WSZYSTKO PRZYKRYJE PIACH I POCHŁONIE WODA. Recenzja

Tekst STANISŁAW BUBIN, zdjęcia DOROTA KOPERSKA

Tytułowy Krum jest mężczyzną w średnim wieku, prawdopodobnie pisarzem. Choć nie wydał dotąd żadnej książki, wciąż się do niej przymierza. Zapewnia, że zbiera do niej materiały i doświadczenia. Ponieważ zagranica nie dostarczyła mu inspiracji, bo nie znalazł tam życia, jak mówi, decyduje się na powrót z emigracji do rodzinnego miasta. Tak zaczyna się najnowszy spektakl w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej w reżyserii Małgorzaty Warsickiej – o ludzkiej samotności, niespełnieniu i szamotaninie, o tragizmie losu i trywialnych przypadkach wypełniających życie Kruma. Prawdopodobnie także nasze. Sztuka świetna, ale dla wytrwałych i gotowych na eksperymenty teatralne.

Od wyjazdu Kruma (świetnie obsadzony w tej roli Piotr Gajos) minęło wiele lat. Kto teraz na niego czeka? Na pewno matka (przejmująca Jadwiga Grygierczyk) i znajomi. A także nie znajdująca u nikogo miłości Truda (Oriana Soika), której kiedyś Krum obiecał małżeństwo. I zdziwaczały przyjaciel Tugatti (znakomity Przemysław Kosiński). Czy coś w miasteczku zmieniło się przez tak długą nieobecność mężczyzny? Krum jest zdziwiony, jak niewiele i jak szybko jego powrót przestaje kogokolwiek zajmować. Ludzie są skupieni na sobie, na rytualnych zachowaniach, wgranych im przez pokolenia i tradycje, na swoich drobnych sprawach. Cała społeczność kręci się w swoistym korowodzie, Krum nikogo specjalnie nie obchodzi. Przyjechał, no i co z tego? Przywiózł coś, jakieś prezenty, choćby pachnące zagraniczne mydełko dla dziewczyny?

Jego wejście w ten małomiasteczkowy świat jest jak kamień wrzucony w wodę – koła rozchodzą się promieniście na powierzchni, po czym toń się uspokaja i wszystko wraca do normy, jeśli za normę uznać działania chaotyczne i wydarzenia wątpliwej jakości. W każdym razie obecność Kruma nie zostawia żadnych śladów, czy jest, czy go nie ma. Wszedł do wnętrza grupy, ale wciąż jakby jest na zewnątrz. Patrzy, obserwuje, nie komentuje. Narodziny, wesela i pogrzeby. Jedzenie i picie alkoholu, rozmowy o niczym ważnym, przypadkowy seks, kłótnie i awantury.

Krum szybko i boleśnie przekonał się, że życia nie ma również w jego własnym domu – z tego co zobaczył i usłyszał książka nie powstanie. Czy zachętą do pisania może być wciąż powtarzany dylemat Tugattiego, kiedy lepiej uprawiać gimnastykę, rano czy wieczorem? To ten moment w przedstawieniu, gdy słyszymy śmiech przez łzy. Tugatti jest śmiertelnie chory, mimo to chce się ożenić z niewidomą dziewczyną. Złapać szczęście za nogi, dać radość i nieporadnie posiąść radość, choćby na krótko.

Sztuka izraelskiego dramaturga Hanocha Levina powstała w 1975 roku, lecz nie straciła nic na aktualności, bo to tekst dotykający bolesnej prawdy o ludziach, więc nie może się zestarzeć. Krum jest człowiekiem niepasującym do niczego i do nikogo. Taki everyman, jedermann, każdy z nas. Reprezentant natury ludzkiej, świadomy, że życie ludzkie na ogół jest pozorne, banalne i puste, smutne, marne. I nic nie można z tym zrobić. Po śmierci przyjaciela Krum dochodzi do wniosku, że po życiu też nic nie ma, nieskończona pustka. Grabarz go w tym utwierdza.

Krum jest bohaterem tytułowym, ale nie głównym. Spektakl pokazuje mieszkańców miasteczka jako nas wszystkich – zbiorowość pogrążoną w marazmie, marzącą o nadaniu życiu racjonalnego kształtu i sensu, lecz bezsilną. My wszyscy jesteśmy jak sąsiedzi i znajomi Kruma. Chcemy świętego spokoju, egzystencji wypełnionej powtarzalnym rytmem narodzin, wesel i pogrzebów, bo tak zostaliśmy zaprogramowani przez pokolenia.

Twórcy przedstawienia stworzyli rzeczywistość oniryczną, a reżyserka wyraźnie postawiła na aktorów i ich możliwości – każdy z tej zbiorowości jest równoważnym bohaterem. Trudne relacje między nimi ukazują marazm ich życia i żałosny brak perspektyw. Z czasem widzimy, że Krum poddaje się temu brakowi aktywności. Co więcej – wydaje się, że w tej społeczności on właśnie staje się postacią najbardziej bierną. Kryzys relacji z matką nie obchodzi go wcale, mimo że matka przed Felicją i innymi mieszkańcami aż do śmierci będzie utrzymywała, że jej syn zrobił karierę i odniósł sukces. Jak to matka. Wszyscy na równych prawach biorą udział w grze społecznych pozorów. Kryzys relacji z Trudą także spływa po Krumie – oddaje ją jak rzecz Taktykowi (Grzegorz Margas), jej ciąża wcale go nie porusza. Kryzys relacji z Tugattim, nieistotne problemy i nagła choroba przyjaciela, nieustanne drwiny z jego związku z niewidomą Dupą (dobra kreacja Marty Gzowskiej-Sawickiej) też nie wzruszają Kruma. Po śmierci kolegi Krum szybko oswaja się z jego odejściem i znów skupia się na sobie. Zaczyna w upokarzający sposób przymilać się do Cicy (Anita Jancia-Prokopowicz), żeby zabrała go ze sobą dokądkolwiek. Jako pisarz nie może się pogodzić, że pośladki Cicy i pogardzanego przez niego Włocha Bertolda (Mateusz Wojtasiński) więcej zobaczyły miejsc na świecie niż on, niespełniony twórca. Krum hamletyzuje, lecz są to rozważania groteskowe. Reżyserka zresztą nie skupia się wyłącznie na nim, bo dla niej – zdaje się – nie ma postaci pobocznych, wszyscy są ważni i na swój sposób intrygujący, bo wszyscy wypełniają narzucone im i bezwolnie zaakceptowane role społeczne, wszyscy poddają się jakimś schematom i hierarchii. Trzeba żyć, dążyć do jakiegoś wyimaginowanego szczęścia, a to jest możliwe przez łączenie się w pary, branie ślubów, płodzenie dzieci, chodzenie do świątyni, na wesela i pogrzeby, nikt nie może nikogo od tego uwolnić, takie są nasze zadania, narzucone przez społeczne nakazy i tradycje. Szczęście nie jest wyrazem indywidualnych pragnień, lecz zbiorową misją do wypełnienia, a czy je osiągniemy, czy nie – to już inna sprawa. Krum zaczyna sobie zdawać z tego sprawę, więc chce się wyrwać z tego kręgu, niech inni się w to bawią, on nie musi. Próbuje kwestionować wpajane ludziom role społeczne, dostrzega rozpad powtarzanych od pokoleń zasad, lecz na nic się nie może zdobyć, bierność jest wygodniejsza, w końcu przyjmuje do wiadomości słowa grabarza (wyrazisty Adam Myrczek), że w pewnym momencie przychodzi śmierć, wszystko przykryje piach i pochłonie woda, potem nie ma nic więcej, zatem po co się wysilać.

Świat, jaki znaliśmy odchodzi, pora się z nim pożegnać. Świat to pewien rodzaj przedstawienia, występ, który się kończy, kiedy znudzi się… muzykom. Bardzo wymowny jest ten fragment spektaklu, w którym grający w tle perkusista i Adam Myrczek, odtwarzający w sztuce wszystkie postaci bezimienne (pana młodego, pielęgniarza, lekarza, fotografa, fryzjera, grabarza), nagle przerywają muzykę i zaczynają składać instrumenty, a widownię wypełnia cisza. Muzycy cały czas towarzyszyli miejskiej zbiorowości w tle, komentowali różnorodnymi dźwiękami wydarzenia, lecz w pewnym momencie doszli do wniosku, że trzeba wyjechać, opuścić ten znany im świat, bo już się skończył, dalej nie będzie trwał – i ten świat wraz z ich wyjściem przestaje istnieć, rozpada się, rozmywa, potem przychodzi ekipa sprzątająca i przykrywa meble folią. To moment przejmujący, bo widać, że oprócz gry aktorskiej, której podporządkowane zostały wszystkie środki teatralnego wyrazu, w spektaklu Małgorzaty Warsickiej istotne są również imponderabilia muzyczne – zaśpiewy w stylu buddyjskich mnichów, arie operowe, gongi i dzwony rytualne, odgłosy szpitalnej aparatury, nagrane cyfrowo i przetworzone głosy aktorów. Dźwięki (brawa za muzykę Karola Nepelskiego) są ściśle zespolone ze scenografią i grą świateł (wybitne dzieło Agaty Skwarczyńskiej), układają się w swoistą kompozycję. Dostrzec to można wyraźnie w chwili, gdy Krum odprowadza do śmierci Tugattiego, podczas gdy Felicja (Jagoda Krzywicka) i Dulce (Grzegorz Sikora) trywialnie marzą jedynie o żarciu i piciu na kolejnym weselu. Codzienność ukazana w spektaklu pełna jest takich komiczno-groteskowych wydarzeń, zderzonych z chorobami i śmiercią, które pojawiają się ni stąd, ni zowąd, bez żadnych ważnych powodów, bo po prostu muszą się pojawiać, tak już jest w kondycji ludzkiej – raz śmiech, raz łzy. Dlatego Tugatti umiera cicho, samotnie, choć przecież niedawno się ożenił, było wesoło i wszyscy tańczyli. O śmierci i pogrzebie matki Kruma, wczoraj jeszcze tak rozgadanej, dowiadujemy się przypadkiem, mimochodem. Większe wrażenie robi publiczne zepchnięcie jego ciała do wody, a potem rozsypanie prochów. Też groteskowe, bez zbędnej celebracji, skoro na pogrzeb nie przyszedł nikt z rodziny.

Nawiasem mówiąc pomysł z umieszczeniem na scenie dużego zbiornika z wodą, będącego ważnym elementem scenografii, symbolizującego rzekę, jezioro, źródło (bo wszystko płynie, jak mawiał Heraklit z Efezu), to rozwiązanie znakomite, silnie przemawiające do wyobraźni. Dzięki wodzie dostrzegamy, że oprócz świata widzialnego istnieje także świat nieprzenikniony, do którego nie mamy dostępu. W pierwszym tkwi Krum, w drugim umierający, a potem martwy, leżący w zbiorniku bez ruchu Tugatti. Obok potężnego, zwalonego na ziemię, a więc niespełniającego już swoich funkcji żyrandola. Znak upadku. To właśnie optyka ludzka – najpierw być, potem nie być, pomiędzy nie ma już nic.

Sztuki Hanocha Levina (1943-1999) od dawna są obecne w repertuarze polskich scen, ale Krum doczekał się dotąd tylko jednej realizacji w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego (w 2005 roku). Bielska premiera jest zatem realizacją drugą, odważną, udaną i trudną pod względem wykonawczym. Tym większe uznanie dla zespołu, że przetrwał przy Krumie wszystkie przerwy pandemiczne i po dziewięciu miesiącach przygotowań dał nam przedstawienie niełatwe w odbiorze, lecz dające do myślenia i świetne pod względem teatralnym.

TWÓRCY: Autor – Hanoch Levin, przekład Jacek Poniedziałek, reżyseria Małgorzata Warsicka, scenografia i reżyseria świateł Agata Skwarczyńska, kostiumy Katarzyna Łozicka-Matkowska, muzyka Karol Nepelski, ruch sceniczny Anita Wach, obsługa multimedialna Bartłomiej Kubica, inspicjentka Halina Mieszczak, asystent reżysera i choreografa Mateusz Wojtasiński. OBSADA: Truda – Oriana Soika, Dupa – Marta Gzowska-Sawicka, Cica – Anita Jancia-Prokopowicz, Krum – Piotr Gajos, Taktyk – Grzegorz Margas, Bertoldo – Mateusz Wojtasiński, Matka – Jadwiga Grygierczyk, Dulce – Grzegorz Sikora, Felicja – Jagoda Krzywicka, Szebojgan, Szkita I, Pielęgniarz, Fryzjer, Fotograf, Grabarz, Pan Młody – Adam Myrczek, Tugatti – Przemysław Kosiński, Muzyk, Szkita II – Dariusz Bury, Seweryn Piętka. Premiera 2 października 2021.

Napisano w Aktualności
Archiwum

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress