STANISŁAW BUBIN
Niezwykły i piękny monodram „Milczenie” Zuzanny Bojdy gości na Małej Scenie Teatru Polskiego w Bielsku-Białej od przeszło dwóch miesięcy i kiedy tylko pojawi się w repertuarze – idzie przy kompletach. Niewątpliwie przyciąga widzów postać charyzmatycznej Ewy Demarczyk, której spektakl jest poświęcony, ale także – last but not least – odtwarzającej piosenkarkę Marty Gzowskiej-Sawickiej, która w tej nadzwyczajnej i trudnej roli wzniosła się na wyżyny sztuki aktorskiej i wokalnej. Rewelacyjna, cudowna, niezwykła! – słyszałem na własne uszy zaraz po spektaklu. I były to słowa uznania zarówno dla aktorki, jak i słynnej pieśniarki, Czarnego Anioła, którego nie ma już z nami od trzech lat, ale który pozostał na zawsze: w muzyce, tekstach i krakowskiej mitologii.
Zuzanna Bojda ma talent do mierzenia się z przeszłością, z legendami i mitami. Poznaliśmy ją w sztuce o sile kobiet w okresie wojny („Ciało, Bambina”) i o Kalinie Jędrusik, artystce wielkiej, ale niedocenionej, zaszufladkowanej („Wyspa Kalina”). Nie zdziwiłem się zatem, że sięgnęła po kolejny symbol minionych lat. Zrobiła to jednak na swój sposób – oryginalnie, wyjątkowo. Jak bowiem stworzyć spektakl o tajemniczej artystce, o której nie wiedzieliśmy prawie nic za jej życia, ani nie wiemy nic do tej pory? Która nigdy do nas nie przemawiała, nie udzielała wywiadów. Była, ale wciąż jako wielka nieobecna. Ujawniała się tylko w śpiewie. Kiedy śpiewała – była wielka, wspaniała, fenomenalna, genialna. I perfekcyjna w każdym calu.
Ewa Demarczyk z dnia na dzień została gwiazdą wielkiego formatu. W 1964 roku podbiła Paryż, wróżono jej ogromną karierę. Miała najlepszych tekściarzy – Baczyńskiego, Tuwima, Dymnego, Białoszewskiego. Dbała o każdy szczegół. Stała się wielkim odkryciem, wielkim spełnieniem i nagle pewnego dnia, w 1999 roku, zniknęła, zamilkła, skryła się w cieniu. Ci, którzy mogliby o niej powiedzieć więcej, Zygmunt Konieczny, Andrzej Zarycki, Julian Kacper, Henryk Rostworowski i inni przyjaciele z Piwnicy pod Baranami, też milczeli na jej temat, nakryci skrzydłami Czarnego Anioła. Albo Czarnej Madonny, bo i tak ją określano.
Nie wiemy, kto ją odkrył i uformował, jakie były źródła jej wielkości, ile ją kosztowały pełne pasji koncerty. Nie wiemy, czy całkowite oddanie się sztuce było powodem jej odejścia? Może miała nałogi? Za dużo przeżywała i cierpiała? Nie mogła poradzić sobie z emocjami? Mając do wglądu zaledwie okruszki z życia artystki, Zuzanna Bojda stworzyła przedstawienie ascetyczne, minimalistyczne, które w żadnym razie nie jest biografią artystki, bo nią nie może być. To ledwie rama do portretu artystycznego. Nawet nie! Zarys ramy, szkic zaledwie odmalowany drobnymi pociągnięciami pędzla. Wyłania nam się fantazja złożona z wybranych zdarzeń z życia Ewy Demarczyk, z jej piosenek, z poezji, którą śpiewała.
Oto próbka początkowego monologu, wyszeptanego przez Martę Gzowską-Sawicką: Cisza. cisza pełna oczekiwania i napięcia. Taka cisza, która jest między czymś a czymś. Ta cisza brzmi. Powietrze jest gęste, pełne kurzu. Światła świecą. Widzę drobinki kurzu, które unoszą się w świetle reflektorów, czuję oddech widowni. Ten oddech czuję fizycznie, na skórze. Wypełnia całą salę i zamienia się w szum. Szum, który kładzie się na tej ciszy. Wyobrażam sobie, że ten szum zamienia się w jedną wspólną falę. Po tej fali przypływa następna i jeszcze jedna. Wdech i wydech. A ja w czarnej sukience stoję. To jest taka krótka czarna sukienka, co mama uszyła, z dekolcikiem w łódeczkę. Stoję w tej sukience i wchłaniam wszystkie wdechy i wydechy. Nastrajam się nimi i sama im dyryguję.
Tak wygląda właśnie ów szkic, zarys milczenia o Ewie Demarczyk. Takiego milczenia, z którego możemy się czegoś dowiedzieć, ale raczej musimy wszystkiego domyślić się, bo nic nie jest pewne i ostateczne, nic nie zapełnia portretu artystki, nic nie zostało o niej zapisane naprawdę. To wielka pustka, pełna domysłów i przypuszczeń. Fantazja o tym, jaką była dziewczynką, jaką panienką i dojrzewającą kobietą, jak wyglądała jej młodość, w którym roku poznała kogoś, a w którym nie poznała, kiedy przeżyła pierwszą miłość i doznała pierwszego orgazmu, jakie były jej relacje z matką i kiedy po raz pierwszy wyszła na scenę. Co wtedy czuła i co widziała w blasku reflektorów. Kiedy jednak Ewa Demarczyk wychodziła na scenę, stawała się kimś, nabierała ostrości wyrazu. Potężniała, urastała do rangi wielkiej pieśniarki, stawała się śpiewającym gigantem, monumentem. Marta Gzowska-Sawicka, doskonała wokalistka, świetnie to zaprezentowała w aranżacjach Nikodema Dybińskiego, które w niczym nie zaszkodziły znanym utworom Zygmunta Koniecznego, a wręcz je uwzniośliły i unowocześniły, żeby podkreślić wielkość i potęgę ducha Ewy Demarczyk w jej pieśniach. Reżyser Tomasz Fryzeł doskonale pokierował metamorfozami artystki: kiedy nie śpiewała, zamykała się w swojej muszli, w niemówieniu, nieopowiadaniu, niedziałaniu. W pokorze i niebyciu publicznym. W ciszy i skupieniu. Kiedy jednak wychodziła na scenę, potężniała, krzyczała całą swoją postacią, paraliżowała nas wielkością, potęgą wyrazu. Skromna scenografia Szymona Szewczyka, oparta na zwiewnych zasłonach, firanach, podmuchach wiatru, stanowi w tej sztuce doskonałe tło dla artystki tej wielkości. I jednocześnie zamieniała się w całun, gdy Ewa skrywała się po występach, gdy starannie owijała się w kokon milczenia, odcinając się od szumu i gwaru gawiedzi, od hałasu wielkiego miasta. Te zabiegi dodatkowo podkreślane są grą świateł, nad którymi doskonale popracowała Klaudyna Schubert.
„Milczenie” to krótki, trwający kilkadziesiąt minut kameralny spektakl, wypełniony cichymi, ledwie dosłyszalnymi zwierzeniami artystki, mówiącej raczej do siebie niż do nas. I kilkoma największymi utworami Ewy Demarczyk w popisowych, nowatorskich, ekspresyjnych interpretacjach bielskiej aktorki. „Groszki i róże”, „Karuzela z madonnami”, „Tomaszów”, „Taki pejzaż” czy „Grande Valse Brillante” w wykonaniu Marty Gzowskiej-Sawickiej budzą dreszcze i niesłabnący zachwyt, bo zmierzyć się z osobowością sceniczną Ewy Demarczyk nikomu nie jest łatwo, można ponieść klęskę, niewielu zresztą się odważyło, lecz aktorka udźwignęła ciężar i wyszła z tej próby zwycięsko. Choćby tylko dla tych wokaliz warto pójść do bielskiego teatru!
Czego zatem dowiedzieliśmy się o Ewie Demarczyk z fantazji literackiej Zuzanny Bojdy? Autorka nie narzuca nam swojej wizji, każdy może wypełnić ów szkic dramaturgiczny własnymi wyobrażeniami piosenkarki. Cisza pomiędzy czymś a czymś, pomiędzy jej utworami, przed koncertem, po wybrzmieniu kompozycji, przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji, przed wyjściem z domu, po powrocie z podróży, jest doskonałym momentem do zapełnienia utworu własnymi obrazami artystki. Wystarczy tylko zadawać sobie pytania po kolejnych pytaniach: dlaczego zamilkła, jak widziała samą siebie, na przykład w lustrze? W domu i w garderobie? Jak się ubierała? Jak się rozbierała? Co jadła na śniadanie? O której zasypiała? Czy lubiła czytać? Jakich preferowała autorów? Czy włączała telewizję? Jakie nastawiała płyty? Czy słuchała własnych utworów?
Mówmy więc wszyscy głośno: Ewa Demarczyk! I uruchamiajmy własne ciągi skojarzeń. Wspominajmy jej koncerty, wzruszajmy się ponownie. I stawiajmy sobie wyzwania, kiedy będziemy wnikać w jej uparte, konsekwentne milczenie. Milczenie aż do śmierci! Jaka była prywatnie? Dokąd zmierzała, kiedy już zmyła sceniczny makijaż i wychodziła z teatru czy z sali koncertowej na zewnątrz? Czy uwierały ją buty? Na co chorowała? Kiedy robiła zakupy? Może nie robiła… Co poczuła, kiedy po raz pierwszy dostrzegła zmiany w swoim głosie?… Spektakl daje naprawdę dużo możliwości interpretacyjnych. Z zapisanych okruchów biografii układamy najpierw mozaikowy portret początkującej piosenkarki, później dodajemy elementy tworzące jej wielkość, na końcu widzimy jednak, jak wszystko powoli się rozsypuje, deformuje, rozpada niczym zamek z piasku na morskiej plaży.
Była cisza i znowu jest cisza. Nie ma już marzeń, tęsknot, uczuć i dźwięków. Nie ma Ewy Demarczyk. W tym smutnym milczeniu po wielkiej karierze zostały tylko mechanicznie zapisane słowa i dźwięki:
A może byśmy tak, najmilszy
Wpadli
na dzień do Tomaszowa
Może tam jeszcze zmierzchem złotym
Ta
sama cisza trwa wrześniowa
W tym białym domu, w tym pokoju
Gdzie
cudze meble postawiono
Musimy skończyć naszą dawną
Rozmowę
smutnie nieskończoną
Więc może byśmy tak,
najmilszy
Wpadli na dzień do Tomaszowa
Może tam jeszcze
zmierzchem złotym
Ta sama cisza trwa wrześniowa
Jeszcze mi tylko z oczu
jasnych
Spływa do warg kropelka słona
A ty mi nic nie
odpowiadasz
I jesz zielone winogrona…
TWÓRCY: Tekst i dramaturgia Zuzanna Bojda. Reżyseria Tomasz Fryzeł. Scenografia i kostiumy Szymon Szewczyk. Muzyka i aranżacje piosenek Nikodem Dybiński. Światło Klaudyna Schubert. OBSADA: Ewa – Marta Gzowska-Sawicka. Więcej o spektaklu i bilety online: https://teatr.bielsko.pl/spektakl/milczenie. Biogram Zuzanny Bojdy: https://teatr.bielsko.pl/teatr/osoba/zuzanna-bojda. Informacje o Marcie Gzowskiej-Sawickiej: https://teatr.bielsko.pl/teatr/osoba/marta-gzowska-sawicka. Spektakl „Milczenie. O Ewie Demarczyk” został zakwalifikowany do 29. edycji Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Konkurs wyróżnia najciekawsze poszukiwania repertuarowe w teatrze, wspomaga rodzimą dramaturgię w jej scenicznych realizacjach i popularyzuje dramat współczesny. W pierwszym etapie spektakle ocenia komisja artystyczna w składzie: Jacek Sieradzki (przewodniczący), Dominik Gac, Andrzej Lis, Julia Lizurek, Wiesław Kowalski, Magdalena Rewerenda i Agata Tomasiewicz. Organizatorem konkursu jest Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie. Komisja artystyczna do 30 kwietnia 2023 obejrzy zgłoszone spektakle, a do 10 maja 2023 ogłosi listę przedstawień zakwalifikowanych do finału. Powodzenia!
ZDJĘCIA KLAUDYNA SCHUBERT