MAYDAY, czyli RATUJ SIĘ PRZED ŻONAMI Recenzja

STANISŁAW BUBIN

Miało być śmiesznie i było. Po ćwierćwieczu od pierwszej premiery (24 kwietnia 1993) Teatr Polski w Bielsku-Białej ponownie wprowadził na afisz „Mayday” Raya Cooneya – najzabawniejszą farsę świata. Nie zawiedli się ci, którzy liczyli na to, że od perlistych salw śmiechu zabolą ich brzuchy. Wybuchom niepowstrzymanej radości nie było końca. Druga premiera (5 stycznia 2019), w nowej reżyserii i nowej obsadzie, zdała egzamin na szóstkę!

Na widowni nie brakowało osób, które miały okazję porównać pierwszą realizację z drugą, bazując na swoich wspomnieniach. Do tej grupy i ja się zaliczam. Trochę nawet się obawiałem, czy jeszcze wyduszę z siebie choć trochę śmiechu, ponownie oglądając niewiarygodne perypetie Johna Smitha, londyńskiego taksówkarza-bigamisty, którego zasypała lawina dziwnych zbiegów okoliczności. Ale to były płonne obawy. Śmiałem się niepohamowanie wraz z innymi, choć znana jest zasada, że dowcip drugi raz opowiedziany prędzej znudzi niż rozweseli. Być może, ale zależy, kto opowiada i jak.

W przedstawieniu wyreżyserowanym przez Witolda Mazurkiewicza aktorzy zagrali koncertowo, a tym samym potwierdzili inną znaną zasadę, że mianowicie najbardziej podobają nam się te rzeczy, które już znamy i które słyszeliśmy. I nie przeszkadzała mi świadomość, że „Mayday” mimo wszystko pokrył się już odrobiną kurzu, zważywszy na fakt, że wówczas, u schyłku minionego wieku, osią konstrukcyjną zabawy, czyli absurdalnego zawikłania sytuacji, był między innymi telefon stacjonarny. Dzisiaj, w czasach komórek i internetu, smartfonów i smartwatchów, John zostałby zdemaskowany przez swoje obie panie w pięć minut – i nie byłoby już ani tak miło, ani radośnie.

Ale mniejsza o postęp telekomunikacyjny! Charaktery ludzkie pozostają takie same od stuleci, tu nic się nie zmienia, więc reżyser oparł się na znakomitym, wyrazistym rozpisaniu postaci, i dzięki temu stworzył widowisko przezabawne, dynamiczne, bogate w liczne mrugnięcia okiem i odwołania do naszej własnej, nie angielskiej współczesności (że wspomnę mimochodem użyte, kultowe już powiedzenie z filmu Wojciecha Smarzowskiego „złote, a skromne…”, czy bajeczną góralszczyznę Stanleya, udającego farmera spod Londynu). Tym samym Witold Mazurkiewicz potwierdził swoje słowa z zeszłorocznego wywiadu dla magazynu Lady’s Club: „To zupełnie nowe, świeże szaleństwo (…), choć przecież poprzedni „Mayday” grany był w Bielsku-Białej przez kilkanaście lat i zdjęty został z afisza kilka lat temu w aurze niebywałego sukcesu. Tego fenomenu nie sposób zlekceważyć”.

I oto słowo stało się ciałem. Mamy na Dużej Scenie nowy „Mayday”! Poprzedni, w reżyserii Stefana Szaciłowskiego, przez lata bił rekordy popularności, bawiąc widzów do łez. Po obecnej premierze łatwo wróżyć, że tak będzie i teraz – w nowej, młodej obsadzie. Wprawdzie można by cierpko zauważyć, że to pójście na łatwiznę, na sukces kasowy, bo przecież najlepsza farsa Cooneya o londyńskim taksówkarzu to absolutny samograj, ale po pierwsze – mamy nowe pokolenie widzów, które sztuki nie zna, a po drugie – słowo „łatwizna” całkowicie mija się z prawdą, ponieważ tego rodzaju mistrzowskie farsy pozornie wydają się proste i łatwe do zagrania, a w rzeczywistości mogą być realizowane tylko przez najlepsze zespoły. Taki „Mayday” trudniejszy bywa do zrobienia od niejednego dramatu Szekspira. Wymaga bowiem nie tylko ogromnego talentu aktorskiego, a komediowego zwłaszcza, leczy także niepotykania się o własne nogi i język (o co nietrudno przy kwestiach wypowiadanych niekiedy z szybkością karabinu maszynowego) oraz zegarmistrzowskiej precyzji w częstym wchodzeniu i wychodzeniu, a raczej wbieganiu na scenę i wybieganiu z niej, czy trzaskaniu drzwiami. Niektóre sytuacje rozgrywają się symultanicznie, co tym bardziej trudne. Krótko mówiąc, dobra farsa to konieczność niebywałego zgrania zespołu aktorskiego i całego zaplecza technicznego, bo w „Mayday” wszystko dzieje się w tempie, w galopie wręcz, w gonitwie po salonie, kuchni, łazience i sypialni… A im szybciej się dzieje, tym śmieszniej. Przy czym nic nie może się wylać i posypać, chyba że chodzi o kubeł czerwonej farby emulsyjnej w łazience na górze u Bobbiego i jego partnera!

O czym jest ta historia? Powiedzmy krótko tym, którzy nic o sztuce nie wiedzą, że taksówkarz John Smith, posługując się skomplikowanym grafikiem i tajemniczym kodem w notatniku (FzB – figle z Barbarą, PuM – poranek u Mary) prowadzi szczęśliwy, choć pracowity żywot u boku dwóch żon z dwóch dzielnic Londynu. Pewnego dnia w ten świetnie opracowany harmonogram wdziera się chaos. Otóż John zauważył w nocy dwóch łobuzów usiłujących okraść starszą panią. Kiedy próbował ją uratować, krewka niewiasta przyłożyła mu w głowę wielką torebką z metalową klamrą. Bo myślała, że łobuzów jest trzech. W efekcie John z raną ciętą wylądował w szpitalu. Grafik się posypał, John nie wrócił na czas do żadnej ze swoich pań, obie więc zawiadomiły policję w swoich dzielnicach, że zniknął. Wtedy oszołomiony środkami przeciwbólowymi taksówkarz zaprzągł do pomocy swojego przyjaciela Stanleya, by jego poligamicznej tajemnicy nie poznały ani policja i prasa, ani kochające go żony. Zwłaszcza one!

Reszty opowiedzieć się nie da – resztę trzeba zobaczyć. Nowy „Mayday” to popis kunsztu aktorskiego wszystkich odtwórców, szczególnie Sławomira Miski (Johna) i Michała Czaderny (Stanleya). Ale i panie stworzyły wyraziste, seksowne postacie – uznanie budzą zarówno słodka naiwniaczka Oriana Soika jako Mary, jak i rozkoszna nimfetka Anna Guzik-Tylka jako Barbara. Policjanci (Tomasz Lorek i Grzegorz Sikora) też stają na wysokości swoich służbowych ról. Niewątpliwie pozostanie nam w pamięci również Witold Mazurkiewicz jako Bobby. Charakterystyczny, ekscentryczny, uwodzicielski, przebojowy – znakomicie wcielił się w postać wkręconego w wir zdarzeń, kochającego inaczej kreatora mody. Dyrektor i reżyser Mazurkiewicz marzył przez kilka lat, by znowu stanąć na scenie i zademonstrować publiczności swoje umiejętności aktorskie. Próbkę dał już wcześniej jako Feldmarszałek w „Gałązce rozmarynu”, a teraz, rozsmakowawszy się w sztuce aktorskiej na nowo, przebojem wkroczył na scenę jako Bobby. I jest w tej roli naprawdę dobry, wprost czeka się na jego wejścia i wypowiadane modulowanym głosem kwestie.

Zatem wszystko jasne – ten nowy „Mayday” po prostu skazany jest na śmiech i powodzenie. Rok 2019 rozpoczął się w Teatrze Polskim wybornie. Tak trzymać!

Ciekawostka na koniec: w nowej farsie pojawiło się dwóch aktorów, którzy grali też w pierwszej. Grzegorz Sikora, teraz policjant Troughton, poprzednio wystąpił jako Bobby, a Sławomir Miska, obecnie w roli Johna, roli głównej, poprzednio zagrał epizod jako Reporter. Tak to się plecie na tym świecie…

TWÓRCY

  • Autor – Ray Cooney
  • Przekład – Elżbieta Woźniak
  • Reżyseria – Witold Mazurkiewicz
  • Scenografia i kostiumy – Jerzy Rudzki
  • Opracowanie muzyczne – Witold Mazurkiewicz

OBSADA

  • Barbara – Anna Guzik-Tylka
  • Mary – Oriana Soika
  • John – Sławomir Miska
  • Stanley – Michał Czaderna
  • Inspektor Porterhouse – Tomasz Lorek
  • Inspektor Troughton – Grzegorz Sikora
  • Bobby – Witold Mazurkiewicz
  • Reporter – Jadwiga Grygierczyk

 Premiera 5 stycznia 2019. ZDJĘCIA Joanna Gałuszka. PLAKAT Tomasz Tobys

*************************************************************************

Koncert TO TYLKO TWIST

Premierowy wieczór, zgodnie z tradycją, w drugiej części wypełniła muzyka: twist i rock and roll. Znakomicie śpiewający aktorzy Teatru Polskiego zabrali nas w lata 60. – czasy dzieci kwiatów, przebojów radia Luxembourg, minispódniczek, a przede wszystkim niezapomnianych piosenek, takich jak „Czarny Alibaba”, „Nie bądź taki szybki Bill”, „Trzynastego”, „Płonie stodoła”, „Kochać, jak to łatwo powiedzieć”, „The Twist” Chubby Checkera i wielu innych. Koncert wyreżyserowała Iwona Runowska, a wystąpili Maria Suprun, Anna Guzik-Tylka, Marta Gzowska-Sawicka, Rafał Sawicki, Tomasz Lorek, Grzegorz Margas i Andrzej Lichosyt. Kostiumy przygotowała Iga Sylwestrzak, a całość opracował muzycznie Mateusz Walach. Było rewelacyjnie!

Napisano w Aktualności
Archiwum

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress