DARIUSZ DOMAŃSKI
Lena. Polska Eleonora Duse. Maria Stuart, Maria Tudor, Arkadina… Jedna z największych aktorek w historii teatru. Bali się jej autentycznie Leon Schiller i Wilam Horzyca. Także Julian Tuwim czuł przed nią respekt. Zachwycała głosem, który Tadeusz Łomnicki przyrównał do brzęczenia pszczół. Była chyba najbardziej ekscentryczną gwiazdą w dziejach polskiej sztuki aktorskiej.
Zastanawiam się, dlaczego nie znalazłem opisu jej dokonań teatralnych w książce Beaty Guczalskiej Aktorstwo polskie. Generacje. Po roku 1945 weszła przecież w kolejną fazę swojej niezwykłej twórczości, zadziwiając publiczność i wymagającą krytykę, z Janem Kottem na czele.
Eichlerówną poznałem zimą 1985 roku. Z listem od aktorki Zofii Niwińskiej pojechałem na spotkanie. Nie kryłem tremy. Wiele się naczytałem na jej temat, tak w przedwojennych, jak i powojennych recenzjach. Miała szczęście do krytyki teatralnej. Pisali o niej poeci, pisarze, między innymi Tadeusz Boy-Żeleński, Kazimierz Wierzyński, Antoni Słonimski, potem znani krytycy – choćby Edward Csató, August Grodzicki, Jan Kott. Fascynowała i drażniła, budziła zachwyt i lęk. Była zawsze twórcza. Uczyła się od Kazimierza Junoszy-Stępowskiego, Juliusza Osterwy, Stefana Jaracza czy Józefa Węgrzyna, mocno wpływała na ich wizje sztuki scenicznej. Często przeciwstawiano jej Ninę Andrycz, która była heroiną teatru. Ja jednak zdecydowanie wolałem Eichlerówną. Karol Adwentowicz, wielki aktor ibsenowski, powiedział o niej: Stworzyła swój własny styl eichlerowski i niech nikt z nią nie konkuruje, bo padnie. Dużo racji miał w tym, co mówił.
Irena Eichlerówna urodziła się w Warszawie w roku 1908. Ukończyła Oddział Dramatyczny w Konserwatorium Warszawskim pod kierownictwem Aleksandra Zelwerowicza. Dyplom podpisywał jej jeszcze wybitny kompozytor Karol Szymanowski. Studiowała na jednym roku z Zofią Małynicz, Zofią Niwińską i Janem Ciecierskim. W latach 1929-1931 Zelwer zabrał grupę swoich wychowanków do Wilna, w tym Eichlerówną. Przez dwa lata występowała w Teatrze na Pohulance. Do wybuchu wojny grała także w Warszawie, Lwowie i Krakowie. Jej role na scenach Lwowa cieszyły się ogromnym uznaniem publiczności i krytyki, a kreacja niemieckiego szpiega Anny Lesser w napisanej specjalnie dla niej przez lwowskiego spikera radiowego Jerzego Tepę sensacyjnej sztuce Fräulein Doktor (1933) wywołała aplauz widzów i recenzentów. Eichlerówna grała w niej sześć wcieleń Anny Lesser. Znaczącą rolą była także postać Kleopatry w sztuce Cypriana Kamila Norwida w adaptacji Horzycy (pierwsze wprowadzenie Norwida na scenę). Te i inne role spowodowały, że uznano ją za aktorkę posiadającą wrodzone umiejętności do odgrywania scenicznych postaci tragicznych. Zwracano uwagę na dojrzałą technikę, pozwalającą osiągnąć oryginalność i wyrazistość postaci oszczędnymi środkami wyrazu. W połączeniu ze starannym opracowaniem kolejnych kreacji pozwalało to na sugestywne i przekonujące prezentowanie złożonych wnętrz granych bohaterek. Nadawała wielu postaciom cechy i niuanse szersze i głębsze niż w pierwowzorach literackich. Każde pojawienie się na scenie aktorki wywoływało dyskusje, kontrowersje, zachwyty. Eichlerówna mimo młodego wieku była nad wyraz dojrzałą aktorką, wiedziała od razu co robić z rolą, jak zagrać postać. Była często równorzędną partnerką reżysera. Słuchała go, ale i korygowała jego interpretacje postaci. Erwin Axer obsadził ją w swoim dyplomie w Teatrze Narodowym. Grała Pannę Julię Augusta Strindberga. Opowiadał później, ile się od niej nauczył. Leon Schiller miał równie twardy orzech do zgryzienia. Powierzył jej tytułową Judytę Jeana Giraudoux – dochodziło nierzadko do ostrych spięć między aktorką a reżyserem. Jednak to ona najczęściej wygrywała!
Do 1939 roku miała już ugruntowaną pozycję wybitnej aktorki. Także filmowej, o czym warto pamiętać.
Po wybuchu wojny ewakuowała się z Warszawy i trafiła do Rumunii, a potem do Francji. Występowała dla żołnierzy i uchodźców polskich w przedstawieniach teatru zorganizowanego z reżyserem Zbigniewem Ziembińskim. Po klęsce Francji w 1940 roku, pod przybranym nazwiskiem Stypińska, wyjechała do Brazylii. Dostała tam angaż teatralny i radiowy. Mimo sukcesu w Teatrze Phoenix w Rio de Janeiro, wkrótce, po listownych namowach Arnolda Szyfmana, zdecydowała o powrocie do Polski, co nastąpiło w 1948 roku. Podjęła wtedy współpracę z teatrami warszawskimi, łódzkimi i poznańskimi. Jej role cieszyły się zainteresowaniem publiczności, lecz angażowano ją rzadko. System komunistyczny jej nie ufał, wszak wróciła z Zachodu. Powojenna krytyka teatralna, często z pozycji socrealistycznych, dostrzegała u niej manieryczność i udziwniony sposób posługiwania się głosem. Po epoce stalinizmu występowała już częściej, tworząc kolejne wspaniałe kreacje.
O Irenie Eichlerównie znam wiele historii ze środowiska ludzi teatru, które świadczą o jej niepowtarzalnej osobowości. W roku 1950, po powrocie z emigracji, wystąpiła na scenie Teatru Nowego w Warszawie w Moralności pani Dulskiej Gabrieli Zapolskiej. Grała Hankę w przedstawieniu reżyserowanym przez Irenę Babel. Po którymś z kolei spektaklu artystce znudziło się granie wciąż tej samej postaci i zaczęła wprowadzać swoje własne słowa do roli. Jej partnerem był wówczas Władysław Sheybal, ten sam, który później wyemigrował do Londynu i wystąpił w wielu filmach i serialach, między innymi z agentem Jamesem Bondem i Richardem Chamberlainem w Szogunie. Kiedy doniesiono o tym reżyserce, zrobiła spotkanie z zespołem i powiedziała do Eichlerówny: Pani Leno, nie trzeba zmieniać tekstu, który tak dobrze napisała Zapolska. Na co artystka odparła: A któż jest właściwie ta Zapolska? I zniknęła w kulisie. Należałoby wtedy zapytać Zbigniewa Raszewskiego o Zapolską, pewnie wyjaśniłby fachowo Eichlerównie, na czym polegała wielkość tej autorki.
Inna historia. Hanka wnosi do salonu Dulskiej kawę na pięknej srebrnej tacy. Na jednym ze spektakli rekwizytor zauważył, że aktorka podmieniła tacę na czerwoną, plastikową. Rekwizyt ten zupełnie nie pasował. Babel poprosiła kierownika literackiego teatru, Juliana Tuwima, o ingerencję. Gdy poeta wszedł do garderoby pani Leny i poprosił o zmianę tacy, spojrzała na niego zimno i wycedziła: Zrobię to tylko dla pana, panie Julianie.
Gdy grała w Teatrze Narodowym, nie spodobała się jej stojąca na środku sceny kolumna w scenografii Jana Kosińskiego. Eichlerówna potykała się o nią, patrzyła złowrogo, aż któregoś dnia… kolumna zniknęła ze sceny. Kosiński płakał za kulisami jak małe dziecko. Takich opowieści o artystce było dużo. Są dowodem na to, że prawdziwe indywidualności teatru mogą pozwolić sobie na kaprysy. Dziś już tak nie ma w teatrze, niestety.
Lubiłem słuchać jej opowieści. Przypominałem role i recenzje. Uśmiechała się, dziękowała za pamięć. Zapraszała na lody do cukierni na rynku Starego Miasta, gdzie przed wojną bywała ze swoim szwagrem, poetą Janem Lechoniem. Prawdziwa dama. Bardzo martwiła się o los polskiego teatru. Zabierała niejednokrotnie głos na łamach prasy. Napisała artykuł Melpomena w służbie hochsztaplerów. Żywo reagowała na to, co dzieje się w teatrze. Po raz ostatni zagrała Matyldę von Zahnd w roku 1986 na małej scenie Teatru Narodowego w Fizykach Friedricha Dürrenmatta. Jednak to już nie było ta Eichlerówna. Brakowało czegoś w jej roli, tego blasku i światła, które zawsze od niej biło. Zmarła w wieku 82 lat w 1990 roku.
Napisałem wówczas do Gońca Teatralnego na prośbę Macieja Nowaka wspomnienie o Lenie Eichlerównie. Dwa lata wcześniej na łamach Stolicy ukazał się w cyklu rozmów z Zelwerczykami mój wywiad z nią. Miałem kłopoty z autoryzacją, gdyż ciągle coś poprawiała, zmieniała w tekście. W redakcji rwali włosy z głowy, tracili cierpliwość. Redaktor Waldemar Kiwilszo chciał już zrezygnować z wywiadu. Na szczęście udało się, w ostatnim momencie. Takie były blaski i cienie znajomości z wielką aktorką.