jedyny syn. Były to mroczne, szare i niebezpieczne lata stalinowskie. Z drugiej strony – lata podnoszenia się Polski po wojnie, odbudowy z gruzów, szczęścia z odzyskanej wolności, kontrolowanej jednak przez aparat ubecki. Twórcom przedstawienia w żadnym razie nie chodziło jednak o kombatanctwo, martyrologię, ckliwe wspominki czy próbę wiernego odwzorowania życiorysu artystki. Przeciwnie, jest ono na swój sposób pogodne, wesołe, zabawne. Tylko szkicowo, w wersji uproszczonej, dowiadujemy się, kim byli rodzice Marii, jak UB wpadło na trop jej brata Kazimierza, żołnierza antykomunistycznego podziemia, o 11-letnim wyroku, jaki zapadł w jego sprawie w sfingowanym procesie, o tym, że ubecy wsadzili do aresztu także młodą Maryśkę, na cały tydzień, że po maturze miała studiować farmację, by potem pracować w aptece, że na pewien koncert studencki wpadł szukający muzycznych nadziei Jerzy Harald, szef Orkiestry Rozgłośni Śląskiej Polskiego Radia w Katowicach, gospodarz kultowych wówczas, nadawanych na żywo audycji „Melodie świata” (telewizji jeszcze nie było!). Maria zaśpiewała wtedy tak, że po powrocie do domu Harald miał powiedzieć żonie, swojej muzie i autorce większości tekstów do jego piosenek: „Odkryłem skarb!”.
Po występie bielszczanki w „Melodiach świata” zaczął się istny szał na Koterbską. Do radia przychodziły listy i telegramy, ludzie nawet telefonowali, choć telefony były nieosiągalnym rarytasem. Na koncert w Filharmonii Śląskiej, do sali na 700 miejsc, przyszło chyba ze trzy tysiące słuchaczy – wspominała artystka. Szczęście młodziutkiej piosenkarki nie trwało jednak długo – wkrótce dociśnięto śrubę i muzyków, piosenkarzy, pisarzy, rzeźbiarzy, malarzy partia zaczęła wzywać do twórczości „podporządkowanej celom politycznym, opartej na doświadczeniach Związku Radzieckiego i dorobku marksistowsko-leninowskim”.
W musicalu dość skrótowo dowiadujemy się, co bezpośrednio spotkało Marię Koterbską – zakaz nagrywania, koncertowania w dużych miastach, puszczania piosenek w radiu. Styl piosenkarki nie podobał się decydentom, jazz i swing były na indeksie, pachniały wrogim imperializmem. Jej odważna interwencja w ministerstwie nic nie dała. „Jeśli wy, Koterbska, będziecie śpiewać tak, jak sowieccy wykonawcy, wasza kariera ruszy do przodu. Jeśli jednak odmówicie śpiewania pieśni masowych, będziecie siedzieć w domu”… Do tego sprowadziła się wizyta w najwyższym urzędzie, odpowiadającym za rozwój kultury w ludowej ojczyźnie. Jej styl poetycki, liryczny, intymny, satyryczny i jazzowy zdecydowanie nie podobał się urzędnikom z resortu.
