BYCIE KOBIETĄ JEST TRUDNIEJSZE NIŻ MYŚLAŁEM. Recenzja

Ogólnopolska premiera teatralna komedii „Poszukiwany, poszukiwana”

STANISŁAW BUBIN

W Teatrze Polskim w Bielsku-Białej odbyła się 6 stycznia 2024 ogólnopolska premiera komedii „Poszukiwany, poszukiwana” w reżyserii poznańskiego artysty Pawła Szkotaka. Na podstawie filmu Stanisława Barei i Jacka Fedorowicza (z 1973 roku) scenariusz oryginalny dla teatru napisał Piotr Rowicki. Była to pierwsza – i od razu powiedzmy – znakomita realizacja spektaklu na podstawie filmu sprzed 50 lat.

Widzowie śmiali się do łez, rzęsiście i perliście. Zwłaszcza panie miały uciechy co niemiara, obserwując, jak Michał Czaderna, świetnie obsadzony w roli Marysi, tej poszukiwanej, nieporadnie stawiał pierwsze kroki na szpilkach, przebrany w kobiece fatałaszki. Twórcom przedstawienia bez większego trudu udało się przekonać widzów, że mimo upływu lat Stanisław Bareja jest nadal wyborny i uniwersalny, a śpiewających i tańczących aktorów Bielsko-Biała ma – bez obawy o przesadę – najlepszych w kraju.

Paweł Szkotak, który pięć lat temu zabłysnął „Boską!” z Beatą Olgą Kowalską w roli Florence Foster Jenkins, zdecydował się przyjechać znowu na Podbeskidzie właśnie z powodu wysokich umiejętności artystycznych zespołu. W Teatrze Polskim postanowił zrealizować swój pomysł i wyreżyserować sceniczną wersję kultowej komedii. Nie zrobiłby tego, gdyby nie miał wiary, że bielszczanie skutecznie potrafią zmierzyć się z powszechnie znanymi, genialnymi kreacjami Wojciecha Pokory, Mieczysława Czechowicza, Jerzego Dobrowolskiego, Tadeusza Plucińskiego, Wojciecha Siemiona, Zofii Czerwińskiej czy Jolanty Bohdal. Tak się złożyło, że siedziałem na premierze tuż za reżyserem Pawłem Szkotakiem i krytykiem teatralnym Januszem Legoniem, dzięki czemu w światłach rampy i rozbłyskach jupiterów miałem okazję obserwować reakcje obu dżentelmenów. Potwierdziły one moje spostrzeżenia – warto było przygotować tę inscenizację, choć wyzwanie nie było łatwe!

Zacznijmy od wątpliwości (jeśli ktoś je miał), czy próba wskrzeszenia klimatu PRL za czasów gierkowskich miała większy sens? Były to, bądź co bądź, czasy komunistyczne. W drugiej połowie lat 70. wybuchły pierwsze poważne protesty w Ursusie i Radomiu, ruszyły esbeckie „ścieżki zdrowia”, pojawiły się kartki na cukier, powstała KOR-owska opozycja. W sklepach pustki, przed sklepami kolejki. Stanisław Bareja, kronikarz Polski Ludowej, musiał walczyć z cenzurą o każdą scenę w swoich filmach i serialach. Także środowisko filmowe rzucało mu kłody pod nogi, a jeden ze znanych reżyserów (nazwiska z litości nie wymienię) ukuł w stosunku do jego twórczości pogardliwe wyrażenie „bareizm” – synonim artystycznej tandety i bylejakości, na którą państwowy mecenas nie powinien był dawać pieniędzy. Jednak filmy Barei obroniły się, nadal są wyświetlane i cytowane, a twórczość tamtego wielkiego reżysera popada w zapomnienie. I chyba w tym paradoksie kryje się odpowiedź na wątpliwość, czy warto było?… Warto!

Zostawmy jednak poważne dyskusje o szarzyźnie PRL prawicowym historykom z IPN i lewicowym apologetom ustroju słusznie minionego, a my na przedstawienie po prostu idźmy, bawmy się, bo to smaczna komedia! Bareja robił filmy satyryczne, a Szkotak przygotował przedstawienie burleskowe, przypominające nieco starszym widzom czasy młodości. Czasy, które były pełne słońca, śpiewu, kwiatów, kolorów, miłości, potańcówek i anegdotycznych zdarzeń. Przejściowe trudności, jak je nazywała ówczesna propaganda, zbywało się wtedy kpiną, kawałami, żartami, ironią. PRL była wszak najweselszym barakiem w tzw. demoludach. Klimat epoki wielkiej płyty, blokowisk znanych z serialu „Alternatywy 4”, kolorowych krzykliwych strojów, charakterystycznych neonów, pustych półek i bogactw Pewexu z łatwością można odnaleźć w tym widowisku.

Przypomnijmy z grubsza, o co chodziło: Stanisław Maria Rochowicz jest pracownikiem muzeum. Pewnego dnia z magazynu malarstwa zniknął jeden z obrazów Bogdana Adamca z Pszczyny (ukłon twórców w stronę naszego regionu), przedstawiający wielką dłoń. Milicja i prokurator zaczęli śledztwo od przesłuchania Rochowicza. On zaś ze strachu przed karzącym ramieniem ludowej sprawiedliwości postanowił ukryć się, odtworzyć nieszczęsne „dzieło” i zwrócić zgubę. Przebrał się więc za kobietę i ze Stanisława Marii przemienił się w Marysię, pomoc domową. Początkowo nie radził sobie z nowymi obowiązkami, lecz z czasem nauczył się „być kobietą” i brać coraz lepsze posady. W trakcie peregrynacji przez „salony” ówczesnej stolicy Stanisław Maria zwierzył się żonie, jakże szczerze: „Bycie kobietą jest trudniejsze niż myślałem”. Akcja przedstawienia toczy się oczywiście w kostiumach z lat 70. O mieszankę strojów z epoki zadbała Barbara Guzik. W trakcie prób teatr zwrócił się nawet z prośbą do mieszkańców miasta o wypożyczenie oryginalnych ubrań – i to się po części udało, dzięki czemu otrzymaliśmy dodatkowy walor autentyczności, podkreślany znakomitą, żywą, minimalistyczną scenografią Damiana Styrny. W czasie dwuaktowego przedstawienia wystarczyło zazwyczaj kilka ruchów – przeniesienia i przestawienia styropianowych klocków – by na naszych oczach zmieniła się plastyka miasta i jak za dotknięciem różdżki wyczarowały się wielkie osiedla, pracownie architektoniczne, salony kosmetyczne, biura, szerokie ulice, domowe wnętrza. Wspomagały ten proces wspaniałe efekty multimedialne Eliasza Styrny i taneczna, z lekka slapstickowa choreografia Iwony Runowskiej, dająca wrażenie PRL-owskiej dynamiki, wielkomiejskości, umaszynowienia życia – oczywiście z przymrużeniem oka. Dość wspomnieć scenki z udziałem psów rozmaitej maści czy z zakładu fryzjerskiego, gdzie powstawały śliczne ondulacje. Coś fantastycznego! No i dodatkowo pojawiały się wspomniane, wywołujące uśmiech lokalne akcenty: Pszczyna mylona z Pyrzowicami, Komorowice oraz Bielsko i, a jakże, Biała, które towarzysz architekt i działacz partyjny z Centralnego Instytutu Urbanizacji Lądowej (w skrócie CIUL) chciał rozdzielić jeziorkiem z szuwarami. A co?! Kto partii zabroni?

Specyficzny klimat lat 70. ubiegłego wieku przypomniały również (w roli swoistych komentarzy) piosenki największych gwiazd polskiej muzyki rozrywkowej, w nowych aranżacjach Łukasza Matuszyka. Usłyszeliśmy dwanaście nieśmiertelnych przebojów Alibabek, Anny Jantar, Krzysztofa Krawczyka, Bogusława Meca, Danuty Rinn, Zbigniewa Wodeckiego, Andrzeja Zauchy i innych. Bielscy aktorzy naprawdę genialnie śpiewają. Wystarczyło posłuchać przeboju Danuty Rinn „Gdzie ci mężczyźni?” w brawurowym wykonaniu Marty Gzowskiej-Sawickiej w towarzystwie Oriany Soiki i Barbary Guzińskiej.

„Ale nie róbmy z tego zagadnienia” – jak z lubością powtarzał towarzysz Dyrektor (Piotr Gajos) – choć pewne ważne zagadnienia w sztuce były i przebiły się wyraźnie. Takie na przykład, jak problem równouprawnienia kobiet i mężczyzn, który wciąż nie został rozwiązany, mimo że upłynęło pół wieku. Stereotypy w relacjach męsko-damskich też pokutują nadal. Marysia podawała panu zupę, a żona kapcie. Upartyjnienie i nierówność szans również przebiły się na zewnątrz. Były problemami „za Polski Ludowej”, są i w pierwszej połowie XXI wieku. O awansach zawodowych w PRL decydowały znajomości, a nie kompetencje. No i ciach-trach, minęło pięćdziesiąt lat, lecz motyw ten wciąż się powtarza, także teraz. Jednak tych wszystkich, którzy dopiero wybierają się do teatru na komedię „Poszukiwany, poszukiwana” informuję, że nie powinni obawiać się poważnego dyskursu i doszukiwać publicystycznej misji w przedstawieniu – twórcy z nikim i niczym nie walczą, to nadal komedia najczystszej próby, świetnie obśmiewająca czasy i stereotypy, atrakcyjna zarówno dla tych, którzy pamiętają PRL, jak i współczesnej młodzieży, bezbłędnie wyłapującej z dialogów wszelkie cytaty i odniesienia do osób i zdarzeń bieżących. Choćby dotyczące perukarza-karierowicza z pewnej partii prawicowej czy dwutygodniowego rządu z ministrami z nadania.

Zatem dlaczego trzeba pójść na przedstawienie? Bo Michał Czaderna (Marysia!), na którego „spadł” najcięższy obowiązek skonfrontowania się z kultową rolą Wojciecha Pokory, świetnie podołał zadaniu i stworzył własną wersję świata „Poszukiwanego, poszukiwanej”. Nawiązując do stylu lat 70. udowodnił, że sporo nauczył się od najlepszych. W każdym razie nie poszedł na skróty i nie stworzył kreacji typu „chłop gra babę – i już jest śmiesznie”. Potraktował dość serio męskie wyobrażenie kobiety, a Marysia w jego wykonaniu jest po prostu cudowna. To wyższa szkoła jazdy aktorskiej! Do tej szkoły zapisali się zresztą wszyscy artyści uczestniczący w spektaklu. W obsadzie możemy podziwiać Orianę Soikę, Piotra Gajosa, Barbarę Guzińską, Martę Gzowską-Sawicką, Anitę Jancię, Tomasza Lorka, Grzegorza Margasa, Sławomira Miskę, Adama Myrczka, Rafała Sawickiego, Grzegorza Sikorę i Wiktorię Węgrzyn-Lichosyt. Zagrali bezbłędnie: Dyrektora Muzeum, Prokuratora, Artystę Malarza, Żonę Stanisława Marii, Karpiela, Karpielową, Antosia, Opiekunkę do Dziecka, wiecznego Dyrektora, Dyrektorową, Naukowca, Matkę Antosia i mnóstwo postaci epizodycznych, dzięki czemu Warszawa na scenie cały czas tętniła życiem. A kto miał w pamięci film Barei i Fedorowiczamógł sobie przypomnieć wszystkie tamte postaci i zestawić je z nowymi wyobrażeniami aktorskimi. Jestem przekonany, że Marysia Czaderny i całe jej otoczenie wypadli w tych porównaniach równie znakomicie. Zresztą, długa owacja na stojąco była tego potwierdzeniem. Wybuchami śmiechu i oklaskami w trakcie przedstawienia widzowie nagradzali słynne, nieśmiertelne cytaty. Na przykład stwierdzenie Naukowca (Tomasz Lorek): Ja pracuję nad doniosłym wynalazkiem! Chodzi o potwierdzenie procentu cukru w cukrze w zależności od podziemnego promieniowania na tym terenie (…). A dzięki mojemu wynalazkowi dojdzie do tego, że w ogóle nie trzeba będzie sadzić buraków na cukier, tyle będzie cukru w cukrze. Albo Dyrektorowej (Oriana Soika): Mój mąż? Mąż jest z zawodu dyrektorem! Albo Artysty Malarza Adamca (Adam Myrczek): Tam są niewłaściwe zastosowania czerni. Męczyło mnie to, męczyło i teraz mam nową koncepcję. To nie czernie źle przebijają świetlistość błękitów, tylko właśnie błękity nie dźwięczą. Trzeba tylko przełamać błękity… i czernie automatycznie pójdą w głąb.

Po tym przedstawieniu widać wyraźnie, że Bareja jest wiecznie żywy, przetrwał próbę czasu i cytują go kolejne pokolenia. Dlatego spektakl wywołuje tyle pozytywnych emocji i tak dobrze się ogląda. Aż chce się do niego wracać, by smakować detale i niuanse, zarówno te rozpoznawalne na pierwszy rzut oka, jak i pomniejsze, mające jednak wpływ na magię tego niezwykłego przedstawienia.

Na koniec słowo o znaczeniu muzyki i aranżacji w opracowaniu Łukasza Matuszyka. Odgrywa ona naprawdę wielką rolę i przydaje splendoru widowisku. Bez muzyki byłby to spektakl płaski, mało wyrazisty. Muzyka nadaje znaczący ton, niesie sztukę i jest wszechobecna, choć to przecież nie jest musical. W nagraniach utworów do spektaklu wzięli udział Marta Sochal-Matuszyk – skrzypce, Robert Kamalski – saksofon tenor, klarnet i flet, Darek Bafeltowski – gitary i banjo, Jan Chojnacki – trąbka i flügelhorn, Bartosz Chojnacki – kontrabas i Przemek Pacan – perkusja. Wielkie brawa!

Po tych zachwytach dodam już tylko, że „Poszukiwany, poszukiwana” może śmiało wyruszyć z Bielska-Białej w Polskę, nawet w świat. To spektakl, przed którym wielka kariera. I niech nikt nie mówi, że wywindowana na plecach Stanisława Barei, więc to była łatwizna. Owszem, wielki Bareja był pomysłem na start, lecz cała reszta powstała tu i teraz. I to trzeba podziwiać.

***

W drugiej części wieczoru mieliśmy okazję usłyszeć i zobaczyć genialnie śpiewających artystów Teatru Polskiego w koncercie „Boskie BB” – z nieśmiertelnymi, porywającymi przebojami Kory Jackowskiej i zespołu rockowego Maanam. Ten zajebisty (pardon!) koncert nie powinien być tylko okazjonalnym bonem premiowym dla widzów komedii „Poszukiwany, poszukiwana”. Zasługuje na to, żeby go profesjonalnie zarejestrować i sfilmować, a przede wszystkim wprowadzić na długo do repertuaru i sprzedawać osobno, bo jest tego wart. Nogi same rwały się do skakania, ręce do oklasków, uszy omdlewały z uciechy, oczy zaś błyszczały ze szczęścia, a nawet łzawiły ze wzruszenia. Tak było! Wiedzą o tym zresztą wszyscy ci, którzy do dziś pamiętają, jak tańczyli i śpiewali na placu przy fontannie i pod zamkiem w czasie wrześniowych Dni Bielska-Białej i premierowego występu artystów z „Boskim BB” w oknie teatru. Takie piosenki, jak „Kocham cię, kochanie moje”, „Szare miraże”, „Lucciola”, „Cykady”, „Oddech szczura”, „Sie ściemnia”, „Boskie Buenos” i wiele innych w nowych, znakomitych aranżacjach Jacka Obstarczyka, w wykonaniu rewelacyjnych aktorów i wokalistów bielskiej sceny – Anny Guzik-Tylki, Marty Gzowskiej-Sawickiej, Wiktorii Węgrzyn-Lichosyt, Tomasza Lorka, Grzegorza Margasa i Adama Myrczka – na długo pozostaną w naszej pamięci. Aż ciary przechodziły po widowni, gdy Grzegorz Margas śpiewał „Oddech szczura” i przejmujące „Sie ściemnia”. Zresztą, nie chcę nikogo szczególnie wyróżniać – sześcioro aktorek i aktorów dało z siebie wszystko i poraziło publikę niesamowitymi wykonaniami utworów Kory. Myślę, że Kora, gdziekolwiek teraz jest, śpiewała z nami wszystkimi! Kto nie miał okazji tego zobaczyć i usłyszeć, niech żałuje. Więc co się tyczy astrologii / Oraz powiedzmy ciał astralnych / Planety Jowisz i innych obiektów / Oczarowują mnie, / Lecz przede wszystkim w Buenos Aires. I też w BB, to pewne! Frenetyczne brawa należą się fantastycznym muzykom Bielskiej Orkiestry Kameralnej pod dyrekcją Jacka Obstarczyka, jak również Witoldowi Mazurkiewiczowi za pomysł i opiekę artystyczną nad projektem oraz Idze Sylwestrzak za kostiumy. Wszystkim, którzy przyłożyli rękę do uwiecznienia Kory w tak oryginalny sposób.

GALERIA ZDJĘĆ Z KOMEDII POSZUKIWANY, POSZUKIWANA

WSZYSTKIE ZDJĘCIA DOROTA KOPERSKA
Napisano w Aktualności
Archiwum

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress