STANISŁAW BUBIN
To był niezwykły wieczór. Jeden z tych, które zostają w pamięci na długo. Niedziela, piętnastego października. Wybory parlamentarne. Na scenie Teatru Polskiego w Bielsku-Białej „Kabaret” Johna Kandera, Freda Ebba i Joe Masteroffa w reżyserii Małgorzaty Warsickiej. Dobiega godzina dwudziesta pierwsza, lecz the show must go on! Słychać słynny song „Life Is a Cabaret”. Za chwilę zamkną lokale wyborcze, ogłoszą wyniki sondażowe exit poll. Wbrew dobrym obyczajom wielu widzów dyskretnie spogląda na zegarki i komórki. Wyczuwa się nietypowe napięcie – w przestrzeni teatralnej rozkwita autorytaryzm, ginie demokracja, a na zewnątrz, w realu, autorytaryzm właśnie upada i demokracja odżywa. Nadzwyczajne zdarzenie w zestawieniu z tym, o czym „Kabaret” opowiada.
Są rzeczy i sytuacje, które pomimo upływu czasu nie starzeją się nigdy. Z czymś takim właśnie tego dnia mieliśmy do czynienia. Kultowy musical „Kabaret” miał bielską premierę tydzień wcześniej, siódmego października, lecz ja obejrzałem spektakl dopiero w niedzielę wyborczą. Sprawił to przypadek, jakże szczęśliwy – ze względu na kontekst i jedyną w swoim rodzaju możliwość tak wyraźnego i intensywnego przełożenia sytuacji teatralnej na otaczającą nas rzeczywistość. Wstrząsające doświadczenie! „Kabaret” jest nadal aktualny, bo choć opowiada o szaleństwie z przełomu lat dwudziestych i trzydziestych minionego wieku, to zarazki choroby toczącej tamto społeczeństwo tkwią również w nas, w naszym społeczeństwie, ponownie zatruwają kontynent i cały świat. Wystarczy się rozejrzeć: za wschodnią granicą od półtora roku trwa wojna, niedawno zaś z zajadłą intensywnością wybuchł konflikt palestyńsko-izraelski. A wojna wewnętrzna polsko-polska, pełna zapiekłości, nienawiści i jadu? Pokój, spokój, dostatek nie są dane raz na zawsze, mogą zniknąć w każdej chwili. Wydawać by się mogło – jak wówczas w radosnej, roztańczonej atmosferze kosmopolitycznego Berlina wydawało się Sally Bowles, Fräulein Schneider czy Herr Schultzowi – że rozwój gospodarczy, technologiczny i cywilizacyjny chronią zwykłych ludzi przed wszelkimi niebezpieczeństwami i grozą śmierci, a tymczasem świat znów podąża ku możliwości zagłady. Cyniczne paradoksy historii lubią się powtarzać, czasy znów nie są spokojne. „Kabaret” Małgorzaty Warsickiej znakomicie wyłuskał wiele znaczących podobieństw między latami trzydziestymi a naszymi. Epizod wyborczy to tylko element kontrastu, wydobywający koncepcję całego przedstawienia, z którego może wynikać, że po prostu niczego się nie uczymy. Wciąż popełniamy te same błędy, bardzo kosztowne, dopuszczając do władzy tyranów, dyktatorów i wszelkie totalitaryzmy.
W spektaklu zaproponowanym przez bielski zespół nie należy doszukiwać się odniesień do słynnego, nagrodzonego ośmioma Oscarami filmu w reżyserii Boba Fosse’a z Lizą Minelli i Michaelem Yorkiem w rolach głównych, choć oczywiście siłą rzeczy porównania nasuwają się same. „Kabaret” to marka, produkcja kultowa i zarazem jeden z najsłynniejszych hitów Broadwayu. Krakowska reżyserka Małgorzata Warsicka (poznaliśmy ją wcześniej z realizacji spektakli „Mistrz i Małgorzata” oraz „Krum”), świadoma narosłych wokół „Kabaretu” znaczeń, mitów, wyobrażeń i interpretacji, choćby krajowych, wyrosłych z wielu poprzednich inscenizacji, stanęła przed bardzo trudnym zadaniem – i wybrnęła z niego znakomicie, także dzięki niebywałej wręcz maestrii zespołu Teatru Polskiego, który gra, tańczy i śpiewa rewelacyjnie. „Kabaret” to pierwsza w historii bielskiego teatru premiera jednego z największych hitów Broadwayu i to premiera udana, bez kompleksów, ze znakiem najwyższej jakości artystycznej. Co jednak najważniejsze – klasyk zagrany został z klasą: bawi, zachwyca, momentami rozśmiesza, lecz przede wszystkim wybrzmiewa przestrogą, że to, przez co przeszli bohaterowie widowiska, w każdej chwili może się powtórzyć.
O czym jest widowisko – wszyscy wiemy. Do tchnącego wielkomiejskością, wielokulturowością i europejskością miasta, stolicy Niemiec, przyjeżdża z Paryża młody amerykański pisarz Cliff Bradshaw (świetna rola Grzegorza Margasa), by szukać inspiracji do kolejnej książki. Podwozi go Ernst Ludwig, grany przez Grzegorza Sikorę przemytnik, szmugler, jednocześnie członek NSDAP, robiący karierę w partii Hitlera. W Berlinie nie wyczuwa się jeszcze atmosfery politycznych zmian, mało kto ma na tyle wyobraźni, by zrozumieć i przewidzieć, że nacjonalistyczne i antysemickie hasła zmienią wkrótce Niemcy i cały świat. Trwa zabawa. Szampan i piwo leją się strumieniami. Amerykanin w poszukiwaniu taniego pokoju i nowych, inspirujących wrażeń trafia do noclegowni Fräulein Schneider (znakomita kreacja Anny Guzik-Tylki) i kabaretu Kit Kat, w którym poznał Angielkę Sally Bowles (porywająca, ekscytująca rola Wiktorii Węgrzyn-Lichosyt). Wokół tej pary, która szybko w sobie się zakochuje, toczy się szalone życie nocnych klubów, wibrującej muzyki jazzowej i rozrywkowej, wyzwolonego seksu, tańców bez ograniczeń. I codziennych kłopotów biednych ludzi, poszukujących możliwości zarobku. Jednocześnie obserwujemy też rozwój uczuć pomiędzy Fräulein Schneider i właścicielem owocarni Herr Rudolfem Schultzem (wzruszająco zagranym przez Tomasza Lorka), samotnym, schorowanym przedsiębiorcą, niemieckim Żydem, nieświadomym czarnych chmur zbierających się nad jego głową. Schultz codziennie przynosi podstarzałej pannie Schneider egzotyczne owoce, a to ananasy, a to sewilskie pomarańcze, wreszcie decyduje się na oświadczyny. Oboje godzą się na małżeństwo, lecz zaręczynową zabawę psuje bezwzględny hitlerowiec Ludwig, wykrzykując głośno, że Schultz to żaden Niemiec, to Żyd, nieczłowiek, nikt, że los takich jak on jest na śmietniku. W radosną, spontaniczną, wyzwoloną, nadzwyczaj swobodną i frywolną do tej pory atmosferę zabawy wkrada się coś ponurego. Powietrze wokół ludzi nagle gęstnieje, ciemnieje, bohaterom robi się coraz smutniej, zaczynają ciężko oddychać, brakuje im tchu. Taniec radości zamienia się w danse macabre. Jeden człowiek zepsuł zabawę wszystkim. Jedna mała partia może urosnąć do monstrualnych rozmiarów i zawładnąć całym społeczeństwem. Może je opanować i sterroryzować. Może zburzyć wszystko.
Wykonawcy ukazali to zdumiewająco dobrze, wręcz hipnotyzująco. Granica między zwykłym życiem, zabawą a koszmarem i destrukcją jest nadzwyczaj cienka, łatwo ją przekroczyć. To już się zdarzało i znowu może się zdarzyć. Twórcy „Kabaretu” mówią to wyraźnie. Za ścianami kabaretu Kit Kat, w którym bawią publikę i rządzą nią mistrzowie ceremonii (nadzwyczajne role Marty Gzowskiej-Sawickiej i Adama Myrczka, nieustająco przykuwających uwagę widzów i wspinających się na wyżyny sztuki aktorskiej) dojrzewa zwyczajny faszyzm, który zapowiada koniec znanego nam świata. Artyści jednak widzą to i ostrzegają! Mistrzowie ceremonii puszczają do nas perskie oko. Opowiadając sprośne witze i śpiewając zaangażowane songi („Money, money” czy „Życie jest kabaretem”) przemycają prawdę o nadchodzących zmianach. A później, jak Herr Ludwig, zakładają drwiąco opaski ze swastykami. Opasek jest coraz więcej, noszą je nawet girlaski. Nieoczekiwanie pojawiają się także maski gazowe, przerażająco wyglądają na seksownych dziewczynach. Erotyka miesza się z polityką, seksapil ubiera mundur i zaczyna maszerować ku nowym wyzwaniom, z ręką dumnie wyprężoną w hitlerowskim pozdrowieniu. Jutro należeć będzie do nas!
Jeśli tych ostrzeżeń jest wam za mało, twórcy wprowadzają na scenę krzywe lustra, żeby bohaterowie mogli się w nich przejrzeć. Żebyśmy również, my, widzowie, mogli dostrzec w nich swoje szyderczo wykrzywione, błazeńskie oblicza. Nadchodzi kolejna katastrofa – czy nie widzicie? Sądzicie, że miłość i dobrzy sąsiedzi uchronią was przed nią? Że oni, ci źli, was nie znajdą? „Kabaret” Małgorzaty Warsickiej jest diametralnie różny od filmu i wielu poprzednich inscenizacji. Początkowo liryczny i somnambuliczny, z czasem staje się poważny i symboliczny. Widać, że bielscy artyści nie poddali się dotychczasowym wyobrażeniom musicalu i filmu, odcięli się od prawzorów i wykreowali zupełnie nową jakość sceniczną. Do świetnie stworzonych zadań aktorskich i wokalnych (pieśni i piosenki śpiewane są na żywo) trzeba też dodać wyrazistą, choć oszczędną scenografię Natalii Mleczak. Świetną robotę robi zwłaszcza pomysłowy przekrój typowej berlińskiej kamienicy, z pokojami jak celami więziennymi (w biblioteczce domowej obowiązkowy egzemplarz „Mein Kampf”) oraz podpiwniczeniami dla jazzbandu, bo muzyka też jest grana na żywo przez doskonały kwartet pod wodzą Jacka Obstarczyka. W tym otoczeniu doskonale wypadają trudne, lecz mistrzowsko wykonywane pomysły choreograficzne Anny Godowskiej, złączone nierozerwalnie z fantastycznymi, od dawna znanymi songami, którym artyści nadali nowe tempo, nowe brzmienia i przede wszystkim odświeżoną wymowę. Dwie kultowe piosenki „Kabaretu” zyskały nowe tłumaczenia bielskich artystów, co warto zauważyć i docenić, bo stanąć w szranki z autorami dotychczasowych wybitnych przekładów wcale nie jest łatwo, trzeba mieć talent i poczucie własnej wartości, co tutaj sprawdziło się bardzo dobrze. Zapraszam więc miłośników dobrej sztuki na nowe odczytanie „Kabaretu”, zachwycicie się.
Willkommen! Bienvenue! Welcome!
OBSADA: Mistrzowie ceremonii – Marta Gzowska-Sawicka i Adam Myrczek. Sally Bowles – Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt. Cliff Bradshaw – Grzegorz Margas. Ernst Ludwig – Grzegorz Sikora. Herr Rudolf Schultz – Tomasz Lorek. Fräulein Schneider – Anna Guzik-Tylka. Fräulein Kost – Anita Jancia. Rosie – Ewa Dobrucka. Wiktor, Marynarz – Rafał Sawicki. Max, Marynarz – Piotr Gajos. Bobby, Marynarz – Sławomir Miska. Texas – Flaunnette Mafa. Lulu – Julia Pawlak. Muzycy: Instrumenty klawiszowe – Jacek Obstarczyk, saksofony – Marcin Żupański, kontrabas – Eugeniusz Kubat, perkusja – Seweryn Piętka.
REALIZATORZY: Autorzy libretta i muzyki – John Kander, Fred Ebb i Joe Masteroff. Tłumaczenie – Kazimierz Piotrowski, Wojciech Młynarski. Tłumaczenia piosenek „Money, Money” – Marta Gzowska-Sawicka, Grzegorz Margas i Jan Gruca, „I Don’t Care Much” – Marta Gzowska-Sawicka. Reżyseria – Małgorzata Warsicka. Scenografia – Natalia Mleczak. Kostiumy – Konrad Parol. Choreografia – Anna Godowska. Reżyseria światła – Jędrzej Jęcikowski. Aranżacje i kierownictwo muzyczne – Jacek Obstarczyk. Asystenci reżysera – Jan Gruca i Grzegorz Margas. Asystentka scenografki – Zuzanna Kundys. Projekcje multimedialne – Bartłomiej Kubica. PREMIERA 7 października 2023.