STANISŁAW BUBIN
W teatralnym slangu używa się często określenia: i śmieszno, i straszno. Taka jest, w moim odczuciu, adaptacja powieści Zły Leopolda Tyrmanda w reżyserii Piotra Ratajczaka. Rzeczywistość w niej pokazana jest fascynująca w zderzeniach, paradoksach i dwuznacznościach. Dowcip dość głęboko sięga w istotę tej rzeczywistości, dlatego bywa i śmieszna, ale i straszna zarazem, gdy uświadomimy sobie, że to czasy realnego komunizmu i że dochodzi w niej do zbrodni. Śmierć rzadko kiedy bywa komiczna.
Sto lat temu urodził się Leopold Tyrmand, playboy ponurego socjalizmu, elegancki na ogół mężczyzna, który czasami jak bikiniarz nosił żółte i czerwone skarpetki, żeby sprzeciwić się szarej gomułkowskiej rzeczywistości. Pionier polskiego jazzu. Enfant terrible lat 50. i 60. (do połowy dekady, bo potem wyemigrował do USA). Autor Złego, najgłośniejszej powieści łotrzykowskiej PRL. Książka ukazała się w 1955 i czytelnicy przyjęli ją entuzjastycznie. Stanowiła wyraźny kontrast z produkowaną masowo literaturą socrealistyczną. Choć ukazywała mroczną stronę Warszawy, cenzura stalinowska zgodziła się na jej publikację, ponieważ była czymś w rodzaju wentyla bezpieczeństwa. Kryminał szybko uzyskał rangę kultowego, osiągając astronomiczne ceny na rynku wtórnym. Również w wydaniach domowych, przepisywany na maszynach do pisania i wydawany poza oficjalnym obiegiem. Autor opisał w Złym kryminalne podziemie stolicy i człowieka, który wypowiedział wojnę przestępcom. Czy taki socjalistyczny Batman, jak o Złym Tyrmanda mówił inny pisarz i scenarzysta Józef Hen, może jeszcze dziś kogoś poruszyć?
Tak, może! Przekonaliśmy się o tym 3 października 2020, po 65 latach od wydania Złego, oglądając w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej premierową adaptację słynnej powieści. Mamy właśnie uchwalony przez Sejm Rok Tyrmanda w 100-lecie urodzin, toteż dyrektor teatru zaproponował Piotrowi Ratajczakowi przygotowanie spektaklu, ale twórcy ani przez chwilę nie pomyśleli, że ma to być laurka ku czci. Chodziło raczej o znalezienie nowego klucza do tej zramolałej – nie bójmy się tego słowa – książki, której już prawie nikt nie czyta, choćby dlatego, że ma blisko 800 stron, a w audiobooku słucha się jej przez 39 godzin (w świetnych interpretacjach Marka Kondrata czy Adama Ferencego). Nie jest to, niestety – krytycy są zgodni – literatura najwyższych lotów, jednak w swoim czasie spełniła ważne zadanie. Współcześnie nikogo chyba nie może zachwycić kryminał o stołecznym gangu chuliganów, którzy robią kasę na podrabianych ciuchach, ochronie handlarzy na warzywniaku i sprzedaży fałszywych biletów do kina czy na mecz futbolówki. To właśnie jest to, co dzisiaj trochę śmieszy, choć kiedyś (trudno w to wątpić) było straszne. Autor opisał w Złym życie odradzających się z ruin dzielnic Starego Miasta, Śródmieścia, Muranowa i Woli. Margines tego życia to cwaniacy, złodzieje, koniki pod kinami, czarny rynek, bikiniarskie bandy, bójki, brutalne porachunki, prostytutki i bezradna milicja. Chwała należy się autorce adaptacji, Joannie Kowalskiej, że z opasłego tomu wybrała fragmenty, które najlepiej układają się w przejrzysty obraz warszawskiego półświatka. Głównym bohaterem jest oczywiście On, tajemniczy Zły o imieniu Heniek (z dumnym H na klatce piersiowej), jedyny sprawiedliwy w okolicy, samozwańczy detektyw, obrońca ładu i porządku, którego banda Prezesa vel Merynosa vel Kudłatego w ramach porachunków usiłuje wrobić w dwa morderstwa.
Przedstawienie zmontowane zostało z 57 szybkich, dynamicznie po sobie następujących scen. To, co zachwyca w bielskim Złym, to właśnie tempo wydarzeń – pulsująca wewnętrznym rytmem historia, układająca się w ciąg plastycznych ujęć. Wszystko oparte jest na umowności i skrótowości, a także na niezwykłej sprawności bielskiego zespołu. Sceny pościgów, bójek, nawet picia wódki w określonych, wyrazistych gestach, to po prostu majstersztyk sztuki teatralnej (brawa dla autora układów Arkadiusza Buszki). Spektakl ogląda się jak musical, choć nikt w nim nie śpiewa. Tempo i klimat nadają widowisku kocie ruchy aktorów i muzyka z epoki. No i specyficzne, gangsterskie i knajackie kostiumy, które przygotowała grupa Mixer (Dorota Gaj-Woźniak, Robert Woźniak i Monika Ulańska). Na szczególne uznanie zasługuje też scenografia Marcina Chlandy, jakże prosta i wyrafinowana zarazem. Na pokratkowanej, czarno-białej podłodze ustawiony został obrotowy kiosk. Pamiętacie takie stare, drewniane budy Ruchu? Coś w tym stylu. W każdej odsłonie ten kierowany przez samych aktorów kiosk staje się innym pomieszczeniem: knajpą, restauracją, salą szpitalną, podmiejskim pociągiem, poczekalnią kolejową, milicyjnym aresztem, warsztatem samochodowym, pocztową budką telefoniczną. Wystarczy zmienić światła reflektorów, by wyobraźnią ogarnąć inny kawałek stołecznej rzeczywistości sprzed lat. Choć niekoniecznie stołecznej. Zły w dzisiejszym wydaniu to nie tylko spektakl o Warszawie. Raczej uniwersalnie o każdym Mieście, w którym mamy intrygi, podziemie, mafię, mroczne interesy. To nasze Sin City, miasto grzechu w konwencji noir, trochę komiksowe, w atmosferze filmu Deadpool ze stajni Marvela. Dlatego tyle w nim czerni i bieli. W przedstawieniu chodzi o każdą zurbanizowaną przestrzeń opanowaną przez przemoc, w której to przestrzeni władza nie może sobie z ucieleśnionym złem poradzić, więc ludzie tęsknią za kimś silnym, za jedynym sprawiedliwym, superbohaterem.
Heniek Nowak w kostiumie socjalistycznego Batmana, niekiedy w garniaku albo białym podkoszulku, wciela się głosem i postacią w takie społeczne oczekiwania, by, jak mówi, oddać państwu co państwowe. Podlane jest to wszystko smrodkiem dydaktycznym, zwłaszcza w końcowej, spowalniającej rytm sekwencji, lecz ogólnej, bardzo dobrej wymowy artystycznej i plastycznej spektaklu nie narusza, bo Złego ogląda się po prostu przyjemnie i szybko, mimo że trwa dwie godziny z okładem.
Również aktorsko przedstawienie stoi na najwyższym poziomie i skrzywdziłbym zespół, gdybym kogokolwiek pominął. Zły w wykonaniu Rafała Sawickiego (fascynujące białe okulary) budzi respekt i dobre skojarzenia. Adam Myrczek – jak każdy wódz i tyran nikczemnego wzrostu – jest po prostu Prezesem doskonałym i okrutnym, jak Gennaro Savastano z Gomorry. Milicjantka, porucznik Dziarska, jest taka jak Oriana Soika, która ją kreuje: dziarska, stanowcza, piękna, zmysłowa, zwinna, wygimnastykowana. W skórzanym płaszczu i na szpilkach robi takie wrażenie, jak Frau Helga w serialu Allo, Allo! Podobać się musi także lekka, dziewczęca i sympatyczna Dominika Zdzienicka w roli Marty (udany debiut teatralny). Podobnie jak uwodzicielska i dynamiczna Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt w roli Olimpii, kochanki Prezesa. W przedstawieniu występują tylko trzy kobiety i wszystkie doskonale dały radę w scenach zdominowanych przez panów. Świat dziennikarski reprezentują w należyty sposób Tomasz Lorek jako redaktor Kolanko z Expressu Wieczornego i Grzegorz Margas jako fotoreporter Kuba Wirus (nazwisko bez aluzji), który zagrał świetnie, szkoda tylko, że marnie zginął. Na osobne wyrazy uznania zasługuje Kazimierz Czapla w roli pana Kalodonta, kioskarza, który nie bacząc na wiek przystąpił do grona sojuszników Złego, dzielnie znosząc wszystkie drwiny z nazwiska kojarzącego się z pastą do zębów. Wyraziści są także członkowie bandy Merynosa: Sławomir Miska, Mateusz Wojtasiński i Michał Czaderna. Podobne grają charaktery, lecz każdy jest różny. Piotr Gajos, Maciej Kulig, Karol Pruciak też mają do udźwignięcia ważne role – ekspertów śledczych, pacjentów, amantów, listonoszy… W swoje postaci potrafią przemieniać się błyskawicznie. Naprawdę imponujące jest to zgranie bielskiego zespołu, włączającego do wydarzeń nie tylko scenę, lecz także widownię i korytarze. Dzięki temu z tamtej rzeczywistości zrobiła się, bez nachalnych odniesień, aluzji i puszczania perskiego oka, nasza rzeczywistość. Przemoc, bandyterka i polityka mają dzisiaj inny wymiar gatunkowy, ale nadal są przemocą, bandyterką i polityką, a ludzie mikrego wzrostu i charakteru wciąż nami rządzą. I choć czasy się zmieniają, tęsknota za silnym człowiekiem, który z całym tym burdelem zrobi wreszcie porządek, pozostaje bez większych zmian. Idźcie na Złego, żeby się przekonać.
ZDJĘCIA DOROTA KOPERSKA. PLAKAT TOMASZ TOBYS.
TWÓRCY: Autor – Leopold Tyrmand. Adaptacja – Joanna Kowalska. Reżyseria, opracowanie muzyczne – Piotr Ratajczak. Scenografia, reżyseria świateł – Marcin Chlanda. Kostiumy – Grupa Mixer (Dorota Gaj-Woźniak, Robert Woźniak, Monika Ulańska). Choreografia – Arkadiusz Buszko. Asystent choreografa – Mateusz Wojtasiński.
OBSADA: Zły – Rafał Sawicki. Merynos / Kudłaty – Adam Myrczek. Dziarska – Oriana Soika. Marta – Dominika Zdzienicka. Kolanko – Tomasz Lorek. Kalodont – Kazimierz Czapla. Kuba Wirus / Zenon – Grzegorz Margas. Moryc / Listonosz Pająk – Karol Pruciak. Olimpia – Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt. Kruszyna – Sławomir Miska. Meteor – Mateusz Wojtasiński. Wilga – Michał Czaderna. Siupka / Śmigło/ Maciejak – Piotr Gajos. Halski – Maciej Kulig. PREMIERA 3 października 2020.