Kto chciałby dowiedzieć się więcej o rozwoju kariery słynnej wokalistki, niech przeczyta wspomnienia Marii Koterbskiej, spisane przez jej syna w książce „Karuzela mojego życia”. Musical „Viva Maria!” wykorzystał zaledwie kilkanaście scen z biografii artystki. Twórcom chodziło nie tyle o pokazanie trudności, jakie napotkali ona i jej rodzina (choć o to także), a przede wszystkim o zademonstrowanie wspaniałego dorobku artystki, sztuki na najwyższym poziomie, wspaniałych piosenek, które w trudnych powojennych latach przebijały się przez mur politycznych i biurokratycznych zakazów, związanych z tym, że odkryta przez Haralda wokalistka, prawdziwy samorodny talent, śpiewała inaczej niż wszyscy – swingująco, jazzująco, na luzie, w stylu amerykańskim, w rytmie synkopowanym, tak znienawidzonym przez strażników socrealizmu. Rewelacyjnie unaoczniła to autorka kostiumów Iga Sylwestrzak. Początkowo wszyscy młodzi ludzie w spektaklu, tak żywi i energiczni, cieszący się z zakończenia wojny, ubrani są w szare stroje, odzwierciedlające nakazowy styl tamtego nijakiego okresu. Dopiero pojawienie się Marysi w jaskrawożółtej sukience wywołało poruszenie, a popularność jej swingujących piosenek sprawiła, że kolorowych kwiatów na tej smutnej glebie wyrosło więcej i już wkrótce wszyscy byli wielobarwni. Tego procesu po prostu nie dało się zatrzymać. Swoją energią, żywiołowością, pogodą ducha, życiową radością Maria oddziaływała na całe społeczeństwo, nawet na aparat władzy.
Oglądając przedstawienie, nie należy przywiązywać się specjalnie do chronologii wydarzeń i czasu powstania prezentowanych utworów, ponieważ – najkrócej mówiąc – przedstawienie jako całość jest doskonałym melanżem, imprezą, donośnym wiwatem na cześć bielszczanki. Głównie o to szło! A że przy okazji poznajemy mniej znane fragmenty biografii Marii Koterbskiej, tym lepiej – któż bowiem jak nie bielszczanie powinni wiedzieć o niej wszystko?! Piosenkarka urodziła się nad rzeką Białą i pozostała miastu wierna przez długich dziewięćdziesiąt sześć lat swojego życia. Nawet w okresie największej popularności i kuszenia apartamentami w stolicy nie zrezygnowała z Bielska-Białej. Po każdym wyjeździe krajowym i zagranicznym tłukła się pociągami i autokarami do swojego rodzinnego, powiatowego miasta, gdzie czekali na nią mąż Jan Frankl, syn bielskiego cukiernika (byli parą przez ponad 70 lat) oraz jej rodzice – mama Janina, pianistka-amatorka, i ojciec Władysław, skrzypek, kompozytor, nauczyciel muzyki i śpiewu w seminarium nauczycielskim.
Rolę Marii Koterbskiej w spektaklu kreują zamiennie dwie aktorki – Żaneta Rus, żywczanka, i Dominika Handzlik, bielszczanka. Artystki wygrały ogólnopolski casting, na który zgłosiło się ponad 50 aktorek młodego pokolenia. Spośród chętnych bielski teatr wybrał najpierw szesnaście aktorek, a ostatecznie te dwie, które niezależnie od siebie zaakceptowali zarówno Witold Mazurkiewicz, jak i Roman Frankl. Pod uwagę brane były nie tylko ich umiejętności wokalne i taneczne, ale także warunki fizyczne, aura, charyzma, tak typowe przecież dla wielkiej i niezapomnianej piosenkarki. Miłośnicy najlepszych polskich piosenek pamiętają panią Marię (1924-2021) jako niezrównaną wykonawczynię takich przebojów, jak „Parasolki”, „Karuzela, karuzela”, „Brzydula i rudzielec”, „Do grającej szafy grosik rzuć”, „Niebieskie tramwaje”, „Serduszko puka w rytmie cza-cza”, „Augustowskie noce” i wielu innych. W repertuarze miała około półtora tysiąca piosenek! Teksty pisali dla niej między innymi Wojciech Młynarski, Jeremi Przybora, Agnieszka Osiecka, a muzykę komponowali choćby Jerzy Wasowski, Jerzy Harald oraz Franciszka i Bogusław Klimczukowie. To ona dała swingowi nowe życie, odświeżyła go, uwspółcześniła; sprawiła, że kolejne pokolenia młodych wykonawców nadal chętnie sięgają po tę formę muzyczną. Czasy, jakie odtwarzają młode aktorki, są dla nich zamierzchłą przeszłością, mimo to dobrze odnalazły się w tamtej rzeczywistości. Dominika Handzlik doskonale wyczuła pewien tragiczny rys w życiu Marii. Jednak nie dialogi przykuwają uwagę do jej kreacji, lecz piosenki w nowych aranżacjach, które śpiewa perfekcyjnie i odważnie. Dlatego przedstawienie trzeba koniecznie zobaczyć, choćby ze względów sentymentalnych, nostalgicznych. Widzowie zarówno starszego, jak i młodszego pokolenia kołyszą się w rytm piosenek, klaszczą, a nawet płaczą ze wzruszenia, co widziałem na własne oczy. Wygląda więc na to, że zamiary twórców odczytane zostały idealnie – spektakl trafił w przekonania widzów i już zrobił furorę. Nowe Marie Dwie są przez widzów podziwiane – i słusznie! Żanetę Rus, studentkę Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, miałem okazję usłyszeć w dwóch scenach podczas przedpremierowej konferencji prasowej, natomiast Dominikę Handzlik, absolwentkę między innymi Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi – w przedstawieniu wystawionym 21 grudnia. Obie artystki, jak się zorientowałem, tworzą odmienne Marie, lecz, na szczęście, nie usiłują podrabiać charakterystycznego stylu pierwowzoru. Są po prostu sobą. Śpiewają mocno, dźwięcznie, żywiołowo. Grają ciekawie, z zacięciem i pewnie. Mimo młodego wieku bez widocznego trudu wytrzymują niemal trzygodzinną obecność na scenie, śpiewając, tańcząc i dialogując. Trafna obsada! A ponieważ spektakl nagradzany jest żywiołowymi brawami, na stojąco, myślę sobie, że ci, którzy już widzieli Marię graną przez Dominikę Handzlik powinni jeszcze raz, dla zaspokojenia ciekawości, wybrać się do teatru, żeby zobaczyć Marię w wykonaniu Żanety Rus. Ja tak zrobię. Będzie to na pewno ciekawe doświadczenie. Obie aktorki bez wątpienia zasługują na uznanie, podobnie zresztą, jak i pozostali wykonawcy.
Bielski zespół jeszcze raz wyraziście zademonstrował, że może wszystko – zaśpiewać, zatańczyć, zagrać. Rolę charyzmatycznego Jerzego Haralda (kompozytora, pianisty, skrzypka, autora muzyki filmowej, teatralnej i radiowej, a także dyrygenta i aranżera) w grudniowych spektaklach odtwarzał Roman Frankl, a w wieczór sylwestrowy i w styczniowych przedstawieniach Grzegorz Sikora. To znowu kreacje warte porównania. Harald w wykonaniu Frankla jest miły, ciepły i swobodny, natychmiast przykuwa uwagę. Ostatecznie to człowiek, dzięki któremu gwiazda Koterbskiej rozbłysła tak jasnym światłem. Rolę Janka gra Karol Jasiński, także dobrze wybrany. Całe życie stał wiernie u boku słynnej żony, wspierał ją, pomagał, podtrzymywał żar domowego ogniska. Usunął się w cień, żeby mogła robić karierę. Rzadkie poświęcenie. Na uwagę zasługują również Tomasz Lorek i Rafał Sawicki, kreujący przebrzydłe postaci komunistycznych aparatczyków, którzy Marię gnębili zakazami i intrygami, a także Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt w roli pani Basi, ich nadgorliwej sekretarki. Zresztą, wszyscy w tym przedstawieniu, nawet w epizodycznych scenach i krótkich piosenkach, błyszczą oryginalnymi pomysłami: Anna Guzik-Tylka, Marta Gzowska-Sawicka, Oriana Soika, Michał Czaderna, Adam Myrczek czy Mateusz Wojtasiński. Spora w tym zasługa Beaty Przybytek, która wsparła aktorów w przygotowaniu wokalnym. Na uwagę zasługują także sceny zbiorowe, taneczne w choreografii Katarzyny Zielonki. Oryginalność, dynamika, żywiołowość – to się rzuca w oczy i zachwyca. Podobnie jak ruchoma scenografia Damiana Styrny – pomysłowa, wyrazista, plastyczna, pobudzająca wyobraźnię, pozwalająca błyskawicznie, dzięki animacjom, przenosić się w czasie i przestrzeni z Bielska-Białej do radia w Katowicach, ministerstwa w Warszawie, teatru satyryków w Krakowie czy do więzienia we Wronkach. Dzięki tym nowoczesnym środkom wyrazu i talentom wykonawców musical zostaje na długo w pamięci, zabawia i zachwyca, również spragnioną wrażeń młodzież. Stąd mój wniosek, że powinien zostać zarejestrowany przez telewizję publiczną (misja!). Pani Maria zasługuje na naszą pamięć i wdzięczność, nie tylko lokalną.
W czasie słynnego koncertu w Hali Mirowskiej, pierwszego wielkiego koncertu w Warszawie, piosenkarka bisowała aż czternaście razy! Szał kompletny, nie do opisania – i takim właśnie szałem kończy się bielski musical. Jest w nim również fragment związany z filmem „Irena do domu”, komedią z połowy lat pięćdziesiątych, w której Maria Koterbska zaśpiewała piosenkę Ludwika Starskiego „Karuzela, karuzela”. Nuciła ją potem cała Polska. I teraz znowu nucimy tę piosenkę po wyjściu z teatru: Karuzela, karuzela / Na Bielanach co niedziela / Śmiechu beczka i wesela / A muzyczka, muzyczka nam gra… Nowe pokolenie odkryło Marysię z Bielska-Białej – i to jest prawdziwa miara sukcesu tego oryginalnego spektaklu.
OBSADA: Dominika Handzlik / Żaneta Rus (Maria), Karol Jasiński (Janek, jej chłopak, a potem mąż przez 70 lat), Ewa Dobrucka, Anna Guzik-Tylka (Janina, matka Marii), Jadwiga Grygierczyk, Barbara Guzińska, Marta Gzowska-Sawicka (Krystyna, żona Jerzego Haralda), Maria Suprun, Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt (pani Basia, sekretarka towarzysza ministra kultury), Jagoda Krzywicka, Oriana Soika (konferansjerka), Marta Suprun, Flaunnette Mafa, Aleksandra Jurczak, Michał Czaderna (Bronek, pseudonim „Rymarz”, donosiciel i prowokator), Roman Frankl / Grzegorz Sikora (Harald), Piotr Gajos (Władysław Krzemiński, krakowski Teatr Satyryków), Tomasz Lorek (minister kultury), Grzegorz Margas, Sławomir Miska (ubek), Adam Myrczek (Władysław, ojciec Marii), Rafał Sawicki (towarzysz Nowak), Mateusz Wojtasiński (Kazek, brat Marii), Michał Król. WYKONAWCY MUZYKI NA ŻYWO: Eugeniusz Kubat (kontrabas), Marcin Żupański (saksofony), Seweryn Piętka (perkusja), Jacek Obstarczyk (instrumenty klawiszowe). TWÓRCY: Autor – Roman Frankl. Reżyseria – Witold Mazurkiewicz. Scenografia, animacje – Damian Styrna. Kostiumy – Iga Sylwestrzak. Opracowanie muzyczne – Jacek Obstarczyk. Animacje – Eliasz Styrna. Choreografia – Katarzyna Zielonka. Asystentka choreografa – Aleksandra Jurczak. Światła – Artur Wytrykus. Przygotowanie wokalne – Beata Przybytek. Prapremiera 14 grudnia 2024.
Poniżej galeria zdjęć ze spektaklu z udziałem Dominiki Handzlik w roli Marii Koterbskiej. Fot. DOROTA KOPERSKA