LUDZIE ROBIĄ PIEKŁO DLA NAJSŁABSZYCH

Czy zwierzęta mają duszę i idą do nieba? Gdzie są, kiedy my jesteśmy w czyśćcu? Mają tylko służyć człowiekowi, czy może raczej współtworzyć z nim świat? I dlaczego człowiek został wygnany z raju, a zwierzęta nie? Szymon Hołownia w książce Boskie zwierzęta stawia odważne pytania, zmusza do zastanowienia, prowokuje, pokazuje, że człowiek to nie wszystko. To cenna książka o tym, że Bóg nie stworzył zwierząt przez przypadek i cały czas jest z nimi w kontakcie. I o tym, że nie musimy polować. O świętych, którzy woleli nie zbudować kościoła, niż wyciąć las, albo wykupywali zwierzęta z rzeźni. O psach latających w kosmos, wyruszających na wojnę i wiernych ptakach. Szymon Hołownia podpowiada, jak poukładać na nowo nasze relacje z resztą stworzenia. Gorąco namawiamy do kupienia i przeczytania tej książki na stronie www.znak.com.pl.

SZYMON HOŁOWNIA

Na bramce spodziewam się usłyszeć od Niego: w której drużynie grałeś, Szymon? Czym byłeś? Śmiercią? Czy, tak jak Ja, byłeś życiem?

Tak bardzo chciałbym nie być murem, o który rozbije się Objawienie. Ostatnim pokoleniem, które w relacjach ze światem ma jeszcze do dyspozycji szybę, a nie tylko lustro. Chciałbym pokazać mojej córce świat tak wspaniały, że nie przystoi go banalizować chowem przemysłowym ani współczesnym myślistwem. Pomóc jej, nauczyć ją odkrywać w stworzonej naturze naturę Boga, który jest przecież nieustanną relacją, istnieje stale z kimś i stale dla kogoś.

Nasi chrześcijańscy teologowie, pociesznie bezradni wobec prób szczegółowego opisania relacji wewnątrz Trójcy Świętej, weszli swego czasu w ciekawe metaforyczne obszary, opowiadając, że Trzy Osoby żyją w perychorezie, czymś na kształt nieustannego współbrzmiącego ruchu, bo powiedzieć, że chodzi tu o taniec, to mocno zawęzić intuicję, która się tu objawiła. O tym właśnie pisze w swojej – pierwszej w historii Kościoła poświęconej ekologii – encyklice papież Franciszek: „Człowiek tym bardziej się rozwija, tym bardziej dojrzewa i tym bardziej uświęca, im bardziej wchodzi w relacje, przekraczając siebie, aby żyć w komunii z Bogiem, z innymi i ze wszystkimi stworzeniami. W ten sposób przyjmuje w swoim życiu ową dynamikę trynitarną, jaką Bóg w nim odcisnął od początku jego istnienia” (Laudato Si 240).

Każdy akt owego Trójjedynego Boga – jak zauważa anglikański profesor teologii i autor fundamentalnej „Teologii zwierząt”, Andrew Linzey – jest aktem nie tylko społecznym, ale budującym wspólnotę, aktem miłości, i zawsze jest pozbawiony przemocy. Mamy Boga, który nie jest konsumentem, jest żywnością. Dla mnie to „jakby oczywistość”, więc przyznam, że miewam niejaki kłopot ze zrozumieniem nastawienia tych moich współbraci, którzy twierdzą, iż jest odwrotnie. To chyba też Linzey pisał o błąkającej się dziś po wielu chrześcijańskich umysłach figurze „Jezusa drapieżnika”. Zaiste, ciekawy to drapieżnik, co woli zginąć, niż dopominać się o swoje, jak najbardziej słuszne i elementarne, prawa. Który mógłby zabijać, by żyć – wszak jest wszechmocny – a tymczasem daje się zabić, by żyć mogli inni.

Źle znoszę szaloną promocję potępianego przez Franciszka „despotycznego antropocentryzmu” („Biblia nie daje podstaw do despotycznego antropocentryzmu nie interesującego się innymi stworzeniami”, Laudato Si 68). Ze zdumieniem słucham perlistych wywodów pewnego znanego księdza profesora z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, który zdaje się ostatnio ścigać sam z sobą na liczbę farmazonów dających się zmieścić w minucie przemówienia. Te o Święcie Reformacji jako „utożsamianiu Boga z szatanem” i o mesjańskiej misji Polaków zostawmy na inną okazję, tu mówimy wszak o ekologii: „W ideologii ekologizmu jako zielonego, ateistycznego, materialistycznego i nihilistycznego neokomunizmu dokonywana jest radykalna negacja Boga jako stworzyciela Polski, Polaków i Polek, zwierząt i roślin. (…) Od totalnej opozycji względem Boga objawionego do przejściowej animalizacji człowieka, aby go jednak ostatecznie doprowadzić do zagłady. Jest to, kochani – a wiem, co mówię, i czynię to z pełną odpowiedzialnością przed państwem i obliczem Bożym – ideologia będąca odmianą zielonego nazizmu”.

Więcej rozbawienia i politowania odnajduję w sobie jednak w konfrontacji z produkcjami przeróżnych księży myśliwych, opowiadających o uniesieniach duchowych, jakie przeżywają, zadając śmierć lisom czy sarnom, posuwających się nawet do ryzykownej w swojej pompatycznej absurdalności metafory bycia „sługami dwóch ambon”. Zastanawiam się, kto był uprzejmy dać magisterium z teologii (że o etacie w Lasach Państwowych nie wspomnę) kapłanowi, który z fetyszyzowanego i niezrozumianego do bólu zdania o „czynieniu sobie ziemi poddaną” wysnuł błogosławieństwo dla rżnięcia tysiącletniej puszczy. Opadają mi ręce, gdy słyszę, jak dręczyciele norek spływają z czułością z ust ojców dyrektorów. Ot, teologia świata: zabić, zjeść, spieniężyć. Słowo daję, że gdy słucham tego zdogmatyzowanego mięsożerstwa i ekologicznego egotyzmu, czasem robi mi się tęskno za „trollami”, którzy przynajmniej nie silą się na udawanie, iż przemawia za nimi racja większa niż ich własny brzuch. Prostota używanej przez nich broni nieodmiennie mnie wzrusza. Stąpam na paluszkach, by tylko za szybko nie rozdeptać publicystycznym obcasem młodzieńca czy dzierlatki naprawdę głęboko pewnych, że słysząc ich dictum, natychmiast zwinę się w kłębek, zacznę ssać kciuk w rozpaczy, stracę sens życia i będę błagał o litość. Nabierają więc śmiało powietrza w płuca, przeczuwając nadciągającą rozkosz, zacierają ręce, przeładowują broń i bez pośpiechu, pewni siebie, pociągają za spust: „A przecież Jezus nie był wegetarianinem!”.

Otóż, droga mięsożerna młodzieży, był czy nie był – nie wiemy. Wiemy też jednak, że to, czy jadł mięso, ma dziś dla nas takie znaczenie jak to, że nosił tunikę zamiast spodni. Stylizacja Jezusa nie należy do nienaruszalnego depozytu wiary, podobnie jak Jego dieta. Jeśli ktoś jest zdania, że naśladowanie Mistrza wymaga zostania cieślą, obrzezania i mówienia po aramejsku – mam dla niego ważną wiadomość: nie tędy droga. To elementy historycznego kontekstu Wcielenia, które dokonało się w takim, a nie innym miejscu, czasie, obyczajowości. Jezus nie przyszedł, by nawracać świat na chodzenie boso (lub w sandałach), ale by postawić świat na głowie, twierdząc, że najważniejszy jest ten, kto jest najsłabszy, a im jesteś silniejszy, tym więcej masz nie tyle praw, ile obowiązków – właśnie wobec stworzeń stojących niżej od ciebie. Tak: ośmielony do tego – jak się zaraz okaże – przez papieża Franciszka, ewangeliczną kategorię „ubogich”, słabych rozciągam poza to, co tylko ludzkie.

***

Sytuacja jest tu więc prosta: to, co zostało stworzone, zostało zbawione i będzie ocalone. Tytułem do życia, biletem na drugą stronę śmierci, jest sam fakt bycia dziełem Boga, stworzonym z miłości (On inaczej niczego nie stworzył). Dzień końca świata, ów – jak go nazywali ojcowie Kościoła – „ósmy dzień tygodnia”, nie przyniesie – jak wyobraża sobie wielu – tylko destrukcji i Armageddonu, przyniesie kontynuację i kulminację dzieła stworzenia, odnowienie świątyni, którą jest cały świat. Ale do tego wątku wrócę jeszcze za chwilę.

Zaskakujące, że to my – widzący w zwierzętach nieco więcej niż ci, którzy widzą tylko kotlety – musimy udowadniać im, że mamy rację, a nie oni nam. Powtórzę: nadzieję na zmartwychwstanie całego stworzonego świata, wyrażającą się choćby w czułej pamięci o bliskich nam zwierzętach, uważam nie za herezję ani infantylizm, lecz za przejaw eschatologicznej wrażliwości. Owa wzięta z „viralowego” (analogowo, bo w czasach gdy powstał, nie było jeszcze virali, tego typu materiały kserowano więc i rozsyłano pocztą) anonimowego amerykańskiego wiersza idea „tęczowego mostu”, za którym współtowarzysze naszej ziemskiej niedoli – wreszcie wolni od chorób, łańcuchów, smyczy, rzeźnickich noży – cieszą się pełnią istnienia, czekając, aż do nich dołączymy, w mojej ocenie jest do szpiku chrześcijańska. Mamy pełne prawo wierzyć, że nasze psy, koty, konie, chomiki będą z nami po tamtej stronie życia. Przede wszystkim dlatego, że one nigdy nie należały do nas. Choć meblowaliśmy im doczesność, meblowanie wieczności nie do nas już należy.

Papież Franciszek co do tej naszej wspólnej ze zwierzętami przyszłości też zdaje się nie mieć wątpliwości. Ochrzaniano go strasznie (i prostowano jego wypowiedzi, że przecież nie mógł mieć na myśli tego, co powiedział), gdy pocieszył dopytującego go o los swojego zmarłego psa chłopca: „Pewnego dnia zobaczymy nasze zwierzęta podczas ponownego przyjścia Chrystusa. Niebo jest otwarte dla wszystkich stworzeń Bożych”. Ci, którzy nie mieli jasności co do tego, co papież ma na myśli, mają ją już w pełni po lekturze pierwszej ekologicznej encykliki w historii papiestwa (będzie o niej więcej w rozdziale czwartym) – Laudato Si: „W ten sposób dodajemy kolejny argument, aby odrzucić wszelkie despotyczne i nieodpowiedzialne panowanie człowieka nad innymi stworzeniami. M y sami nie jesteśmy ostatecznym celem wszystkich innych stworzeń. Wszystkie zmierzają wraz z nami i przez nas ku ostatecznemu kresowi, którym jest Bóg w transcendentalnej pełni, gdzie zmartwychwstały Chrystus wszystko ogarnia i oświetla. Ponieważ człowiek, obdarzony inteligencją i miłością, pociągany jest pełnią Chrystusa, p o w o ł a n y j e s t , by przyprowadzić wszystkie stworzenia do ich S t w ó r c y” (Laudato Si 83; podkreślenia S.H.).

„Zwierzęta nie mają więc ludzkiej duszy, to pewne. Kto nam jednak dowiedzie, że nie mają swojej, o której dziś niewiele wiemy (tezę tę wspiera franciszkanin ojciec Stanisław Jaromi, pisząc w „Psychologii Dziś” – tego tekstu w kościelnym periodyku nie puściła mu nasza firmowa cenzura – „Uważam, że są mocne podstawy, by uwierzyć, że dusza nie jest właściwa wyłącznie ludziom”)? Tajemnica to klucz do całej sprawy, którą się w tym rozdziale zajmujemy. Tajemnica – czyli rzecz zupełnie nieznośna dla współczesnej postoświeceniowej kultury, z którą – w kwestii relacji z resztą stworzenia – tak ochoczo współpracuje, zdradzając swego Stwórcę, spora część mojego Kościoła. Rozdzierająca szaty, gdy ktoś z „racjonalnych” pozycji wyśmiewa cudowne uzdrowienia, transsubstancjację albo doświadczenia mistyków, a zarazem sama chętnie wykpiwająca tych, którzy przypominają, że w dogmacie o stworzeniu też tkwi pierwiastek przekraczający nasze poznanie – bo przekracza je jego Autor.

Znów powtórzę, bo znów wydaje mi się to absolutnie kluczowe: przeczytawszy te dziesiątki książek o „umysłach zwierząt”, o ich umiejętnościach, sposobach funkcjonowania, jestem coraz głębiej przekonany, że potrzeba nam nie tyle kolejnych prób udowadniania, iż zwierzęta są prawie jak ludzie (i z tego wynikają ich prawa), ile powrotu do najprostszej umiejętności kontemplowania świata, zanikającej – również w kręgu chrześcijańskiej kultury – sztuki mieszkania we wspólnym pokoju z Sacrum. Sztuki podziwiania bez chęci posiadania. Doskonalenia się nie w podboju, ale w codziennym zwracaniu praw do świata Bogu. A jeśli ktoś nie miał szczęścia do katechetki i nie umie spojrzeć na świat oczyma Boga, niech wykona eksperyment zalecany przez Carla Safinę i spojrzy nań oczami kosmitów. Z pewnością w swoich studiach mogliby oni pisać o Ziemianach tak, jak my piszemy o zwierzętach, a arcydzieła Beethovena mogłyby się dla nich okazać niezrozumiałym „buczeniem”. Natura przynosi nam znacznie więcej niż materiał na kotlety i paski do spodni: przynosi naszej wierze szansę na zjazd z ronda, na którym wielu z nas wytraca duchową energię, zaprasza nas do przerwania męczącej praktyki kontemplacji lustra.

Bóg dał swoim stworzeniom Ziemię, na której bez kłopotu zmieszczą się wszystkie, w harmonii. Nie brakuje mi dowodów na to, że problemem współczesnego świata nie jest nadmiar ludzi. Nie jest nim brak zasobów. Konflikt człowieka z przyrodą wcale nie jest nieunikniony. Ziemia może spokojnie wyżywić jeszcze drugie tyle mieszkańców. Wody i gazu też wystarczy dla wszystkich. Wilki i dziki spokojnie mogłyby żyć swoim naturalnym trybem, nie niepokojone przez tych, co przywykli okazywać miłość przyrodzie ołowiem. Na Boga – Bóg nie stworzył przecież jakiejś koślawej Ziemi! Nie oszukał nas, ukrywając w niej pułapki niedoborów. To my generujemy wszystkie jej problemy przez niesprawiedliwy podział wspólnych dóbr, przez wyniesiony pod niebiosa egotyzm, przez gatunkowy terror i towarzyszące mu opowiastki, którymi racjonalizujemy swoje złodziejstwo i przemoc, przez owe straszne wizje: „Albo przyroda, albo my. Zdecyduj się, możesz ocalić tylko jedno, co wybierzesz: naturę czy może swoje ukochane dziecko?”.

Gdyby to zdanie było garnkiem, kipiąca zeń obłuda w trymiga zalałaby nam kuchnię. To oczywiste, że życie mojego dziecka i życie mojego psa nie są dla mnie warte tyle samo. Uważam jednak, że dziś, w Europie, na obecnym etapie rozwoju mojej społeczności, jestem w stanie zupełnie spokojnie pogodzić interesy obojga. My, ludzie żyjący w dwudziestym pierwszym wieku, naprawdę możemy wyżywić naszych głodnych, wyleczyć chorych, nie zadając przy tym bólu całej reszcie stworzeń. Dziś, przy tym wszystkim, co już wiemy i mamy, nie tylko do pomyślenia, ale i do zrobienia jest Ziemia, do której współtworzenia zaprosił nas Stwórca: Ziemia, która dla każdego żyjącego, niezależnie od jego miejsca na drabinie bytów, będzie domem, nie rzeźnią, nie więzieniem.

Gdy umawialiśmy się z wydawnictwem na tę książkę, sądziliśmy, że wyjdzie z tego sympatyczny katolicki „bambizm”: „Piesek na mnie spojrzał tak głęboko, że pomyślałem: on musi mieć duszę”. Albo – to jednak kilka pięter wyżej – coś w stylu fascynujących przyrodniczych opowieści mojego kolegi Wajraka, przerobionych na kato. Wyszedł płomienny (chyba) manifest chrześcijanina, który ma dość maszyny idącej dziś przez Ziemię i robiącej z niej piekło dla najsłabszych: i ludzi, i wszystkich innych stworzeń; dość robienia z Boga służącego ludzkich apetytów, ma za to szczerą nadzieję całość stworzenia spotkać kiedyś w niebie (gdy już odsłuży czyściec, którego reszta stworzeń odsługiwać nie będzie musiała – co też daje do myślenia).

Na bramce spodziewam się usłyszeć od Niego: w której drużynie grałeś, Szymon? Czym byłeś? Śmiercią? Czy, tak jak Ja, byłeś życiem?

Szymon Hołownia, Boskie zwierzęta, Wydawnictwo Znak, Kraków, str. 268. Fragmenty wstępu i rozdziałów II i IV.

SZYMON HOŁOWNIA

Urodził się 3 września 1976 w Białymstoku. Dziennikarz i publicysta. Autor książek o problemach wiary (Kościół dla średnio zaawansowanych, Tabletki z krzyżykiem, Ludzie na walizkach, Monopol na zbawienie, Bóg. Życie i twórczość, Ludzie na walizkach. Nowe historie, Bóg, kasa i rock’n’roll, Last minute. 24h chrześcijaństwa na świecie, Niebo dla średnio zaawansowanych, Wszystko w porządku. Układamy sobie życie, Holyfood, czyli 10 przepisów na smaczne i zdrowe życie duchowe). Dwukrotny laureat nagrody Grand Press i Dziennikarskiej Nagrody Ślad im. biskupa Jana Chrapka. Zdobywca Wiktora publiczności za rok 2010 oraz wielu innych nagród i wyróżnień. Założyciel Fundacji Kasisi i Fundacji Dobra Fabryka, wspierających dom dziecka w Zambii, hospicjum w Rwandzie i wiejski szpital w Kongo. Przyjaciel dwóch cudownych psów, Grafita i Żelki.

Napisano w Aktualności
Archiwum

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress