SUKCES? Mam przechlapane do końca życia

ZBIGNIEW WODECKI nie żyje.

Zmarł 22 maja 2017 w warszawskim szpitalu w wieku 67 lat.

Publikujemy jeden z ostatnich wywiadów Artysty, udzielonych naszej młodej, 18-letniej współpracowniczce ANGELICE WICIEJOWSKIEJ. Rozmowa ukaże się w czerwcowym wydaniu magazynu LADY’S CLUB. Pod takim samym tytułem, jaki został zaakceptowany.

Aby kiedyś być starym i mądrym, najpierw trzeba być młodym i głupim. Ile w tym prawdy? Czy młodość zawsze musi się wyszumieć? Ile kosztuje sława? A ciężka praca – czy naprawdę popłaca? ZBIGNIEW WODECKI, piosenkarz, instrumentalista i kompozytor, odpowiada na pytania Angeliki Wiciejowskiej

Dzień dobry, panie Zbigniewie. Jestem wielką fanką pana talentu, ale chciałabym porozmawiać nie tyle o muzyce, co o życiu i młodości. Najpierw jednak zapytam, czy był pan już kiedyś u nas w Bielsku-Białej?

Bardzo mi miło. U was? Iks razy, przynajmniej tyle, ile ty masz lat (śmiech). Zawsze na koncertach. W Bielskim Centrum Kultury i kościołach. Graliśmy koncerty kolędowe, oratoria i plenery. Bardzo, ale to bardzo często bywałem w Bielsku, jak większość moich braci i sióstr z tak zwanej rozrywki i estrady. Pierwszy raz byłem chyba z zespołem kameralnym ze szkoły muzycznej. Pojechaliśmy oczywiście z Mozartem. Piękne miasto Bielsko-Biała! Zawsze mnie cieszyło, bo jest takie podobne do Krakowa. Przedłużenie wręcz, co się zresztą zgadza, bo przecież cesarz wyrychtował kolej, która leciała z Krakowa do Bielska przez Kalwarię Zebrzydowską i Wadowice.

Nie chcę „zacząć od Bacha”, więc zapytam o przeszłość. Gdyby dało się cofnąć czas, co teraz powiedziałby pan sobie – nastolatkowi?

Oj, to ja bym mu powiedział wszystko to, co mówili mi starsi wtedy ludzie. Naprawdę, masę rzeczy straciłem… Masę czasu przede wszystkim. To, co zrobiłem, co mi się udało osiągnąć przypadkiem, tego bym oczywiście nie zmieniał. Jednak dbałbym bardziej o siebie, bo dawałem kiedyś takiego czadu, jak to się mówi, tak jechałem po bandzie, że straciłem na pewno masę zdrowia i teraz byłbym w lepszej kondycji. Chociaż jestem i tak w niezłej! Ale mógłbym być w jeszcze lepszej, gdyby nie to, że wyprawialiśmy z kolegami bardzo dziwne różne rzeczy.

Zdradzi pan coś więcej?

Młodzi byliśmy. Żyliśmy, trując niekiedy organizm, paląc różne krzaki, jakieś tam rośliny (śmiech). Pijąc różnego rodzaju napoje, bo to nam wtedy imponowało. Bawiąc się także prochem dymnym, czy też sodem i chemicznymi odczynnikami. Byłem też w bandach różnych, wyszumiałem się jak mało kto!

W bandach? Brzmi intrygująco, zwłaszcza z pana ust…

Ja byłem w bandzie Rakowice. Mieliśmy też bandę Lotnisko i bandę Rondo. Była banda Wieczysta. I wszyscy mieliśmy benzynę, dzidy, strzały, łuki, kusze, proch i tak dalej. I naparzaliśmy się jak nieboskie stworzenia (śmiech)! Ale Bogu dziękować – przeżyłem. A mieszkałem przy lotnisku w Krakowie, więc były i hangary, i pasy startowe, i jazda na junaku z cegłówkami z tyłu, żeby było obciążenie, bo bardzo mało wtedy ważyliśmy, a to był duży motor (śmiech). Swoje przeżyłem… Dlatego nie muszę teraz iść do polityki, żeby kłócić się jak dziecko.

Tak było kiedyś, a na czym skupia się pan teraz?

Pracuję teraz nad tym, żeby się w formie utrzymać. Gram na tych wszystkich instrumentach i żal tracić tyle lat nauki. A trzeba na siebie uważać.

Może pan wybrać swoje najpiękniejsze wspomnienie artystyczne?

Trudno by było, bo to całe moje życie… Fajną miałem przygodę życiową! Raz, że się urodziłem w Krakowie i moje początki to był zespół Anawa i Marek Grechuta. Razem pierwsze nagrody zdobywaliśmy. Później była Piwnica Pod Baranami, grałem z panią Ewą Demarczyk. I zobaczyłem wielki świat Zachodu. Dla nas wtedy to było coś, bo Polska, wiadomo, za żelazną kurtyną była, nie można było wyjeżdżać tak jak teraz. A ja już wtedy, w młodości, widziałem kawał świata. Kuba, Australia, aż 60 razy graliśmy w NRF*) koncerty, wszędzie… Miałem niesamowicie bogate życie wyjazdowo-koncertowo-przygodowe.

Co było dalej?

Później się okazało, że to wszystko nie jest takie całkiem fantastyczne. Ciężko pracujesz, denerwujesz się przed koncertami, wreszcie wychodzisz na scenę, odnosisz sukces. Bogu dziękować, wracasz do hotelu, żeby być sam ze sobą. I tak człowiek był cały czas w rozkroku między wielką popularnością i publicznością a byciem całkiem samemu. To też jest potrzebne, trzeba jakoś przecież odreagować, wyciszyć emocje i adrenalinę, żeby zasnąć w ogóle. Na tym to życie polegało,. Jedni to wytrzymują, inni kiepsko dość. Ja na razie jeszcze wytrzymuję.

To, co pan osiągnął, jest spełnieniem marzeń z dzieciństwa? Czy w młodości nie miał pan planów na przyszłość?

Wiesz, zawsze chciałem być znanym, popularnym człowiekiem. Zresztą, od 5. roku życia ćwiczyłem, bo miałem rodzinę muzyczną. Mając 7 lat musiałem umieć wykonać wszystkie te trudne rzeczy, które geniusze, jak Mozart, Beethoven, Bach, Czajkowski, Paganini, tworzyli latami. Niesamowicie chciałem odnosić sukcesy, bo taki był w ogóle cel mojego życia. W związku z czym kiedy koledzy jeszcze grali w piłkę i strzelali z łuku, ja musiałem ćwiczyć, bo mnie ojciec pilnował. Ostatecznie doszło do tego, że w końcu, po zagraniu iluś tam egzaminów, dyplomów i festiwali, ja ten sukces osiągnąłem.

Czuje się pan spełniony?

Wtedy dopiero zrozumiałem, że jak ktoś osiągnie sukces, to ma przechlapane do końca życia. Tak to wygląda – stajesz się niewolnikiem tego, co osiągnąłeś. To naprawdę ciężko znieść. Kiedy jest sukces, ty się nim nie cieszysz, tylko zastanawiasz się, czy będzie dalej. Czy będziesz śpiewał w przyszłym roku, czy cię zaproszą, czy może nie, czy cię wezmą, czy wytną, czy wygrasz, czy przegrasz. Tu nie ma wyznaczonych zasad, jak w sporcie. Sztuka to co innego, każdy odbiór jest subiektywny. W ogóle to mamy teraz czasy, że artysta tym lepiej jest znany, im mniej potrafi. A jeśli naprawdę coś sobą reprezentuje, to jest mało popularny, bo to, co tworzy, jest w jakiś sposób za trudne.

Dziękuję za rozmowę.

*) NRF, Niemiecka Republika Federalna – oficjalna nazwa RFN, stosowana w Polsce do traktatu pomiędzy RFN a PRL w 1970 roku.

 

ZBIGNIEW WODECKI

Piosenkarz, instrumentalista (skrzypce, trąbka, fortepian), kompozytor, aranżer i aktor. Urodził się 6 maja 1950 w Krakowie. Zmarł 22 maja 2017 w Warszawie. Jego rodzina pochodzi z Łazisk w powiecie wodzisławskim. Przygodę z muzyką rozpoczął już w wieku 5 lat. Z wyróżnieniem ukończył szkołę w klasie skrzypiec Juliusza Webera. Grał m.in. z Ewą Demarczyk, Markiem Grechutą, w zespołach Czarne Perły i Anawa. Był skrzypkiem Orkiestry Symfonicznej PRiTV i Krakowskiej Orkiestry Kameralnej. Jako wokalista zadebiutował w latach 70. Wszyscy znamy jego niezapomniane przeboje „Zacznij od Bacha”, „Izolda” czy „Pszczółka Maja” albo „Chałupy”. Laureat wielu konkursów i festiwali. Sam o sobie mówi, że jest „śpiewającym muzykiem”. Lista jego osiągnięć muzycznych jest bardzo długa, a przecież ciągle niezamknięta! Podczas 22. Gali Fryderyki 2016 Zbigniew Wodecki oraz Mitch&Mitch Orchestra and Choir otrzymali dwie statuetki: za album roku („1976: A Space Oddysey”) i utwór roku („Rzuć to wszystko, co złe”). Artysta był też gospodarzem telewizyjnych programów muzycznych „Droga do gwiazd”, „Twoja droga do gwiazd” i jednym z jurorów polskiej edycji „Tańca z gwiazdami”.

Na oficjalnej stronie artysty www.wodecki.pl można przeczytać: W piątek 5 maja Zbigniew Wodecki przeszedł w Warszawie operację by-passów. Jeszcze w niedzielę czuł się dobrze i rozmawiał z bliskimi. Niespodziewanie 8 maja nad ranem doznał rozległego udaru mózgu. Mimo niezwykłej woli życia i staraniom lekarzy udar dokonał nieodwracalnych obrażeń. Odszedł od nas 22 maja w jednym z warszawskich szpitali. Żona i dzieci byli przy nim. Zostanie pochowany w ukochanym Krakowie.

 

Napisano w Aktualności
Archiwum

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress