ROZBUDZAĆ, ROZWIJAĆ, ROZPALAĆ. Recenzja przedstawienia „Lettycja i lubczyk”

STANISŁAW BUBIN

Przedstawienie teatralne nieoczekiwanie zaczyna się od filmu fabularnego na dużym ekranie. Oglądamy w akcji Lettycję Douffet, kobietę w średnim, może nawet nieco bardziej niż w średnim wieku, stylowo i kolorowo ubraną, oprowadzającą grupy wycieczkowe po starej angielskiej rezydencji. Historie opowiadane przez Lettycję są niebywałe, fantasmagoryczne. Publika – dzieci, młodzież i dorośli, bez różnicy – słucha jej opowieści z rozdziawionymi ustami, a niekiedy popada w trans. Postaci historyczne, ze świata realnego, dawni mieszkańcy posiadłości, uczestniczą w gawędach Lettycji w wydarzeniach niebywałych, niezwykłych, całkowicie nieprawdopodobnych, z pogranicza jawy i snu… Atmosferę tworzą dodatkowo niezwykłe rekwizyty, na przykład ścięte głowy, broczące krwią, zawieszone na ścianach zamiast portretów przodków.

Projekcją filmową twórcy kameralnego przedstawienia wydłużyli nam perspektywę zdarzeń i rozciągnęli przestrzeń, włączając do akcji mnóstwo osób. W scenkach rodzajowych, nakręconych w lokalnych pałacach, rozpoznajemy znanych aktorów z obu bielskich teatrów, a także amatorów i dzieci szkolne. Zabawne to i oryginalne! Przyjemnie rozpoczyna się „Lettycja i lubczyk” Petera Shaffera w reżyserii Pawła Aignera – najnowsza sztuka na Małej Scenie Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. A później jest jeszcze zabawniej, choć nie jest to komedia slapstickowa. Raczej słodko-kwaśny dramat samotnych kobiet, zaprawiony kroplami goryczy, łzami i od czasu do czasu salwami niewymuszonego śmiechu.

Po każdej wycieczce turyści z trudem wracają do zwykłej, szarej codzienności. Nie zapominają jednak zostawiać Lettycji sowitych napiwków i obiecują, że będą wracać do zabytkowej rezydencji, do świata jej magicznych opowieści. Lecz pewnego dnia wszystko się kończy. Ktoś bardzo surowy i zasadniczy nie uległ czarowi opowieści Lettycji. Tym kimś była Charlotta Schoen, urzędniczka nadzorująca plemię angielskich przewodników i opiekunów zabytków. Skrycie przyłączyła się do kolejnej wycieczki, wysłuchała wzniosłych, czarodziejskich bajdurzeń Lettycji, po czym wezwała ją do swojego wydziału na dywanik, na przesłuchanie. Dopiero wtedy z ekranu filmowego zeszliśmy na deski teatru.

W obsadzie sztuki znajdujemy Barbarę Guzińską jako Lettycję, Marię Suprun jako Charlottę (Lottę) oraz Jadwigę Grygierczyk jako pannę Framer, leciwą sekretarkę czy raczej asystentkę w wydziale Charlotty. Zachwycające trio aktorskie, rewelacyjnie dobrane. Każda z ról to swoista perełka sztuki teatralnej, przy czym największe brawa należą się Barbarze Guzińskiej, która nie opuszcza sceny przez ponad dwie godziny, dźwigając na barkach rolę bardzo trudną, wymagającą, różnorodną. Doskonały popis umiejętności zawodowych na 35-lecie pracy scenicznej! Wyśmienicie się ją ogląda w tej szalonej opowieści. Mamusia Lettycji była aktorką dramatyczną, stosującą w swojej sztuce scenicznej dewizę Rozbudzać, rozwijać, rozpalać. I jej córka w zawodzie przewodniczki po zabytkach wiernie trzyma się tej dewizy. Ona też rozbudza marzenia słuchaczy, rozwija pragnienia, rozpala zmysły. Barbara Guzińska genialnie to pokazuje. Kiedy trzeba – jest sztywna jak gorset, ale potrafi być podniecająca, ekscytująca, fascynująca. Ma w sobie mnóstwo wigoru i energii, nie szczędzi sił, żeby widzom i słuchaczom pokazać historię na żywo, postaci z krwi, kości i seksu.

Sztuka Petera Shaffera, w tym główna rola Lettycji Douffet, napisana została przed pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku specjalnie dla słynnej brytyjskiej aktorki Maggie Smith, pamiętnej choćby z filmu „Downton Abbey” jako wdowa hrabina Violet Crawley. Oczywiście po tylu latach twórcy bielskiego przedstawienia musieli to widowisko trochę skrócić i otrzepać z kurzu, uaktualnić, uwspółcześnić. Zdziwicie się, gdy powiem, że tekst, który powstał pod koniec ubiegłego wieku jest momentami aktualną satyrą polityczną. Ale tak czy owak przesłanie Shaffera nie zostało zmienione. Nadal potrzebujemy miłości, wsparcia innego człowieka, akceptacji, wyobraźni, liryki i wrażeń, zrozumienia, oparcia w kimś drugim, a może nawet trzecim. I tak jak panna Framer (wypieszczona, sugestywna drugoplanowa rola Jadwigi Grygierczyk) nie mogłaby istnieć bez Charlotty Schoen (miło popatrzeć, jak Maria Suprun przeobraża się z niesympatycznej urzędniczki w kobietę wampa), tak Charlotta Schoen nie mogłaby ostatecznie zaistnieć bez Lettycji Douffet i jej magicznego lubczykowego napoju, opartego na szesnastowiecznej recepturze. Muszą być więzi i uczucia, żeby się pozbyć lęku przed samotnością.

Charlotta Schoen początkowo nie rozumie Lettycji i jej zawodowego zapału. Zamknięta w przepisach i procedurach, sucha i kostyczna, woli pozostawić rezydencję bez opiekuna muzealnego i zwolnić Lettycję z pracy. Nie pojmuje ironii i drwinek ukrytych w zachowaniach wiekowej panny Framer, nie chce docenić zaangażowania Lettycji w pracę przewodniczki. Na wszystko ma paragraf, woli wierzyć w nieliczne opinie krytyczne, odrzuca mnóstwo pochwał, z jakimi Lettycja się spotykała. No więc Lettycja traci pracę, zamyka się w czterech ścianach swojego pokoju, popada w odrętwienie, sprawa wydaje się załatwiona. Ale tak nie jest. Przewrotny los złączy kobiety na nowo, w zupełnie innych okolicznościach. Tak zaczyna się kolejna odsłona wydarzeń, w których lubczyk odegra niebagatelną rolę. W naszych stereotypowych wyobrażeniach ziele lubczyka jest naturalnym afrodyzjakiem, ponieważ – tak, tak! – dzięki zawartym w jego zielonych liściach olejkom eterycznym poprawia ukrwienie narządów płciowych, co z kolei przyczynia się do lepszego pożycia seksualnego. Ale nie o takie działanie ziela tu chodzi. Lotta pewnego dnia odnajduje ekscentryczną Lettycję, bo ma dla niej propozycję pracy w zupełnie innej rezydencji. Nieufna Lettycja nie rozumie początkowo zachowania urzędniczki, ale od czegóż sekretny napój alkoholowy zaprawiony lubczykiem… Paniom rozwiązują się języki, nawiązują nić porozumienia, Lettycja wybacza Lotcie, że zniszczyła jej karierę przewodniczki muzealnej, Lotta zaczyna rozumieć pasję Lettycji do teatru, do odgrywania scen historycznych, do zabawy bronią i innymi wojowniczymi rekwizytami. Obie doceniają, że historia żywa i teatr mogą być wspaniałym lekarstwem na samotność, nudę i monotonię rzeczywistości, na troski, choroby i brak perspektyw. Lettycja i Lotta znakomicie się uzupełniają. Może nie od razu, bo nie wolno zapomnieć, że przecież jeszcze niedawno kobiety dzieliło prawie wszystko, lecz w końcu Lotta odkrywa, że mieszkanie Lettycji to w dalszym ciągu muzeum i teatr w jednym. I Lotta zrzuca z siebie krępujący pancerz urzędniczki, odkrywa pasję, pozwalającą jej na ekscytującą ucieczkę od szarego dnia, od głupiej pracy, od nudy.

Wspomniałem, że Barbara Guzińska jako Lettycja Douffet jest znakomita. Pojawia się w tylu odsłonach komicznych i dramatycznych, że ręce same składają się do oklasków. Bawi i wzrusza, zachwyca talentem aktorskim, jakiego nie obserwowaliśmy tu od dawna. Budzi podziw, bo tekst, jaki musiała opanować, jest przeogromny, a ona operuje nim wzorowo. Partnerują jej w tym koncercie Maria Suprun i Jadwiga Grygierczyk, a także – last but not least – stateczny, na wskroś brytyjski dżentelmen Grzegorz Sikora w roli adwokata Bardolpha. Skąd prawnik w tym zacnym gronie? Ważnym, przełomowym elementem tej historii jest wątek kryminalny. Mało śmieszny, jako że Lettycja oskarżona została przez policję o usiłowanie rozłupania Charlotcie głowy toporem. Czy sprawił to nadmiar wypitej nalewki lubczykowej? W każdym razie akcja komplikuje się, zarzut działania w zamiarze pozbawienia życia, czyli krótko mówiąc morderstwa, to zbyt poważna sprawa, żeby można było robić sobie żarciki. Nie ujawnię, jak się to skończy, powiem tylko, że kulminacyjne sceny wyjaśniania zdarzeń to maestria sztuki teatralnej – ze wszystkimi jej wizualnymi aspektami, w czym znakomicie pomagają scenografia, kostiumy, rekwizyty i muzyka Piotra Klimka. Sprytna, składająca się z niewielu, lecz za to charakterystycznych elementów scenografia Magdaleny Gajewskiej (arkady, szafa, schodki, skrzypiące drzwi) przeistacza małą scenę w coraz to nowe pomieszczenia, a stylowe stroje z różnych epok wciąż przebierających się bohaterek, wspólne dzieło Zofii de Ines i Igi Sylwestrzak, doskonale współgrają z odtwarzanymi przez obie panie L. scenkami.

Autorzy „Lettycji i lubczyka” dali się już poznać bielskiej widowni realizacją znakomicie przyjętego spektaklu „Cyrano de Bergerac”, toteż nic dziwnego, że ich nowa sztuka od kwietnia idzie kompletami, bo nazwiska twórców Paweł Aigner et consortes są gwarancją sukcesu. „Lettycja i lubczyk” to już trzecia po „Czarnej komedii” i „Amadeusie” sztuka Petera Shaffera na scenie Teatru Polskiego. Skorzystajcie z możliwości obejrzenia pasjonującego pojedynku dwóch pań jeszcze w czerwcu lub we wrześniu, po przerwie wakacyjnej. Trzeba!

TWÓRCY. Autor – Peter Shaffer. Przekład – Gustaw Gottesman, Maja Gottesman. Reżyseria – Paweł Aigner. Scenografia – Magdalena Gajewska. Kostiumy – Zofia de Ines, Iga Sylwestrzak. Muzyka – Piotr Klimek. Realizacja filmu emitowanego w spektaklu – Krzysztof Kiziewicz.

OBSADA. Lettycja Douffet – Barbara Guzińska, Charlotta Schoen – Maria Suprun, panna Framer – Jadwiga Grygierczyk, pan Bardolph – Grzegorz Sikora. PREMIERA 22 kwietnia 2022. ZDJĘCIA Dorota Koperska. Więcej szczegółów na stronie www.teatr.bielsko.pl.

Napisano w Aktualności
Archiwum

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress