RECENZJA MAGAZYNU LADY’S CLUB. Autor: STANISŁAW BUBIN
Nowojorska metropolia lat 40. minionego wieku, tętniąca życiem w dzień i w nocy, pełna blasku neonów i świateł, pulsujących dźwięków swingu, klaksonów żółtych taksówek i okrzyków gazeciarzy, a także pędzących przez aleje tłumów, pojawiła się w sobotę 15 września w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej dzięki twórcom znakomitego widowiska „Boska!”. W ten sposób scena z wysokiego C – dosłownie i w przenośni – zainaugurowała nowy sezon artystyczny 2018/2019.
Niechętnie w odniesieniu do „Boskiej!” w reżyserii Pawła Szkotaka według sztuki Petera Quiltera będę używał słowa komedia, choć śmiesznych scenek i dialogów w niej nie brakowało. Powstał raczej refleksyjny komediodramat z elementami musicalu, o dużym ładunku emocjonalnym, niepozbawiony humoru, patosu i miłości: do ludzi, do muzyki i – last but not least – do pieniędzy. Otrzymaliśmy przedstawienie w pewnym sensie biograficzne, opowiadające o Florence Foster Jenkins (186-1944), amerykańskiej sopranistce-amatorce, do której przylgnęła koszmarna łatka „najgorszej śpiewaczki świata”.
TRZEBA NAPRAWDĘ OGROMNEGO TALENTU I SAMOZAPARCIA, by udźwignąć rolę i najgorszej, i boskiej zarazem. Wcześniej podołały temu zadaniu Meryl Streep w filmie i Krystyna Janda na deskach warszawskiego Teatru Polonia. W Bielsku-Białej gościnnie rolę główną powierzono Beacie Oldze Kowalskiej, aktorce na co dzień występującej w teatrach muzycznych Łodzi i Warszawy, między innymi w „Nędznikach” i „Czarownicach z Eastwick”, a telewizyjnej widowni znanej z postaci doktorowej Wezółowej w serialu „Ranczo” i z brawurowego wykonania „Rebeki” Ewy Demarczyk w programie rozrywkowym „Twoja twarz brzmi znajomo”. Beata Olga Kowalska perfekcyjnie wywiązała się z zadania – jako Florence Foster Jenkins śpiewała wszystkie arie brawurowo, że aż zęby niekiedy bolały. Patrzyłem na nią urzeczony – świadom tego, że artystka potrafi przecież znakomicie i bezbłędnie zaśpiewać każdą trudną arię, choćby Królowej Nocy z opery „Czarodziejski flet” Mozarta. Tutaj jednak aria Der Hölle Rache kocht in meinem Herzen zabrzmiała tragicznie, bo tak miała – i aktorka ani razu nie oparła się pokusie, by udowodnić publiczności, że potrafi wykonać ją… mniej fałszywie. Przeciwnie – przekonała nas do Florence niepoprawnej marzycielki do Florence tragicznie zakochanej w muzyce.
W SZTUCE NIE CHODZI TYLKO O POPISY MUZYCZNEGO NIEUDACZNICTWA czy szaleństwa opłacanego dolarami milionerki. Za swoje pieniądze Florence mogłaby kupić wszystko, całe zło świata. Wybrała nie najgorzej – jedynie śpiew. Ta słodko-gorzka komedia pokazała nam ją jako postać beznadziejnie romantyczną, która mimo braku talentu wokalnego zdobyła popularność i uwielbienie wielu osób. Dlaczego? Wszak wszystkich kupić się nie da. Czyżby nagle ogłuchli? Jako sopranistka koloraturowa pozostawiała wiele do życzenia; jej łamiący się, piskliwy głos ledwie potrafił utrzymywać dźwięki. Akompaniujący Florence muzyk Cosmé McMoon starał się jak mógł dostosować do zmian tempa i pomyłek rytmicznych. Jednak krytycy opisywali jej dokonania niejednoznacznie, co tylko podsycało zainteresowanie publiki. Sama Jenkins była przekonana o swej wielkości, porównywała się do sopranistek Friedy Hempel i Luisy Tetrazzini, a śmiechy i okrzyki z widowni traktowała jako… zawodową zazdrość. Jej recitale składały się ze standardów operowych Mozarta, Verdiego, Straussa, jak również z utworów Brahmsa i Valverde Sanjuána. Na scenie nosiła wymyślne kostiumy, które sama projektowała, często dekorując je piórami i świecidełkami. Po wypadku w taksówce w 1943 roku odkryła, że jest w stanie wyciągać „wyższe F niż poprzednio”, za co nagrodziła kierowcę taksówki kosztownymi cygarami kubańskimi. Jenkins koncertowała w ulubionych miejscach i raz do roku w sali balowej hotelu Ritz-Carlton w Nowym Jorku. Ukoronowaniem jej kariery stał się recital w Carnegie Hall, jednej z najbardziej prestiżowych sal koncertowych świata, który odbył się – co ważne – na żądanie właścicieli sali i publiczności 25 października 1944 roku. Florence miała wówczas 76 lat! Nic to, że diva sfinansowała część biletów z majątku, jaki dostała w spadku po ojcu bankierze. Ważne, że bilety zostały wyprzedane na kilka tygodni przed koncertem.
ZMARŁA MIESIĄC PO TYM WYDARZENIU w swojej rezydencji w hotelu Seymour na Manhattanie. Czy tak powinna się kończyć komedia? Nic dziwnego, że niewspółmiernie więcej czasu zajmuje w sztuce pogrzeb pudla jej przyjaciółki Dorothy (świetna Marta Gzowska-Sawicka) niż sam pokaz Boskiej przed kilkutysięczną widownią w Carnegie Hall. Bo też nie o tę kulminację drogi artystycznej Florence chodziło, lecz o pokazanie kobiety wrażliwej, kochającej, tkliwej, gotowej zrobić wszystko dla spełnienia marzeń. Kochała i Dorothy, i aktora St. Claire’a Bayfielda (w tej roli Tomasz Lorek), który przez 36 lat był jej partnerem i menadżerem – ów związek przetrwał do końca życia artystki. Nie waham się o niej pisać artystka, bo już jako młoda osoba deklarowała chęć wyjazdu za granicę, by studiować operę, lecz jej zamożny ojciec odmówił opłacenia nauki, więc Florence uciekła do Filadelfii z lekarzem Frankiem Thorntonem Jenkinsem. Po rozwodzie z Jenkinsem zarabiała pracując jako nauczycielka i nie miała życia usłanego różami. Dopiero śmierć ojca i nieoczekiwany spadek pozwoliły Florence na odmianę losu. Dolary można rozmaicie wydawać – ona inwestowała w siebie, by spełnić marzenia. Twórcy przedstawienia także stanęli po stronie marzeń. W programie do jednego ze swoich recitali Florence kazała napisać: O pieśniarzu, jeśliś bez marzeń / Pozostaw bez śpiewu tę pieśń. Dziennikarze od razu skomentowali złośliwie: Pani Jenkins mogłaby marzyć, ale mogłaby jednak nie śpiewać. Ona nie przejmowała się krytyką – mimo braku słuchu muzycznego wierzyła w swój talent i zapewniała: Ludzie mogą mówić, że nie umiem śpiewać, ale nikt nigdy nie powie, że nie śpiewałam. I śpiewała! O tym właśnie napisał sztukę Peter Quilter.
BRYTYJSKI DRAMATOPISARZ WYSTAWIŁ „Boską!” („Glorious!”) na West Endzie w 2005 roku i od razu podbił serca widzów i recenzentów. Spektakl, zagrany ponad 200 razy, otrzymał nawet nominację do prestiżowej nagrody Laurence’a Oliviera w kategorii Najlepsza współczesna komedia. „Boska!” została też przetłumaczona na wiele języków i wystawiona między innymi w USA, Kanadzie, Australii, Niemczech i Finlandii. W Polsce opowieść o bogatej ekscentryczce zaprezentował po raz pierwszy Teatr Polonia w 2007 roku. Po 11 latach bielska realizacja jest dopiero drugą w kraju. Nic dziwnego, że przez media społecznościowe Peter Quilter życzył przed premierą bielskim twórcom powodzenia w realizacji ambitnych zamierzeń. I to były szczere życzenia – spełniły się. Sztukę w reżyserii i opracowaniu muzycznym Pawła Szkotaka (założyciela i dyrektora jednego z najciekawszych i najbardziej rozpoznawalnych na świecie polskich teatrów alternatywnych – poznańskiego Teatru Biuro Podróży) mogę z czystym sumieniem polecić każdemu. Jest w niej wszystko, co być powinno: dobra gra aktorska, mieszanka jazzu i arii operowych, świetne popisy taneczne w postaci przerywników między scenami (brawa dla młodych tancerzy), rewelacyjne układy choreograficzne Iwony Runowskiej, no i pełna życia scenografia Damiana Styrny, w której wykorzystane zostały animacje multimedialne Eliasza Styrny. Że o kostiumach Anny Chadaj nie wspomnę – furorę robiły zwłaszcza skrzydła anioła w scenie finałowej. Znakomicie wypadło też włączenie publiczności do roli… publiczności w Carnegie Hall. Atmosfera wielkiego wydarzenia spłynęła więc i na nas. Na uwagę zasługują również drugoplanowa rola Wiktorii Węgrzyn jako służącej Marii, nie znającej angielskiego Meksykanki, i pierwszoplanowa Grzegorza Margasa, który jako akompaniator Cosmé McMoon świetnie sekunduje Florence w studiu nagraniowym i w salach koncertowych. Na początku był pianistą pełnym wątpliwości, czy za pieniądze zaprzedać duszę artysty kobiecie o tak wątpliwym talencie, lecz kiedy poznał ją bliżej i przekonał się, jak wielką samospełniającą się moc mają jej marzenia – złączył się z nią na dobre i na złe. Do końca.
I NA KONIEC KRÓTKO: bez obawy o przesadę mogę powiedzieć, że dwugodzinna „Boska!” w Teatrze Polskim będzie hitem tego roku. Przekonajcie się sami!
Twórcy: Autor – Peter Quilter, Przekład – Elżbieta Woźniak, Reżyseria – Paweł Szkotak, Scenografia – Damian Styrna, Kostiumy – Anna Chadaj, Animacje multimedialne – Damian Styrna, Eliasz Styrna, Choreografia – Iwona Runowska, Opracowanie muzyczne – Paweł Szkotak, Damian Styrna.
Obsada: Florence Foster Jenkins – Beata Olga Kowalska, Cosmé McMoon – Grzegorz Margas, St. Clair – Tomasz Lorek, Dorothy – Marta Gzowska-Sawicka, Maria – Wiktoria Węgrzyn, Pani Verindag-Gedge – Maria Suprun, Tancerka – Katarzyna Gocał, Tancerka – Flaunnette Mafa, Tancerz – Mateusz Wojtasiński, Tancerz – Karol Pruciak, Tancerz – Sławomir Miska, Tancerz – Rafał Sawicki.
Premiera 15 września 2018. ZDJĘCIA JOANNA GAŁUSZKA