STANISŁAW BUBIN
W książce chilijskiego pisarza José Donoso „Plugawy ptak nocy” zawarta jest opowieść o parku kalek. Pewnemu władcy urodził się kaleki syn, więc żeby nie czuł się w życiu źle, ojciec nakazał, by w całym rozległym ogrodzie zamieszkali tylko ludzie chromi. Dla chromego syna inni chromi byli jego rzeczywistością – miał to uważać za stan normalny. Aż kiedyś do parku wprowadzono człowieka zwyczajnego, wyprostowanego, o dwóch rękach i dwóch nogach. Śmiali się z niego wszyscy chromi, śmiał się syn władcy, że ludzie tak nie wyglądają. Ten jeden był nienormalny, inny, obcy, toteż wszyscy wytykali go palcami. Podobnie jest w najnowszej adaptacji „Iwony, księżniczki Burgunda” w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Tutaj, na królewskim dworze, również pojawiła się postać inna, obca. Kobieta zwyczajnie zwykła. Piegowata, o zmęczonych, podkrążonych oczach, bez makijażu i wymyślnej fryzury. W luźnej koszulce, nazbyt szerokich dżinsach i tenisówkach bordo. Niepasująca do otoczenia, na domiar złego milcząca na wszystkie dworskie tematy.
Powieść Donoso powstała w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, a „Iwona…” Witolda Gombrowicza – w roku 1935, dziewięćdziesiąt lat temu. Początków ta groteska nie miała łatwych, ale dzisiaj należy do najpopularniejszych dramatów świata. Co współcześnie można wyrazić poprzez historię tej niespecjalnie ładnej, niewydepilowanej, milczącej kobiety, którą zdecydował się poślubić – z nudów, dla kaprysu, dla żartu i hecy – książę Filip, następca tronu w jakimś bliżej nieokreślonym państwie, rządzonym przez króla Ignacego i królową Małgorzatę? Przedstawienie poraziło bielską publiczność wymową ostrą, zdecydowaną – przeciwko przemocy wobec kobiet, hejtowi, fake newsom, podziałom społecznym, poniżaniu i upokarzaniu, przeciwko odwracaniu pojęć. W dniu premiery owacji na stojąco i zachwytom nie było końca.

Teatr Polski zaprosił do realizacji spektaklu grupę młodych, ale już cenionych twórców z reżyserką i aktorką Leną Frankiewicz, absolwentką PWST w Krakowie (2002), autorką wielu inscenizacji w Warszawie, Gdańsku, Wrocławiu, Toruniu i Łodzi. To pierwszy jej Gombrowicz w karierze. Zespół artystów we współpracy z doskonałymi bielskimi aktorami, którzy jeszcze raz udowodnili, że potrafią zagrać wszystko, przygotował dwuaktowy spektakl w obronie niezależności, wolności osobistej, swobody wyrażania myśli, indywidualności i uczciwości. A co najważniejsze w każdym teatrze – spektakl absorbujący, ciekawy, przykuwający uwagę, na swój sposób dowcipny, karmiący zmysły zachwycającymi kreacjami aktorskimi (o tym jeszcze będzie mowa), muzyką, kostiumami i scenografią, przy tym wierny tekstowi Gombrowicza, bez dopisków i wtrętów uwspółcześniających dramat na siłę. Współczesne są jedynie inscenizacja, wizja, plastyka.
Dwór królewski nie jest dworem pojmowanym tradycyjnie, z perukami, harcapami, kontuszami, wachlarzami, krynolinami i całą tą dawną etykietą. Dwór u Leny Frankiewicz to groteskowo wyostrzony obraz społeczeństwa tego wieku, tej ziemi – naszego wieku, aktualnego. Umowne damy i umowni dworzanie, niewolnicy elektroniki, trzymają w rękach komórki, kręcą rolki do internetu, ścigają się, kto pierwszy wrzuci scenkę z królem do sieci albo celniej wyszydzi, obśmieje i zaszczuje Iwonę. To dwór celebrytów – nieustannej gonitwy za popularnością i clickbaitami, wyprzedaży prywatności, zdobywania lajków i followersów, dwór bywalców solariów i salonów kosmetycznych, terroru konwenansów, narzucanych przez media kanonów mody i urody, odmładzanych skalpelami ciał, chirurgii plastycznej, wypchanych kwasem hialuronowym ust, piersi i pośladków. Wymowne są dworskie maski ze światełkami ledowymi. W salonie kosmetycznym zakładają je dworzanie, by ukryć przed sąsiadami i światem swoje prawdziwe myśli i twarze. Walczą o uznanie przez media społecznościowe, wystawiają swoje ciała, wygląd, zachowania na targowisku próżności i seksualności. I zamiast nieść pomoc drugiemu człowiekowi, wyciągają komórki i ścigają się, kto pierwszy wrzuci filmik do internetu i zdobędzie największą ilość odsłon pod dyktandem algorytmów. Niedawna tragedia na kampusie uniwersyteckim w stolicy była gorzkim potwierdzeniem sytuacji, w której najważniejsza staje się presja klikalności w sieci.
Na taki właśnie dwór wieku naszego XXI wciągnięta została Iwona, złośliwie ochrzczona przez króla „księżniczką Burgunda”. Trafiła tam jako książęca zabawka, trochę wbrew własnej woli, nieporadna, rozmemłana, pomięta, pozbawiona życiowej energii, poddająca się losowi jak łupinka kory na środku potoku. Rozmarzona, śniąca o prawdziwej miłości i wiecznej kobiecości. Tymczasem trafiła do potworniejącego świata, w którym wszystko, z duszą i ciałem, jest na sprzedaż. Iwona nie rozumie dworskich rytuałów i całej tej celebry, stawia bierny opór, nie chce się nikomu podporządkować. Formy i zasady działania czy mówienia są jej obce, wybiera więc milczenie. Wypowiada ledwie kilka nieskładnych zdań. Im dłuższy jest jej pobyt na dworze, tym głębsze staje się milczenie Iwony, co oczywiście irytuje zarówno najjaśniejszego pana i jego małżonkę, jak i cały fraucymer.
Takie to nieśmiałe… Takie milutkie, ciche. Trzeba by tylko może, żeby od czasu do czasu się odezwało – mówi królowa do Iwony. Żebyś od czasu do czasu się odezwała, ptaszyno. To nietrudno. Trzeba czasem coś powiedzieć, dziecinko – tego wymaga przyzwoitość, elementarna przyzwoitość. Nie chcesz chyba być nieprzyzwoita… Co? No, więc cóż teraz poczniemy? Czym się zajmiemy? Co?
I po chwili Małgorzata dodaje: Dziś znowu milczała przez cały podwieczorek. Przy obiedzie także milczała. Milczała również przy śniadaniu. A poza tym milczy w ogóle przez cały czas. Jak to wygląda i jakże my wyglądamy vis-a-vis tego milczenia? Na co król odrzekł: Boi się… Ha, jak to ona tak chodzi po kątach i tak wygląda to jednym, to drugim oknem. I nic. I nic! Wypatrzy nam wszystkie okna. Boi się…
Witold Gombrowicz w charakterystycznym dla siebie błyskotliwym i ironicznym stylu ukazał człowieka zagrożonego formami, konwenansami, rytuałami. Odzieranego z wolności. Lena Frankiewicz potraktowała tę ideę poważnie, choć nie zrezygnowała z drobiazgów satyrycznych i aluzji politycznych, co widzowie odczytywali bezbłędnie, na przykład gdy król pojawił się w czerwonej czapeczce w stylu Donalda Trumpa. Problem społecznego dyktatu mediów cyfrowych istnieje i pociąga za sobą coraz więcej ofiar. Koszty społeczne terroru elektronicznego ciągle rosną. Firmy technologiczne całkowicie zawładnęły światem, wykorzystując do tego celu gwałtownie rozwijający się internet. Ich produkty – telefony komórkowe, komputery, laptopy, tablety, gry wideo, notebooki, smartfony i smartwatche – sprawiły, że życie stało się lepsze, prostsze, łatwiejsze, przyjemniejsze i bardziej kolorowe. Elektronika pomaga w nawiązywaniu kontaktów i komunikowaniu się, więc wydaje się dobrodziejstwem cywilizacyjnym. Zbyt późno zorientowaliśmy się, że te dary dla ludzkości, tak hojnie wręczane przez geniuszy elektroniki, stały się naszym przekleństwem. Epidemia technologiczna ingeruje i niszczy przede wszystkim zdrowie ludzi młodych, nastolatków. Już dwulatek może bez trudu opanować dotykowy interfejs iPhone’a – a dorośli cieszą się, że mają zdolne dzieci., które przez kilka godzin siedzą cicho, bawiąc się komórkami i podręcznymi komputerami. Nie widzą w tym nic złego.
Twórcy bielskiego spektaklu podkreślają, że cyfrowy terror wzmaga erotyczne żądze, którymi kierują się ludzie, że to sprzyja przemocy wobec kobiet i nasila przestępczość. Iwona, która nie poddała się ceremonialnym regułom panującym na dworze króla Ignacego i królowej Małgorzaty, musiała oczywiście odejść, zniknąć, ponieść surową karę. Niewygodną „księżniczkę Burgunda” można było oczywiście unicestwić dworskim sposobem, karmiąc ją karaskami w śmietanie, ale we współczesnym świecie wygodniejszymi narzędziami zbrodni są anonimowe posty w internecie, hejt, zaszczuwanie, donosy formułowane w poczuciu całkowitej bezkarności. Iwona została więc wyklęta, skazana na śmierć – za to, że była jaka była, za uporczywe milczenie. I za to, że znudziła się księciu, który wkrótce do igraszek erotycznych upatrzył sobie dworkę Izę. W dramacie Gombrowicza główna bohaterka ginie. W inscenizacji Leny Frankiewicz jest inaczej. Iwona staje się „wieczną ofiarą” społecznego wykluczenia i przemocy, postacią na zawsze pozbawioną głosu, bezskutecznie wyrywającą się na wolność, co zamanifestowała przerażającym, ekscytującym tańcem na koniec spektaklu. Bo martwa kobieta nie jest kobietą – usłyszeliśmy zdanie powtarzane jak mantrę. Martwa kobieta nie jest kobietą. Samotna bohaterka została zniewolona, wyzyskana i ostatecznie unicestwiona przez ludzi pozbawionych kręgosłupów i sumienia, oportunistów i tchórzy.
Każdy czas ma taką swoją Iwonę – stwierdziła Lena Frankiewicz kilka dni przed premierą, na spotkaniu z dziennikarzami. W „Iwonę…” wpisał Gombrowicz ponadczasowe mechanizmy społeczne, by ukazać człowieka zaplątanego w sieć relacji z innymi. Można to interpretować na wiele sposobów, lecz pytanie o czym milczy Iwona? wciąż powraca. Reżyserka wyjaśniła to następująco: W punkcie wyjścia zadałam sobie dwa fundamentalne pytania: co to jest za świat, do którego wchodzimy oraz kim jest Iwona – w tym świecie i wobec samej siebie? Żyjemy w czasach cyfrowej dyktatury, w których nasza wartość mierzona jest ilością kliknięć, lajków i wyświetleń. W niewoli walki o algorytmy popularności kreujemy lepsze, alternatywne warianty naszych życiorysów, w których najbardziej prywatne staje się publicznym. Dystopijne futuro-fiction rodem z serialu „Black Mirror”? Nie, to nasza nowa rzeczywistość. Owładnięci dyktatem piękna, młodości, popularności zgodziliśmy się na tę umowę, czy może raczej pakt, nie wiedząc nawet z kim paktujemy. Jedyna decyzja, jaką możemy podjąć to ta, czy uczestniczyć w tym wyścigu, czy może odpuścić, co dla świata cyfrowego jednoznaczne jest ze zniknięciem, samounicestwieniem.
W czasie spektaklu przy pojawianiu się Iwony publiczność wstrzymywała oddechy. W tej roli wystąpiła prawie niema, niezwykle jednak sugestywna Anita Jancia, grająca całą sobą, każdym centymetrem swojego ciała. Wstrząsająca jest scena brutalnego „uplastyczniania” twarzy Iwony, próba zmuszenia jej do jakiejkolwiek reakcji, ożywienia mimiki. Mogliśmy obserwować ją w wielu wymiarach, także na zbliżeniach wyświetlanych z kamery na dużym ekranie, bo przecież dwór wciąż robił sesje zdjęciowe, dzięki czemu widać było każdy tik, każde drgnięcie, spojrzenia spłoszonych oczu i detale na skórze. To genialne środki wyrazu artystycznego, wstrząsająca wiwisekcja ciała i duszy! Niedostosowana i nietypowa, zwyczajna i denerwująco milcząca Iwona na długo zapada w pamięć. Jest tak irytująco Inna, że skupia na sobie całą uwagę i powoli wszystkich doprowadza do białej gorączki. To negatywne milczenie – stwierdził Cyryl. Trzeba jakoś załatwić to milczenie – dodał król. I załatwili.
Aktorzy in gremio okazali się najmocniejszą stroną przedstawienia. Bez ich talentów widowisko nie nabrałoby charakteru misterium, jak kto woli, albo apokalipsy naszych czasów. Hurtem trzeba zatem wyliczyć wszystkie świetnie zagrane postaci. Oprócz Anity Janci – także Michała Czaderny w roli nadpobudliwego królewskiego syna, księcia Filipa, Grzegorza Sikory kreującego króla Ignacego w stylu pewnego znanego polityka, Marty Gzowskiej-Sawickiej jako królowej Małgorzaty, bojącej się ujawnienia tajemnic alkowy, Marty Suprun jako dworki Izy, pięknej, zgrabnej i roztańczonej, Piotra Gajosa w roli uniżonego i doświadczonego Szambelana, który podsunął królowi myśl uraczenia księżniczki ościstymi karasiami, a także Mateusza Wojtasińskiego, Grzegorza Margasa, Jagody Krzywickiej, Wiktorii Węgrzyn-Lichosyt, Flaunnetty Mafy, Sławomira Miski i Adama Myrczka jako eleganckiego majordomusa Walentego.
Niezwykłymi atutami spektaklu są również scenografia jak z błyszczących wybiegów mody, zaprojektowana przez Agatę Stanulę, kosmiczno-erotyczne kostiumy Krystiana Szymczaka (zawiązywane na plecach jak kaftany bezpieczeństwa w domu wariatów) i niepokojąca muzyka Stefana Wesołowskiego. Porażająca czerwień scenerii, fantastyczna muzyka – od motywów jazzowych, po pulsujący, dudniący, agresywny thrash metal – wreszcie rewelacyjna choreografia Agnieszki Kryst i oprawa multimedialna Mateusza Zielińskiego, łącząca różne techniki audio i wideo, dały w efekcie sugestywną hybrydę teatru i kina. Dzięki tym twórcom na scenie objawiła się senna rzeczywistość niczym z serialu „Miasteczko Twin Peaks” Davida Lyncha, co było zamierzone, bo wyrażało hołd zmarłemu niedawno artyście.
Oto siła bielskiego widowiska, znakomicie wyrażającego lęki współczesności, a jednocześnie skłaniającego do głębokich refleksji. Idźcie koniecznie!

TWÓRCY. Autor – Witold Gombrowicz; Reżyseria – Lena Frankiewicz; Scenografia – Agata Stanula; Kostiumy – Krystian Szymczak; Choreografia – Agnieszka Kryst; Reżyseria świateł – Damian Pawella; Multimedia/Wideo – Mateusz Zieliński; Muzyka – Stefan Wesołowski; Asystentka choreografki – Katarzyna Sikora.
OBSADA. Iwona – Anita Jancia; Król Ignacy – Grzegorz Sikora; Królowa Małgorzata – Marta Gzowska-Sawicka; Książę Filip – Michał Czaderna; Szambelan – Piotr Gajos; Iza – Marta Suprun; Cyryl – Mateusz Wojtasiński; Cyprian – Grzegorz Margas; Dama I – Jagoda Krzywicka; Dama II – Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt; Dama III – Flaunnette Mafa; Innocenty, Żebrak – Sławomir Miska; Walenty – Adam Myrczek. Bilety online można kupić na stronie https://teatr.bielsko.pl/spektakl/iwona-ksiezniczka-burgunda. Spektakl rekomendowany jest dla widzów powyżej 16. roku życia. Premiera 17 maja 2025.
ZDJĘCIA ZE SPEKTAKLU NATALIA KABANOW



















PORTRETY BOHATERÓW GROTESKI MAREK ZIMAKIEWICZ










